W styczniu Sasin mówił jasno: w kolejnym roku Polacy więcej za prąd nie zapłacą. Skończył się maraton wyborczy i już nie jest taki pewny. Uważa, że nic od niego nie zależy. Rezygnacja z rekompensat to dobre rozwiązanie, ale Sasin nie robi tego dla środowiska. Decyduje polityka
Rekompensata była, rekompensaty najpewniej nie będzie. PiS lubi kreować się na formację, która spełnia obietnice wobec wyborców. Ale ten wizerunek opiera się przede wszystkim na zrealizowaniu programu 500 plus. Z innymi zobowiązaniami bywa różnie.
A jeśli obiecuje Jacek Sasin, to można mieć sporą pewność, że będzie odwrotnie. Wszyscy pamiętamy metropolię warszawską i wybory kopertowe, w których utopiono miliony złotych. Jeszcze kilka dni przed przełożeniem wyborów 10 maja na kolejny termin, Sasin zapewniał, że wszystko da się zrobić. Później okazało się, że wydrukowane karty wyborcze są bezużyteczne.
Teraz Sasin musi się w mediach tłumaczyć z kolejnej rzeczy – rekompensat za energię elektryczną.
Pod koniec 2018 roku rząd przestraszył się wzrostu cen energii elektrycznej i potencjalnego niezadowolenia Polaków. Wzrost wynika przede wszystkim z rosnących cen emisji CO2 i węgla, na którym wciąż opiera się nasza energetyka. O wysokości cen decyduje Urząd Regulacji Energetyki, który negocjuje ich wysokość z głównymi graczami na rynku energetycznym. To przede wszystkim Tauron, Energa, Enea i PGE. Ze względu na wyższe koszty firmy chcą podnosić ceny. Rząd w 2018 roku uznał, że ceny prądu trzeba dotować, żeby tego procesu nie odczuł konsument.
Wygląda jednak na to, że po dwóch latach przyszedł czas na wycofanie się z tego po cichu.
18 listopada 2019 wicepremier Sasin mówił:
„Gwarantujemy ten poziom cen energii na poziomie zeszłorocznym. Tak będzie również w przyszłym roku. To jest gwarancja dla wszystkich Polaków. Również dla tych wielkich zakładów”.
7 stycznia 2020 w TVN24 BiS obiecywał, że za rok podwyżek już na pewno nie będzie:
„Dziś mówimy o rozwiązaniu, które będzie na rok. Potem będziemy rozmawiać o kolejnych rozwiązaniach. (…) Chcemy w kolejnym roku doprowadzić do tego, że Polacy więcej za prąd nie zapłacą. I nie zapłacą”.
Ostatecznie, według ustawy, rekompensaty za wyższe ceny prądu w 2020 roku mają zostać zwrócone z pierwszym rachunkiem w 2021 roku.
Teraz natomiast Sasin przestał gwarantować, że będą kolejne rekompensaty za podwyżki cen prądu. 3 września w RMF FM mówił: „Rekompensaty będą wtedy, kiedy zdecyduje o tym rząd”.
Ta wypowiedź wygląda zaskakująco, biorąc pod uwagę, że chodzi o rząd, w którym Sasin jest wicepremierem. Czyżby był aż tak zmarginalizowany?
Z drugiej strony proces decyzyjny w tej sprawie mógł być bardzo prosty. W najbliższym czasie nie ma wyborów. Nie ma więc niebezpieczeństwa, że niezadowolenie Polaków z powodu wyższych opłat zostanie wyrażone za pomocą karty wyborczej. Sasin po raz kolejny występuje w niewdzięcznej roli posłańca złych wieści.
Warto też pochylić się nad pierwszymi dwoma zdaniami Sasina z wypowiedzi ze stycznia 2020. Wicepremier mówi, że teraz zajmujemy się obecnym rozwiązaniem, za rok będziemy pochylać się nad kolejnym.
To przejaw filozofii doraźności w polityce, którą PiS stosuje regularnie. Zamiast systemowej reformy, woli zajmować się pojedynczym rozwiązaniem, które za rok można powtórzyć, lub nie.
Tak jest w przypadku dodatkowych – trzynastych i czternastych – emerytur. PiS co roku przygotowuje nową ustawę i zapewnia wyborców, że takie rozwiązanie będzie zawsze. Jednocześnie ma możliwość zrezygnowania z takiego rozwiązania w dowolnej chwili. Bardzo możliwe, że właśnie tak dzieje się z rekompensatami za podwyżki cen prądu.
Jak Sasin tłumaczy się z tego, że nie wie, co z kolejnymi rekompensatami? Zasłania się tym, że to nie jego ministerstwo zajmuje się obecnie projektem:
„Zgodnie ze swoją zapowiedzią mój resort przygotował stosowny projekt ustawy wprowadzający właśnie rekompensaty dla tych, którzy płacą więcej za prąd. Ten projekt został przejęty przez Ministerstwo Klimatu w związku z tym, że cały dział energia został przeniesiony do Ministerstwa Klimatu i dzisiaj Ministerstwo Klimatu jest dysponentem tego projektu. Ja namawiałbym rząd i ministra klimatu, żeby ten projekt stał się faktem” – mówił w RMF FM wicepremier.
Nie świadczy to najlepiej o sprawczości i słowności wicepremiera. Sasin mówił wielokrotnie – szczególnie, gdy w perspektywie kilku miesięcy były wybory – że nikt za prąd nie zapłaci więcej. Teraz nagle okazuje się, że niewiele może zrobić.
Przypomnijmy, skąd w ogóle wzięły się rekompensaty za podwyżki cen prądu.
Prąd dla zdecydowanej większości z nas produkują cztery firmy: Tauron, Energa, Enea i PGE. Ceny kontroluje Urząd Regulacji Energetyki. Firmy składają wnioski cenowe do URE, a urząd je akceptuje lub nie. Pod koniec 2018 roku rząd zamroził ceny prądu dla odbiorców indywidualnych na 2019 rok.
Wówczas byliśmy na samym początku prawie dwuletniego maratonu wyborczego. Rząd nie chciał być kojarzony z podwyżkami cen. Tymczasem rosnące koszty emisji CO2 i węgla powodują, że w Polsce, gdzie energetyka jest oparta na węglu, ceny energii elektrycznej rosną. Dlatego rekompensacyjna saga trwa już od 2018 roku.
W grudniu 2019 Urząd Regulacji Energetyki zaakceptował nowe ceny na 2020 rok tylko Tauronowi, do 3 stycznia URE zaakceptował taryfy u pozostałych firm – ich ostateczna wysokość była znacznie poniżej oczekiwań wymienionych spółek. Zapowiedział jednocześnie rekompensaty dla odbiorców indywidualnych, także tych, którzy mają umowy z prywatnymi spółkami energetycznymi, np. warszawskim Innogy. Był to więc koniec zamrożonych cen, teraz rząd ma zwracać nadwyżkę. Rekompensaty testowali już wcześniej przedsiębiorcy - dla nich ceny nie były zamrożone.
Przy okazji rząd musi stworzyć system, który pochłonie kolejne pieniądze - obsługa systemu rekompensat ma pochłonąć 300 mln złotych.
Wg nowych taryf na 2020 rok ceny prądu dla gospodarstwa domowego miały wzrosnąć średnio o 7-9 złotych miesięcznie. To przeciętnie ok. 96 złotych rocznie na rachunku.
Ostatecznie wysokość rachunku zależy rzecz jasna od indywidualnego zużycia prądu. Nawet jeśli będzie to ostatecznie nieco więcej, to rząd postanowił wpompować miliony złotych w koszt dla większości z nas niezauważalny. Zamiast rozważyć rekompensaty dla najuboższych, PiS chciał kolejny raz potraktować Polaków uniwersalnie. W wielu przypadkach to sensowne podejście, tutaj trudno znaleźć odpowiednie uzasadnienie. Jeżeli więc to koniec rekompensat, to dobrze. Te środki można przekazać np. na transformację energetyczną. To lepszy sposób walki z wysokimi cenami prądu, choć może nie dać natychmiastowego efektu.
Może więc Sasinowi należy się pochwała? Niekoniecznie. W całej sprawie rekompensat Sasin od początku, kluczył, zmieniał zdanie. Teraz też nie mówi – pozbywamy się rekompensat, bo trzeba patrzeć w przyszłość. Dalej nie mówi niczego wprost i przerzuca odpowiedzialność na inny resort. W sprawie odejścia od węgla powoli dochodzi do rzeczywistości, w której jest to nieuniknione. Ale mówi o bardzo odległych datach, czyli latach 2050-2060.
Z dwojga złego – być może to lepiej, że ostateczną decyzję podejmie inny resort niż prowadzone przez Sasina aktywa państwowe.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze