0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja GazetaJakub Porzycki / Age...

Piotr Pacewicz, OKO.press: 18 września 2020 o szóstej rano słyszy pani walenie w drzwi? A może grzeczne stukanie?

Sędzia Beata Morawiec*: Była 06:30 i obudził mnie domofon. Nie wiem, co się dzieje. Domofon dzielę z bratem po sąsiedzku, pomyślałam, że może mu samochód zablokowałam albo ma problem z otworzeniem garażu. Zbiegam na dół do domofonu i mówię "Halo", ale w słuchawce cisza. No to na bosaka, dobrze, że zdążyłam nałożyć dres, otwieram drzwi, a za bramą stoi dwóch panów i pani. Samochód zaparkowali po drugiej stronie ulicy. Nie mam już wątpliwości, kto mnie odwiedził. Zapraszam do środka, proponuję kawę. Okazują mi postanowienia prokuratora Michała Walendzika [z wydziału wewnętrznego Prokuratury Krajowej, powołanego do ścigania sędziów i prokuratorów - red.], który w związku ze śledztwem w mojej sprawie domaga się wydania laptopa, zezwalając równocześnie CBA na jego odebranie, a nawet przeszukanie mojego domu.

Pytam o sędziowski immunitet. Mówią, że immunitet nie obejmuje tych czynności.

Tak jakby celem prokuratora było zdobycie narzędzia pracy sędziego, a nie udowodnienie, że pani popełniła przestępstwo. A sędzia jest objęty immunitetem.

Nie mówiąc już o tym, że straciłam laptop z materiałami prowadzonych przeze mnie spraw, co stanowiło naruszenie tajemnicy sali narad. Brak notatek np. do rozprawy 22 września, która dotyczyła znęcania się w rodzinie, utrudnił postępowanie.

Jakbym chciała się awanturować, to powinnam ich po prostu wyrzucić, ale stwierdziłam, że zaczną mi na siłę zabierać to, po co przyszli. A przecież nie mam niczego do ukrycia. Jestem praworządnym obywatelem, chcecie laptopa, proszę bardzo, chcecie pendrive'a, na którym nagrane są pliki z tą analizą, proszę bardzo. Państwo posiedzieli, protokół napisali i pojechali. W tzw. międzyczasie prokurator wychodził zadzwonić do kogoś, widocznie potrzebował konsultacji. Obyło się bez przeszukania domu, którym mnie postraszyli. Powoływali się na art. 217 kpk.

Artykuł 217 kodeksu postępowania karnego:

„§1. Rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie lub podlegające zajęciu w celu zabezpieczenia kar majątkowych, środków karnych o charakterze majątkowym, przepadku, środków kompensacyjnych albo roszczeń o naprawienie szkody należy wydać na żądanie sądu lub prokuratora, a w wypadkach niecierpiących zwłoki także na żądanie Policji lub innego uprawnionego organu.

§2. Osobę mającą rzecz podlegającą wydaniu wzywa się do wydania jej dobrowolnie (…)

§5. W razie odmowy dobrowolnego wydania rzeczy można przeprowadzić jej odebranie (…)”.

Acha, zapytałam, czy nie mogli się ze mną umówić w sądzie, ja bym im tego laptopa dała. Po co takie zamieszanie?

To już byli mniej grzeczni: taka jest decyzja i żebym się cieszyła, że przyszli o 06:30, a nie o 06:00.

Ja na to, że pewnie pociąg z Warszawy nie dojechał na 06:00, bo pan Michał Walendzik jechał na interwencję z Warszawy. A państwo z CBA byli z Katowic.

Po ich wyjeździe szybki prysznic i biegiem do pracy. A, jeszcze przed wyjściem telefon z CBA. Pan prokurator podjął decyzję, że oprócz tego, co mi zabrał, jeszcze chce wydruk analizy, który zrobiłam dzień wcześniej [17 września - red.] i umieściłam na Twitterze.

Wyjaśnijmy. Chodzi o analizę, której rzekomo miała pani nie zrobić, a wziąć za nią pieniądze. To jeden z zarzutów w obecnym śledztwie. Gdy poinformowały o tym prawicowe portale, pani wydrukowała analizę i umieściła w sieci. Dowód swej niewinności.

Tak, tak. Tak w ogóle, to analiza została ukończona 14 marca 2013 roku, a plik był ostatnio modyfikowany tego samego dnia o godzinie 19:16. Tak zapisało się na komputerze. Ja się zresztą na komputerach znam, jak na gwizdkach parowych. Laptop to dla mnie edytor tekstu.

To w ogóle było zastanawiające. Zanim prokuratura wystąpiła z wnioskiem [do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego - red.] o uchylenie mi immunitetu, powinni mnie po prostu zapytać, czy ja napisałam tę analizę, czy nie.

Nie zapytali, bo im potrzebny był zarzut, a nie wyjaśnienie.

Nie spodziewali się, że ja zareaguję tak transparentnie i pokażę wszystkim, że opracowanie zostało zrobione. Siedem lat temu.

To było zresztą opracowanie "za karę", przepraszam, że tak to nazywam, ale naprawdę nikt tego nie chciał zrobić. Temat - egzekucja należności sądowych - nie stanowi pola do popisu dla sędziego. Żmudna analiza, masa danych, zero satysfakcji. Ale jak już się tego podjęłam, to zrobiłam to porządnie i praktycznie. Miałam trochę czasu, bo byłam wtedy zastępcą rzecznika dyscyplinarnego w Sądzie Okręgowym i orzekałam tylko raz w tygodniu. Korzystałam z własnego doświadczenia, bo od 1996 r. przez cztery lata byłam przewodniczącą wydziału karnego, a następnie przez 8 lat prezesem sądu rejonowego, czyli osobą, która bezpośrednio wykonywała czynności, o których miałam pisać. Generalnie chodziło o to, żeby w Sądzie Okręgowym w Krakowie stworzyć jedną sekcję orzeczeń, która będzie się zajmować tylko egzekucją należności sądowych. Żeby zabrać z sądów rejonowych wszystkie fiskalne zadania, zrobić jednostkę, która będzie miała uprawnienia do podejmowania działań w ramach całego okręgu. Były różne zdania, wątpliwości. Czy to się sprawdzi, będzie racjonalne z punktu widzenia skuteczności egzekucji, ile potrzeba etatów itp.

Do dziś trwają rozmowy i spory na temat skuteczności egzekucji należności sądowych. Do zmian wciąż nie doszło.

Skąd wziął się zarzut, że pani wzięła za nią 5 tys., ale jej nie napisała?

A nie mam zielonego pojęcia. Z braku chęci zapytania? Może też ze zwykłej fuszerki. Bo jak się dowiedziałam z uzasadnienia postanowienia o przeszukaniu moich pomieszczeń, w lutym 2018 roku prokuratura zwróciła się - a przypomnę, że mamy wrzesień 2020 - do Sądu Apelacyjnego w Krakowie, aby to moje opracowanie im przedstawił. Sąd odpisał, że go nie mają. Ale czy prokuratura sprawdziła zgromadzone przez samą siebie materiały dowodowe w sprawie dyrektora Sądu Apelacyjnego Andrzeja Pęcaka? Wypadałoby zapytać może dyrektora, co się stało z tą opinią, jeśli już ze mną nie godziło się rozmawiać.

Ale po co? Po co sprawdzać, po co rzetelnie gromadzić materiał dowodowy, jak można zrobić hucpę.

Czyli ta pani analiza mogła zostać zabrana z sądu w Krakowie w ramach działań śledczych.

Może być obecnie materiałem dowodowym w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie, gdzie toczy się postępowanie przeciwko byłemu Prezesowi Sądu Apelacyjnego w Krakowie , albo przeciwko dyrektorowi tego Sądu, albo przeciwko któremukolwiek z dyrektorów, którym postawiono zarzuty i w stosunku do których toczą się postępowania karne.

Prokuratura stawia też zarzut, że przyjęła pani w 2012 roku telefon od jednego z podsądnych za wydanie korzystnego dla niego wyroku.

Nie mam pojęcia, skąd to się wzięło. Nikt mi telefonu nie wręczał. Ja kupuję telefony u operatora razem z umową na świadczenie usług. Nie kojarzę osoby, która miała mi go chcieć wręczyć.

Przeczytaj także:

Wejście do pani mieszkania odbyło się bez uchylenia pani immunitetu.

Tak. Zapewne szybko będzie wyznaczony termin w Izbie Dyscyplinarnej SN, która rozpatrzy taki wniosek prokuratury. Nie mam złudzeń, jaki będzie efekt.

Zgodnie z prawem o ustroju sądów powszechnych przed pozbawieniem pani immunitetu sąd dyscyplinarny musi pani wysłuchać.

Nie, nie, musi wyznaczyć posiedzenie.

"Wysłuchuje rzecznika dyscyplinarnego, sędziego, przedstawiciela organu lub osoby, które wniosły o zezwolenie".

Tak, jeżeli się stawią. Taki jest zapis. A jak się nie stawią, to co? Izba Dyscyplinarna ma obowiązek zawiadomić mnie o terminie, natomiast nie może mnie zmusić, żebym przed nimi stanęła.

Pani zamierza się nie stawić?

Ustalimy z obrońcami, czy moja obecność tam będzie zasadna, czy nie.

Jeden z prokuratorów komentując najście na pani mieszkanie dodał, że on by prokuratora nie wpuścił, odmówił otwarcia drzwi. I pewnie zawiadomił media, że coś bezprawnego się odbywa.

Nie wiem, czy nie byłoby to dobre rozwiązanie. Ale byłam tak zaskoczona, jeszcze się nie całkiem obudziłam. Czy podjęłam złą decyzję? Z perspektywy czasu, myślę że może większe wrażenie na opinii publicznej zrobiłoby, gdyby ich nie wpuściła. Ale z drugiej strony, skoro nie mam niczego do ukrycia... Jeżeli chcą pokazać, że są niedouczeni, nie znają prawa i działają na ślepo, to bardzo proszę.

Jak kiedyś powiedział sędzia Igor Tuleya: każdy ma prawo do autokompromitacji. Nieprawda?

Zwłaszcza, że dowód, jaki pani im wydała obala tezę Ziobry.

Dokładnie [śmiech], jakby szukali dowodu na moją obronę. Kolega sędzia mi to wytłumaczył: "Beata, oni szukają dowodu, że ty to opracowanie napisałaś między wtorkiem [15 września - red.] kiedy portal wPolityce opublikował supernewsa, że toczy się postępowanie przeciwko tobie, a czwartkiem [17 września], kiedy puściłaś do sieci zdjęcie tego dokumentu".

Mówię: "Ale jak ja to mogłam zrobić? Do takiego opracowania potrzebne są dane osobowe, dane statystyczne z 2012 roku, to masa roboty".

A on na to: "Chcesz mi wmówić, że ci państwo myślą racjonalnie?".

Przestałam dyskutować.

Aby zrozumieć najście prokuratury trzeba się cofnąć do grudnia 2017, kiedy pozwała pani Ministerstwo Sprawiedliwości za „szkalujący komunikat”, który uzasadniał pani odwołanie z funkcji prezesa krakowskiego sądu. Była pani jedynym odwołanym sędzią, który się na to zdobył.

Tak. Dokładniej - jedynym, który pozwał ministra o ochronę dóbr osobistych w sądzie krajowym. Poza mną wiceprezesi sądu okręgowego w Kielcach wystąpili przeciwko panu ministrowi do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu o naruszenie praw pracowniczych i skarga ich została przyjęta do rozpoznania. Bezprawnie odwołani prezesi i wiceprezesi sądów próbują też dochodzić swych praw pracowniczych w kraju - znam przynajmniej jeden taki przypadek. Poza tym ja nie kwestionowałam samego odwołania, tylko komunikat.

Decyzje w sprawie krakowskich sądów

2017-11-27

W związku z dzisiejszymi zatrzymaniami dyrektorów krakowskich sądów w śledztwie dotyczącym podejrzenia korupcji Minister Sprawiedliwości podjął decyzję o ich natychmiastowym odwołaniu. Odwołani zostają dyrektorzy: Sądu Okręgowego w Krakowie, Sądu Rejonowego w Wadowicach, Sądu Rejonowego w Oświęcimiu, Sądu Okręgowego w Tarnowie, Sądu Okręgowego w Nowym Sączu, Sądu Rejonowego w Chrzanowie oraz Sądu Rejonowego w Olkuszu.

Minister podjął także decyzję o odwołaniu ze stanowiska Prezes Sądu Okręgowego w Krakowie sędzi Beaty Morawiec. W ocenie Ministra sędzia Morawiec, jako ówczesny zwierzchnik służbowy dyrektora, nie sprawowała odpowiedniego nadzoru nad działalnością administracyjną Sądu Okręgowego w Krakowie.

Decyzja, powodowana troską o dochowanie najwyższych standardów w tym sądzie, wynika także z niskiej efektywności Sądu Okręgowego w Krakowie i podległych mu sądów rejonowych. Analiza ewidencji spraw i podstawowych wskaźników wykazała, że w rankingu 45 sądów okręgowych w Polsce krakowski sąd zajął 40. miejsce.

Szczególnie niepokojąca jest przewlekłość spraw karnych, które w Sądzie Okręgowym w Krakowie czekają na rozpoznanie średnio ponad 2,5 roku (daje to temu sądowi 42. miejsce wśród sądów okręgowych).

W związku z tym istnieje obawa przedawnienia części postępowań m.in. dotyczących dużych afer gospodarczych. Prezes Sądu Okręgowego w Krakowie nie podejmowała również adekwatnych działań nadzorczych w związku z rażąco niską efektywnością Sądu Rejonowego dla Krakowa Podgórza. Jest on przedostatni w zestawieniu wszystkich sądów rejonowych w Polsce pod względem opanowania wpływu spraw. Niepokojące są zwłaszcza gwałtownie rosnące zaległości w wydziale ksiąg wieczystych Sądu Rejonowego dla Krakowa Podgórza, jednego z największych takich wydziałów w całym kraju. Czas oczekiwania na wpis do księgi wieczystej sięga w tym sądzie sześciu miesięcy, podczas gdy średnio w kraju trwa to niewiele ponad miesiąc. Opóźnienia przy wpisach do ksiąg wieczystych zagrażają bezpieczeństwu obrotu gospodarczego, bowiem nieuregulowany status nieruchomości wstrzymuje inwestycje i negatywnie wpływa na rozwój gospodarczy całego regionu.

Niską efektywność w przypadku spraw cywilnych wykazuje ponadto Sąd Rejonowy dla Krakowa Nowej Huty. Na wyrok w sprawie cywilnej trzeba czekać średnio półtora roku, co daje temu sądowi 311. miejsce pod względem czasu trwania postępowań cywilnych na 318 sądów rejonowych w całej Polsce.

W związku z tym Minister Sprawiedliwości podjął również decyzję o odwołaniu prezesów obu krakowskich sądów rejonowych. Na stanowisko prezesa Sądu Rejonowego dla Krakowa Podgórza powołał sędzię Irenę Bochniak, a na stanowisko prezesa Sądu Rejonowego dla Krakowa Nowej Huty – sędziego Bartłomieja Migdę. Obowiązki prezesa Sądu Okręgowego w Krakowie, zgodnie z ustawą o ustroju sądów powszechnych, przejął natomiast wiceprezes Mieczysław Potejko. Nowego prezesa ma od dzisiaj także Sąd Rejonowy w Gorzowie Wielkopolskim – funkcję tę przyjęła sędzia Anna Kuśnierz-Milczarek. Powodem zmian jest niska efektywność tego sądu, który w zestawieniu średniego czasu trwania postępowań zajął 296 miejsce (na 318 sądów rejonowych w Polsce). Jednocześnie z funkcji nadzorującego ten sąd prezesa Sądu Okręgowego w Gorzowie Wielkopolskim został odwołany sędzia Roman Makowski.

Wydział Komunikacji Społecznej i Promocji Ministerstwo Sprawiedliwości

Prawdziwym powodem odwołania była moja krytyczna postawa wobec tzw. reform sądownictwa.

Zarzuty z komunikatu były wyssane z palca i obraźliwe wobec mnie.

Połączenie mojego odwołania z informacją o zatrzymaniach na zlecenie prokuratury dyrektorów siedmiu małopolskich sądów w związku ze śledztwem dotyczącym nieprawidłowości w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie to była czysta - czy raczej brudna - manipulacja.

Zarzut, że nie sprawowałam odpowiedniego nadzoru nad zatrzymanym wtedy dyrektorem Sądu Okręgowego w Krakowie, jest pozbawiony podstaw, bo nadzór nad dyrektorami sądów ma ministerstwo sprawiedliwości.

Pamięta pani, kiedy się dowiedziała, że Ziobro panią odwołał?

Tak, doskonale pamiętam. Byłam na urlopie, na końcu świata, bez kontaktu z moimi wiceprezesami i z rodziną. Skorzystałam z taniej promocji nowej - jak się mówi w turystyce - "destynacji", ale nie sądziłam, że tak sobie skomplikuję życie. Przyleciałam do Polski nocą, rano byłam w pracy. Wiceprezes Sądu Apelacyjnego Jacek Polański, wręczył mi goły dokument, bez żadnego uzasadnienia, ale komunikat już wisiał na stronie. Następnego dnia zrobiłam konferencję prasową i powiedziałam, co myślę. Jestem człowiekiem otwartym, prawdomównym, nie boję się wygłaszać swego zdania w kontrowersyjnych kwestiach, szczególnie kiedy czuję się urażona, poniżona, zaszczuta.

Gdyby minister po prostu mnie odwołał z funkcji prezesa to może przyjęłabym, że pracodawca nie chce ze mną współpracować, bo mu nie odpowiadają moje poglądy, czy widzi w moim postępowaniu jakieś uchybienia. Nie byłam jedynym odwołanym prezesem [Ziobro zwolnił 75 prezesów i 73 wiceprezesów sądów powszechnych oraz 2 szefów i 8 wiceszefów sądów wojskowych. Łącznie: 158 osób - red.]. Ale ten komunikat! Ministerstwo przy pomocy wymyślonych rankingów kontestuje moje wysiłki, żeby Sąd Okręgowy w Krakowie świetnie pracował i tworzy powiązanie mojego zwolnienia z zatrzymaniami w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie, gdzie padają zarzuty kryminalne!

Nie mogłam nie reagować. Jak zostałoby to odebrane? Kładę uszy po sobie i zgadzam się z zarzutami? Nie, powiem prawdę. A skoro mówię prawdę, to się nie boję. Mówię otwarcie i publicznie.

Do procesu cywilnego dochodzi w styczniu 2019. Zeznaje pani razem z Ziobrą.

Tak, zeznajemy na tej samej rozprawie, najpierw jestem słuchana ja, potem on. Myślę, że pan minister chciał, by jego zeznania wyglądały jak spontaniczne, ale miał to przemyślane.

Wypsnęło mu się jednak, że z odwołaniem mnie czekał na decyzje zatrzymania dyrektorów.

Dokumenty odwołania kolega wiceminister Łukasz Piebiak przygotował mu wcześniej, czekały tylko na podpis. Jedyne pytanie, jakie zadałam wtedy ministrowi, bo nie doszło do konfrontacji pomiędzy nami, dotyczyło tej koincydencji. Czy termin mojego odwołania był uzależniony od zatrzymań dyrektorów, czy też zatrzymania dyrektorów nastąpiły w związku z odwołaniem mnie? Pan minister nie potrafił odpowiedzieć. Więcej go nie męczyłam, jestem osobą dobrze wychowaną, a nie jakimś pieniaczem sądowym.

Ziobro zrzucał odpowiedzialność na swego zastępcę Piebiaka. Twierdził także, że ten komunikat przygotowywało biuro prasowe, on go w ogóle nie widział.

Nie wierzę. Ale jeśli tak było, to znaczy, że pan minister nie ma instynktu samozachowawczego. A nawet jeżeli wydanie kłamliwego komunikatu ministerstwa odbywa się bez jego wiedzy, to także ponosi za to odpowiedzialność, bo jako szef resortu, odpowiada za swoich podwładnych. Jest oczywiste, że decyzja o moim odwołaniu i decyzja podległego panu ministrowi prokuratora krajowego o zatrzymaniu dyrektorów w "aferze krakowskiej", były skorelowane, to nie był przypadek. Minister Ziobro miałby o tym nie wiedzieć?

To było pani jedyne spotkaniem z Ziobrą?

Nie. Jako minister poprzedniego rządu PiS pojawił się w Krajowej Radzie Sądownictwa, której byłam członkinią [w latach 2002-2010- red.]. Kurtuazyjnie poprosiłam go o wspólne zdjęcie. To był chyba 2006 rok. Nigdy więcej z panem ministrem nie rozmawiałam.

Powiem szczerze, że nie żałuję.

Czy w czasie tamtego przesłuchania była pani zdenerwowana? Oburzona tym, co Ziobro mówił?

Nie, raczej tak się mu przyglądałam. Byłam ciekawa jego zachowania, chwilami byłam zdziwiona, chwilami skonfundowana, ale sąd był doskonale przygotowany, zadawał pytania, które sama bym zadała. Jestem sędzią z 30-letnim stażem, wprawdzie karnistą, nie cywilistą, ale wiem, na czym polega praca sędziego. Żeby trafić pytaniem w punkt i uzyskać odpowiedź, która posunie sprawę do przodu, trzeba włożyć dużo pracy w przygotowanie.

Nie zazdroszczę składowi sędziowskiemu orzekania pod taką presją. Raz, że cała Polska się interesowała tym, co postanowią, a dwa, że jakby nie było, sędziowie orzekający mieli przed sobą szefa swojego resortu.

Ale podjęli decyzję obiektywną, sprawiedliwą, racjonalną, kierując się literą prawa i stanem faktycznym.

Sędzia Bożena Chłopecka uzasadniając wyrok nakazujący Ziobrze opublikowanie przeprosin, powiedziała, że w komunikacie ministerstwo „świadomie i celowo naruszyło dobre imię sędzi Morawiec. Celowo postawiono informacje o prezes w jednym miejscu z informacją o zatrzymanych osobach”.

Nie zdarzyło się to bez powodu.

Kraków to takie ziarno, a nawet kolec w oku ministra sprawiedliwości. Matecznik, który go odrzucił.

Ma złe wspomnienia ze studiów, z aplikacji. Studiowaliśmy na tym samym uniwersytecie, ale on zapomniał, czego nas tam uczyli - czym jest moralność, lojalność, przyjaźń, co to znaczy żyć w praworządnym kraju. Pan minister realizuje swoje interesy i swoje polityczne ambicje kosztem innych ludzi.

Powiem bez ogródek: minister Zbigniew Ziobro niszczy życie innych ludzi w przeświadczeniu, że jest bezkarny.

Po wyroku powiedziała pani, że gdyby nie wsparcie środowiska to nie miałaby siły do walki o dobre imię.

I dalej tak mam. Jestem silną, odpowiedzialną kobietą, ale tylko człowiekiem. Nie dałabym rady sama. Moi przyjaciele, moje środowisko, cudowni sędziowie z całej Polski, nie tylko krakowscy, jak Waldemar Żurek czy Dariusz Mazur, nie tylko zresztą prawnicy, bo widzę przejawy sympatii, zaufania, poparcia ludzi różnych zawodów. Kilka dni temu kupowałam chleb, a tu jakaś pani podchodzi: "Pani sędzio, mój Boże, znowu panią atakuje. Trzymamy kciuki, niech się pani nie da". To daje siłę. Jakby człowiek był sam na pustyni, to... Ale nie jest.

Postępowanie o uchylenie immunitetu przenosi ciężar dowodu z prokuratura na mnie wbrew przepisom prawa procesowego karnego. Póki istnieje domniemanie niewinności to prokurator ma obowiązek udowodnić oskarżonemu, że popełnił przestępstwo. Prokurator Walendzik wytoczył na mnie armaty, nieważne czy naboje są ślepe czy prawdziwe, i to ja teraz miałabym udowadniać, że nie jestem wielbłądem.

Podczas przesłuchania w sądzie załamał się pani głos: „nie można tak gnębić człowieka. Nie mogę mówić, co wtedy działo się w moim domu".

Gdy dzieje się coś złego, to kto jest dla nas najważniejszy, panie redaktorze?

Chyba dzieci.

Ja nie mam dzieci i najbliższą mi osobą jest mama. Mąż, z którym się rozwiodłam, a potem byliśmy przyjaciółmi, już nie żyje, 15 sierpnia minęło 8 lat.

Najbardziej boli ból najbliższych, któremu nie ma jak przeciwdziałać. Mogę stłamsić w sobie emocje, powiedzieć: "Beata jesteś silna, dasz radę", ale jak mam pomóc mojej matce? Co powiedzieć? "Mamo, nie denerwuj się?".

Mama patrzy na mnie, jak to przeżywam, ja widzę to, co ona przeżywa. Najbliżsi osoby bezpodstawnie atakowanej cierpią, mimo tego, że w żaden sposób nie zasłużyli sobie na to. Walenie głową w mur, bezsilność, totalna.

Pani przyznaje się do bezradności i do słabości, a jednocześnie zachowuje się niezłomnie.

Miałabym się poddać, powiedzieć "To ja już dziękuję?".

Usiąść na ławeczce na cmentarzu i poczekać aż umrę? No nie, nie. Trzeba walczyć o godność, o zasady, o moralność, o prawdę, o wszystkie wartości, jakich ludzkość się dorobiła. Ludzie, którzy nas niszczą, kiedyś sami odczują na własnej skórze, jak to jest. Dobro wraca, ale zło też wraca.

Zawsze była pani typem buntowniczki? W domu, w szkole?

Pudło! Do buntownika mi daleko. To życie wymusiło działania, które może robią takie wrażenie. Nigdy jednak nie byłam tchórzem, umiałam wyrażać swoje poglądy.

Jest pani prezeską Stowarzyszenia Themis, które obok Iustitii broni polskich sądów. Została pani wybrana już po wytoczeniu procesu Ziobrze.

Wybrano mnie na prezesa tuż po tym, jak złożyłam pozew, a nikt przecież nie wiedział, jakie będzie orzeczenie sądu. To mnie podbudowało w walce, którą dopiero rozpoczynałam, taki jednoznaczny przejaw solidarności. Trudno też sobie wyobrazić, co czułam, kiedy w poniedziałek [21 września, w ramach akcji solidarności z sędzią Morawiec - red.] pojawiały się kolejne zdjęcia z całej Polski. Na co dzień się twardo trzymam, zapieram, jak jakiś Rejtan, ani łezki w oku, ale jak zobaczyłam te zdjęcia, to łzy popłynęły.

Bo to znaczy, że ludzie widzą, jaka to wszystko hucpa, jaka krzywda wyrządzana człowiekowi, który jest niewygodny dla władzy.

Gdy zwróciliśmy się o wywiad [24 września - red.] poprosiła pani o telefon po 15:00, bo wcześniej sądzi. Jakie to były sprawy?

Dzisiaj miałam jedną jedyną w składzie trzyosobowym, o znęcanie się ojca nad trójką małoletnich dzieci. Nie doszło do zakończenia sprawy, ponieważ zaszła konieczność przeprowadzenia dowodów przed sądem drugiej instancji. Należało wezwać świadka, kuratora sprawującego nadzór nad rodziną tych małoletnich dzieci.

Musiałam się też porozumieć z moimi obrońcami, którzy będą mnie reprezentować w postępowaniu o uchylenie immunitetu na wniosek prokuratury. Bo pan minister prokurator nie rezygnuje.

Pani mówi o tym tak spokojnie, jakby stosowany przez władze efekt mrożący pani nie dotyczył i jakby pół obywatelskiej Polski nie przejmowało się atakami Ziobry na panią.

Są momenty emocjonalne, ale co z tego? Robię swoje. W krakowskim Sądzie Okręgowym, w wydziale IV Odwoławczym, orzekam od 20 lat. I dalej to robię, najlepiej jak umiem. Prezesem sądu okręgowego byłam krótko, niespełna trzy lata, choć w styczniu 2015 powołano mnie na sześcioletnią kadencję.

Jak się ma do siebie praca sędziego, taka codzienna, z tym, co pani teraz przeżywa jako strona w procesie z ministrem?

Muszę coś powiedzieć. Zawsze mówię o polskich sędziach, że jesteśmy ludźmi silnymi, odpowiedzialnymi, przygotowanymi do wykonywania odpowiedzialnego zawodu. Ale na sali rozpraw przy każdym wyroku trzymamy życie obywatela w swoich rękach. Tak jak lekarz dokonujący transplantacji serca decyduje o życiu człowieka, tak my, wymierzając karę, decydujemy o jego być albo nie być. Stres z wykonywania takiego zawodu jest ogromny, mało kto sobie z tego zdaje sprawę. Przez wiele lat budziłam się w nocy, i w półśnie dalej rozpoznawałam swoje sprawy, zastanawiałam się czy wzięłam pod uwagę wszystkie aspekty, czy zapoznałam się z wszystkimi dowodami, czy na pewno dobrze je oceniłam.

Wiele z nas, sędziów, ma nerwice serca, żołądka, problemy kardiologiczne. Nie jesteśmy maszynami. Los naszych podsądnych nie jest nam obojętny, nawet jeżeli mam do czynienia z bandytą, to muszę być obiektywna, niezależna, przygotowana, rzetelna. Muszę w granicach prawa być po prostu sprawiedliwa, za wszelką cenę unikać błędu.

Chyba nie jest to filozofia obecnego ministra.

Chyba nie. Ale moja tak:

lepiej uniewinnić winnego, niż skazać niewinnego, nie ma większej krzywdy, niż skazać niewinnego.

Nasza odpowiedzialność, rodzi obciążenie psychiczne. Jesteśmy chodzącą bombą emocjonalną.

Wiele lat borykałam się z problemami, starałam nabrać dystansu, żeby się tak nie utożsamiać z pokrzywdzonymi, z oskarżonymi, ze stronami postępowania, jakoś pogodzić się z tym, że trzymam w ręku życie człowieka, jego życie rodzinne, zawodowe. Na początku orzekałam w wydziale rodzinnym, krótko, tylko na asesurze. Jak dostałam nominację sędziowską, zresztą z rąk Lecha Wałęsy, to trafiłam do wydziału karnego i całe moje życie jest związane z wydziałem karnym. W 1989 roku zdałam egzamin sędziowski, w 1990 zostałam sędzią, 30 lat temu.

Od początku aplikacji minęło 33 lata, ale dalej budzę się w nocy i zastanawiam, czy nikomu krzywdy nie zrobiłam. W głowie ciągle się kręci: masz być odpowiedzialna, racjonalna, działaj zgodnie z literą prawa, dobrze wykonuj obowiązki.

Lata mijają i człowiek powinien się nauczyć dystansu, ale kiedy trzeba podjąć decyzję dystans nie jest możliwy.

To czy warto być sędzią?

Warto, bo to jest piękny zawód. Zawód zaufania publicznego. Misja. Żeby osiągnąć status sędziego trzeba pokonać wiele przeszkód, to nie jest łatwe. Dlatego też o ten zawód się dba. W każdym stadzie są czarne owce, ale generalnie sędziowie są oddani swojej pracy i wszystkie te ataki na "nadzwyczajną kastę" są po prostu absurdalne.

Marzy mi się minister sprawiedliwości, który będzie nie politykiem, ale specjalistą w zarządzaniu, taki gospodarz, który wysłucha środowiska i popatrzy z dystansu na pracę sądów z punktu widzenia dobra obywatela i racjonalności organizacji pracy. Bo skoro państwo inwestuje ogromne środki, żeby nas wykształcić i byśmy jak najlepiej pełnili swoje zadania, to trzeba zadbać, by sędzia maksymalnie mógł swą wiedzę wykorzystać i nie zajmował głupotami. Do tej pory każdy minister, grał swoją grę polityczną kosztem obywateli. Przepraszam, że to powiem, ale po 30-letnim doświadczeniu wiem, że konieczne są działania długofalowe, nie da się zmienić funkcjonowania sądu w ciągu miesiąca, czy pół roku. To są ogromne przedsiębiorstwa, ogromne wyzwania.

Nie poczuła pani czegoś w rodzaju sędziowskiej dumy, kiedy pani usłyszała wyrok we własnej sprawie?

Nie. Poczułam osobistą, prywatną radość, że nareszcie stało się to, na co tak długo czekałam. Nie miałam wątpliwości składając pozew, że mam rację. Obawiałam się efektu mrożącego, ale jak się okazało niesłusznie. Sędziowie nie poddali się presji.

Bo tak naprawdę jeżeli sędzia nie jest odważny, nie nadaje się do naszego zawodu. Nie może się bać podejmować decyzji, musi umieć bronić swojego stanowiska, jeżeli ma te dwie cechy, to jest dobrym sędzią.

To właśnie miałem na myśli, że była pani dumna z sędzi Bożeny Chłopeckiej i dumna z zawodu, jaki obie panie uprawiacie. Piękny moment, gdy w sądzie przemawia prawda, a nieuczciwy władca musi jej wysłuchać.

Nie ma wątpliwości, że jestem dumna z zawodu, który wykonuję, dumna, że mogę pracować w gronie osób, które reprezentują te same wartości co ja.

Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób 10 tys. polskich sędziów załatwia 15 mln spraw rocznie. Na na dzień roboczy wypada po sześć.

Ta statystyka obejmuje też sprawy wieczystoksięgowe, czy wpisy do rejestru sądowego, każda ma swoją sygnaturę, a to trochę zaciemnia ocenę. Ale pracy nam nie brakuje, wręcz jesteśmy nią przytłoczeni. Absorbuje nas tak, że trudno o życie prywatne, urlop musimy planować na pół roku wcześniej, bo musi się mieścić między terminami rozpraw. Obywatele dbają o to, żeby nam się nie nudziło. Władze dodają swoje atrakcje.

*Sędzia Beata Morawiec, przewodnicząca Stowarzyszenia Sędziów "Themis", sędzia, a od 2015 prezes Sądu Okręgowego w Krakowie, odwołana przez min. Ziobrę w listopadzie 2017. W styczniu 2019 wygrała proces cywilny, sąd nakazał ministerstwu sprawiedliwości przeprosić ją za naruszenie jej dobrego imienia w komunikacie o odwołaniu. Prokuratora Krajowa prowadzi postępowanie, chce postawić sędzi zarzuty karne.

Zobacz kilkanaście tekstów Mariusza Jałoszewskiego o losach sędzi Beaty Morawiec

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze