Poseł Bartłomiej Sienkiewicz usiłował bronić uczestników piątkowego Marszu Kobiet przed atakująca bojówką. „Jeden z nich psiknął mi gazem pieprzowym w twarz, w oczy, z bardzo bliskiej odległości. Widziałem jeszcze tylko kątem oka, jak wyjmowali pałki i noże" – relacjonuje OKO.press
Podczas piątkowego (30 października) Wielkiego Marszu kobiet w Warszawie protestujący zostali kilkakrotnie zaatakowani przez grupy zamaskowanych, ubranych na czarno kiboli lub narodowców (a może kiboli-narodowców).
Do ataków doszło:
Napastnicy wypadali z bocznych uliczek i bram wzdłuż trasy marszu. Na Pl. Zamkowy wybiegli z uliczek Starówki, ale policja zdążyła odgrodzić ich od uczestników marszu. Rzucali jednak w kierunku protestujących i funkcjonariuszy racami i petardami.
W innych miejscach wbiegali w tłum maszerujących, bili pałkami kogo popadło, pryskali gazem łzawiącym i uciekali.
Przy Rondzie de Gaulle'a wybiegli z łącznika przy kamienicy, w której mieszczą się salony Empiku i Sephory. By łatwiej było im rozpoznać się wzajemnie w tłumie, rękawy mieli przewiązane bandażami i innymi białymi przepaskami. Rzucali w kierunku uczestników marszu koszami na śmieci, hulajnogami, petardami i flarami. Jedna z nich trafiła aktywistę Jana Śpiewaka.
W obronie protestujących usiłował interweniować poseł Bartłomiej Sienkiewicz z Koalicji Obywatelskiej, były szef MSWiA. Jeden z bojówkarzy prysnął mu wówczas w oczy gazem obezwładniającym. Zostali nim również potraktowani inni uczestnicy marszu.
Ostatecznie napastnicy uciekli – znów przez łącznik przy Empiku – gdy pojawiła się grupa mężczyzn, również uzbrojonych w gaz i inne narzędzia, która stanęła w obronie protestujących. Dopiero wtedy pojawiła się na miejscu policja. Jak podała później,
po zajściach na Starówce i przy Rondzie de Gaulle'a zatrzymanych zostało ponad 30 osób. Przy zatrzymanych znaleziono „różnego rodzaju pałki, w tym teleskopowe, gazy obezwładniające, dużo wyrobów pirotechnicznych”.
Po zakończeniu marszu rozmawialiśmy z posłem Bartłomiejem Sienkiewiczem. Poniżej cała rozmowa.
Bianka Mikołajewska, OKO.press: Skąd Pan się wziął na Rondzie de Gaulle’a, w miejscu, gdzie zamaskowani bandyci zaatakowali uczestników protestu kobiet?
Bartłomiej Sienkiewicz: Zrobiłem mobilne interwencyjne biuro poselskie. Byłem z transparentem, z moimi asystentami. Mieliśmy takie druki – które rozdałem też innym posłom – z informacją, że w przypadku gdyby coś się działo, to jest to taki wzór interwencji poselskiej adresowany do komendanta policji i można na tej podstawie się dowiadywać różnych rzeczy. Tak zaopatrzony wziąłem udział w marszu, do Ronda de Gaulle’a. Tam zatrzymało się czoło pochodu. Ludzie stali w miarę luźno, ale był jednak spory tłum. Proszono nas, byśmy nie szli jeszcze w kierunku Ronda Dmowskiego [gdzie spotkały się wszystkie marsze idące przez Warszawę], chodziło o zsynchronizowanie całości.
Wtedy doszło do ataku.
W pewnym momencie z przełączki przy Empiku wybiegła grupa nazioli. Ja stałem dość blisko. Zobaczyłem, jak ludzie uciekają, kłębią się za mną. Wziąłem ten drąg z transparentem w jedną rękę, w drugą rękę legitymację poselską i zacząłem na nich wrzeszczeć, zastawiając drogę, żeby się zatrzymali.
Krzyczałem, że mają natychmiast się cofnąć i że jestem posłem w trakcie wykonywania czynności poselskich. I oni rzeczywiście na chwilę się zatrzymali, tak ich to wybiło z rytmu. Ale potem znów ruszyli. Jeden z nich wyskoczył i psiknął mi gazem pieprzowym w twarz, w oczy, z bardzo bliskiej odległości - może z 1,5 metra.
Widziałem jeszcze tylko kątem oka, jak wyjmowali pałki – takie krótkie – i noże. Rzucili się za ludźmi, żeby ich bić. Ja już tego nie widziałem, bo straciłem możliwość patrzenia na cokolwiek. Dotąd mam podrażnioną twarz.
Co to była za grupa?
To była przeszkolona bojówka. Ze dwudziestu paru gości. Miałem wrażenie, jakby byli w jakichś mundurkach – ale to było tylko pierwsze wrażenie – bo oni po prostu byli wszyscy ubrani na czarno. Działali w zorganizowanej grupie. Wypadli bardzo szybko, widać było, że przygotowali to wcześniej, mieli wybrane punkty ataku.
Mnie się ta przyłączka przy Empiku już wcześniej nie podobała. Zostawiłem na chwilę swoich i poszedłem zobaczyć, co się tam dzieje. Było ciemno, cisza, nikogo nie było. Do ataku doszło jakieś 5-7 minut później. Musieli przejść tyłami, od ul. Kubusia Puchatka.
Jaka była reakcja policji?
Nie było tam policjantów. W ogóle nie było tam w okolicy policji, na tym polegał problem. Przyjechała w ostatnim momencie, kiedy oni już bili ludzi. Samo Rondo de Gaulle’a i czoło pochodu nie było w żaden sposób chronione.
Zgłaszał Pan policji to zajście? Dowiadywał się Pan, czy zatrzymano kogoś z grupy napastników i co to za ludzie?
Nie. Obmyłem się, trochę doszedłem do siebie i dalej poszedłem w pochodzie ze swoją mobilną interwencją poselską. Doszedłem na Żoliborz [protestujący szli pod dom Jarosława Kaczyńskiego, ale dojście zablokowała policja] i poczułem, że raczej muszę wrócić do domu, bo bez jakichś zabiegów będzie kiepsko. Takich domowych zabiegów, bo
nic strasznego się nie dzieje, oczy mi nie wypłynęły, to jest takie poparzenie. Jakoś to przejdę, ostatecznie nie pierwszy raz dostałem gazem w pysk, tylko to było dawniej i gaz był inny.
Ostatni raz chyba w czasach PRL i protestów przeciwko komunistycznym władzom.
No. Historia zatoczyła koło.
Wróćmy jeszcze do zachowania policji. Był Pan szefem MSWiA i nadzorował Pan jej działania. Czy nie jest tak, że kiedy maszeruje kilkudziesięciotysięczny tłum, policja zawsze trzyma się nieco z boku, by nie prowokować protestujących do starć?
Nie chcę oceniać taktyki policji, bo wiem, jak trudno jest zorganizować zabezpieczenie takiego zgromadzenia, w dodatku nie znając z góry trasy przemarszu. Mówiąc o braku policji w okolicach Ronda de Gaulle’a, miałem na myśli radiowozy. Stało ich mnóstwo w innych miejscach. Mijaliśmy kościół na Pl. Trzech Krzyży, gdzie „suk” i policjantów było po kokardę, mimo że nikt z protestujących nie miał zamiaru zwracać się w tamtą stronę. Żoliborz był cały obstawiony policją. A tam, gdzie była potrzebna, nie było nikogo. Ale
wiem, że łatwo takie rzeczy mówić post factum, a trudniej zapewnić bezpieczeństwo tysiącom ludzi rozciągniętych w długich marszach i że oczywiście nie ma możliwości obstawienia każdej bramy. Tu raczej zawiodła prewencja. To, że oni tam się w ogóle dostali oznacza, że nikt nic nie wie o ich planach, że te bojówki nie są infiltrowane.
Czy policja może w ogóle dziś infiltrować i blokować ich działania? Wicepremier Jarosław Kaczyński, któremu podlega MSWiA, a więc pośrednio i policja, wezwał do pospolitego ruszenia „w obronie” Kościoła. Pierwsi jako „obrońcy” stawili się narodowcy i kibole. To pewnie jedni albo drudzy, a może wspólnie, zaatakowali protestujących.
To trzeba powiedzieć otwarcie: to są bandyci, patologia. I tak naprawdę do tych ludzi się zwrócił Kaczyński. I doskonale wiedział, do kogo się zwraca.
A jak Pan ocenia to wystąpienie Kaczyńskiego?
On ogłosił koniec państwa. Jeśli jest jakiś problem z bezpieczeństwem, to państwo jest od tego, żeby go rozwiązać. A Kaczyński nie powiedział, że policja będzie strzegła np. kościołów przed aktami wandalizmu, tylko zwrócił się do ludzi, którym nadał prawo do interwencji na ulicy, między obywatelami. I to jest straszne.
Czy to nie wotum nieufności wobec służb, które mu podlegają?
Gorzej. Facet który nadzoruje de facto policję jako wicepremier, spowodował, że policja musi walczyć z ludźmi, których on przywołał na pomoc. On rozpętał wojnę domową. Jeszcze nikt nie zginął. Ale do czasu.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.
Komentarze