„Dzisiejsza popularność Hamasu wśród Palestyńczyków wynika nie z ich ideologicznego czy praktycznego sukcesu, ale z zupełnej porażki Autonomii Palestyńskiej w zmianie sytuacji ludzi na lepsze” – mówi Sari Nusseibeh, profesor filozofii, wieloletni negocjator w procesie pokojowym, jedna z najważniejszych postaci ruchu pokojowego w Palestynie
Kacper Max Lubiewski: W książce Once Upon a Country, pisze Pan w kontekście upadku procesu pokojowego lat 90. i wybuchu Drugiej Intifady: ,,Ludzie, którzy się nie boją, prawdopodobnie nie myślą. Myślenie i strach kroczą ręka w rękę. Sekretem nie jest, jak pozbyć się strachu, ale jak z nim żyć”. Te słowa wydają się być jeszcze bardziej aktualne niż wtedy.
Sari Nusseibeh*: Strach jest nieodłączną częścią życia w Palestynie i w Izraelu. Często zachęca się nas do odwagi, determinacji czy wytrzymałości, ale prawda jest taka, że to właśnie strach jest najczęściej zupełnie racjonalną reakcją na to, co dzieje się wokół; osobom, które jej nie mają, brakuje, moim zdaniem, umiejętności krytycznego myślenia. To nie oznacza, że strach powinien dyktować to, jak żyjemy, ale myślę, że można się z niego naprawdę wiele nauczyć. Strach może przecież motywować, do bliższego przyjrzenia się swoim wyborom, może obudzić kreatywność!
Niestety, w miejscach takich jak Jerozolima, strach często przybiera irracjonalną formę, gdzie kłótnia o miejsce parkingowe między Żydem a Palestyńczykiem są jak powtórka z ‘48 – nikomu nie przychodzi do głowy cofnąć się ani o krok. Ostatnio, jako Palestyńczyk, czuję dużo strachu, ale ten niestety przytłoczony jest przez smutek, które wspólnie tworzą żal. Żałuję wielu rzeczy w naszej historii, bo patrząc na tragedię, przez którą przechodzi teraz nasz naród, ciężko nie wracać myślami do wszystkich szans na lepsze jutro, które zostały zmarnowane.
Bardzo trudno dokładnie określić kiedy dokładnie postąpiliśmy źle, ale spójrzmy na lata 40. – czy z perspektywy czasu zgoda na podział ziemi byłaby taka zła? Odkładając na bok wszelkie dylematy etyczne, jaka decyzja byłaby wtedy lepsza dla następnych pokoleń Palestyńczyków i Palestynek? Potem przyszły lata 60. i wreszcie 80. – oba pełne wielu możliwości, żeby zakopać wojenny topór.
Oba narody mają chroniczną tendencję do przegapiania historycznych szans, bo jak inaczej nazwać porażkę Oslo? Przecież każdy przy zdrowych zmysłach człowiek powinien zdać sobie sprawę, że było to rozwiązanie optymalne dla obu stron.
Nawet po upadku Camp David w 2000 roku, kiedy wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei, ja i Ami Ajalon [były szef izraelskiego Szin Betu] uzbieraliśmy ponad 250 000 podpisów od Izraelczyków i 160 000 podpisów od Palestyńczyków pod deklaracją poparcia dla rozwiązania dwupaństwowego w ramach niezależnej inicjatywy Głos ludzi. Wielki sukces, jak na nasze nikłe zasoby!
Szczerze wierzę, że większość obu narodów zawsze popierała i jakąś formę dwóch państw dla obu narodów – dużo zależy od konkretnych sformułowań i języka, ale jestem przekonany, że nawet dziś duża część Palestyńczyków i Izraelczyków by się za podobnym rozwiązaniem opowiedziało.
Kiedy Palestyńczycy i Izraelczycy byli najbliżsi osiągnięcia pokoju? Co poszło nie tak?
Być może połowa lat 80., ale jestem tutaj pewnie stronniczy, bo sam brałem udział wtedy w negocjacjach. To były czasy wielkiej kolacji rządowej Partii Pracy [hebr. Awoda] i Likudu i to Likud właśnie wystosował zaproszenie do PLO [Organizacja Wyzwolenia Palestyny] na tajne pertraktacje – pomysł, o którym rozmawialiśmy, był naprawdę obiecujący, bo zakładał natychmiastową autonomię dla Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu i w Gazie z własnym rządem i dużą szansą na niepodległe państwo po pewnym czasie. Arafat dał swoje błogosławieństwo, aby kontynuować spotkania – mieliśmy jechać na konferencję w sekrecie do Genewy, ale w międzyczasie politycy Partii Pracy dowiedzieli się o naszych planach, a że nie chcieli oddać poważnego politycznego zwycięstwa prawicy, to postanowili aresztować Faisala Husajniego, mojego przyjaciela i jednego z negocjatorów.
Awoda intensywnie rozmawiała wtedy z jordańskim królem na temat włączenia Zachodniego Brzegu do Jordanii, ale my o tym nic nie wiedzieliśmy. Aresztowania Faisala oznaczało w praktyce koniec kontaktu – proces pokojowy przerwały więc nie nienawiść, a niecierpliwość, zazdrość i krótkowzroczność.
Ale jak już mówiłem, w latach 90. i dwutysięcznych aż roi się od spotkań, konferencji, tajnych i publicznych negocjacji, gdzie, z mojej perspektywy, obie strony potrzebowały tylko trochę więcej presji czy kilku tygodni współpracy.
Bardzo długo miałem poczucie, że obie strony nie traktują sytuacji szczególnie poważnie – nie ważne, czy mowa o Arafacie, Rabinie, Szaronie czy Abu Mazenie. Każdy z nich miał zawsze tendencję, żeby szukać powodu, żeby się nie zgodzić z drugą stroną lub odraczać kolejne spotkania w nieskończoność. Dużo nadziei miałem też, pracując z Ajalonem – paradoksalnie, dlatego że był zażartym syjonistą! Mówił bez ogródek i nie udawał, że kocha Palestyńczyków, ale kochał siebie, swoją rodzinę i swój naród wystarczająco, żeby pracować na rzecz pokoju.
W ogóle przez całą moją karierę negocjacyjną wolałem pracować z dumnymi syjonistami – sam mogę myśleć o ich przekonaniach, co mi podoba, ale ich motywacje zawsze były szczere i jasne.
Czy mógłby Pan zmapować dla nas różne frakcje w palestyńskim ruchu niepodległościowym? Często w międzynarodowym dyskursie mówi się o nich, jak o monolicie lub o zwykłem podziale na Autonomię Palestyńską i Hamas. Jak jest w rzeczywistości?
To bardzo skomplikowane pytanie, które wymaga spojrzenia w przeszłość. Tak długo, jak istnieje ruch syjonistyczny, istniał palestyński ruch sprzeciwu wobec niego. W latach 40. dochodzi do poważnej walki o przywództwo ruchu między moją rodziną, Nusseibeh, a rodziną Husseini; to też czas prominentnych palestyńskich komunistów, którzy współpracowali blisko z żydowskimi komunistami pod auspicjami Związku Sowieckiego. Tendencje nacjonalistyczne z czasem rosły w siłę, ale popularni przez wiele lat byli też panarabiści. W połowie lat 60. prym wiodła już PLO (potem: Fatah), która była dosyć zróżnicowaną organizacją, bo połączyła bardzo różne frakcje nie tylko na Zachodnim Brzegu, ale też w Iraku czy w Syrii.
Dzisiaj ta różnorodność, która kiedyś była zaletą, stała się problematyczna, bo każdy członek Fatah na pytanie, za czym stoi jego partia, pewnie dałby ci inną odpowiedź. Ale Fatah popadła w głęboki kryzys dopiero w latach dwutysięcznych podczas Drugiej Intifady, kiedy impet zyskiwał Hamas.
Dzisiejsza popularność Hamasu wśród Palestyńczyków wynika nie z ich ideologicznego czy praktycznego sukcesu, ale z zupełnej porażki Autonomii Palestyńskiej w zmianie sytuacji ludzi na lepsze.
Większość ludzi widzi szansę na osiągnięcie pokoju i wolności na jeden z dwóch sposobów: poprzez negocjacje lub przez zbrojną walkę. Z perspektywy typowego Palestyńczyka Fatah nie dotrzymała obietnicy, bo nie osiągnęła przecież ani państwa, ani pokoju. Mówiąc wprost: nie dowiozła, więc ludzie zwrócili się do Hamasu.
A Hamas dotrzymał?
Jeszcze nie, ale Hamas jest jeszcze na kredycie zaufania. Ludzie myślą, że po 7 Października Izrael już nigdy nie będzie w stanie nas ominąć, jak było w przypadku Porozumień Abrahama czy negocjacji z Arabią Saudyjską. Znowu jesteśmy w centrum, znowu świat o nas mówi! – to widziane jest jako nasz gigantyczny kapitał. Myślę, że gdybyś zapytał wielu Palestyńczyków, co mają dowieźć, to usłyszysz, że chodzi o demokratyczne państwo, a więc postulat Fatah, a nie Hamasu.
Hamas jest postrzegany przez dużą część Palestyńczyków jako konieczne zło, jako część historii każdej rewolucji.
Patrząc na to z tej perspektywy 7 Października był więc sukcesem – dla Hamasu i jego zwolenników każde poświęcenie, nawet wielu tysięcy bezbronnych cywilów, jest częścią większej układanki, w której sympatia i uwaga świata jest znowu po naszej stronie. Ale podejrzewam, że za kilka miesięcy, kiedy skończy się wojna i ludzie skonfrontują się z tym, jak ogromne straty ponieśliśmy, to ocenią 7 Października zupełnie inaczej.
Czy Palestyńczycy są skazani na wybór między Fatah a Hamasem? Czy możliwym jest nadejście jakiejś alternatywy?
To zależy, jak zrozumiemy to pytanie. W 2006 roku odbyły się ogólnopalestyńskie wybory, w których Hamas i Fatah uzyskały łącznie 85 proc. głosów, ale trochę elektoratu uszczknęły też mniejsze partie: Alternatywa, Palestyńska Inicjatywa Narodowa i Trzecia Droga, łącznie uzyskując 8 proc. To były partie współtworzone przez bardzo mądrych i aktywnych polityków-wizjonerów, jak Mustafa Barghouti czy Hanan Ashrawi, ale nawet mimo ich pomysłowości i determinacji, przegrały z kretesem. Więc może jesteśmy na skazani na Fatah i Hamas, ale niekoniecznie w takim kształcie, w jakim są teraz.
Fatah mogłoby przecież wynaleźć się na nowo i stać się na przykład główną partią, która walczy z korupcją i biurokracją; to nadałoby jej nowej tożsamości. Natomiast jeśli pytasz mnie o to, czy mamy do czynienia z wyborem między strzelaniem a dialogiem, to ja postrzegam tę sytuację inaczej. Naszą jedyną drogą jest rozsądek i wierzę, że to właśnie on wskaże nam drogę w przyszłość.
Mam nadzieję, że kiedyś nasi politycy zobaczą coś, co widać już przecież empirycznie: przemoc nie doprowadziła nas nigdzie. Musimy znaleźć sposób na koegzystencję i na obopólny szacunek.
Jestem pewien, że gdyby taki wybór został zaprezentowany w plebiscycie, to właśnie zwykli ludzie wybraliby zwykłe życie. Izraelczycy i Palestyńczycy stają się coraz bardziej radykalni nie dlatego, że ten konflikt jest fundamentalnie o starciu ideologii czy wartości, ale dlatego, że oba narody są od pokoleń pozbawione podstawowych praw do bezpieczeństwa, wolności i godności. Ten konflikt rozpoczął się jako niezgoda w sprawie ograniczonej ziemi i trudności, które wynikają z potrzeby jej podziału, a że do sprawiedliwego podziału nigdy nie doszło, zwykłe ludzkie problemu nabrały wymiaru wręcz metafizycznego.
W Izraelu od samego początku panowało przeświadczenie, że Palestyńczycy zawsze byli i są ,,na nie”. Historia osób takich jak Pan, ale też wspomnianych już Mustafy Barghoutiego i Hanan Ashrawi, pokazuje, że sprawa nie jest taka czarno-biała.
Obawiam się, że nudzę czytelników, ale to powtarzanie tego, że większość Izraelczyków i Palestyńczyków zawsze było za pokojem stało się chyba moją misją życiową. Jeśli chodzi o to, co zapisano na kartach historii, to pewnie Palestyńczycy odmówili więcej razy niż Izraelczycy – ci pierwsi pewni, że z czasem ugrają coś lepszego, ci drudzy, potajemnie zadowoleni, że im odmówiono. Jeśli chodzi natomiast o gotowość do zaakceptowania drugiej strony to jest to relatywnie niedawny rozwój wydarzeń dla Palestyńczyków.
Pamiętam, że gdy dorastałem w latach 60. to nawet najbardziej demokratyczni politycy używali języka, którym dzisiaj posługuje się Hamas.
Powtarzaliśmy, że Żydzi to nie naród, a religia, odmawialiśmy im jakichkolwiek kolektywnych praw. Palestyński ruch narodowy przeszedł jednak transformację i w latach 80. i 90. był raczej ugodowy, a na pewno w porównaniu do do lat 60. Wtedy, gdy ktoś otwarcie wymówił słowa ,,rozwiązanie dwupaństwowe”, to następnego dnia podpalano mu samochód i dom.
Dwa państwa stale powracają w naszej rozmowie, podczas gdy wielu polityków i uczonych skazało je już na straty. Czy rozwiązanie dwupaństwowe jest jeszcze realistyczne? Czy nie umarło już dawno temu?
Może umarło, ale w tej części świata dochodziło już przecież do zmartwychwstań i innych cudów. Wielu Palestyńczyków i Izraelczyków może razić to, jak rozwiązanie dwupaństwowe brzmi lub jak się nazywa, ale do dzisiaj na ulicy, na uniwersytecie i od znajomych słyszę sentyment skory do kompromisu. Wydaje mi się, że dwa państwa nadal są optymalnym rozwiązaniem, do którego ludzie być może muszą jeszcze trochę dorosnąć. Wyobrażam sobie sytuację, w której pewnego dnia Izraelczycy i Palestyńczycy znajdą w jasnej sytuacji jednopaństwowej i tylko poprzez doświadczenie zdadzą sobie sprawę, że nie tego chcieli i dojdzie do poważnej zmiany politycznej – idea dwóch państw odrodzi się na nowo.
Co powinno stać się z Gazą po pełnym zakończeniu wojny? Jaka jest jej przyszłość?
Pomysłów politycznych, społecznych i militarnych jest bardzo dużo, ale koniec końców sprowadzają się do dwóch głównych tendencji: czy koniec wojny oznaczać będzie natychmiastowe i szerokie przetasowanie, czy znowu będzie to proces małych kroków. Szczerze mówiąc, w Gazie stanie się to, co wypracują Amerykanie, Izraelczycy i Hamas, nie to, co chciałbym, ja i ty.
Ale nieważne, jakie decyzje podejmą, na samym końcu zostaniemy z prawdą, którą mamy znamy od dawna – na tej ziemi mieszkają Izraelczycy i Palestyńczycy, którzy niespecjalnie się lubią i którzy nigdy się stąd nie wyniosą, nieważne pod groźbą jakiej przemocy.
Chciałbym widzieć więcej przykładów, kiedy Palestyńczycy i Izraelczycy obchodzą siebie nawzajem i są w stanie okazać sobie szacunek. Powinniśmy zająć się poprawą dyskursu społecznego i tego, jak o sobie mówimy. Palestyńczycy bardzo doceniają, gdy Izraelczycy robią ukłon w ich stronę, uznają ich i tworzą dla nich przestrzeń. Tylko z takiego miejsca mogą pochodzić faktycznie skuteczne rozwiązania polityczne.
*Sari Nusseibeh – profesor filozofii, były rektor Uniwersytetu Al-Quds, przez wiele lat przedstawiciel Autonomii Palestyńskiej w Jerozolimie, wieloletni negocjator w procesie pokojowym, jedna z najważniejszych postaci ruchu pokojowego w Palestynie.
Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.
Autor publikacji „Smolanim - Leftists. Voices of the Israeli Left in a post-October 7th world", aktywista klimatyczny i pokojowy, student historii i socjologii na Uniwersytecie Humboldta.
Komentarze