0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.plJakub Włodek / Agenc...

Saudyjczycy w praktyce przejmują kontrolę nad jedną z najważniejszych rafinerii w Polsce, a umowa kupna udziałów w niej została podpisana z naruszeniem prawa. Tak podsumować można doniesienia "Gazety Wyborczej" i TVN24 na temat transakcji, nad którą w OKO.press zastanawialiśmy się już kilka miesięcy temu. Po tym, jak przesądzony został podział majątku Lotosu między Orlen, Saudi Aramco i węgierski MOL, pytaliśmy, czy jest się czego bać. Wtedy pytanie to pozostawało bez odpowiedzi.

Przeczytaj także:

Dziś coraz więcej wskazuje na to, że wątpliwości co do transakcji były uzasadnione.

Podział Lotosu był konieczny, by większość udziałów w petrochemicznym gigancie przejął Orlen. Potrzeba było do tego zgody Komisji Europejskiej, pilnującej równowagi na unijnych rynkach. Bruksela nie chciała zgodzić się na przejęcie całości udziałów w Lotosie przez koncern kierowany przez Daniela Obajtka. Powstanie takiego molocha groziłoby zasadom zdrowej konkurencji. Dlatego do transakcji zaproszeni zostali Saudyjczycy i Węgrzy. Przedsiębiorstwa niezależne od polskiego skarbu państwa otrzymują kolejno 30 procent udziału w gdańskiej rafinerii Lotosu i 80 proc. stacji należących do koncernu.

Przejęcie stacji przez węgierski MOL budziło zastrzeżenia. W końcu Budapeszt stara się utrzymywać przyjazne stosunki z Kremlem i kupuje rosyjską ropę na rodzimy rynek. Jej wykorzystanie w Polsce byłoby jednak nieopłacalne przez koszty jej transportu — o czym pisaliśmy już w OKO.press.

Dużo większe wątpliwości budziło przekazanie części udziału Lotosu Saudi Aramco.

Saudyjczycy mogli dużo

"Może to mieć przełożenie na to, jak ta rafineria będzie funkcjonować. Ona ma strategiczne znaczenie dla gospodarki. Dlatego, jeśli doszłoby do jakiegoś konfliktu, to stoimy przed nowymi ryzykami. Określenie tego, jak to będzie wpływało na sektor paliwowy, nie jest do końca możliwe, bo nie znany umów zabezpieczających pomiędzy Saudi Aramco a Orlenem" - mówił nam w maju Robert Tomaszewski, specjalista ds. rynku energii z think-tanku Polityka Insight.

Do projektu dokumentu dotyczącego podziału Lotosu dotarli dziennikarze magazynu "Czarno na Białym" TVN24. Podkreślmy, że jego zapisy mogły nie wejść do ostatecznie podpisanej, wciąż niejawnej umowy. Niepokój jednak może budzić nawet to, że były na poważnie brane pod uwagę.

Z dokumentu opublikowanego przez dziennikarzy TVN24 wynika, że wstępna umowa zapewniała Saudyjczykom prawo weta wobec decyzji Orlenu dotyczących przyszłości gdańskiej rafinerii.

Biznesowi partnerzy Daniela Obajtka mogliby zablokować między innymi

  • decyzje ujęte w biznesplanie rafinerii
  • i umowy zbycia udziałów
  • lub utworzeniu spółek zależnych od rafinerii.

Według projektu umowy w razie rozbieżności zdań pomiędzy właścicielami rafinerii możliwy byłby arbitraż, jednak zgodę na jego przeprowadzenie musiałyby wyrazić obie strony. Na dogadanie byłoby 25 dni, po upływie tego czasu sprawa przepadałaby. Aramco miałoby też otrzymać prawo sprzeciwu wobec inwestycji przekraczających wartość 500 mln złotych rocznie. Za złamanie zapisów umowy przez Orlen Saudyjczycy mieliby liczyć na 500 milionów dolarów odszkodowania.

"Wiadomo było, że Saudyjczycy będą mogli dużo"

- wyjaśnia już po dobiciu targu pomiędzy Orlenem a Saudyjczykami Robert Tomaszewski. - "Mówimy o jednym z największych potentatów na światowym rynku ropy, który w ogóle nie chciał do nas na początku wchodzić. Aramco nie było na początku zainteresowane inwestycją w te aktywa rafineryjne, bo Saudyjczycy nie mają w Europie powiązanych biznesów — stacji benzynowych, swojej petrochemii".

Poświęcenie własnych interesów w imię budowy molocha

Zatem to Orlenowi zależało więc na wejściu Saudyjczyków do Polski — twierdzi Tomaszewski. Chodziło nie tylko o możliwość połączenia koncernu z Lotosem, ale i zabezpieczenie kontraktów na dostawę ropy z Półwyspu Arabskiego. Negocjacje dla polskiej strony były nie tylko bardzo ważne, ale i bardzo trudne.

"Rozmowy wyglądały w ten sposób, że przedstawiciele Aramco co jakiś czas odchodzili od stołu i oczekiwali kolejnych ustępstw.

Cena rafinerii okazała się śmiesznie niska, a możliwości działania w ramach tych 30 proc. udziałów szerokie. Ujawnione dokumenty jasno pokazują, jak bardzo Saudyjczycy są w tej relacji uprzywilejowani. Orlen nie miał za wiele możliwości, by coś więcej wytargować" - mówi Tomaszewski.

"W języku PiS-u nie ma czegoś takiego jak dobra prywatyzacja. A w tym przypadku mamy do czynienia właśnie z prywatyzacją.

To precedens, ale w imię wyższego celu — jakim w tym przypadku była fuzja Orlenu z Lotosem. Gdy zdamy sobie sprawy, że to Orlenowi zależało na tym scenariuszu, a przejęcie aktywów Lotosu nie było dla Aramco konieczne, to treść ujawnianych przez dziennikarzy dokumentów nabiera sensu".

Mimo to zarówno władze koncernu, jak i minister aktywów państwowych Jacek Sasin zapewniali, że polskie interesy zostały zabezpieczone. Co więcej, nie ma ryzyka, że Saudyjczycy odsprzedadzą swoje udziały w rafinerii niewygodnemu dla nas nabywcy, na przykład Rosji.

Platforma idzie do prokuratury

Zapewnienia Sasina i przedstawicieli Orlenu nie uspokoiły jednak części opozycyjnych parlamentarzystów. Posłanka Platformy Obywatelskiej Agnieszka Pomaska zapowiedziała, że pomorscy członkowie ugrupowania złożą w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.

"Ta umowa wcześniej nie widziała światła dziennego, a wygląda na to, że powinna. Powinna przede wszystkim tą umową zainteresować się polska prokuratura i CBA"

- mówiła Pomaska. Według posłanki prokuratura powinna zbadać, czy zaniedbania funkcjonariuszy publicznych (w tym ministra Sasina) przy zawieraniu transakcji z Saudyjczykami nie wypełniają znamion przestępstwa.

"PiS i Orlen z jednej strony mają rację, że przejęcie części rafinerii przez Rosjan będzie niemożliwe — rząd może zablokować taką transakcję w ramach ustawy o ochronie niektórych inwestycji" - komentuje Robert Tomaszewski.

"Wrogiego przejęcia nie będzie. Ale nie można wykluczyć, że psuć się będą tankowce, że Saudyjczycy będą mogli szantażować nas nieprzedłużeniem umów na dostawy ropy.

To duże ryzyko, bo od 2023 roku to właśnie z tego kierunku będzie pochodziła większość surowca na polskim rynku. Aramco może się zbuntować, jeśli Polska będzie sprzeciwiać się decyzjom przedsiębiorstwa — na przykład związanym ze zbyciem aktywów".

Saudyjczycy wchodzą do Polski z pogwałceniem prawa?

Sprawą zajęli się również senatorowie podczas łączonego posiedzenia aż pięciu komisji wyższej izby parlamentu. Ich członkowie wysłuchali opinii prawnika Tomasza Siemiątkowskiego, według którego udziały w Lotosie sprzedano z naruszeniem prawa.

Kierownik Katedry Prawa Gospodarczego w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie twierdzi, że strony umowy i rządzący zignorowali zapisy ustawy o kontroli niektórych inwestycji.

Akt prawny z 2015 roku ma zabezpieczać polskie interesy przy sprzedaży udziałów ważnych dla funkcjonowania państwa przedsiębiorstw. Kontrolę nad takimi transakcjami ma pełnić tak zwany Komitet Konsultacyjny.

"Najistotniejszym motywem i elementem ustawy były właśnie konsultacje z szefami czterech służb specjalnych oraz premiera i 16 ministrów. Ustawa powstała z uwagi na koncepcję i rolę Komitetu Konsultacyjnego. Bez współdziałania z nim ustawa nie spełnia swojej funkcji" - mówił Siemiątkowski "Gazecie Wyborczej". Jak stwierdził, badający transakcję Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta powinien poprosić o zwołanie Komitetu — a tego nie zrobił.

"W sytuacji transakcji dotyczącej Rafinerii Gdańskiej i w transakcjach podobnych musimy — zgodnie z ustawą — odwoływać się również do ocen pozasystemowych (pozaprawnych) i stanu faktycznego konkretnej sprawy. Także poprzez weryfikację istotnych interesów naszego państwa. Nie zrobiono tego. Prowadzi to do sytuacji, że

w polskiej spółce władającej aktywami należącymi do infrastruktury krytycznej uczestniczył będzie w stopniu istotnym inwestor będący własnością państwa niedemokratycznego

i pozostającego we wspólnocie interesów z putinowską Rosją" - zauważał Siemiątkowski.

"Zderusyfikowana" transformacja

To kolejny ważny wątek w debacie o wyborze biznesowego partnera dla Orlenu. Jeśli zapisy z dokumentu, do którego dostęp zyskali dziennikarze TVN24, weszły do ostatecznej wersji umowy,

to kontrolę nad jednym z najważniejszych obiektów przemysłowych w Polsce zyskuje przedsiębiorstwo zależne od skrajnie niedemokratycznego reżimu.

Ograniczając kontakty z putinowską Rosją decydujemy się na współpracę z krajem o długiej tradycji łamania praw człowieka. Reżim Saudów drastycznie ogranicza "wolność wypowiedzi, zrzeszania się i zgromadzeń", wyzyskuje migrantów, a za opozycyjną działalność wsadza do więzienia — podsumowywało Amnesty International. Arabia Saudyjska nadal współpracuje się z Rosją w ramach formatu OPEC+, czyli posiedzeń kartelu naftowego państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej rozszerzonego o obecność przedstawicieli Kremla.

Dzięki temu Rosjanie zyskują wpływ na ważne decyzje, w tym te o zwiększeniu czy ograniczeniu wydobycia ropy w krajach OPEC.

Wejście Saudyjczyków do Gdańska to jednak nie tylko zagrożenia, ale i szanse. W krótkim terminie rzeczywiście możemy obawiać się, że dzielenie rafinerii z Orlenem przyniesie Polsce kłopoty. W dłuższym — jak przekonuje Tomaszewski — będziemy potrzebowali inwestorów, którzy ułatwią zmianę profilu polskiego biznesu paliwowego. Za kilka dekad popyt na produkty naftowe, w tym diesla i benzynę, spadnie przez popularyzację napędu elektrycznego czy wodorowego. I to między innymi w polski wodór mogą w przyszłości zainwestować partnerzy Daniela Obajtka z półwyspu Arabskiego.

"Przy wszystkich zagrożeniach jest to więc szansa na przejście transformacji w sposób zderusyfikowany" - podsumowuje Robert Tomaszewski.

;

Udostępnij:

Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze