0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.plAgnieszka Sadowska /...

Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że dziennikarze nie są dopuszczani do strefy stanu wyjątkowego dla ich bezpieczeństwa. Tymczasem niebezpieczeństwa grożą dziennikarzom głównie ze strony polskich służb mundurowych.

16 listopada 3 fotoreporterów Maciej Nabrdalik (New York Times), Maciej Moskwa (Testigo), Martin Diviska (European Pressphoto Agency), zostało przez żołnierzy brutalnie wyciągniętych z auta i skutych. Trzymano ich z rękami podniesionymi w górze. Ich rzeczy przeszukano, mimo iż mówili, że są reporterami, a aparaty objęte są tajemnicą dziennikarską. Żołnierze przeglądali ich zdjęcia.

Przeczytaj także:

OKO.press zebrał więcej historii obrazujących jak w ciągu ostatnich tygodni mundurowi wszystkich formacji utrudniają pracę dziennikarzy lub zastraszają ich. Zwłaszcza zagranicznych. Poza strefą stanu wyjątkowego.

„To miejsce jest pełne paranoi. Nie wiesz, czemu ktoś krzyczy na ciebie, nie wiesz, czy prawo nie zmieniło się w nocy. Nie możesz bezpiecznie wykonywać swojej pracy. Prawa dziennikarzy odebrane są im już przed strefą”

- mówi Paulina Olszanka, fikserka pracująca z zagranicznymi ekipami (fikser to osoba pomagająca, rozwiązująca problemy, często również tłumacz — przyp. red)

Metoda 1: „SKW ma swoje metody, by utrudnić państwu pracę”

Niedziela 14 listopada, pod placówką SG w Michałowie, na drodze publicznej, zatrzymała się ekipa francuskiej TV. Do ich auta podszedł mundurowy. Bez oznaczeń do jakiej formacji należy. Twarz zakryta kominiarką. Od razu zaczął spisywać nr rejestracyjny.

Fikserka A. zapytała go, czemu to robi.

„Wasza obecność przeszkadza mi w wykonywaniu obowiązków zawodowych. Nie mogę wydawać rozkazów ani prowadzić ćwiczeń, bo nie wiem, co państwo nagrają”, tłumaczył mężczyzna w mundurze.

Fikserka: „To droga publiczna”

Mundurowy: „Dlatego to nie rozkaz, a prośba by się państwo stąd usunęli. A jeśli nie, to przekażę te tablice do SKW (Służba Kontrwywiadu Wojskowego – red.). Oni już mają swoje metody, by utrudnić państwu pracę”.

A. dopytywała się jeszcze, jakie to metody, ale już nic nie powiedział.

„Rozmowa była w przesadnie uprzejmym tonie, ale nie miałam wątpliwości, że coś – nie wiem co - nam mogą zrobić” - uważa.

Zapytaliśmy SKW:

  • Czy faktycznie żołnierze WOT, WP lub SG przekazują SKW numery rejestracyjne aut dziennikarzy, aby SKW im "utrudniła pracę"?
  • Co dziennikarze mają zrobić w sytuacji, gdy nieoznakowany żołnierz, z zasłoniętą twarzą grozi im represjami, w tak otwarty sposób?

Telefonicznie nie chciano nam udzielić odpowiedzi, na maila, mimo obietnic, ich nie dostaliśmy.

Metoda 2: nielegalnie używane świateł awaryjnych

Ania Wójcicka, fikserka, jechała z włoską telewizją wzdłuż lasu w okolicach Narewki. Zobaczyli 3 policyjne radiowozy i 2 zatrzymane samochody. Stanęli na poboczu. Chcieli podejść, ale policja nie pozwoliła. „Policjanci i powiedzieli, że nam odholują samochód na mój koszt, bo stoimy tam nielegalnie na światłach awaryjnych".

„Jeśli na awaryjnych to znaczy, że auto ma awarię i będzie zholowane”, tłumaczył policjant.

Sprawdzili dokumenty kierowcy, otoczyli fikserkę i jej dokumenty też sprawdzili — pod pretekstem, czy nie jest poszukiwana listem gończym. „Komendant”, który podjechał, kazał wszystkich dziennikarzy wylegitymować i sprawdzić. Z powodu świateł awaryjnych.

„To nie było przyjemne. Zachowywali się, jak takie byczki z adrenaliną, co mają mundur i mogą sobie pozwolić. Bo »kim to nie jesteśmy«" - twierdzi Wójcicka.

W drodze do Białegostoku, w okolicach Michałowa, podczas rutynowej kontroli, gdy policjanci dowiedzieli się, że są ekipą dziennikarzy, kazali otworzyć bagażnik i fotografowali go. „Powiedzieli mi, że takie są procedury”, relacjonuje Wójcicka. W środku były walizki z osobistymi rzeczami, kamera, statywy.

Włoski operator kamery, który już dokumentował wiele kryzysów humanitarnych z imigrantami, twierdził, że nigdy z czymś takim się nie spotkał.

Metoda 3: Wasze telefony mogą być kradzione

Jaap Arriens (Holender, foto- i videoreporter, w Polsce pracujący dla AFP i SIPA), Claudia Ciobanu (dziennikarka Balkan Insight) orz tłumacz z Palestyny w środku nocy jechali w stronę Czeremchy – wsi na granicy. Przed strefą zatrzymała ich policja z funkcjonariuszką SG. Zażądali telefonu kierowcy. „Chcemy zobaczyć, czy wasza destynacja pokrywa się z tym, co mówicie”, tłumaczyli.

Kierowca pokazał mapę z Czeremchą jako punktem docelowym. Mundurowi: Tam nie możecie jechać, bo strefa.

Ale na tym się nie skończyło. „Młody policjant straszył nas, że jesteśmy w strefie i zasugerował, że mogą nas aresztować”, twierdzi Ciobanu.

Potem funkcjonariusze twierdzili też, że chcą ich telefony, by sprawdzić, czy nie są „kradzione”.

Jaap w końcu podał im swój telefon, bo miał już złe doświadczenia z polską policją. Obserwował, jak funkcjonariusz wbija kod (*#06#), by wyświetlił się numer IMEI (International Mobile Equipment Identity - posiada go każde urządzenie korzystające z kart SIM) i skanuje go.

Claudia Ciobanu trzymała telefon w dłoni, gdy funkcjonariusz skanował IMEI. Następnego dnia kupili sobie zamienne telefony - dzięki numerowi IMEI policja może namierzyć telefon. Nie chcieli narażać uchodźców ukrytych gdzieś w lasach.

Dopiero następnego dnia dowiedzieli się, że tamtej nocy w okolicy Czeremchy, miała miejsce próba przedarcia się dużej grupy migrantów.

Podobną sytuację miał Alessandro Ricci z włoskiego kanału LA7 TV i jego szwedzki kolega. W drodze z Kuźnic do Krynek zatrzymano ich na checkpoincie. Nie mówili po polsku, a policjanci nie mówili po angielsku. Ale zrozumieli, gdy policjant zażądał, by oddać mu ich telefony. Ricci odmówił. Pokazał tylko mundurowemu smartfona, a ten zaczął wstukiwać kod do IMEI. „No!” krzyknął Ricci, gdy zorientował się, co się dzieje. Zadzwonił do polskiego prawnika, a ten telefonicznie rozmawiał z policjantem. „Dopiero wtedy zaczęli być trochę przyjemniejsi”.

Zapytaliśmy podinsp. Tomasza Krupę, rzecznika prasowego Komendanta Wojewódzkiego Policji w Białymstoku, dlaczego policja sprawdza numery IMEI w telefonach zagranicznych dziennikarzy? Zero odpowiedzi.

Metoda 4: Rzekomy wjazd w strefę

Ricciego i kolegę policjanci straszyli mandatem, wmawiając im, że wjechali już do strefy, choć zatrzymano ich na pierwszym checkpoincie. „Wiem, że nie byliśmy w zonie”, podkreśla Alessandro.

Policjanci zrobili zdjęcia paszportów, próbowali sfotografować dziennikarzy, a w końcu jeden gdzieś zadzwonił („Padło słowa »adwokat« - to zrozumiałem, bo brzmi podobnie po włosku”). Wypuścili ich bez mandatu.

Zastraszanie: „Jesteście w strefie, więc areszt” zdarza się częściej. Niemiecka, duża ekipa — kilka tytułów, duży koncern — za Michałowem pod strefą filmowała radiowozy Podeszła do nich policja. „Bierzemy państwa do aresztu, do Białegostoku” - oświadczyli.

„Jak to, jesteśmy w strefie?”, pytała zaskoczona Paulina Olszanka, fikserka grupy. Używali aplikacji ze strefami, nakładki na Google Maps i wg nich nie byli w zonie. "A co pani nie widziała znaku?”, miał powiedzieć policjant.

Fikserka dalej się dopytywała. Wreszcie mundurowy przyznał, że nie są w strefie. „Tam się zaczyna, za tą górką”, wskazał.

Ale sięgnęli po inny sposób — próbowali zakazać im filmowania w tym miejscu. „Filmujcie sobie w Białymstoku”, doradzał jeden. Drugi z policjantów przyznał: Mogą tu filmować.

Po sprawdzeniu dokumentów zagrozili mandatem za stanie na poboczu. Gdy podjechała inna ekipa niemiecka, policjanci zakazali im w ogóle wysiadać z auta. Ekipa odjechała.

Z wszystkich gróźb ostatecznie policjanci się wycofali, bo Olszanka o każdy zarzut się wykłócała. „Próbują przestraszyć dziennikarzy. I to im się udaje” - uważa.

Metoda 5: Niech wjadą, tam ich zatrzymamy

Ekipę belgijskiej TV policjanci zatrzymali w Klimówce, niedaleko Kuźnic, przed znakiem informującym o strefie. Sprawdzali ich drobiazgowo, nawet umowę najmu auta po holendersku.

„Bo jeden z członków naszej ekipy miał śniadą cerę”, uważa Anna, fikserka. Pozwolili im odjechać – jak się potem okazało – drogą, która po łuku dochodziła do strefy. Za to dosłownie chwilę później za autem Belgów znalazł się nieoznakowany wóz. Jechali za nimi kilka minut i dopiero wtedy ich zatrzymał. Już głęboko w strefie.

„Jak tu wjechaliście? Kto was przepuścił? Musiał być znak!”. Mandat po 500 zł i transport do Straży Granicznej w Kuźnicy.

Tam dziennikarze też tłumaczyli, że znaku nie było. „Powinniście znać na pamięć listę miejsc objętych stanem wyjątkowym”, uznał jeden z mundurowych. Lista liczy prawie 200 miejscowości. Wszystko zajęło im 2,5 godziny.

„Ewidentnie chcieli nas przetrzymać. I nastraszyć. Gdy wypisali mandaty, to powiedzieli, że w sumie nie musieli, bo nie wiedzieliśmy o wjeździe w strefę”, relacjonuje Anna.

Metoda 6: Na anonimowego żołnierza

11 listopada, w dzień niepodległości, Igor Nazaruk, współpracownik OKO.press, był w Siemianówce z dziennikarzem z "Rzeczpospolitej" Pawłem Rachowiczem. Podjechali pod bazę wojskową przy ul. Polnej. Gdy Paweł zaczął wyciągać aparat, wybiegł do nich zamaskowany mundurowy, bez oznaczeń. Nie wiadomo czy WP, czy WOT.

„Proszę stąd opuścić! Proszę stąd opuścić!”, Nazaruk cytuje z nagrań. Gdy dowiedział się, że to reporterzy, krzyknął „Dziennikarze przyjechali. Potrzebne wsparcie”. Jeden z żołnierzy, którzy przybiegli, dostał rozkaz: „Nie puszczaj ich. Stój na bojowo”.

„Koleś wziął kałach z pleców, palec na cyngiel i stał w postawie, która uniemożliwiała nam dyskusję”, opisuje Nazaruk.

Rachowicz — prawnik — prosił o podanie powodu, dla którego nie mogą tam być. Nic.

Pytali, czy są terytorialsami, czy WP „Nie po to zdejmowałem naszywki, by teraz powiedzieć, kim jesteśmy”, usłyszeli.

Metoda 7: Na zagłuszanie

Autor niniejszego tekstu był z kolei zagłuszany przez policjantów, którzy zatrzymali 9 Kurdów – prawdopodobnie były to dwie rodziny – na skraju Hajnówki. „Gdzie wy macie sumienie, by filmować tych ludzi”. „Gonicie tylko za sensacją”, mówili jeden przez drugiego, krótko przed przekazaniem tych ludzi SG, a ta niemal na pewno wypchnęła ich na Białoruś — od 2 tygodni nie dostaliśmy żadnej informacji z SG, w którym ośrodku dla uchodźców ta grupa jest przetrzymywana.

Jeden z mundurowych kilkadziesiąt razy żądał, by filmować z odległości nie bliższej niż 10 m (to była już noc). Bo on nie czuje się bezpiecznie. Uważał, że dziennikarz może go zaatakować.

Rzecznika prasowego podlaskiej policji zapytaliśmy:

  • Czemu policjanci pracujący w tym regionie, jak twierdzą, boją się dziennikarzy?
  • Czy mundurowym pracującym w Hajnówce zapewnione jest wsparcie psychologiczne? Jakie?
  • Czy w związku z łamaniem art. 44. prawa prasowego przez policjanta, który utrudnia mi relacjonowanie/rejestrowanie przebiegu zdarzenia Policja Podlaska podejmie działania wyjaśniające sytuację pokazaną na nagraniu?

W nadesłanym mailu przez rzecznika nie było odpowiedzi na żadne z pytań. Poprosiliśmy także o pomoc w ustaleniu personalów funkcjonariusza, który tak zakłócał możliwość relacjonowania zatrzymania. Tę prośbę też zignorowano.

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze