0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka RodowiczFot. Agnieszka Rodow...

Zgłoszenie przychodzi 23 grudnia o 02:30 nad ranem. Ktoś utknął na bagnach Siemianówki. To wieś na Podlasiu przy granicy z Białorusią. Lata temu utworzono tutaj zalew o długości 11 km, który zasila wodą teren Narwiańskiego Parku Narodowego i nawadnia okoliczne użytki rolne. Przez okolicę płyną trzy rzeki: Kołomna, Pszczółka i Narew. Są tu też liczne kanały. Osoby, którym uda się przedostać przez polską zaporę graniczną, idąc na zachód, trafiają na bagna i rozlewiska.

Suche lato spowodowało, że można było je w miarę bezpiecznie przejść, ale po opadach deszczu i śniegu wody się podniosły. Migranci, którzy w tym miejscu próbują przekraczać granicę, wpadają w pułapkę. Tak się stało tym razem. Młodzi migranci z Afryki nie mogą wydostać się z bagien, są bardzo zziębnięci. Jeden z mężczyzn potrzebuje leku na astmę. Pada deszcz ze śniegiem, panuje przenikliwe, wilgotne zimno. W takich warunkach łatwo o wyziębienie organizmu i hipotermię, która w najgorszym wypadku grozi śmiercią.

Jedziemy dalej. Kluczymy. Auto Straży za nami

Maria (41 l.) i Janek (21 l.), dwójka wolontariuszy Grupy Granica pakuje do plecaków niezbędne rzeczy i rusza koło czwartej rano w kierunku granicy polsko-białoruskiej. Dołączam jako kierowca. W drodze na interwencję zatrzymuje nas patrol Straży Granicznej. Po 20 minutach wnikliwego sprawdzania dokumentów i dopytywania, dokąd jedziemy, puszczają nas. Nie przejeżdżamy nawet 500 m, gdy rusza za nami kolejne auto Straży. Trzyma się blisko, zatrzymuje tam, gdzie my, nawet gdy potrzebujemy skorzystać z toalety. Wtedy funkcjonariusze parkują w taki sposób, by oświetlać nas reflektorami.

To nowy sposób służb na utrudnianie akcji aktywistów. Jesienią auto Straży Granicznej jeździło za pracownikami humanitarnymi jednej z grup pomocowych dobrych kilka godzin. Stawali wszędzie tam, gdzie aktywiści się zatrzymywali, ale funkcjonariusze nie wysiadali z pojazdu. Gdy jeden z aktywistów podszedł do funkcjonariuszy, by zapytać o ich dane, odjechali.

My, póki co, jedziemy dalej. Kluczymy. Auto Straży za nami. O 6 rano dojeżdżamy w okolice torów kolejowych, które biegną po poprowadzonej przez zbiornik Siemianówka grobli w kierunku Białorusi. Ludzie na bagnach są w coraz gorszym stanie, nie ma czasu dłużej liczyć na to, aż patrol zostawi nas w spokoju. Postanawiamy zagrać w otwarte karty.

Maria wyjaśnia funkcjonariuszom, po co tu jesteśmy i prosi, by poszli z nami dla bezpieczeństwa, bo teren jest prawdopodobnie bardzo trudny. Od północnej strony może być na bagnach bardzo grząsko, głęboko i niebezpiecznie. Młodzi funkcjonariusze Straży Granicznej są uprzejmi, ale odmawiają. Musieliby najpierw porozumieć się z przełożonymi. Nie mają jednak powodów, by nas zatrzymywać. Każdy może chodzić po bagnach nawet o 6 rano, nawet w pobliżu granicy. Ten teren nie jest objęty zakazem przebywania, który obowiązuje na południowym odcinku granicy.

Funkcjonariusze nie dołączą do poszukiwań. Proszą jednak, by ich powiadomić, gdy będzie problem z dotarciem do osób na bagnach. Maria i Janek ruszają na pomoc. Mają bardzo ciężkie plecaki wypakowane ubraniami, butami, gorącymi napojami i jedzeniem w termosach, wodą, ogrzewaczami dla trzech osób. Ja, póki co, na prośbę funkcjonariuszy zostaję przy samochodzie. Przyjeżdża kolejny patrol. I kolejny. W sumie sześć samochodów i kilkunastu funkcjonariuszy, w tym dwóch z karabinami. Jeden wchodzi na nasyp kolejowy. Penetruje las latarką, po czym wraca. Wkrótce para funkcjonariuszy rusza za aktywistami. Po jakiś czasie wracają, ale w głąb lasu rusza druga para. A także mężczyźni z karabinami. Po chwili słychać strzały.

Reszta funkcjonariuszy stoi w gromadzie, palą papierosy, narzekają, że są już kilkanaście godzin na służbie, a komendant nie chce ich odwołać. Wysyła im polecenie, by nas rozpytali. Młode chłopaki najwyraźniej mają dość. Ucinają rozmowę z przełożonym, twierdząc, że nie mają zasięgu. Za drzewami słychać „puszbekówki”, jadące w kierunku granicznego płotu. Śnieg sypie coraz gęściej.

Przez bagno jeszcze raz

Po dwóch godzinach Maria i Janek wracają. Nie dotarli do ludzi, nie mieli szans. Wszędzie woda i zasysające bagno. I tak przez 2,5 kilometra.

Trafiliśmy w lesie na dwa patrole SG i jeden mieszany z wojskiem. Pytałam wszystkich, czy pójdą z nimi na bagna, nie chcieli relacjonuje Maria. W końcu jedni poszli kawałek, ale szybko zostali odwołani. Gdy szukaliśmy dobrego przejścia, pojawił się kolejny patrol, już poinformowany, że droga przez bagno jest dla nas nie do pokonania. Z ich obserwacji wynikało, że gdzieś na bagnach ukrywają się dwie osoby. Zdziwili się, gdy usłyszeli od nas o trzech.

Odbieramy informację od osób na bagnach, że nie mają siły i boją się ruszyć. Maria i Janek postanawiają spróbować pójść przez bagno jeszcze raz, ale bez plecaków. Biorą tylko pełnomocnictwa do podpisania. W międzyczasie się rozjaśnia. Może będzie lepiej widać drogę.

Jedziemy razem autem w kierunku bagien. Jest pięknie. Brzozy, brązowe paprocie i cicho padający śnieg. Ale i tu przejść bagna bez woderów się nie da. Wody i błota jest po uda i z każdym krokiem robi się głębiej. Od strony granicy słychać niepokojące odgłosy: pokrzykiwania i warkot ciężarówek, jeżdżących po tzw. pasku drodze granicznej.

Wracamy pod przejazd kolejowy. Auta Straży Granicznej zniknęły, poza jednym. Maria dopytuje siedzących w nim funkcjonariuszy, czy ktoś rzeczywiście zostanie wysłany na bagna. Kobieta uprzejmie odpowiada, że „tak, ale nie wiadomo kiedy”. Pat. Nie mamy jak dotrzeć do ludzi, od których dochodzą wiadomości, że słabną, nie mają już siły się ruszyć. Pytamy funkcjonariuszki, czy pozwolą na wejście na bagna od strony drogi granicznej. Tylko decyzją komendanta brzmi odpowiedź.

Ci, którzy jeszcze się angażują

W międzyczasie centrala Grupy Granica, która koordynuje zdalnie całą akcję, pisze do posłów, kilkoro wciąż jeszcze angażuje się w sprawy granicy polsko-białoruskiej. Szczególnie wtedy, gdy wiadomo, że nie uda się dotrzeć do migrantów przed Strażą Graniczną. Nawet jeśli mamy wrażenie, tak jak tym razem, że kontakt ze służbami jest przyzwoity, to nigdy nie wiemy, jak się sytuacja potoczy wyjaśnia Aleksandra Chrzanowska z GG. Wiele razy było tak, że osoba ze służb, z którą rozmawialiśmy, brzmiała profesjonalnie, wydawało się, że będzie w porządku, a później ludzie lądowali za płotem.

W sytuacji, gdy aktywiści są z osobami, które chcą się ubiegać o ochronę międzynarodową, Grupa Granica wysyła do placówki pograniczników zdjęcia pełnomocnictw i deklaracji woli ubiegania się o ochronę. Dołączamy do tych wiadomości Biuro Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców (UNHCR) i Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich jako dodatkowy poziom monitorowania sytuacji mówi Aleksandra Chrzanowska. Jeśli nie jesteśmy w stanie dotrzeć do ludzi pierwsi, porozmawiać z nimi o tym, jak wygląda sytuacja w Polsce, jakie mają prawa, jak się ma prawo do praktyki, jakie są zagrożenia, to staramy się niezależnie od pory dnia czy nocy prosić o interwencję Biuro RPO, UNHCR, czy kogoś z posłów. Prosimy tego, kogo się da wybudzić, odciągnąć od innych obowiązków. Kiedy wiemy, że w grupie mogą być małoletni, informujemy też Rzecznika Praw Dziecka.

Tym razem Grupa Granica kontaktuje się z UNHCR-em i senatorem Maciejem Żywno, który od początku kryzysu angażuje się w niesienie pomocy humanitarnej. W razie potrzeby będą pisali, dzwonili do placówki Straży Granicznej i prosili o przestrzeganie prawa. To jednak zawsze loteria. Nie ma gwarancji, że interwencje posłanek czy senatorów pomogą. Latem tuż za płotem, czyli już w Polsce, była rodzina z dwójką dzieci: 10-letnim chłopcem i 3-letnią dziewczynką. Rodzice pisali do GG, że trzylatka od kilku dni wymiotuje, ma gorączkę, że potrzebują pomocy medycznej i chcą się ubiegać o ochronę w Polsce. Akurat w okolicy była posłanka Daria Gosek-Popiołek.

Pojechaliśmy razem z nią do placówki Straży Granicznej, posłanka rozmawiała z funkcjonariuszami opowiada Chrzanowska. Deklarowali, że zaopiekują się rodziną, pojedzie patrol z osobą, która w razie potrzeby udzieli pomocy medycznej. Tymczasem rodzina pisała do nas, że są pod płotem i że podszedł do nich funkcjonariusz, wyjaśniając po angielsku, że póki są po tamtej stronie, nie mogą otrzymać żadnej pomocy. Nikt nie zbadał dziecka.

Niech oni się nie chowają

Ruszamy do placówki Straży Granicznej, by porozmawiać z komendantem i poprosić o szybsze wysłanie patrolu do osób na bagnach. A także zasygnalizować, że jesteśmy, obserwujemy sytuację. Po drodze kolejny punkt kontrolny. Przy nieoznakowanym samochodzie stoi po cywilnemu ubrana kobieta i mężczyzna w kurtce moro: „Dzień dobry, Straż Graniczna, kontrola drogowa w związku z przeciwdziałaniem nielegalnej migracji. Czy mogę poprosić kierowcę o otwarcie bagażnika?” pyta starszy chorąży.

Około godz. 08:30 dostajemy informację, że uchodźcy widzą jakieś osoby, słyszą głosy, ale nie wiedzą, kto to jest, więc boją się odezwać. Maria dzwoni do placówki Straży Granicznej odpowiedzialnej za ten odcinek, by upewnić się, że to ktoś od nich dotarł do osób na bagnach. Okazuje się, że tak, funkcjonariusze dotarli w okolicę, gdzie ukrywają się migranci, wołali ich, ale ci tak się przestraszyli, że nie odpowiedzieli.

W placówce Straży za szybą dyżurki tłum młodych strażników i strażniczek. Komendanta nie ma, ale oficer dyżurny wzywa do nas osobę z sekcji do spraw cudzoziemców, która zajmuje się przyjmowaniem wniosków od migrantów. Mężczyzna przedstawia się i upewnia, czy chodzi o trzy osoby, w tym nieletnią. My próbujemy się upewnić, czy ruszy kolejny patrol SG. Maria zwraca uwagę, że osoby na bagnach są przemoczone, zmarznięte, tracą siły.

To po co było uciekać, przechodzić przez rzekę? No po co? Najlepiej, jakby ich pani przekonała, by wrócili tą samą drogą słyszymy. Wolontariuszka pyta jeszcze funkcjonariusza, czy kiedy osoby dotrą na placówkę, pozwoli im podpisać z nią pełnomocnictwo. Jakie czynności wobec nich będziemy prowadzić, to jeszcze nie wiemy. Jak się pojawią, zobaczymy brzmi odpowiedź.

Funkcjonariusz słucha nas uprzejmie, ale w końcu prosi, byśmy, jeśli bardzo chcemy, czekali poza placówką. Obiecuje, że gdy pojawią się w niej uchodźcy, zawiadomi nas. I zaznacza: Niech oni nie uciekają, nich się nie chowają, powiedzcie im, bo wy im zawsze mówicie, żeby się chowali.

Zaufanie ludzkie musi być

Po kolejnej godzinie czekania okazuje się, że nadal nikt do osób na bagnach nie dotarł, a one nie dają rady nawet się podnieść nie ma szans, by wróciły same do linii granicy. Przekazujemy te informacje Straży Granicznej. Dwie godziny później dowiadujemy się, że wciąż nikt nie dotarł do migrantów. Z tego, co piszą, wynika, że mogą już być w hipotermii. Przekazujemy im kolejny raz, by się nie chowali, gdy dotrą do nich mundurowi, ale coraz trudniej wytrzymać nam bezczynnie tę sytuację. Tym bardziej że wiemy, w jakim stanie są osoby w drodze. Mogą nie być w stanie przejść 800 metrów. Być może potrzebna będzie interwencja straży pożarnej.

Jedziemy do placówki strażaków. Wejście od frontu zamknięte, ale od tyłu drzwi się otwierają. Mężczyzna rozmawia przez telefon. Informujemy, że na bagnach są bardzo wychłodzeni ludzie i pytamy, czy można liczyć na pomoc strażaków. Na 112 dzwońcie. Kiedyś już komendant nas, delikatnie mówiąc, zjebał, że tam poszliśmy. Przyleciał też śmigłowiec.

Dociera do mnie, że opisuje sytuację sprzed trzech lat:

Przeczytaj także:

A do czego musi dojść, by śmigłowiec przyleciał? pyta Maria. Zagrożenie życia, zdrowia odpowiada strażak.

No ewidentnie jest mówi wolontariuszka.

No to dzwońcie na 112, nic więcej nie mogę. To i tak inna placówka będzie jechała.

A macie pożyczyć wodery? Bo byśmy spróbowali się tam przedrzeć.

Nie proponuję.

Proponować to nie, ale czy pan pożyczy? Oddamy w całości.

O, leżą tam mężczyzna wskazuje na nieotwarte jeszcze paczki jakby gwiazdkowe prezenty.

Naprawdę możemy pożyczyć? Mogę coś podpisać deklaruje Maria.

Że tak powiem, bierzcie. Zaufanie ludzkie jakieś musi być nie?

A jak zwrócić?

Jestem do 15, a potem postawcie pod drzwiami.

Sześć godzin pod placówką SG

Dziękujemy strażakowi i wracamy pod placówkę Straży Granicznej chwilę po godz. 11. Chcemy prosić, by służby puściły nas na bagna od strony granicy. Ale wtedy się okazuje, że Straż Graniczna dotarła właśnie do Somalijczyków i Sudańczyka. Od razu zwracamy wodery i czekamy kolejne godziny. Nie wiadomo, dlaczego wszystko się przeciąga. Czy funkcjonariuszom udało się wyprowadzić ludzi z bagien? A może pojechali z nimi do szpitala? Czy wciąż tkwią w błocie?

Po jakimś czasie Maria znowu idzie na placówkę, pytać co i jak. Podkreśla, że mamy dla ludzi ubrania, buty, ciepłe, jedzenie, gorącą herbatę i chętnie to przekażemy. Oficer utrzymuje, że oni też wszystko mają.

Czekamy kolejne godziny, wychodzimy z samochodu za każdym razem, gdy pod placówkę podjeżdża auto Straży Granicznej, ale nie widać, by kogoś z nich wyprowadzano.

Dopiero ok. godz. 14 funkcjonariusz, który zajmuje się przyjmowaniem migrantów, wychodzi z placówki i informuje, że osoby z bagien nie chciały pełnomocnika. Nie ma też wśród nich kobiety ani nieletnich. Zastanawiamy się, co się wydarzyło. Czy pojawił się błąd w przekazie, czy osoby w drodze raportowały, że mają w grupie kobietę, licząc, że szybciej nadejdzie pomoc? Czasem tak się zdarza. Na placówce jest trzech dorosłych mężczyzn z Somalii i Sudanu w wieku 18, 24 i 25 lat. Strażnik deklaruje, że placówka przekaże im odzież i żywność. Stanowczo nie chce brać rzeczy od nas. Prosi natomiast o numer telefonu do Marii, niedoszłej pełnomocniczki, na wypadek, gdyby Straż Graniczna potrzebowała pomocy w transporcie mężczyzn do ośrodka otwartego.

Zdarza się, że Straż Graniczna informuje nas, że cudzoziemcy nie chcą pełnomocników mówi Aleksandra Chrzanowska. Nie wierzę w to. Tym bardziej, że często mamy potem kontakt z tymi osobami i wyjaśniają nam, że Straż ich o to po prostu nie pyta. Natomiast zdarza się, że dzwoni do nas po złożeniu wniosków o ochronę przez cudzoziemców i prosi o odebranie ich z placówki i zorganizowanie im transportu, choć pełnomocnikami nie jesteśmy. Ciekawe, jak w Wigilię zorganizujemy transport? Kogo oderwiemy od wigilijnego stołu?

Wywózki w świetle prawa

Wieczorem rozmawiamy o całej sytuacji. Martwimy się o Somalijczyków. A najbardziej o Sudańczyka. Sudan niedawno zniknął z listy krajów, do których Polska nie deportuje migrantów, choć Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza podróże do Sudanu i Sudanu Południowego: „Sudan jest państwem rządzonym przez wojsko. W Darfurze regularnie dochodzi do starć zbrojnych pomiędzy rebeliantami a siłami rządowymi. W Sudanie Południowym mają miejsce regularne starcia zbrojne”. W najlepszym razie mężczyzna wyląduje w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców (SOC). Oby nie za płotem. Wciąż istnieje ryzyko, że dostanie do podpisania dokument, z którego wynika, że został powiadomiony o możliwości ubiegania się o ochronę, ale z niej rezygnuje. Od wielu miesięcy Straż Graniczna stosuje ten wybieg, by usprawiedliwić wywózki z placówek za płot.

Wywózki z placówek tych osób, które przy nas zadeklarowały wolę ubiegania się o ochronę, na szczęście nie zdarzają się bardzo często mówi Chrzanowska. W większości przypadków, gdy jesteśmy pomocnikami, osoby mogą złożyć wniosek o ochronę, ale zdarzają się sytuacje, gdy Straż Graniczna mówi nam, że ludzie odwołali wolę ubiegania się o ochronę i podpisali deklarację, że jej nie chcą. Zazwyczaj słyszymy później, że osoby zostały wprowadzone w błąd w sprawie tego, co podpisują, albo użyto wobec nich przemocy psychicznej lub fizycznej, by zmusić je do podpisania tych oświadczeń. Są placówki, które w tym przodują. W zależności od tego, na którym terenie są uchodźcy, mam mniejsze albo większe obawy co do tego, jak to się może skończyć. Może to zależeć od komendanta danej placówki, ale myślę, że w dużej mierze od tego, co dany funkcjonariusz uważa, jakie ma poglądy. A to jest absolutnie nieakceptowalne w państwie prawa. Z drugiej stronę, gdy widzę, że służby zachowują się przyzwoicie, jest większa szansa, że nie dojdzie do wywózki.

W wigilijne południe dociera do nas informacja, że od wszystkich trzech osób zostały przyjęte wnioski o ochronę. Somalijczycy mają być skierowani do ośrodka otwartego dla cudzoziemców w Białej Podlaskiej, a Sudańczyk być może do SOC-a w Białymstoku. Prawdopodobnie ze względu na brak dokumentu tożsamości.

Jeśli ktoś jest z kraju, do którego Polska nie deportuje i ma choćby zdjęcie paszportu, jest często kierowany do ośrodka otwartego mówi Aleksandra. Jeśli jest z kraju, do którego Polska odsyła cudzoziemców i ma tylko zdjęcie paszportu, a nie oryginał, to raczej na pewno będzie skierowana do ośrodka strzeżonego. Praktyka jest nierówna. Nawet służby z tej samej placówki podejmują różne decyzje.

Wigilia pod placówką

Około godz. 14 ktoś z placówki Straży Granicznej dzwoni do Marii, informując, że za trzy godziny Somalijczycy zostaną zwolnieni. Janek, który wraca dziś do Białegostoku, deklaruje, że może po nich wrócić samochodem i zawieźć na nocleg do Fundacji Dialog, skąd następnego dnia pojadą pociągiem od ośrodka w Białej Podlaskiej. Ale wolontariusz może dotrzeć do placówki dopiero około godz. 18. Maria prosi więc, by funkcjonariusze zatrzymali Somalijczyków w placówce do tej godziny. Słyszy, że to niemożliwe, ponieważ nie ma komu ich pilnować. Straż ma ograniczony skład, część funkcjonariuszy jedzie w konwoju do Białegostoku. Maria pyta, czy mogą tam zawieźć Somalijczyków. Nie, ponieważ konwój może zabrać tylko osoby zakwalifikowane. Oni zakwalifikowani nie są.

Konwój, jak zrozumiałam, miał jechać do ośrodka strzeżonego wyjaśnia Maria. Wywnioskowałam z tego, że pojedzie nim Sudańczyk. Ale pewności nie mamy.

Ojciec odbiera Janka ze stacji kolejowej w Białymstoku o godz. 17. Wigilia u nich w domu zaczyna się o 19, mają chwilę, by razem pojechać po Somalijczyków. Po drodze biorą z domu gorącą herbatę, pierogi, paszteciki, ciastka.

Somalijczycy dygoczą przed placówką.

Byli bardzo zmarznięci, bo Straż Graniczna zwolniła ich o 16.45 i kazała wyjść z placówki w mokrych butach i bez kurtek wyjaśnia Janek.

Mimo deklaracji Straż nie dała migrantom suchych butów i okryć wierzchnich, choć na dworze jest zero stopni, wilgoć i wiatr. Somalijczyk z astmą nie dostał też leków.

W drodze do Białegostoku młodzi uchodźcy opowiadają, co im się przytrafiło. Starszy był już po jednym puszbeku, młodszy po dwóch. Początkowo były w ich grupie jeszcze dwie osoby, ale złapano je i wyrzucono do Białorusi. Kobiety z nimi nie było. Sudańczyk, z którym ukrywali się na bagnach, widział ją gdzieś po drodze. Prawdopodobnie przestraszyła się terenu i tego, że złapią ją służby i zawróciła na Białoruś. Janek przeprasza, że nie dotarliśmy do nich na bagnach. Somalijczycy dziękują za kontrolowanie sytuacji. Zdają sobie sprawę, że w innym przypadku zginęliby tam, albo zostali załapani i wywiezieni za płot.

Tata Janka proponuje, że podjadą do domu i znajdą coś do ubrania dla mężczyzn.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, było lekkie zamieszanie, bo moja rodzina akurat zjeżdżała się na święta opowiada Janek, który pomaga na granicy od maja tego roku. Rodzice wiedzą, co robię i z większą otwartością podchodzą do tematu, są wrażliwi. Dziadkowie niekoniecznie. Martwili się, co to za osoby, czy nas nie skrzywdzą. Pewnie przez tę nagonkę medialną powtarzają takie rzeczy.

Dziadek się uparł, że pojedzie z wnukiem, synem i Somalijczykami do Fundacji Dialog. Wsiadają do auta, Janek przedstawia dziadka, Somalijczycy na to: „Hello grandfather”. Dziadek nic. W drodze powrotnej robi Jankowi wykład na temat tego, że świata nie zbawi i nie ma nic za darmo. Kiedy on pracował w Niemczech bez pozwolenia i chował się przed policją, nikt mu nic nie dawał.

Cieszę się, że chociaż rodzice zaproponowali, że pomogą chłopakom kończy Janek. – Spowodowało to lekki chaos, ale się udało.

Imiona wolontariuszki i wolontariusza zostały na ich prośbę zmienione.

Rozmowa o granicy: Ruch przeniósł się na północ

Aleksandra Chrzanowska, Grupy Granica: Ten grudzień jest bardziej intensywny niż zeszłoroczny. Prawdopodobnie dlatego, że jest dużo cieplej, nie ma śniegu, czasem są przymrozki w nocy, ale nie jest to temperatura zagrażająca życiu, jeśli ktoś jest w dobrej formie. Porównując liczbowo ten rok i poprzedni, od września do listopada był bardzo zbliżony poziom ruchu. W ubiegłym roku Grupa Granica miała w tym czasie zgłoszenia z prośbą o pomoc od ok. 1100 osób, w tym roku od około 950. Natomiast w grudniu rok temu ruch drastycznie spadł, było kilka interwencji w miesiącu. Teraz jest ich znacznie mniej niż w poprzednich miesiącach, ale dwa razy więcej niż w 2023 r.

Agnieszka Rodowicz: Ruch przez granicę od końca lata przeniósł się na północ?

Tak, praktycznie nie mamy zgłoszeń z Puszczy Białowieskiej. Warto zaznaczyć, że w grudniu została na kolejne trzy miesiące przedłużona strefa objęta zakazem przebywania dokładnie na tym samym odcinku, na którym obowiązywała od połowy czerwca i w połowie września została przedłużona do połowy grudnia. Tymczasem od września nie ma żadnego ruchu na tym odcinku. Straż Graniczna też nie raportuje prób przejścia stamtąd. Wszystkie nasze interwencje są dużo bardziej na północ.

Gdyby strefa objęta zakazem przebywania była według Straży Granicznej i rządu rzeczywiście skuteczna, powinna zostać wydłużona na północ, gdzie ruch czy to przez płot, czy przez rzeki graniczne się teraz odbywa. Fakt, że na ten odcinek strefa nie jest przedłużona, to dla mnie jasny dowód, że jej utrzymywanie to ruch czysto polityczny, populistyczny. To utrzymywanie społeczeństwa w przekonaniu o zagrożeniu, na które rząd, jak twierdzi, potrafi adekwatnie odpowiedzieć.

18 grudnia 2024 rząd przyjął nowelizację ustawy o udzielaniu cudzoziemcom ochrony międzynarodowej. Przewiduje ona możliwość czasowego zawieszenia przyjmowania wniosków o azyl.

To bardzo źle wygląda. Sam pomysł czasowego i terytorialnego zawieszenia jednego z podstawowych praw człowieka jest niezgodny i z Konstytucją i wieloma aktami prawa międzynarodowego regulującymi dostęp do procedury uchodźczej. Ale też te zmiany wprowadzane w ustawie o udzielaniu cudzoziemcom ochrony, dają funkcjonariuszom Straży Granicznej praktycznie nieograniczoną władzę arbitralnego decydowania o tym, czy od kogoś przyjąć wniosek, czy nie.

Poza tym w dziwny sposób zdefiniowano w zapisie grupę osób wrażliwych, od których można przyjąć wniosek o ochronę mimo obowiązywania na danym terenie zawieszenia tego prawa. W tej grupie są wymienieni małoletni bez opieki, ale małoletni z rodzicami, czy też rodziny z dziećmi już nie. To oznacza, że od 16-letniej osoby bez opieki można przyjąć wniosek, a rodzinę z dziećmi wyrzucimy za płot. Albo rozdzielimy rodzinę. Od małoletniego przyjmiemy wniosek, a mamę i tatę za płot? Jak kobieta jest w ciąży, to może złożyć wniosek, ale kobieta z dzieckiem nie. Kobietę w ciąży przyjmiemy, a jej męża czy partnera wyrzucamy, bo jest mężczyzną? To są absurdy naruszające nie tylko prawo azylowe, ale i Konwencję o Prawach Dziecka.

Z dotychczasowego doświadczenia wynika, że Straż Graniczna nie sprawdza w lesie wrażliwości danej grupy, czy osoby. Gdy kobieta jest w dziewiątym miesiącu ciąży, to widać, ale jak jest w trzecim? Jak funkcjonariusze mają to w lesie sprawdzić? Zresztą dokonują puszbaków wobec kobiet, kobiet w ciąży, dzieci. Bo jeśli osoby deklarują, że są małoletnie, ale nie mają dokumentów potwierdzających tożsamość, to są automatycznie traktowane jako dorosłe. Trudno sobie wyobrazić, że nagle funkcjonariusze zaczną sprawdzać, czy osobom, które mają przed sobą, ewentualnie należy się prawo do złożenia wniosku, czy też nie.

Na dodatek w propozycji jest też zapis, że w czasie obowiązywania tego „tymczasowego zawieszenia” można od grup wrażliwych przyjąć wniosek, chyba że się udowodni, że przekroczyły granicę w grupie, z użyciem siły czy podstępu. Nie wiem, na jakiej zasadzie służby miałyby identyfikować, czy osoba, która stoi przed funkcjonariuszem i prosi o ochronę, „szturmowała” tak granicę, czy nie?

Czy zauważacie już zamiany w zachowaniu funkcjonariuszy?

Generalnie widzimy różne praktyki funkcjonariuszy w różnych placówkach. Czasem w tej samej placówce funkcjonariusze podejmują kompletnie inne decyzje w takiej samej sytuacji. To nie powinno występować w państwie prawa. Tymczasem o tym, czy wobec kogoś zostanie zastosowana taka procedura, czy inna, decyduje w znacznej mierze „czynnik ludzki”. W obrębie tej samej placówki albo trafisz na „dobrego” albo na „złego” funkcjonariusza, na czyjś dobry, albo zły humor. Nie widzę żadnej logiki, żadnego algorytmu w tym, od kogo się przyjmuje wniosek, od kogo się nie przyjmuje i wyrzuca na drugą stronę. Nie ma żadnych obiektywnych czynników typu kraj pochodzenia, czy to kraj, do którego Polska deportuje, czy nie, czy osoba ma paszport, czy nie ma, jest kobietą czy mężczyzną, osobą małoletnią.

Jeżeli funkcjonariusze znajdują ludzi w lesie i nie ma na to świadków, nie ma pracowników humanitarnych czy wolontariuszy, osoby w drodze lądują za płotem. Niedawno wyszedł raport stowarzyszenia Wearemonitoring, podsumowujący ostatni rok pod rządami Koalicji 15 października. Są tam obficie cytowane relacje osób, które doznawały bardzo brutalnej przemocy w czasie puszbaków, często wtedy, gdy próbowały prosić o ochronę międzynarodową. Im bardziej próbowały o nią prosić, tym bardziej obrywały. Inne relacjonują, że służby nie dawały dojść do słowa. Było bicie, krzyki i wypychanie za płot. Póki co mamy narzędzia prawne do tego, by próbować temu przeciwdziałać, bo obowiązuje prawo do ubiegania się o ochronę międzynarodową. Jeśli ono zostanie na tym terytorium zawieszone, będziemy mieć związane ręce.

Zdjęcia: Agnieszka Rodowicz

Granica polsko-białoruska, maj 2024
Granica polsko-białoruska, 2024
Granica polsko-białoruska, 2024
Wolontariusz w drodze na interwencję, Podlasie, kryzys humanita
Granica polsko-białoruska, grób uchodźcy, ofiary kryzysu huma
Granica polsko-białoruska, grób uchodźcy, ofiary kryzysu huma
Jedna z wolontariuszek grupy pomocowej,
Skarpetka porzucona w lesie przez osoby migrujące przez granic
;
Na zdjęciu Agnieszka Rodowicz
Agnieszka Rodowicz

Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.

Komentarze