0:000:00

0:00

Od wielu dni w mediach pojawiają się doniesienia o intensywnych wycinkach drzew w całej Polsce na terenach prywatnych. To efekt nowelizacji przepisów ustawy o ochronie przyrody, które weszły w życie 1 stycznia 2017 r.

„Kompletna anarchia”

Czy możemy mówić o rzezi drzew?

„Niestety, to określenie jest bardzo trafne. Od początku tego roku dostajemy liczne sygnały w tej sprawie od osób prywatnych i urzędników samorządowych” – mówi w rozmowie z OKO.Press Paweł Szypulski z Greenpeace. "W tej chwili nikt dokładnie nie wie, ile drzew zostało wyciętych, ponieważ nowe przepisy nie obligują do zgłaszania wycinki.

Ten proces nie jest przez nikogo kontrolowany. To jest kompletna anarchia”

- dodaje.

90 proc. do wycięcia

Przed 1 stycznia wykonanie wycinki na terenie prywatnym wymagało zezwolenia wójta, burmistrza, prezydenta miasta lub wojewódzkiego konserwatora zabytków (jeśli nieruchomość została wpisana do rejestru zabytków) . O zezwolenie nie trzeba było się starać, jeśli obwód pnia na wysokości 5 cm nad ziemią wynosił nie więcej niż 35 cm (w przypadku topoli, wierzby, kasztanowca zwyczajnego, klonu jesionolistnego, klonu srebrzystego, robinii akacjowej, platana klonolistnego ) lub 25 cm (w przypadku innych gatunków drzew).

Bez zezwolenia można było również wyciąć krzew, który miał mniej niż 10 lat. Nie trzeba było występować o pozwolenie, jeśli chcieliśmy usunąć drzewa lub krzewy złamane lub przewrócone w wyniku wichury (czynniki naturalne), wypadku lub katastrofy.

Rzecznik Ministerstwa Środowiska, Paweł Mucha: „z danych będących w posiadaniu resortu środowiska wynika, iż dotychczas około 90-95 proc. decyzji, dotyczących zezwolenia na wycinkę drzew i krzewów, było decyzjami pozytywnymi”.

Jak było, czyli wątpliwe zezwolenia

Te kalkulacje w znacznym stopniu potwierdza raport „Monitoring standardów w zarządzaniu zielenią wysoką w największych miastach polski" Fundacji Ekorozwoju (zastrzeżenie: przedmiotem badania były decyzje dotyczące wniosków o pozwolenie na wycinkę w latach 2011-2014 z 16 województw, ale od różnych typów beneficjentów – nie tylko osób prywatnych). W 87 proc. przypadków wydano pełne zezwolenie, w 11 proc. – częściowe. Tylko w 2 proc. przypadków odmówiono zgody na wycinkę.

„Z naszego badania wynika, że niejednokrotnie zezwalano na wycinkę, gdy nie powinna ona była być wydana. Czyli na podstawie niewłaściwych przesłanek”,

mówi w rozmowie z OKO.Press Sabina Lubaczewska z Fundacji Ekorozwoju, współautorka raportu.

Autorzy badania wskazali na różne istotne braki, które pojawiały się w zgodach na usunięcie roślin, m.in: brak uzasadnienia decyzji (!), brak informacji o oględzinach drzewa pod kątem występowania gatunków chronionych (!), czy traktowanie drzew o wielu pniach jako jednego drzewa.

Zdarzało się również, że uzasadnienia zawarte w zgodach na wycinkę były lakoniczne i niewystarczające, np.: „na pniu widoczne są ubytki powierzchniowe kory”, czy „drzewo ma widoczne pojedyncze suche gałęzie”.

Wszystko wskazuje na to, że sporo drzew – również na posesjach prywatnych – mogło zostać wyciętych z powodów nieuzasadnionych, a przynajmniej wątpliwych.

Z kolei arborysta i dendrolog, dr inż. Piotr Tyszko-Chmielowiec, dyrektor Instytutu Drzewa, zauważył, że najczęstszą przyczyną odmowy wydania zgody na wycinkę drzewa była „niezgodność motywacji ze stanem faktycznym”.

„Przykładowo, ktoś wnioskował argumentując, że drzewo stanowi zagrożenie, a tak nie było. Chciał je usunąć po prostu dla własnej wygody, bo mu np. przeszkadzało z jakiegoś powodu. Chociażby dlatego, że liście spadały na podwórze” – mówi naukowiec w rozmowie z OKO.Press.

Jak jest, czyli „lex Szyszko”

16 grudnia 2016 r. – w trybie niezgodnym z sejmowym regulaminem – podczas posiedzenia w sali kolumnowej Sejmu uchwalono nowelizację ustawy o ochronie przyrody. Jedną z najbardziej istotnych zmian była właśnie liberalizacja przepisów dotyczących wycinki drzew na terenach prywatnych.

Zgodnie z nowymi przepisami pozwolenie na wycięcie nie jest wymagane w przypadku drzewa bądź krzewu rosnącego na terenie prywatnym, gdy usuwa się je z powodów niezwiązanych z prowadzeniem działalności gospodarczej.

Jednak istnieją przypadki, dla których usunięcie rośliny z terenu prywatnego wymaga pozwolenia. Chodzi o sytuacje, gdy drzewo jest objęte tzw. dodatkową ochroną, np.

  • jest pomnikiem przyrody,
  • jest częścią zadrzewienia śródpolnego, przydrożnego i nadwodnego, które znajduje się w parku, krajobrazowym lub na obszarze chronionego krajobrazu,
  • jest chronione przez konserwatora zabytków,
  • w zasięgu prac związanych z jego usuwaniem występują chronione gatunki zwierząt, roślin albo grzybów (np. jest ich siedliskiem; precyzyjna i wyczerpująca interpretacja tego zapisu jest niejasna)

O ile pierwsze trzy z powyższych punktów są raczej dla przeciętnego Polaka czytelne, to ostatni budzi poważne wątpliwości. Skąd właściciel działki wiedzieć, czy na jabłonce rosnącej w jego ogrodzie nie żyją jakieś chronione prawem organizmy? Jeśli nie jest specjalistą, to ich nie zauważy. A jeśli jest, to przecież niekoniecznie musi chcieć je chronić. Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której drzewo można wyciąć niemal w każdej sytuacji. I nie tylko jedno drzewo, ale nawet cały las.

Wycinki na terenie prywatnym nie trzeba w ogóle zgłaszać.

„Decyzje były potrzebne również dlatego, że dzięki nim mieliśmy jakąś ewidencję wycinek. W tej chwili to jest już poza wszelką kontrolą” – mówi Lubaczewska z Fundacji Ekorozwoju.

Jeśli więc przed 1 stycznia 2017 r. najprawdopodobniej zdarzały się nadużycia, to co będzie się działo teraz?

Przeczytaj także:

Z piłą na NATURA 2000

Nowe przepisy zmieniły sposób myślenia, zgodnie z którym drzewa z zasady były jednak objęte jakąś ochroną. Fakt, że drzewo stoi na prywatnym terenie stał się jedyną przesłanką, żeby je ściąć.

„Z kraju zaczynają napływać sygnały, że część wycinek odbywa się niezgodnie z prawem. Na przykład wiemy o tym, że zdarzają się wycinki drzew na obszarach objętych programem NATURA 2000

- mówi Paweł Szypulski z Greenpeace.

Spokojnie, nic się nie dzieje

Społeczny opór przeciwko zmianom w prawie – choć raczej bezskutecznie – stara się studzić Ministerstwo Środowiska. W opinii jego szefa Jana Szyszki Polsce nie grozi masowa wycinka na posesjach prywatnych. Tylko skąd miałby o tym wiedzieć, skoro nie prowadzi się żadnego wykazu usuwanych drzew?

Minister zasłania się również argumentem, że w Polsce sadzi się więcej drzew niż wycina, choć dość dowolnie żongluje liczbami.

„Ministerstwo podaje szacunkowe liczby drzew sadzonych w lesie. Tymczasem w przestrzeni publicznej, w gminach, ciągle więcej drzew się wycina niż sadzi” – mówi dr inż. Tyszko-Chmielowiec.

„Poza tym, argumentacja ministerstwa jest myląca. Musimy brać pod uwagę to, że np. z 10 tys. drzew zasadzonych na 1 hektarze do wieku dorosłego za 100 lat dożyje zaledwie 300 z nich” – tłumaczy.

Co prawda PiS zaczyna już „mięknąć”, skoro Jarosław Kaczyński zapowiedział, że przepisy zostaną ponownie zmienione. „Prezes powiedział, że jest przeciw tym rozwiązaniom i będzie ich zmiana. Stwierdził, że widać w tym prawie lobbing” – poinformował PAP warszawski polityk partii.

Poseł Ryszard Terlecki już powiedział, że klub PiS w najbliższym czasie złoży projekt nowelizacji ustawy o ochronie przyrody dotyczący wycinki drzew.

Niestety, świadomość tego, że otwarty niedawno szlaban może wkrótce zostać zamknięty, może spowodować intensyfikację wyrębów prowadzonych przez osoby prywatne.

Od zapowiedzi prezesa PiS minęło już kilka dni, podczas których można było przegłosować poprawki do ustawy. Ale nikt poprawek nie złożył.

Po co to wszystko?

Skoro nie było żadnych specjalnych problemów z uzyskaniem pozwolenia na wycięcie drzewa na terenie prywatnym – raport Fundacji Ekorozwoju pokazuje nawet, że podejście władz było do tej kwestii często zbyt niedbałe – to czemu w ogóle służy ta zmiana?

Opozycja wykorzystuje sytuację i zarzuca obozowi rządzącemu ukryte działanie na korzyść deweloperów.

„Przypuszczam, że prawdziwą przyczyną zmiany prawa jest ułatwienie deweloperom usuwania drzew. Jeśli deweloper ma zadrzewioną działkę, to może ją kupić od swojej firmy, wyciąć drzewo, po czym z powrotem przekazać ją swojemu przedsiębiorstwu”

- mówi dr inż. Tyszko-Chmielowiec.

PiS dostrzega ten problem i planowana zmiana ma go wyeliminować.

„Jeśli teren prywatny, na którym doszło do wycinki, w ciągu pięciu lat zostanie sprzedany i przeznaczony pod zabudowę, odpowiedzialny za wycinkę powinien za karę zapłacić wielokrotność opłaty ponoszonej w normalnych warunkach przy wycince na terenie działalności gospodarczej” – powiedział „Gazecie Wyborczej” poseł PiS Jan Krzysztof Ardanowski.

Tyle, że to prawo będzie zapewne kompletnie martwe, bo przecież osoby wycinające drzewa na swoich prywatnych posesjach nie muszą tego nikomu zgłaszać.

„Nie wyobrażam sobie egzekwowania tego prawa” – powiedział „Wyborczej” dr inż Tyszko-Chmielowiec. „Skąd ma być wiadomo, że doszło do wycinki, skoro teraz na terenie prywatnym można robić, co się chce? Trzeba by wycinki obwarować wymogiem zgłoszenia, tak by powstał ich rejestr”.

Zdaniem eksperta to „kolejna nowelizacja pisana na kolanie”.

Czy można z tym walczyć?

Smutna prawda jest taka, że stan prawny po nowelizacji nie pozostawia wielkiego pola działania dla zatrzymania niekontrolowanych wycinek na terenach prywatnych. Ale nie oznacza to, że nie można zrobić nic.

„Co mogą zrobić samorządy? Ich jedynym – choć silnym – narzędziem jest objęcie cennych drzew ochroną pomnikową” – mówi Szypulski z Greenpeace.

„Tyle że piły są szybsze niż urzędnicze procedury” – przyznaje.

W przepisach jest element, który daje pewne pole manewru. Chodzi o to, że nie można wycinać drzew, które są siedliskiem chronionych gatunków. 1 marca zaczyna się sezon lęgowy ptaków.

„W Polsce ptaki są pod ochroną i nie można ścinać drzew, na których gniazdują. To otwiera jakieś pole do zahamowania wycinki, która znalazła się poza wszelką kontrolą”

- wskazuje Szypulski.

Ważna jest aktywność obywatelska

Pozostaje też trochę miejsca dla inicjatywy obywatelskiej. Na przykład w Rzeszowie mieszkańcy jednej z dzielnic postanowili porozumieć się z osobą, która planowała całkowitą wycinkę na terenie działki budowlanej.

"Właściciel zrezygnował z wycięcia wszystkich drzew na swojej działce budowlanej po interwencji sąsiadów. Zostawił cenniejsze drzewa rosnące przy granicach parceli.

To też jest sukces" – mówi dr inż Tyszko-Chmielowiec.

Zielone klimatyzatory, czyli co możemy stracić

Kilka dni temu Polaków zszokowały zdjęcia placu przed Urzędem Dzielnicy Śródmieście w Warszawie. Jego właściciel – zgodnie z nowym prawem – „oczyścił” go z drzew i krzewów. Ale znikająca zieleń z miejskiego krajobrazu to nie tylko kwestia estetyczna. To również – a może przede wszystkim – poważny problem ekologiczny, ponieważ roślinność gra ważną rolę w miejskim ekosystemie.

„Drzewa i krzewy w mieście w mieście stabilizują mikroklimat, przez co zabezpieczają nas np. przed falami upałów. Mówiąc obrazowo, jedno drzewo ma moc kilku klimatyzatorów"

- mówi w rozmowie dr inż. Tyszko-Chmielowiec.

Naukowiec podkreśla również, że podczas ulewnych deszczy roślinność akumuluje wodę, przez co łagodzi skutki tak zwanych powodzi błyskawicznych.

Drzewa są dobre na smog

Jednym z głównych problemów ekologicznych, z którymi borykają się – również w Polsce – duże miasta jest smog. Okazuje się, że drzewa są pomocne w walce z tym szkodliwym zjawiskiem. Co prawda, nie są w stanie nic poradzić na zanieczyszczenie powietrza w okresie zimowym, ale mają znaczenie w ochronie przed smogiem w okresie letnim.

„Chodzi o tzw. smog fotochemiczny, który jest efektem zanieczyszczeń powstających podczas ruchu motoryzacyjnego. Drzewa absorbują te zanieczyszczenia na liściach i korze” – mówi dr inż. Tyszk0-Chmielowiec.

Wszystko to sprawia, że na Zachodzie dba się o rozwój zieleni miejskiej, szczególnie tej wysokiej, czyli właśnie drzew.

Tymczasem w Polsce „lex Szyszko” kieruje rozwój dużych ośrodków miejskich w zupełnie innym kierunku.

„Drzewa w mieście są tak samo ludziom potrzebne do życia jak wodociągi, drogi, czy sieć energetyczna – drzewa to też infrastruktura, tylko że zielona”

- tłumaczy szef Instytutu Drzewa.

Zagrożona bioróżnorodność

Negatywne konsekwencje nowelizacji stanowią nie tylko zagrożenie dla miast, ale również dla terenów rolnych. Otóż od 1 stycznia zezwolenie nie jest potrzebne w przypadku usuwania drzew i krzewów w celu przywrócenia gruntów nieużytkowanych do użytkowania rolniczego. Tymczasem zadrzewienia przyczyniają się do wzrostu produkcji rolnej.

„Zadrzewienia śródpolne i nasadzenia przy drogach hamują wiatry, ograniczając w ten sposób wysuszanie i wywiewanie gleby. Wśród drzew żyją też owady zapylające, bez których powstanie wielu płodów rolnych jest po prostu niemożliwe” – mówi dr inż. Tyszk0-Chmielowiec.

Poza tym, niekontrolowana wycinka stwarza zagrożenie nie tylko dla ludzi, ale również dla zwierząt.

Drzewa i krzewy to naturalny dom dla wielu gatunków np. ptaków i owadów. Ich zniszczenie w mieście i poza nim stwarza zagrożenie dla bioróżnorodności Polski.
;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze