W spór zbiorowy weszło ponad 90 proc. szkół – poinformował 13 marca prezes ZNP. Są województwa, w których frekwencja w samym strajku może być bliska 100 proc. ZNP o współpracy rozmawia dziś z przedstawicielami samorządów. Ci pozywają MEN za koszty reformy. Buntuje się nawet oświatowa „Solidarność”. A MEN? Zamiast rozwiązać konflikt, szuka łamistrajków
Do zakończenia referendum strajkowego w szkołach i ogłoszenia oficjalnej frekwencji zostało jeszcze 12 dni, ale szkół, które dołączają do sporu zbiorowego, wciąż przybywa. 4 marca 2019 roku, gdy ZNP ogłosiło datę strajku na 8 kwietnia 2019, formalności strajkowych dopełniło 78 proc. szkół w kraju.
„Dziś jest to już ponad 90 proc.” – mówił 13 marca na konferencji prasowej prezes ZNP Sławomir Broniarz.
Samo referendum również cieszy się ogromny powodzeniem. „W województwie zachodniopomorskim mamy 100 proc. frekwencję. To, co nas niezmiernie cieszy, to telefony od nauczycieli niezrzeszonych i szeregowych działaczy »Solidarności«, którzy deklarują, że w ich szkołach do strajku przystąpi cała kadra” – wyjaśniał Broniarz. To sytuacja bez precedensu.
13 marca do siedziby ZNP przyjechali przedstawiciele konsorcjów samorządowych:
Broniarz wyjaśniał, że mają rozmawiać o trudnej sytuacji związanej z finansowaniem oświaty. Z informacji "Dziennika Gazety Prawnej" wynika, że to właśnie samorządowcy mają być sojusznikiem nauczycieli w żądaniach płacowych.
„Włodarze miast chcą zorganizować 8 kwietnia w Warszawie (w dniu rozpoczęcia strajku nauczycieli) debatę oświatową, na którą zaproszenie otrzymają premier Mateusz Morawiecki i minister finansów Teresa Czerwińska. Co ciekawe, na zaproszenie liczyć nie powinna minister edukacji narodowej Anna Zalewska, odpowiedzialna za reformę oświaty” - pisze DGP.
Taki sojusz (DGP trafnie nazywa go „sojuszem gniewu”) to logiczna konsekwencja polityki MEN. Reforma edukacji odbiła się w pierwszej kolejności na dzieciach i nauczycielach, ale ucierpiały na niej także samorządy. Duże miasta z własnej kieszeni sfinansowały 90 proc. kosztów związanych z reorganizacją pracy. Tylko Warszawa na przekształcenia wydała już 50 mln zł, a przygotowanie szkół do kumulacji roczników może pochłonąć dodatkowe 30 mln zł.
Dlatego jak pierwsze pisało OKO.press – 12 największych miast zrzeszonych w Unii Metropolii Polskich szykuje się do wspólnego pozwu przeciwko rządowi. W sumie mogą żądać zwrotu nawet kilkuset milionów złotych.
Samorządy są wywoływane do tablicy przez MEN zawsze, gdy pada zarzut o chaos czy niedofinansowanie oświaty. Minister Anna Zalewska i premier Mateusz Morawiecki na samorządy przerzucają również odpowiedzialność za wypłacanie nauczycielskich pensji.
Finansowanie oświaty to zadanie publiczne zlecane samorządom. Subwencja oświatowa, którą dostają włodarze gmin w 90 proc. idzie właśnie na wynagrodzenia nauczycieli. Jego wysokość ustala rząd i wydatki na ten cel planuje w corocznym budżecie.
Nauczyciele walczą właśnie o wzrost wynagrodzenia zasadniczego, a nie bonusy, które dodatkowo mogą wypłacać samorządy (np. dodatek funkcyjny za wychowawstwo czy motywacyjny). ZNP domaga się wzrostu wynagrodzenia zasadniczego o 1 000 zł netto. "S" chce trochę mniej: 15 proc. podwyżki w 2019 roku (z wyrównaniem od stycznia) i 15 proc. w 2020 roku. W przeliczeniu na kwotę "na rękę", to wzrost wynagrodzenia nauczyciela dyplomowanego o 849 zł w ciągu dwóch lat (2019-2020).
Mobilizacja ZNP i ewentualny sojusz z samorządami to nie jedyny problem rządu. Cierpliwość do polityki edukacyjnej i płacowej PiS straciła nawet „Solidarność”, która od poniedziałku (11 marca) okupuje budynek małopolskiego kuratorium oświaty.
Nauczyciele i nauczycielki z całego kraju – obecnie kilkanaście osób, w tym przewodniczący oświatowej „S” Ryszard Proksa – czekają na spotkanie z premierem lub minister edukacji. Jeśli do niego nie dojdzie także „S” 15 kwietnia przygotuje „radykalną akcję protestacyjną”, która najpewniej również przybierze formę strajku. Więcej pisaliśmy o tym tutaj:
Anna Zalewska sprawy nie bagatelizuje. Już drugiego dnia protestu spotkała się z przedstawicielem „S” w Warszawie. Po spotkaniu MEN wydał enigmatyczny komunikat, w którym informuje, że „obie strony zapewniły, że dołożą wszelkich starań, by napięta sytuacja, która ma miejsce chociażby w siedzibie Małopolskiego Kuratora Oświaty, wróciła do normy. Uczestnicy spotkania umówili się na dalsze rozmowy w sprawie ewentualnych nowych rozwiązań. Wkrótce zostanie podany jego termin”.
Część nauczycieli uważa, że akcja „S” to ustawka i próba rozbicia strajku. Sławomir Broniarz nie widzi jednak takiego zagrożenia. „Rozmowy ponad głowami nauczycieli i próba dobicia targu obok [red. wysuniętych] żądań płacowych jest skazana na porażkę” – mówił na konferencji prasowej prezes ZNP.
Nic dziwnego, że ministerstwo coraz poważniej traktuje scenariusz strajku w trakcie egzaminów. I właśnie dlatego przygotowało zmiany w zasadach tworzenia komisji egzaminacyjnej.
Do tej pory dyrektor szkoły jako przewodniczący zespołu egzaminacyjnego do zespołów nadzorujących (potocznie komisji) wybierał co najmniej dwóch nauczycieli: jeden zatrudniony w szkole i jeden z innej placówki.
11 marca na stronach Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt rozporządzenia ministra edukacji narodowej, który pozwala przeprowadzać egzamin kończący szkołę podstawową
nawet bez obecności nauczycieli zatrudnionych w danej szkole.
Według ZNP przenoszenie nauczyciela poza zakład pracy jest niezgodne z prawem pracy. W praktyce – jak pisała Justyna Suchecka w „Gazecie Wyborczej” – to próba szukania łamistrajków, a nie rozwiązania konfliktu.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze