0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W Belgradzie (na zdjęciu) jak co roku 9 maja obchodzono Dzień Zwycięstwa nad faszyzmem. Kilkaset osób maszerowało trzymając wykonane z kartonu litery “Z” i kartonowego Putina. W tym roku marsz był jednak inny.

Oficjalnym organizatorem wydarzenia jest serbski “Pułk nieśmiertelnych”, organizacja pozarządowa, która co roku organizuje marsze na wzór rosyjskich, zapoczątkowanych przez dziennikarzy z Tomska na Syberii. W 2011 roku postanowili uczcić pamięć wojny po swojemu - czyli maszerując z portretami swoich przodków. Marsze zdobyły dużą popularność w Rosji, a od 2015 roku uczestniczy w nich Putin i najważniejsi politycy rosyjscy, wykorzystując inicjatywę do własnych celów politycznych.

Pierwszy marsz “Pułku nieśmiertelnych” w Serbii odbył się w 2016 roku. Oprócz przedstawicieli skrajnie prawicowych organizacji w pochodzie brali udział weterani II wojny światowej, a także wysocy rangą serbscy politycy, jak np. Aleksandar Vulin, obecny szef policji, zaś wtedy min. ds. zatrudnienia, spraw weteranów i spraw socjalnych.

Z kolei w 2018 roku sam Aleksandar Vučić, obecny prezydent, wziął udział w marszu „Nieśmiertelnych” u boku Putina w Moskwie. Cztery lata później jedynym serbskim oficjałem, który wziął udział w marszu u boku Aleksandra Harczenki, rosyjskiego ambasadora w Belgradzie, był minister ds. innowacji Nenad Popović, otoczony zbieraniną osób wspierających najprzeróżniejsze ultra-nacjonalistyczne organizacje w Serbii.

Rząd, miasto Belgrad i parlament nie przyłączyli się do marszu. Ich przedstawiciele złożyli wieńce pod pomnikami poległych w walkach o miasto w 1945 roku. Jeszcze kilka lat temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.

Przeczytaj także:

Serbia i Rosja - dwa bratanki?

Tak, a przynajmniej w sondażach, które od lat pokazują to samo: Unia Europejska jest największym inwestorem w Serbii, ale Serbowie myślą, że to nie Bruksela, a Moskwa najbardziej im pomaga. Najnowsze sondaże, z kwietnia 2022 roku, gdy już trwała wojna w Ukrainie, są wręcz porażające:

61 proc. respondentów uważa, że USA i NATO rozpętały wojnę w Ukrainie, tylko 5 proc. jest zdania, że Ukraina „ma rację” w wojnie z Rosją.

Tą ostatnią wspiera w obecnej wojnie z Kijowem aż 36 proc. respondentów. Jak powiedział mediom Djordje Vukadinović, redaktor naczelny konserwatywnej „Nowej Serbskiej Myśli Politycznej”, która zamówiła sondaż, w Serbii odrzuca się fakt, że Belgrad był agresorem w czasie rozpadu Jugosławii - i że Rosja jest agresorem w obecnej wojnie z Ukrainą.

To efekt trwającego dekady “prania mózgów” m.in. przez belgradzkie tabloidy, promujące serbski nacjonalizm, którego zasięg wzmacnia przyjaźń z Moskwą - jak mówi stare porzekadło „nas i Rosjan jest 300 milionów” (Serbia ma zaledwie 7 mln mieszkańców).

Ta sytuacja jest na rękę Rosji, która co prawda terytorialnych ambicji wobec Bałkanów nie posiada, natomiast traktowała i traktuje ten region jako wrażliwe miejsce Europy, podatne na destabilizację i przez to wybornie nadające się do kompromitowania Unii Europejskiej i USA. Nie bez znaczenia są też sentymenty i bliskość kulturowa, szczególnie ze względu na wspólną religię.

Z kolei Belgrad przez lata próbował na tym zbić kapitał polityczny - z jednej strony przekonywał, że przyszłość Serbii widzi jedynie w Unii Europejskiej, z drugiej strony pielęgnował wojenne traumy i swoją jedynie słuszną perspektywę na rozpad Jugosławii: Serbia jest ofiarą Zachodu, zaś Rosja jej sprzymierzeńcem. Serbscy zbrodniarze wojenni, a także rodzina Slobodana Miloševicia, jego żona Mira i syn Marko do dziś mieszkają w Moskwie.

A Moskwa zdaje sobie sprawę, że Belgrad jest jej potrzebny jak nigdy dotąd, gdyż wojna z Ukrainą nie układa się tak, jak pragnie tego strona rosyjska. Kontynuację, a nawet zintensyfikowanie polityki Rosji wobec Serbii i Bałkanów potwierdził w mediach Aleksander Dugin, czołowy propagandysta Putina: „Serbia powraca do rosyjskiej geopolitycznej agendy słowiańskiego odrodzenia, mówił Dugin.

W bałkańskich kręgach dyplomatycznych (poza Serbią) zostało to odebrane jako groźba orkiestrowania przez Moskwę konfliktów na Bałkanach, szczególnie w Bośni, by odwrócić uwagę od porażek w Ukrainie.

Serbskie tabloidy opluwają Putina

Tym bardziej może dziwić, że 28 kwietnia prorządowe tabloidy: „Alo", „Kurir", „Informer", „Srpski Telegraf" na pierwszych stronach informowały o zdradzie Rosji:

„Putin wbił nóż w plecy Serbii, przehandlował Kosowo za Donbas” – informował „Telegraf", zaś na stronach „Informera" nagłówki krzyczały: „Światowy konflikt za naszymi plecami, Putin gra kosowską kartą”.

Serbskie tabloidy w czasach rozpadu Jugosławii były informacyjnym pasem transmisyjnym reżimu Slobodana Miloševicia. Zdarzało im się nawet zapowiadać życie lub śmierć krytyków władzy, jak w przypadku wybitnego dziennikarza i redaktora naczelnego poczytnego tygodnika “Europejczyk” Slavka Ćuruviji, który został zastrzelony w kwietniu 1999 roku przed swoim domem w Belgradzie. Dopiero 15 lat później na ławie oskarżonych znalazło się czterech byłych funkcjonariuszy służb. Proces nadal trwa.

Dziś tabloidy są pod całkowitą kontrolą prezydenta Serbii Aleksandra Vučicia, który w czasach Miloševicia był ministrem ds. informacji i mediów, a ich rola jest podobna do tej, którą pełniły w latach 90. XX wieku.

Nic więc dziwnego, że nagła zmiana narracji, która była przez lata przychylna Moskwie, wywołała jeśli nie poruszenie, to na pewno żywe zainteresowanie. Powodem do oskarżania Putina o zdradę Serbii była rozmowa prezydenta Rosji z Sekretarzem Generalnym ONZ Antonio Guterresem w Moskwie 26 kwietnia. Jednym z wielu jej tematów była secesja tzw. republik donieckiej i ługańskiej. Putin tłumaczył Guterresowi, że jest ona zgodna z prawem międzynarodowym, posługując się przykładem Kosowa.

Paradoks polega na tym, że niepodległości Kosowa Rosja nigdy nie uznała, stając się tym samym jednym z najważniejszych sprzymierzeńców Belgradu, który nie chce słyszeć o secesji swojej prowincji.

Putin mówił o separatystach z Ługańska i Doniecka (zapominając oczywiście dodać, że rozkazy w tej sprawie wydawał im sam): „Działali praktycznie tak samo jak mieszkańcy Kosowa – podjęli decyzję o niepodległości, a następnie zwrócili się do nas z prośbą o przyłączenie się do Federacji Rosyjskiej. Jedyna różnica między tymi dwoma przypadkami polegała na tym, że w Kosowie ta decyzja o suwerenności została przyjęta przez parlament, podczas gdy Krym i Sewastopol podjęły ją w ogólnokrajowym referendum” - tłumaczył rosyjski przywódca szefowi ONZ, skrzętnie pomijając, jak bardzo te dwie sytuacje - Kosowa pod okupacją sił Miloševicia i jego własnego ataku na terytorium niezależnej Ukrainy - są od siebie różne.

Putin przywołał również decyzję Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, który 22 lipca 2010 roku orzekł, że jednostronne ogłoszenie niepodległości przez Kosowo w 2008 roku było zgodne z prawem międzynarodowym. „Jeśli tak jest, to Republika Doniecka i Ługańska mają takie samo prawo do ogłoszenia niepodległości i nie muszą prosić centralnego rządu w Ukrainie o zgodę, ponieważ precedens już istnieje” – mówił Guterresowi.

Gra na zwłokę

Nic dziwnego, że w Serbii zawrzało. Do tej pory Rosja sprawnie blokowała bowiem członkostwo Kosowa w ONZ, a także Interpolu i innych międzynarodowych organizacjach.

Z kolei Serbia przez ostatnie dwie dekady starała się z większym lub mniejszym sukcesem utrzymać pozycję neutralnego państwa, deklarując, że nie zamierza przystąpić do NATO, a przyjaźń z Rosją stawiając wysoko w priorytetach politycznych. Jednocześnie deklarowała chęć przyłączenia się do Unii Europejskiej, ale nie wkładała szczególnego wysiłku w obiecane reformy, szczególnie w kwestii praworządności i wolności mediów.

Z drugiej strony Bruksela również nie pali się do rozszerzenia po tym, jak zdaniem części europejskich polityków przedwcześnie przyjęto do Unii Rumunię i Bułgarię - a przynajmniej taki oficjalny powód spowolnienia tego procesu podaje francuski prezydent Emmanuel Macron, który najmocniej oponował przeciw rozszerzeniu.

Pomysł na neutralność to spadek po Jugosławii, której za czasów rządów Josipa Broza Tity rzeczywiście udawało się oscylować między ZSRR, Zachodem i Bliskim Wschodem. Był to dyplomatyczny majstersztyk, który uplasował Titę i Jugosławię wysoko w światowych rankingach dyplomatycznych przyjaźni.

Wielu komentatorów, w tym Boško Jakšić, znany w regionie analityk, znawca globalnych i regionalnych stosunków oraz zawiłości, krytycznie odnosi się do takiego podejścia serbskich polityków uważając, iż Serbia to nie jest Jugosławia i należy liczyć siły na zamiary. O obecnej, niecodziennej sytuacji w stosunkach pomiędzy Serbią i Rosją mówi OKO.press, że to „nowa napięta normalność, gdzie każda ze stron udaje, że nic się nie stało, pomimo że i jedni, i drudzy rozumieją, że nie wszystko jest w porządku”.

„I jedna, i druga strona próbują grać na czas, gdyż z końcem maja czekają ich negocjacje o przedłużenie umowy dostaw gazu. Jednak nawet jeśli później Zachód zmusi Serbię do uznania sankcji, to będzie to dla nas jedynie krok w tył, czyli o 20 lat wstecz, kiedy Serbia jasno dawała światu znaki, że jej miejsce jest w strukturach UE“ – mówi Jakšić.

Ciężkie życie prezydenta

Prezydent Vučić na konferencji prasowej 7 maja po raz kolejny potwierdził, że kraj jest na drodze ku przyszłości w UE. Zaznaczył jednak, że w świetle ostatnich słów Putina o Kosowie sytuacja Serbii uległa pogorszeniu.„Nie dlatego, że Putin chciał zaszkodzić Serbii, ale dlatego, że odniósł się do sprawy Kosowa i Metochii w inny (niż dotychczas - red.) sposób, by chronić interesy Rosji” – mówił Vučić.

Paradoksem jest fakt, że niewiele mediów pokusiło się o komentarz, jak sprytnie Putin wykorzystuje kosowski precedens. Chyba najlepiej ujął tę manipulację sam prezydent:

„Mamy problem, ponieważ Zachód wezwie Serbię do szybkiego uznania Kosowa, aby mógł powiedzieć Putinowi, że Donbas i Kosowo to dwie różne sprawy"

- powiedział i dodał, że Kosowo będzie w przyszłości dominującą kwestią. "Wszyscy europejscy przywódcy mówili mi, że Putin powoływał się na sprawę Kosowa w rozmowach z nimi".

Vučić wypowiadał się dla lokalnych mediów już po wizycie w Berlinie, gdzie 5 maja spotkał się nie tylko z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem, ale również z premierem Kosowa Albinem Kurtim. Oficjalnie wizyta przebiegła jak zwykle. Dialog z Kosowem nie istnieje, za to Vučić podkreślił, również jak zwykle, że: „to wybór Serbii, aby być na ścieżce europejskiej.” Mówiąc o Serbii myślał o wierchuszce politycznej, gdyż ostatnie sondaże pokazały, iż Serbowie wcale do Unii się nie pchają. Pomimo to w Berlinie obiecał Scholzowi, że Serbia wstąpi w końcu do Unii Europejskiej.

Mówiąc o sondażach Vučić odniósł się do kwietniowych badań przeprowadzonych przez lokalny oddział agencji Ipsos. Aż 44 proc. ankietowanych opowiedziało się w nich przeciwko wstąpieniu Serbii do Unii, 35 proc. było za, a pozostałych 21 proc. nie mogło się zdecydować lub odmówiło odpowiedzi na to pytanie. Pomimo iż Serbowie historycznie nie wykazywali specjalnego sentymentu wobec krajów tzw. Zachodu, a dodatkowo poczucie chłodu wzmogły bombardowania i sankcje nałożone na Serbię w latach rozpadu Jugosławii, które pamięta się i wypomina w Belgradzie do dziś, tak wyraźnego sprzeciwu wobec integracji z Unią Europejską jeszcze nie zanotowano.

Szef agencji Ipsos tłumaczył mediom, że zawsze, gdy w Serbii wybucha kryzys, spada poparcie dla integracji z UE. Szczególnie kwestia sankcji wobec Rosji ma ogromne znaczenie – im większy nacisk na Serbów, by przyłączyli się do sankcji wobec Rosji, tym większa niechęć Serbów do Unii.

Ten stan rzeczy potwierdza również Jakšić, dodając, że prorosyjskość Serbów jest także wynikiem propagandy sączącej się z tabloidów. „Tabloidy głoszą, że całe zło do Serbii przychodzi z Zachodu, że NATO pragnie zniszczenia Serbii, że planowane jest zamordowanie prezydenta“, wymienia dodając, że drugim czynnikiem niechęci do Unii jest przeciąganie się w nieskończoność procesu akcesyjnego.

„Ludzie narzekają: ile to jeszcze może trwać, Serbia od 2003 roku kandyduje oficjalnie i nic w tym temacie się nie wydarzyło“, tłumaczy Jakšić i dodaje, że frustrację pogłębiła również pandemia i brak solidarności z Serbią przy podziale szczepionek przeciw COVID-19.

Gaz, gaz...

Serbia jest jedynym państwem kandydującym do UE, które nie przyłączyło się do nałożenia sankcji na Rosję w związku z trwającą inwazją na Ukrainę. Jedynym aktem sprzeciwu wobec wojny, na jaki Belgrad zdobył się do tej pory, było głosowanie za zawieszeniem Rosji w Radzie Praw Człowieka ONZ. Putin najwyraźniej spojrzał jednak na to przez palce – Serbia nie znalazła się po tym czynie na liście państw nieprzyjacielskich, tak jak wiele innych krajów, w tym Polska.

Jakšić podkreśla, że Serbowie są całkowicie uzależnieni od rosyjskiego gazu. „Niestabilność energetyczna to nie jest doświadczenie tylko serbskie, ale ogólnoeuropejskie i Serbia też zaraz zacznie odczuwać efekty energetycznego szoku, który już się zaczął w Europie”, tłumaczy Jakšić.

Jednak Serbia będzie mogła kupować gaz z Bułgarii, gdy tylko zacznie działać konektor. W maju Vučić pojawił się na uroczystości rozpoczęcia budowy terminalu LNG w greckim mieście Aleksandropolis, położonym przy granicy z Turcją. Terminal jest częścią gazociągu TAP, który będzie dostarczał gaz do Europy przez Bałkany z Azerbejdżanu. Jak jednak powiedział dziennikowi „Danas” ekspert ds. energetyki Velimir Gavrilović, poczynania Vučicia należy widzieć bardziej jako symboliczne działania polityczne wymierzone w stronę zachodnich partnerów niż realne rozwiązania kwestii bezpieczeństwa energetycznego Serbii.

„Budowa terminalu w Aleksandropolis dopiero się rozpoczęła, konsumenci w Serbii nie mogą liczyć na gaz z Grecji od razu. A nawet jeśli tak się już stanie, oczywiste jest, że ze względu na transport skroplonego gazu ziemnego jego koszt będzie znacznie wyższy niż rosyjskiego” - tłumaczył Gavrilović.

Również Jakšić podkreśla, że Serbia nie ma rychłych perspektyw na uniezależnienie się od rosyjskiego gazu: „Jest obecnie w 100 proc. zależna od rosyjskich dostaw, za które będzie płacić polityczną cenę tak długo, jak ta sytuacja będzie się utrzymywała”.

;

Komentarze