0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Stanczak / Agencja GazetaTomasz Stanczak / Ag...

Kto z Państwa jest przekonany, że ta cała segregacja nie ma sensu, bo potem wszystko i tak wywożą na jedno wysypisko? Podejrzewamy, że wiele z naszych Czytelniczek i Czytelników, bo tacy wątpiący są także w redakcji OKO.press. Ekspert od naszych śmieci, dr inż. Tomasz Wojciechowski wyjaśnia, że to nieprawda – śmieci są dokładnie segregowane jeszcze po nas. Problem leży przede wszystkim w słabej edukacji na ten temat: dlatego nie wierzymy w segregację, że nikt nam nie wyjaśnia, co się dzieje ze śmieciami po tym, kiedy znikną w śmieciarce.

Kolejny ważny problem: wciąż pozwalamy producentom na używanie opakowań, które trudno zrecyklować – np. 120 rodzajów plastiku. Z tego powodu musimy budować kolejne spalarnie śmieci, bo frakcja zmieszana rośnie, i rośnie. Zdaniem dra Wojciechowskiego

„jeśli w XXI wieku, kiedy swobodnie latamy w kosmos i sekwencjonujemy DNA, do zlikwidowania frakcji zmieszanej ciągle potrzebujemy spalarni – to jest porażka cywilizacyjna".

Urszula Kaczorowska: Jak nam idzie segregowanie śmieci?

Tomasz Wojciechowski: Mnie idzie świetnie, a Pani?

Przyznam, że mnie najbardziej zmotywowała wizyta w instalacji przetwarzania odpadów komunalnych, gdzie na własne oczy zobaczyłam, co się dzieje z workiem pełnym odpadów. To było miejsce, gdzie pracownicy ręcznie segregowali nawet tzw. czarne worki – czyli ze śmieciami zmieszanymi, a oprowadzający tłumaczyli, że każda igła wrzucona tam z niedbalstwa może być poważnym zagrożeniem dla ich zdrowia. Nie miałam też pojęcia, że ludzie masowo wrzucają do śmieci zmieszanych zużyte baterie, które w gorące, słoneczne dni, nagrzewają się i wybuchają. Tak powstaje część pożarów na składowiskach.

To znaczy, że system edukacji ciągle zawodzi. Ludzie nie wiedzą, po co mają segregować śmieci, nie mają jasnej motywacji, przekonania. Nie wiedzą, że wszystko tak naprawdę zaczyna się podczas zakupów w sklepie, gdzie tylko od nich zależy, jaki produkt wybiorą i w ten sposób uruchomią cały łańcuch zdarzeń.

Na półkach sklepowych jest mnóstwo produktów w opakowaniach, które nie nadają się do recyklingu. Jako konsumentka nie wiem, czy butelka po moim szamponie jest przyjazna środowisku. Dlaczego pierwsza, najmocniejsza fala walki o ocalenie planety nie uderzyła w projektantów i producentów opakowań, tylko właśnie w konsumentów?

Tak było najłatwiej. Producenci mają dobrze zorganizowane lobby i ciągle nas szantażują hasłem, że biznes nakręca gospodarkę i dobrobyt. Ich zdaniem wymuszanie na biznesie zmiany, spowoduje straty i w efekcie ucierpi też Kowalski.

Tych niesprawiedliwości jest więcej. Niezależnie od tego, czy ja praktykuję zero waste, biegam do sklepu z własnymi opakowaniami, a sąsiad ma to w nosie i produkuje wielokrotnie więcej śmieci ode mnie, oboje zapłacimy jedną stawkę za ich wywóz. To zachęca do buntu.

Dlatego już się zdarzało, że ludzie wychodzili na ulicę w proteście przeciwko cenom za wywóz śmieci. Są kraje, gdzie stosuje się system pay-as-you-throw, czyli „płać za tyle, ile wyrzucasz”, ale charakterystyczny dla tych miejsc jest wysoki poziom zaufania w społeczeństwie. W Polsce ciągle mamy z tym problem.

Przeczytaj także:

Boję się, że za chwilę czytelnicy OKO.press pomyślą, że faktycznie nie warto segregować śmieci…

Ja widzę w systemie dużo dziur i nieprawidłowości, o których głośno mówię. Dyskusja o rozszerzonej odpowiedzialności producentów jest obecnie w tak zaawansowanej fazie, że już wszyscy wiedzą, że nie ma ucieczki – projekt zmian jest już w Sejmie. To samo dotyczy trwałości produktów i możliwości naprawy – szczególnie sprzętu elektrycznego i elektronicznego. Za chwilę biznesowi nie będzie się opłacało omijanie ścieżki ekologicznej.

Francja jest tu dobrym przykładem. Za celowe projektowanie sprzętu, który ma się szybko popsuć, projektant może trafić do więzienia, a firma zapłaci wysoką karę.

Cała Unia tworzy prawo wymuszające na producentach odpowiedzialność za produkt, który tworzą.

Czekając na bardziej sprawiedliwe rozwiązania jednocześnie całym sercem zachęcam do segregowania już teraz. Tu ważna jest odpowiedź na pytanie: „po co to robię?”. Faktycznie, za opóźnienia i odkładanie zmiany zapłacimy w końcu gotówką z własnej kieszeni. To się po prostu w dłuższej perspektywie nie opłaca.

Śmieciarki zabierające nasze śmieci mogą nas budzić codziennie o 6. rano lub tylko raz w tygodniu – to jest nasz wybór. Dla ambitniejszych pozostaje argument dotyczący zdrowia naszego i naszych dzieci.

Warszawiak śmieci na potęgę

Statystyki pokazują, że najtrudniej do segregacji przekonać mieszkańców dużych miast. W 2019 roku przeciętny warszawiak wyprodukował 342 kg śmieci, z czego 78 proc. to frakcja „zmieszana”. Dlaczego mieszczuchy są takie oporne?

Ciągle walczymy z efektem psychologicznym polegającym na „braku wiary”, że w śmieciarce nie mieszają się różne frakcje.

Faktycznie dużo jest telefonów od mieszkańców, którzy mówią, że na własne oczy widzieli plastik zmieszany z papierem lądujący w jednej śmieciarce. Prawda jest taka, że niezależnie od koloru kubła potrafi tam być i papier i szkło i plastik, bo mieszkańcy o to nie dbają. Obsługujący śmieciarkę nie będą już tych śmieci segregować w altanie pod blokiem.

Wtedy ktoś patrzący z boku będzie faktycznie widział tylko zmieszane śmieci. Co do samych śmieciarek – biznes sukcesywnie unowocześnia tabor i nakleja oznaczenia na samochodach. Dzięki temu widzimy, ile auta mają komór i jakie jest ich przeznaczenie.

Dlaczego podczas segregacji ważne jest, żeby papier nie pobrudził się jogurtem, albo tłuszczem?

Bo nie da się go wtedy odzyskać. Substancje, które są w jedzeniu wnikają do włókien celulozowych i bardzo utrudniają dalsze procesy. Mycie też raczej nie wchodzi w grę. Do pojemnika niebieskiego powinniśmy wrzucać tylko czysty i suchy papier.

A co z myciem plastikowego kubka po jogurcie czy metalowej puszki?

Nie myjemy. Opróżniamy i pozostawiamy do wyschnięcia. W sortowniach jest zamknięty obieg wody, co oznacza, że proces mycia jest bardzo oszczędny. Oszczędzajmy wodę w domu, bo woda to skarb.

Poproszę o przykład, który zadziała na wyobraźnię czytelników i czytelniczek. Coś prostego, a jednocześnie mobilizującego do segregowania.

Mieszkańcy Polski produkują rocznie 12 mln ton śmieci. Proszę sobie wyobrazić, że frakcja bio potrafi wynieść od 30 do 50 proc. Gdybyśmy zatem skoncentrowali się tylko na tym jednym koszu na odpadki bio, lub samemu je kompostowali, mielibyśmy naprawdę spory udział w całym procesie segregacji. Przy okazji może dopadłaby nas refleksja, ile żywności marnujemy na co dzień, i co zrobić, by się to zmieniło.

Zmieszane, wciąż spalane

Dodajmy, że w Polsce powstało naprawdę dużo wielomilionowych inwestycji, by z tych śmieci odzyskać możliwie najwięcej, łącznie z produkcją biogazu. Niestety, są biznesy, które muszą sprowadzać np. segregowane butelki PET z zagranicy, bo instalacje mają za dużo wolnych mocy przerobowych. A jakie jest Pana zdanie na temat budowy w Polsce nowych spalarni śmieci zmieszanych?

Uważam, że w XXI wieku, kiedy swobodnie latamy w kosmos i sekwencjonujemy DNA, jeśli do zlikwidowania frakcji zmieszanej ciągle potrzebujemy spalarni – to jest porażka cywilizacyjna.

Cieszymy się z tych nowych, niby przyjaznych środowisku spalarni jak jaskiniowcy, którym udało się rozpalić ogień. Tymczasem żeby taka inwestycja w spalarnię się zwróciła, potrzeba 25 lat.

Pomyślmy, gdzie wtedy będziemy w rozmowach o szukaniu jeszcze lepszych rozwiązań na odśmiecanie planety? Ale ten, kto raz zainwestował, już się nie wycofa. I znów będzie nam to wadziło w robieniu kroku do przodu. Poza tym pamiętajmy, że ok. 30 proc. odpadu powstałego po spaleniu – pyły, żużel, popioły – mają status odpadu niebezpiecznego, nie wspominając już o emisji dwutlenku węgla w dobie kryzysu klimatycznego.

Z drugiej strony ambitnie podpisujemy kolejne unijne zobowiązania dotyczące limitów w składowaniu odpadów komunalnych. W 2035 roku ma ich być tylko 10 procent. Ze śmieci zmieszanych nie da się już nic odzyskać, za składowanie będziemy płacili ogromne kary.

Ja bym postawił na rzeczowe negocjacje z Unią Europejską i czasowe wstrzymanie opłat za składowanie odpadów ponad ustalony limit. Przekonywałbym, że lepiej dać nam dodatkowe 10 lat na edukację społeczeństwa i wprowadzenie regulacji prawnych, zmuszających biznes do zmiany złych praktyk, niż pieniądze na budowanie spalarni, które w przyszłości będą kulą u nogi. To fundowanie problemu przyszłym pokoleniom.

W Unii znowu by się z nas śmiali, że Polska idzie „swoją drogą”, że jest uczniem, który nie nadąża…

Dlatego powiedziałem o rzeczowych negocjacjach, a nie tupaniu nogami i obrażaniu się. Ważny jest plan na przyszłość. Unia też długo dojrzewała do różnych rozwiązań. 10 lat temu na Zachodzie królował recykling. Potem ktoś się zorientował, że zanim opakowanie trafi do recyklingu, jest wytwarzane przez biznes, więc może by go zmusić do zmiany praktyk. Po drodze było jeszcze namawianie do naprawiania i przedłużania użytkowania różnych sprzętów i strategia GOZ (Gospodarka Obiegu Zamkniętego). Dziś staramy się przebić z najważniejszym komunikatem, żeby w miarę możliwości śmieci nie produkować w ogóle. Stąd popularność zero waste.

Nadążanie za nowymi koncepcjami ratowania planety jest bardzo trudne. Jeśli pomyślimy o wszystkim na raz, może się zakręcić w głowie.

Skrócę do jednej rekomendacji: chciej konsumować i posiadać mniej.

Ciężka sprawa, bo konsumpcja i posiadanie jest przyjemne.

Musimy znaleźć sposób, by zadziałać na wyobraźnię. Podobnie jak to się stało z plastikową słomką. Przecież wiadomo, że jest mnóstwo produktów, które dużo bardziej szkodzą środowisku. Ale słomka stała się symbolem, spowodowała, że będąc w sklepie, jeszcze przed wyciągnięciem ręki po produkt, zastanawiamy się czy faktycznie musimy go kupić w plastikowym opakowaniu. Kolejny krok to wzbudzenie refleksji czy w ogóle musimy kupować aż tak dużo? Czy nie ulegamy tylko podstępnej magii reklamy?

*Instytut Gospodarki o Obiegu Zamkniętym to think tank zajmujący się problematyką uniezależnienia zrównoważonego wzrostu gospodarczego od topniejących zasobów. Tworzy radę naukowo-programową Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste (www.zero-waste.pl)

;
Urszula Kaczorowska

Dziennikarka po Collegium Civitas. Od 2016 r. pełni funkcję „Visiting Researcher” na wydziale Science Communication w Imperial College w Londynie. Współpracuje z “Przekrojem”. Wcześniej była odpowiedzialna za polską edycję międzynarodowego konkursu dla naukowców „FameLab” w Centrum Nauki Kopernik. Pracowała w Tvn24 i Agencji Reuters.

Komentarze