0:000:00

0:00

Wszystko zaczęło się w marcu, kiedy w Kanale Gliwickim w okolicy Portu Gliwice na wodzie pojawiła się śmierdząca maź. Na brzegu wędkarze znaleźli tysiące śniętych ryb. "Katastrofa ekologiczna" - komentowali w mediach społecznościowych. Sprawę zaczął badać Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, a w próbkach wody znaleziono podwyższony poziom chlorków. Mimo tego urzędnicy nie wskazali jednoznacznie, że właśnie to było przyczyną pomoru ryb.

Wody Polskie nie chcą podawać szczegółów — informują jedynie, że sprawą zajmuje się policja. W komunikatach podają, że nie powinno się łączyć marcowego zatrucia rzeki z tym, co dzieje się teraz.

Szukanie winnego

"Bomba ekologiczna", "Trzeba zapobiec dalszej klęsce" - takie komentarze pojawiają się na facebookowych stronach lokalnych kół Polskiego Związku Wędkarstwa (PZW). W lipcu mieszkańcy Kędzierzyna-Koźla na Opolszczyźnie zauważyli na Kanale Gliwickim spienioną wodę i martwe ryby. Setki unoszące się na wodzie. Wędkarze opowiadają też o martwych bobrach i zatrutych ptakach. "Każdy z nas chce, aby jeśli winny jest(?), został on wykryty i ukarany" - pisze PZW Azoty-Kędzierzyn-Koźle.

"Zaczęło się w Gliwicach. Czy to ma związek z tym, co tutaj widzimy? Nie jestem pewien" - mówi w rozmowie z OKO.press Tomasz Jędrzejczyk z PZW Reńska Wieś-Kofama (Reńska Wieś to miejscowość sąsiadująca z Kędzierzynem-Koźlem). WIOŚ to bada, Wody Polskie na razie podały, że to przyducha (zmniejszenie ilości tlenu w wodzie — od aut.). Ale my tego nie kupujemy. Powiem tak - na oko wędkarza widać było, że coś jest nie w porządku. Woda miała nieprzyjemny zapach, nie wyglądała naturalnie. Łowimy tam od lat, znamy ten tren. Może winne są obie te rzeczy - przyducha i zatrucie? Może coś się wydarzyło w Zakładach Azotowych?" - zastanawia się.

700 kilogramów martwych ryb

Wędkarze zawiadomili odpowiednie służby, zwrócili się też do urzędu miasta. Tomasz Jędrzejczyk mówi, że miasto w sprzątaniu martwych ryb nie pomogło. Na wezwanie lokalnych kół PZW w okolicy śluzy Nowa Wieś (tutaj Kanał Gliwicki łączy się z Kędzierzyńskim) spotkało się kilku wędkarzy. Wyłowili ponad 700 kilogramów ryb. "Łowiliśmy tylko te większe, powyżej kilograma - szczupaki, sandacze, sumy, karpie. Niektóre niesamowite, musiały rosnąć przez kilka lat. Tych malutkich nie dalibyśmy rady wyłowić, ale były ich ogromne ilości" - dodaje.

To największa taka katastrofa w ostatnich latach — mówi Jędrzejczyk. "Kilkanaście lat temu też doszło do zakażenia. Rzeka potrzebowała czasu, żeby się odrodzić" - wspomina.

Przeczytaj także:

Nie tylko ryby

Zanieczyszczenie przedostało się również do rzeki Kłodnicy, która płynie równolegle do Kanału Gliwickiego.

"Dwa miesiące temu docierały do nas pierwsze sygnały o zanieczyszczeniu Kanału Gliwickiego. Już wtedy wiedzieliśmy, że lada chwila ten problem będzie również dotyczył Kłodnicy - rzeka połączona jest w paru miejscach ciekami z Kanałem" - mówi Agnieszka Konowaluk-Wrotniak prezeska Stowarzyszenia Przyrodniczo-Kulturalnego "Pod Prąd".

Od 5 lat razem ze strażą rybacką i Harcerską Organizacją Wawelberg sprzątają Kłodnicę na odcinku kilkunastu kilometrów. Zarówno z lądu, jak i z wody.

"Płyniemy nią i wybieramy najmniejsze śmieci. Po paru latach udało się zaangażować w to działanie mnóstwo ludzi. Bardzo nam zależy, aby takie rzeki jak Kłodnica, płynące przez obszary wysoko uprzemysłowione, powoli zaczęły odzyskiwać równowagę biologiczną" - wyjaśnia Agnieszka Konowaluk-Wrotniak. Jak dodaje, ochotnicy z własnych środków organizują tę akcję, żeby kiedyś Kłodnica stała się dumą regionu.

"Teraz to wszystko zostaje zniszczone. Kłodnica umarła. A jej zatruta woda powędrowała wprost do Odry" - mówi. "2 kwietnia organizowaliśmy dwudniowe sprzątanie rzeki. Woda była czysta, widać było w niej pstrągi. Na odcinku 11 kilometrów naliczyliśmy ok. 8 miejsc, gdzie swoje gniazda miały czaple. Wszystko żyło. 10 dni później na tym samym odcinku nie można było znieść odoru. Pojawiły się pierwsze śnięte ryby. Po paru dniach było już ich dużo więcej" - opowiada.

Wspomina również, że wyłowiła z wody martwego bobra.

W miejscu gniazdowania czapli było pusto.

Katastrofa w Odrze

Katastrofa nie zatrzymała się w Kędzierzynie-Koźlu. Niedługo po doniesieniach o zanieczyszczeniu wód w Kanale Gliwickim pojawiły się kolejne - o tysiącach martwych ryb w Odrze, na wysokości Oławy. 100 kilometrów dalej. "Ryby te spływają od około trzech dni ze Śląska, a dokładnie z zatrutego kanału gliwickiego i jeszcze chwilę to potrwa, zanim wszystko przepłynie w dół rzeki" - taki komunikat pojawił się na stronie koła PZW Jelcz-Laskowice, z miejscowości tuż obok Oławy.

W rozmowie z OKO.press Andrzej Świętach z oławskiego koła PZW nie potwierdza tych informacji. "Niczego nie możemy powiedzieć na pewno. Chcemy znaleźć przyczynę, ale na razie nie wiemy, czy są to ryby z Kanału Gliwickiego. Nie będę gdybać. Prowadzone są badania jakości wód, wstępne ekspertyzy pokazują, że parametry na naszym odcinku nie są przekroczone" - mówi. Jak dodaje, w Oławie wyłowiono już 6 ton martwych ryb.

"Przyducha czy lokalne zatrucie to nasz chleb powszedni. Ale nigdy nie widziałem takiej skali szkód"

- podkreśla.

WIOŚ sprawdza i analizuje

Wysłaliśmy pytania do WIOŚ w Katowicach i Wrocławiu, a także do lokalnych oddziałów Wód Polskich. Chcieliśmy się dowiedzieć, na co wskazują wyniki badań wody i czy wykryto zanieczyszczenie. Żadna z tych instytucji do momentu publikacji tekstu nie odpowiedziała. Na stronach internetowych WIOŚ i Wód Polskich znalazły się jednak oświadczenia w sprawie pomoru ryb.

"Na podstawie wykonanych pomiarów tlenu rozpuszczonego nie potwierdzono odtlenienia wody w rzece (wartość tlenu w poszczególnych punktach wynosiła od 10,87 mg/l do 12,36 mg/l). Pozostałe wyniki będą analizowane po przeprowadzeniu badań przez Centralne Laboratorium Badawcze GIOŚ Oddział we Wrocławiu" - informuje wrocławski WIOŚ. Urzędnicy utrzymują, że w momencie pobierania próbek zaobserwowali pojedyncze sztuki śniętych ryb, co może wskazywać na "incydentalny charakter tego zjawiska".

Zakażenie chemiczne? Wstępnie wykluczone

Możliwą przyczyną pomoru ryb, pisze WIOŚ, jest "chwilowe odtlenienie wody", czyli przyducha. Podobne podejrzenia mają Wody Polskie w Gliwicach, które kontrolowały stan wód w Kędzierzynie-Koźlu.

"Na podstawie wyników badań prób wody pobranych przez służby inspekcji ochrony środowiska wykluczono wstępnie, aby przyczyną śnięcia ryb było punktowe chemiczne zanieczyszczenie wód w Kanale Kędzierzyńskim" - czytamy w oświadczeniu. "Trwa jednak pogłębiona analiza (badanie BZT5), prowadzona przez WIOŚ w Opolu. Po uzyskaniu wyników badań możliwe będzie odniesienie się do przyczyny śnięcia ryb i prawdopodobnego jej upatrywania w tzw. przydusze letniej" - piszą Wody Polskie. W komunikacie podkreślają, że w momencie, kiedy w wodzie pojawiły się śnięte ryby, temperatura powietrza przekraczała 30 stopni. Temperatura wody oscylowała wokół 25-27 stopni.

"Wysoka temperatura powoduje, że ryby (organizmy zmiennocieplne) bardzo intensywnie żerują, tj. pobierają znaczne ilości pokarmu. Związane jest to z dużym zapotrzebowaniem na tlen, który w wodzie o wysokiej temperaturze występuje w zmniejszonych ilościach. Połączenie tych dwóch czynników powoduje śnięcia" - czytamy.

Winni? Susza, upał i złe przepisy

Sylwia Stemplewska, rzeczniczka Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Opolu w rozmowie z OKO.press zaznacza, że wciąż nie ma wyników badań wody. Dopiero po uzyskaniu tych wyników będzie można ocenić, co doprowadziło do pomoru ryb. Zaprzecza jednak informacjom, które pojawiły się w lokalnych mediach, o "zanieczyszczeniu chemicznym" Kanałów Gliwickiego i Kędzierzyńskiego.

Możliwe, że do katastrofy na Kanale Gliwickim i Odrze nie doszłoby, gdyby nie susza, wysokie temperatury i niskie stany wód — wyjaśnia doktor Sebastian Szklarek, ekohydrolog z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk i autor bloga Świat Wody.

Przepisy, jak dodaje, nie nakazują zmniejszenia zrzutów nieczystości do rzek w momencie suszy. "Możliwe, że w takim układzie ilość zanieczyszczeń, której zazwyczaj nie widać, przy niskim stanie rzeki się uwidacznia" - mówi dr Szklarek. Jak dodaje, sytuację utrudniają również gwałtowne ulewy. "Obserwowałem to jakiś czas temu w Łodzi. Po wiosennej burzy w miejskich zbiornikach przepływ się zwiększył, doszło do zamieszania osadów na dnie, które mają dużo materii organicznej, a które zwykle są przykryte dodatkową warstwą. Rozpoczął się proces rozkładu tej materii, najpierw tlenowego, co zużyło tlen rozpuszczony w wodzie. Później nastąpił rozkład beztlenowy i uwolniły się szkodliwe gazy (np. siarkowodór), Zużycie tlenu i emisja szkodliwych gazów doprowadziły do śnięcia sporej liczby ryb" - mówi ekspert.

Rzeki pełne zanieczyszczeń

Sebastian Szklarek podkreśla: biorąc pod uwagę wymogi europejskiej Ramowej Dyrektywy Wodnej, stan ponad 90 proc. polskich rzek jest zły. Powodów jest mnóstwo: od niskiej emisji, związanej z paleniem w przydomowych "kopciuchach" i emitującej benzoalfapiren dostający się do wód, przez zanieczyszczenia z rolnictwa i spływającą deszczówkę z miast, aż po ciągły dopływ zanieczyszczeń z zakładów i oczyszczalni ścieków. Choć w oczyszczalniach — zaznacza ekspert — w ciągu ostatnich kilku lat sytuacja zmieniła się na plus.

"Takie punktowe zrzuty ścieków nie są jednak analizowane pod względem wszystkiego, co do wody trafia. W przypadku ścieków komunalnych mamy pięć sprawdzanych wskaźników. Ale przy zrzutach przemysłowych monitoruje się jedynie parametry, które mogą wypłynąć z danego zakładu. Jeśli to pralnia, to będą to np. fosforany. Jeśli zrzut dotyczy zasolonych wód z kopalni, to mierzy się głównie poziom zasolenia i spodziewane metale - a nie wszystkie wskaźniki, jakie mogą w nich występować" - wyjaśnia dr Szklarek.

"Analizowałem przepisy w tej sprawie - okazuje się, że normy związane ze zrzutami ścieków nie korespondują z wartościami dotyczącymi jakości wód powierzchniowych. Jeśli mamy tzw. wyższy interes społeczny i nie da się ograniczyć zrzutu bez szkody dla gospodarki, to zakład może dostać zgodę na zrzut, który będzie pogarszał jakoś wód, nawet jeśli będzie mieścił się w normach dotyczących jakości odprowadzanych ścieków. Jeśli wskaźniki jakości wód powierzchniowych w danej części wód nie są przekroczone, to również zakład może dostać pozwolenie na większą ilość oczyszczonych ścieków lub łagodniejsze traktowanie co do ich jakości" - tłumaczy.

Czajka niczego nas nie nauczyła?

Jak dodaje, obecne przepisy rodzą więcej problemów. Po pierwsze: nie ma ciągłego monitoringu wód. Badania wody prowadzi się okresowo. Od dwóch razy w roku w przypadku małych oczyszczalni ścieków i zakładów, aż po raz na dwa tygodnie w przypadku dużych oczyszczalni ścieków. "To jednak nie pokrywa wszystkich godzin w ciągu roku. Wystarczy więc, że między pomiarami będzie awaria albo celowy zrzut zanieczyszczeń, to w wynikach tego nie zobaczymy" - tłumaczy.

Po drugie: przy wydawaniu pozwoleń nie prowadzi się analizy wielkości zrzutu w stosunku do wielkości odbiornika. "Przypomnijmy sobie awarię warszawskiej Czajki, bodajże największą taką na świecie. Do Wisły trafiły rekordowe ilości nieczystości. Jednak trafiały one do największej polskiej rzeki.

Podobnej wielkości oczyszczalnię mamy w Łodzi. Ona oddaje ścieki do o wiele mniejszej niż Wisła rzeki Ner. Jeśli w Łodzi doszłoby do takiej katastrofy, rzeka Ner byłaby martwa na ogromnym fragmencie"

- dodaje.

Trzecim problemem są zrzuty niekontrolowane. Nieczystości wylewane z ogródków działkowych, z prywatnych działek — dopóki nikt ich nie zgłosi, służby prawdopodobnie nie dowiedzą się o zanieczyszczeniu. "To są mniejsze zrzuty, ale przecież to wszystko się w rzece kumuluje. Środowisko w pewnym momencie nie jest w stanie sobie poradzić, szklanka wody się przelewa i mamy katastrofę" - mówi Sebastian Szklarek.

Rzeka się oczyszcza, ale nie zawsze

Jak rzeka może się oczyścić?

"Jeśli mówimy o zanieczyszczeniu fosforem, to natura ma od lat wypracowane możliwości oczyszczania się. Zanieczyszczenie może pojawić się w niewielkiej odległości od zrzutu, a kawałek dalej już nie ma po nim śladu.

Najtrudniej jest pozbyć się zanieczyszczeń oleistych oraz zanieczyszczeń chlorkami - powodującymi zasolenie. One nie są oczyszczane naturalnie tak łatwo jak azot czy fosfor, w środowisku neutralizowane są poprzez rozcieńczenie.

A to, czy się rozcieńczą, zależy m.in. poziomu wody w rzece, przy suszy będzie mniejsze rozcieńczenie, więc negatywne konsekwencje są bardziej prawdopodobne niż przy średnich czy wysokich stanach wód. Inne trudniej usuwalne zanieczyszczenia mogą się kumulować się tam, gdzie rzeka zwalnia: na zaporach czy zakolach rzeki mogą się osadzać i akumulować. Jeszcze gorzej, jeśli po drodze dojdzie do kolejnego zanieczyszczenia wody, które powoduje, że organizmy nie dają rady" - tłumaczy dr Szklarek.

Śnięte ryby w całej Polsce

Śnięte ryby w Kanale Gliwickim i Odrze to katastrofa ekologiczna o szczególnej skali, ale samo zjawisko nie jest niestety wyjątkowe. Wystarczy przejrzeć lokalne portale z całej Polski, żeby dowiedzieć się o przynajmniej kilku pomorach ryb w różnych zakątkach kraju. Martwe zwierzęta zaleźli wędkarze na rzece Białej, płynącej przez Tarnów.

"Część ryb zostało pozbieranych, ale to wiedzmy o tym, że mamy do czynienia z rzeką, z ciekiem, także większość zdecydowana na pewno poszła do Dunajca i do Wisły" - komentował w tarnowskiej telewizji Jerzy Furmański, prezes lokalnego PZW.

"Dziennik Wschodni" informował z kolei w połowie lipca o śniętych rybach w Zalewie Zemborzyckim w Lublinie. "Nowa Trybuna Opolska" donosi o 100 kg martwych ryb, głównie pstrągów, wyłowionych z rzeki Biała Głuchołaska. Setki martwych ryb znaleziono także w Warszawie. Sprawę bada policja.

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze