0:00
0:00

0:00

"Wracałam ze spaceru z psem a tu, na ciemnej klatce zaskoczyło mnie dwóch rosłych facetów w mundurach. Nie wiedziałam, o co chodzi, nie podali podstawy prawnej. Mówili tylko, że byli u moich sąsiadów i wiedzą, że tu mieszkam. »To jest ten pies« - powiedzieli na widok Lajki. Byłoby to nawet komiczne, gdyby nie rozwinęło się w kompletną farsę" - opowiada Zofia Nierodzińska.

Jest wicedyrektorką poznańskiej Galerii Miejskiej Arsenał, kuratorką wystaw, feministką, zrobiła doktorat na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, studiowała też na UdK Universität der Künste w Berlinie.

24 października, kilka dni po wyroku Trybunału Konstytucyjnego rozbiła trzy jajka na drzwiach poznańskiego kościoła pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego.[restrict_content paragrafy="3"]

Najpierw do jej mieszkania przyszła policja, potem uzbrojeni żandarmi. Zofii Nierodzińskiej za domniemaną obrazę uczuć religijnych grożą nawet 2 lata więzienia. W jej sprawie powstała internetowa petycja.

Rozmawiamy o tym, dlaczego rzucała jajkami, kto kogo powinien przepraszać i co dalej z protestami kobiet.

Marta K. Nowak: To jak to było z tymi jajkami?

Zofia Nierodzińska: Była sobota, dwa dni po orzeczeniu pseudotrybunału. Spacerowałam z psem i niesiona złością na to, że odbierają nam resztki praw, rzuciłam w drzwi kościoła jajkami. To było niedaleko mojego domu, nikogo naokoło nie było. Zresztą zwykle nikt do tego kościoła nie przychodzi.

Rzuciłaś i co dalej?

Wszystko nagrał mój chłopak, opublikowałam to na facebooku. Nie chodziło mi przecież o to, żeby się ukrywać, bo to miał być gest obywatelskiego nieposłuszeństwa i performance związany ze Strajkiem Kobiet.

Długo nic się nie działo. Po dwóch tygodniach, 4 listopada, przyszła policja. Musieli mnie obserwować, bo dwa dni wcześniej wylegitymowali na ulicy mojego chłopaka. Nie mówi po polsku, ma tylko polskobrzmiące nazwisko, ale policjanci upierali się, że wszystko rozumie.

Kiedy przyszli do mnie, byłam akurat poza domem. Wracałam ze spaceru z psem a tu, na ciemnej klatce zaskoczyło mnie dwóch rosłych facetów w mundurach. Nie wiedziałam, o co chodzi, nie podali podstawy prawnej. Mówili tylko, że byli u moich sąsiadów i wiedzą, że tu mieszkam.

"To jest ten pies" - powiedzieli na widok Lajki. Byłoby to nawet komiczne, gdyby nie rozwinęło się w kompletną farsę.

Chcieli mnie wylegitymować, ale nie mówili na jakiej podstawie. Jak to zwykle na spacerze, nie miałam ani portfela, ani telefonu. Weszłam do mieszkania, a oni włożyli nogę w drzwi i powiedzieli, że nie wyjdą, póki się nie wylegitymuję.

Tłumaczyłam im, że jak mają jakieś wezwanie, to mogą wysłać. Pokazali zdjęcie monitoringu, więc powiedziałam, że nie będę nic mówić, zanim nie skontaktuję się z prawnikiem. Zdenerwowało ich to.

W końcu porozmawiałam z prawnikiem, dałam im dowód, przetrzymywali go dość długo. Stali na tej klatce łącznie pół godziny, byli bardzo głośni.

Zwyzywali mnie od chuliganek, złośliwie przekręcali imię. Mówię im: Zofia Nierodzińska, a oni powtarzają: Roksana Ciechocińska i mówią, że za przekręcanie nazwiska grożą mi konsekwencje prawne. Jakiś absurd.

Wyszli koło 19:00. Po jakimś czasie przyszło wezwanie na policję.

Co ci zarzucono?

Art. 65 Kodeksu wykroczeń, czyli odmowa wylegitymowania się i wprowadzanie w błąd funkcjonariuszy. To zarzuty wyssane z palca, więc się nie przyznałam i odmówiłam składania zeznań. Czekam teraz na wezwanie do sądu.

Wróciłam z komisariatu do domu, był 30 listopada, usiadłam przy komputerze i starałam się popracować. A tu kolejny dzwonek do drzwi, jak zwykle po zmroku. Tym razem czekało na mnie dwóch mężczyzn z bronią.

Okazało się, że to żandarmi z wezwaniem na przesłuchanie do Izby Zatrzymań Żandarmerii Wojskowej. Okazało się, że kościół, który obrzuciłam jajkami to kościół cywilno-wojskowy, który podlega nie tylko archidiecezji poznańskiej, ale też ordynariatowi polowego Wojska Polskiego.

W jakiej sprawie wezwano cię tym razem?

Artykuł 196 kodeksu karnego: "kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".

3 grudnia znowu szłam na przesłuchanie. Tym razem na miejscu nie byłam sama. Pod izbą czekały już koleżanki aktywistki z feministycznych kolektywów, był też dyrektor Arsenału. Nie spodziewałam się takiego solidarnościowego zrywu. To wielka zasługa moich przyjaciół.

Skandowali: wszystkich nas nie zamkniecie, nigdy nie będziesz szła sama. Siedzę więc na tym przesłuchaniu, żandarmowie tłumaczą mi moje prawa, a zza okna słychać "Partyzantkę" [feministyczny utwór zespołu SIKSA].

Ja czułam się wzmocniona, a tych dwóch wojskowych wyglądało na zażenowanych tym, że muszą występować w takiej roli. Skrócili to do minimum, kolejny etap czeka mnie w sądzie cywilnym.

To jak, obrażałaś?

To był gest emancypacji, rozpaczy, wyładowania złości, ale moją intencją nie było obrażanie żadnych uczuć religijnych. Rzucania jajkami nie wymyśliłam, to długa tradycja - zgniłym jedzeniem obrzucano despotów. Ja nie rzucam nawet zgniłymi, to były jajka z wolnego wybiegu, od ust je sobie odjęłam.

Nie obraziłam trzema jajkami drzwi pustego Kościoła, zmył je pierwszy deszcz. Obraził się jedynie proboszcz podpułkownik Paweł Piontek i jego koledzy, którzy mają taką władzę, że zaraz była u mnie policja i żandarmeria.

Ja nie mam takich możliwości. Nie mogę na Gądeckiego nasłać żandarmerii kiedy dziękuje TK za odbieranie mi praw. Mogę jedynie pójść do sklepu kupić jajka, a potem wszystkie narzędzia represji zostaną skierowane przeciwko mnie.

To nie ja obrażam uczucia, to moje uczucia jako obywatelki są dziś obrażane. Moje prawa jako kobiety są mi odbierane. W Polsce systemowo łamane są prawa człowieka. Tu leży problem, a nie w kilku jajkach na drzwiach kościoła.

To hierarchowie powinni przeprosić wszystkie kobiety, osoby z macicami i mniejszości seksualne za to, jak wpływają na władzę. W demokratycznym kraju to niedopuszczalne.

To my - kobiety i mniejszości seksualne płacimy podatki, a nie Kościół. To z naszych pieniędzy opłacana jest policja. Dlaczego kościół o mnie decyduje, a ja zamiast być chroniona, jestem przez organy państwa szykanowana i represjonowana?

Po wyroku w ramach akcji "Słowo na Niedzielę" weszłyśmy do katedry na mszę. Powiedziałyśmy: "jesteśmy tu też dla was, siostry". Tego samego dnia 33 osoby wezwano na komendy rozsiane po całym mieście, żeby uniemożliwić akcje solidarnościowe.

Spisują nas, nagrywają, wiele osób podejrzewa już, że ma telefony na podsłuchu. Policja przegrywa sprawy o naruszenie przepisów, więc do karania wykorzystują sanepid, który wchodzi ludziom na konta i zabiera 10 tys. zanim zdążą zareagować. Skala represji i dysproporcja sił jest ogromna.

Przeczytaj także:

Dużo działo się też w radzie miasta. Radni PiS zaproponowali uchwałę "potępiającą wandalizm". Nie zdobyli wystarczającego poparcia. Radny KO, Marek Sternalski uznał, że "zgłaszającym jest podpalacz, który mówi jak gasić pożar". Teraz radni PiS opublikowali stanowisko. Chcą dla ciebie "prac społecznych w szpitalu".

Z tym akurat nie miałabym problemu, pracuję społecznie kilkanaście godzin dziennie.

Radni PiS domagają się też, żebyś straciła stanowisko w Arsenale. Piszą: "osoba zarządzająca instytucją kultury powinna mieć w sobie odpowiedni poziom kultury". Co na to wszystko twój szef?

Wspiera mnie, sam jako artysta miał sprawę za obrażanie uczuć religijnych. W moim środowisku większość osób okazuje mi zrozumienie. Żyję w dużym mieście, nie mam takich problemów jak aktywistki z Puszczykowa czy Jarocina, które spotyka ostracyzm społeczny.

Jednak wiceprezydent miasta [Jędrzej Solarski - przyp. red.] w reżimowym radiu zdążył już kajać się i przepraszać za moje zachowanie. Trzeba mu było przypominać, że żaden wyrok nie zapadł, a ja wciąż jestem niewinna. Przewodniczący rady kultury zapowiedział, że spotkają mnie konsekwencje.

Wcześniej byłam "dyrektorką od skandalicznych wystaw", teraz od jaj. Spotykam się też z łagodniejszymi komentarzami, że to był "taki emocjonalny gest". W Polsce bardzo łatwo dyscyplinuje się kobiety.

Patriarchat to powietrze, którym oddychamy, widać to również wśród liberalnych polityków.

Czy poza politykami, ktoś jeszcze cię krytykuje?

Dostaję mnóstwo wiadomości, komentarzy. Wyzywają mnie od obcych, piszą, że nie jestem Polką. Na messangerze dostałam wiadomość, że jestem gorsza od "murzynów, ciapatych i Żydów". Do pracy przyszedł anonim z pogróżkami.

I co mam z tym zrobić? Nie pójdę przecież na policję, bo organom państwa nie mogę już ufać. Osoby, które bronią "tradycyjnej moralności" powinny zobaczyć, z kim idą pod rękę. Z antysemitami, rasistami i ksenofobami.

Jak sobie radzisz pracując w kulturze pod rządami PiS?

Całe szczęście jesteśmy instytucją municypalną, nie musimy się spowiadać ministerstwu. Inaczej nie moglibyśmy robić tego, co robimy.

Mój program jest nakierowany na mniejszości, opiera się na zasadzie realnej demokracji w uczestnictwie w kulturze. Przełamujemy wizję kultury jako rozrywki skierowanej do grupy uprzywilejowanej. Kultura jest dobrem, do którego wszyscy powinni mieć dostęp. Udostępniamy przestrzeń, ale staramy się też z niej wychodzić i docierać do grup marginalizowanych, jak środowisko migranckie, seniorzy, dzieci romskie czy osoby z niepełnosprawnościami.

Organizujemy też wydarzenia związane z emancypacją grup mniejszościowych. Taki feministyczny, queerowy i wrażliwy społecznie przekaz nie byłby możliwy, gdybyśmy zależeli od ministerstwa kultury.

Ale oczywiście w pandemii nasza sytuacja się pogorszyła. Udało nam się nakłonić Urząd Miasta, żeby stworzyć fundusz pomocowy dla twórców, ale pomoc dla pracowników kultury wciąż jest za mała. Będzie tylko gorzej, bo samorządy dostają coraz mniej pieniędzy, a na kulturze najłatwiej oszczędzić.

Po wielkim strajkowym zrywie mobilizacja na ulicach maleje. Co dalej z protestami?

To samo pytanie zadałam duetowi lesbijskiemu ze Stowarzyszenia SISTRUM: co teraz? Odpowiem tak jak one: trzeba trwać i ryć, siostry. Tylko że to rycie musimy koncentrować na konkretnych problemach.

Na przykład w Poznaniu w szpitalu na ul. Polnej dyrektor nadgorliwie odwołał zabiegi przerywania ciąży, chociaż wyroku nawet nie ogłoszono. Walczymy o to, żeby je przywrócono, pilnujemy praw kobiet. Mówiąc "my", mam na myśli kolektywy takie jak: Strajk Kobiet Poznań, W Naszej Sprawie, Nowy Byt Feministyczny, kolektyw PyRa, Black Venus Protest, Komisja Środowiskowa Pracownic i Pracowników Kultury OZZ IP i inne.

W styczniu mamy też kolejne spotkanie Wielkopolskiej Rady Strajku Kobiet. Chcemy działać lokalnie, mamy bardzo dużo ważnych społecznie postulatów.

Na przykład?

Powiązanie ruchu feministycznego z ruchem queer i trans. Musimy bardziej uwrażliwiać język, żeby o prawa reprodukcyjne i prawa mniejszości walczyć razem.

Chcemy też łączyć problem klimatu z aborcją, pytać, czy etyczne jest decydowanie się na dzieci w obliczu katastrofy ekologicznej.

Mówiąc o prawach reprodukcyjnych kobiet, nie możemy zapominać o prawach opiekuńczych i prawach pracowniczych. To dla nas szczególnie ważne, bo nasza rada wywodzi się z ruchów społecznych, Socjalnego Kongresu Kobiet.

Zakaz aborcji uderza przede wszystkim w kobiety w trudnej sytuacji ekonomicznej, szczególnie te, które nie mają własnych środków i opiekują się osobami zależnymi. Kobiety są w tradycji dobrze widziane w roli bezpłatnych opiekunek dzieci, osób starszych czy z niepełnosprawnościami, zwykle kosztem pracy płatnej. A ta praca wykonywana przez kobiety jest kluczowa i można ją wycenić, pokazać jaki to wkład do budżetu.

Domagamy się też praw pracowniczych, dłuższego urlopu dla rodziców, płatnego chorobowego... 500 plus nie wystarczy, żeby decydować się na potomstwo. Kobiety muszą czuć się bezpiecznie, prekaryjne zatrudnienie im tego nie da.

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze