0:000:00

0:00

Związek Miast Polski przedstawił 28 marca 2019 szokujący wykres: porównanie "dochodów samorządów", czyli pieniędzy przeznaczonych z budżetu państwa na edukację z realnymi wydatkami, jakie ponoszą gminy i powiaty. W tych wydatkach gmin 77,3 proc. stanowią wynagrodzenia nauczycieli, a w miastach na prawach powiatu - 80,8 proc.

Różnicę między "dochodami" a "wydatkami" samorządowcy nazywają "luką edukacyjną". W czasach reformy minister Zalewskiej luka rośnie jak szalona.

Dochody to w 95 proc. subwencje (na ucznia) i dotacje (na szkoły) przyznawane jednostkom samorządu z budżetu państwa. Wydatki obejmują wszystkie koszty prowadzenia szkół i przedszkoli: przede wszystkim płace nauczycieli i pozostałych pracowników, dodatkowe zajęcia (w tym katecheza), sprzęt i pomoce szkolne, inwestycje, remonty. „Luka” to po prostu różnica między wydatkami a dochodami.

Jak widać w latach 2004-2018 systematycznie rosną zarówno wydatki, jak dochody, ale te pierwsze szybciej. Dlatego "luka" rośnie - z poziomu 8,26 mld w 2004 do rekordowego 23,43 mld w 2018 roku. Co więcej,

o ile do 2016 roku "luka" rosła w tempie średnio kilku procent z roku na rok, o tyle w 2017 skoczyła o 15 proc., a w 2018 nawet o 17 proc.

W 2004 roku "luka edukacyjna", którą samorząd musi pokryć z innych źródeł (przede wszystkim udziale w podatkach PiT i CIT), stanowiła mniej niż jedną trzecią pieniędzy otrzymanych z budżetu (31,6 proc.), w 2018 - już połowę (49,8 proc.).

Jeszcze wyraźniej widać to na wykresie liniowym. Wydatki w latach 2004-2018 rosną dość równo, ale przyspieszają w latach 2017 (wzrost o 5 proc.) i w 2018 (o 7 proc.), za to środki z budżetu wyraźnie "zwalniają" - w 2017 roku rosną tylko o 1 proc., a w 2018 roku o 2 proc. Stąd tak duży skok "luki".

Jak mówi OKO.press dr Mikołaj Herbst, badacz ekonomii edukacji z Uniwersytetu Warszawskiego, zachwiana została niepisana zasada, że pieniądze z budżetu państwa pokrywają mniej więcej zarobki nauczycieli, całą resztę finansuje samorząd z innych dochodów. Teraz nauczyciele przechodzą na garnuszek samorządów.

Marek Wójcik, pełnomocnik Zarządu Związku Miast Polskich ds. legislacyjnych, "fan i działacz samorządów od 1989 roku", wiceminister administracji i cyfryzacji odpowiedzialny za kontakty z samorządami w rządzie Ewy Kopacz (2015), podkreśla, że ostatnie dwa lata to niebezpieczny wzrost edukacyjnego deficytu.

OKO.press: Dlaczego pana zdaniem finansowanie z budżetu w 2017 i 2018 roku rosło wolniej niż w poprzednich latach?

Marek Wójcik: To nie przypadek, że dramatyczny wzrost "luki edukacyjnej" następuje w latach 2017 i 2018. Wbrew temu, co zapowiadała minister Zalewska zmiana ustroju szkolnego, w tym likwidacja gimnazjów, kosztuje masę pieniędzy. Mam przekonanie, że minister Zalewska została więźniem własnej propagandy, że reforma jest bezkosztowa. I sama blokowała działania, które wpuściłyby w system więcej pieniędzy. Stąd w sytuacji, gdy mocno wzrosły wydatki, a dochody samorządów tylko minimalnie, powstała tak ogromna "luka".

Wydatki szkół rosną nie tylko dlatego, że trzeba przeprowadzać dzieci i np. dostosowywać budynki po gimnazjach dla małych dzieci. Duże znaczenie ma fakt, że w podstawówkach, które zostały wydłużone, są dużo mniejsze oddziały [popularnie - "klasy" - red.] niż w likwidowanych gimnazjach, gdzie przychodziła młodzież z kilku szkół. W roku szkolnym 2015/2016 średnia wielkość oddziału wynosiła 20 uczniów, w 2016/2017 już tylko 15 uczniów.

A więcej oddziałów, to więcej pracy dla nauczycieli i jest ich 28 tys. więcej. Praca nauczycieli kosztuje zatem więcej, a subwencja - według liczby uczniów - nie rośnie. Średnia liczba uczniów na nauczyciela spadła do 9,1 ucznia.

Dla niedużej szkoły każde zmniejszenie wielkości oddziału o dwóch uczniów to 14-15 tys., straty (bo tyle wynoszą dwie subwencje - bazowa z dodatkami). A koszty pracy nauczycieli i inne koszty są dla mniejszego oddziału takie same.

Pani minister informując o tegorocznej subwencji otwarcie przyznawała, że przeznaczona jest tylko na zarobki, na inne rzeczy nie starczy. Pocieszała szkoły, że zaoszczędzą na awansie nauczycieli, bo został wydłużony. Tymczasem jest odwrotnie.

W 2018 roku nauczyciele szaleli, żeby zdążyć z awansem, nigdy nie przybyło tylu mianowanych i dyplomowanych. I teraz musimy im więcej płacić.

Szkoły dostały też po kieszeni w związku z epidemią urlopów dla poratowania zdrowia, które nauczyciele, zwłaszcza szkół ponadpodstawowych brali, by przeczekać zawieruchę "reformy edukacji".

Skąd gminy biorą pieniądze na pokrycie luki edukacyjnej?

Mamy pieniądze z dochodów własnych. Z góry przyjęliśmy, że część zadań oświatowych będzie finansowana z dochodów własnych gmin i powiatów, np. dostajemy dotację wyłącznie dla starszych przedszkolaków, na maluchów ani grosza. Na szczęście mamy zagwarantowane ustawowo udziały w PIT i CIT i mamy tu pełną autonomię, każda złotówka, którą zarabiamy nie ma, że tak powiem, adresu końcowego. Do tego dochodzą podatki od nieruchomości i inne lokalne.

W ostrej debacie o strajku nauczycieli politykom PiS zdarza się używać argumentu, że edukacja jest zadaniem własnym samorządu. Niech więc to samorządy martwię się o podwyżki dla nauczycieli.

Jak mówi art. 166 Konstytucji RP, "zadania własne" jednostek samorządu terytorialnego to "zadania publiczne służące zaspokajaniu potrzeb wspólnoty samorządowej". Jednocześnie Konstytucja zabezpiecza nasze dochody stwierdzając w art. 167, że "jednostkom samorządu terytorialnego zapewnia się udział w dochodach publicznych odpowiednio do przypadających im zadań".

Nie można jaśniej. Ale tego "zabezpieczenia" brakuje coraz bardziej, a w ostatnich dwóch latach wręcz drastycznie.

Art. 166.

  1. "Zadania publiczne służące zaspokajaniu potrzeb wspólnoty samorządowej są wykonywane przez jednostkę samorządu terytorialnego jako zadania własne".
  2. Jeżeli wynika to z uzasadnionych potrzeb państwa, ustawa może zlecić jednostkom samorządu terytorialnego wykonywanie innych zadań publicznych. Ustawa określa tryb przekazywania i sposób wykonywania zadań zleconych.
  3. Spory kompetencyjne między organami samorządu terytorialnego i administracji rządowej rozstrzygają sądy administracyjne.

Art. 167.

  1. Jednostkom samorządu terytorialnego zapewnia się udział w dochodach publicznych odpowiednio do przypadających im zadań.
  2. Dochodami jednostek samorządu terytorialnego są ich dochody własne oraz subwencje ogólne i dotacje celowe z budżetu państwa.
  3. Źródła dochodów jednostek samorządu terytorialnego są określone w ustawie.
  4. Zmiany w zakresie zadań i kompetencji jednostek samorządu terytorialnego następują wraz z odpowiednimi zmianami w podziale dochodów publicznych.

Edukacja to nie są "zadania własne" w normalnym tego słowa znaczeniu. Nie mamy przecież wpływu na zasadniczą dla szkolnych finansów sprawę podstawowych zarobków nauczycieli. To trochę tak, jakby ktoś panu powiedział, że pójdziemy razem do kina, ale on wybiera film, a pan ma zapłacić za bilety.

Politycy powtarzają, że samorządy powinny inwestować w oświatę. I samorządy to robią. Władze lokalne, bliżej obywateli niż centralne, doceniają te potrzeby, aspiracje, marzenia.

W Polsce przeznaczamy na edukację per capita (na mieszkańca) 584 euro, średnia unijna jest prawie trzy razy wyższa (1,4 tys. euro). Słowacy, Czesi dają dużo więcej, tylko Bułgarzy mniej.

Toczy się właśnie walka o przyszłość edukacji i to w perspektywie kilkudziesięcioletniej, bo sytuacja budżetowa będzie się pogarszać. Zdrowie i edukacja - obie dziedziny niedoinwestowane - będą się bić o dodatkowy grosz.

Samorządy przeznaczają na szkoły, ile mogą. Niepokoi mnie, że w wielu gminach już teraz brakuje pieniędzy na inwestycje, na rozwój. Dokładając tyle do szkół nie mamy środków na projekty infrastrukturalne. Edukacja jest najważniejsza - tak, ale musimy dbać o wszystko. Tymczasem mała gmina, która wypracowała powiedzmy 400 tys. nadwyżki, wszystko przekaże na ratowanie szkół, zwłaszcza w czasach reformy minister Zalewskiej.

A dlaczego wydatki na edukację rosną tak szybko, ponad dwukrotnie w latach 2004-2018?

Zasadniczo poprawiała się jakość edukacji, a jakość kosztuje. Znacząco wzrosły wynagrodzenia nauczycieli, choć z pewnością powinny bardziej. Nie pamiętamy już tego, bo od 2012 roku zarobki niemal stoją w miejscu. Rosły koszty budowy, rozbudowy i utrzymania budynków, na tym nie da się oszczędzać. Nastąpiła rewolucja infrastruktury, wyposażenie, narzędzia pracy nauczycieli są zupełnie inne niż były. Zmiany są ogromne.

Ale i państwo daje coraz więcej na oświatę.

Nie, nie! Zaperzam się, jak słyszę, że państwo daje. Państwo nie robi nam łaski, że coś przeznacza na edukację. Umówiliśmy się 20 lat temu na pewne zasady finansowania zadań publicznych, jesteśmy jako samorządy częścią administracji publicznej. Subwencja na ucznia wzrasta z roku na rok, bo musi rosnąć. Władza centralna - także poprzednie ekipy - zrzuca na nas najtrudniejsze zadania, a my je realizujemy skuteczniej niż centrum. A władza przeszkadza nam np. regulując zarobki urzędników samorządowych, przez co mądrzy ludzie nie chcą iść do nas pracować.

A będzie jeszcze gorzej

Możliwości wypełniania "luki oświatowej" przez samorządy mogą się zmniejszyć, bo - jak ostrzegał w OKO.press Łukasz Gawryś (nauczyciel matematyki i radny warszawskiej dzielnicy Ochota z ruchu miejskiego Ochocianie) - rząd zapowiada zmiany w podatku od osób fizycznych, czyli PIT. A właśnie ten podatek jest głównym źródłem dochodów samorządu, w szczególności miast.

W lutym 2019 partia rządząca obiecała wyborcom obniżenie pierwszej stawki podatku PIT z 18 do 17 procent, całkowite zwolnienie z niego pracowników do 26 roku życia, i zwiększenie kosztów uzyskania przychodu. Rzecz w tym, że PIT trafia do budżetu państwa w niecałej połowie, a aż 39,34 proc. trafia do gmin, gdzie jest pobierany, 10,25 proc. do powiatu, a 1,60 proc. do województwa.

Już w tej chwili wiele gmin jest niebezpiecznie zadłużonych, a 1 stycznia 2019 roku prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę, która likwiduje gminę Ostrowice z powodu bankructwa i dzieli jej tereny pomiędzy sąsiednie Drawsko Pomorskie i Złocieniec. Bardzo poważnie też zadłużony jest Rewal, Byczyna czy Wałbrzych, a także wiele mniejszych gmin w całym kraju.

Gdy państwo nakłada nowe obowiązki na samorządy, powinny iść za tym dodatkowe środki. To ogólna zasada, której powinni przestrzegać rządzący. Tak się jednak nie dzieje, co widać właśnie przy okazji tzw. reformy oświaty. Za tę reformę płaci się pieniędzmi samorządów. Nie trudno też odnieść wrażenie, że PiS mści się na większych miastach, w których praktycznie wszędzie przegrał wybory samorządowe. To one stracą najwięcej na zmniejszeniu PIT.

Także Marek Wójcik niepokoi się perspektywą utraty dochodów z PIT. "Pewnie zażądamy rekompensaty. Ale już słyszę te argumenty: Jaka rekompensata? Przecież to młodzi obywatele z waszych gmin będą zwolnieni z podatków. Chyba powinniście się cieszyć, przecież młodzież to najlepsza inwestycja".

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze