Ukraińcy muszą walczyć z fałszywymi informacjami rozsiewanymi nie tylko przez Moskwę, ale też przez własnych polityków i urzędników, którzy starają się wybiec przed szereg i być bardziej święci od papieża. Świadczy o tym historia Ludmyły Denisowej, byłej już rzeczniczki praw człowieka.
Została ona odwołana ze stanowiska przez Radę Najwyższą pod koniec maja. Zajmowała je ponad cztery lata. Kadencja skończyłaby się za rok, a ukraińskie prawo nie przewiduje możliwości jej wcześniejszego zakończenia.
Odwołanie odbyło się w niejasnych okolicznościach, przedstawiciele obozu rządzącego nie chcieli tłumaczyć, dlaczego do niego doszło. Pojawiły się głosy, że nie angażowała się w wymianę jeńców i nie koordynowała swoich wypowiedzi z obozem rządzącym. Z drugiej strony, w obronie Ludmiły Denisowej wypowiadali się obrońcy praw człowieka, czy Misja Obserwacyjna ONZ do spraw Praw Człowieka na Ukrainie.
Chodziło przede wszystkim jednak o samą procedurę zwolnienia, nie o jej profesjonalne zdolności.
A do tych było dość dużo zarzutów. Wypowiedzi Ludmyły Denisowej budziły bowiem pewne wątpliwości nawet wśród osób życzliwie patrzących na działania ukraińskich władz: dziennikarzy, działaczy pozarządowych i polityków. Oczywiście ze względu na wojnę nie były one głośne, ale były słyszalne.
Rosjanie popełniali i zapewne popełniają zbrodnie wojenne, czy to bezpośrednio, jak w Buczy, czy z oddali, jak ostatnio w Krzemieńczuku, gdzie ostrzelali centrum handlowe. Jednak bestialstwa, które opisywała rzeczniczka praw człowieka były tak ekstremalnie amoralne, że często zapalała się czerwona lampka, gdy — na przykład — mówiła o gwałconych na oczach 9-letnich trojaczkach, czy 67- i 78-letnich mężczyznach, którzy też mieli paść ofiarą seksualnych fantazji rosyjskich wojskowych. Takie zgłoszenia miały nadchodzić na infolinię pomocy psychologicznej, którą Denisowa miała założyć wraz z córką.
- Na przykład 8 kwietnia zwróciła się do nas osoba, która przekazała wideo dotyczące 40 [czterdzieściorga - sic!] dzieci, które zostały zgwałcone [przez Rosjan]. Dzieci przebywają w Polsce — mówiła w jednym z wywiadów.
Przekazywanie takich wiadomości bez dowodów, za to ze szczegółami, budziło oburzenie wielu Ukraińców. Pod koniec maja ukraińskie dziennikarki i pracownice mediów wyraziły w otwartym liście swoje zaniepokojenie retoryką Ludmyły Denisowej.
- Przestępstwa seksualne podczas wojny to tragedia rodzin, trudny i traumatyczny temat, a nie temat dla publikacji w duchu “skandalizującej kroniki”
- czytamy.
List podpisało niemal 140 osób i redakcji, a także stowarzyszeń zajmujących się obroną praw człowieka. Już wtedy zwracali oni uwagę na przypadki rozpowszechniania przez rzeczniczkę praw człowieka informacji, których dziennikarze nie mają możliwości sprawdzić, a które budzą wątpliwości. Podkreślali też, że Ludmyła Denisowa opisuje w nieetyczny sposób szczegóły wydarzeń. Cytują takie fragmenty, jak “6-miesięczna dziewczyna była gwałcona przez Rosjan łyżeczką do herbaty”, czy “po dwóch gwałcili dzieci oralnie i analnie”.
- Trzeba sobie uświadamiać, że przestępstwa seksualne podczas wojny to instrument ludobójstwa, prowadzenia wojny bez zasad, ale nie mogą służyć jako materiał ilustracyjny dla podgrzewania emocji audytorium — zaznaczały autorki listu otwartego.
Skąd Ludmyła Denisowa miała informacje o tak drastycznych przypadkach? Jak pisze "Ukraińska Prawda", Biuro Rzecznik Praw Człowieka uruchomiło infolinię, która dokumentowała — między innymi — rosyjskie zbrodnie. Ludzie szukali też swoich bliskich, którzy zniknęli bez śladu, czy pytali się, jak można się ewakuować z terenów objętych działaniami wojennymi.
Od lutego do maja odebrano 50 tysięcy rozmów.
Ale sensacje pochodziły z drugiej infolinii, która zaczęła działać od 1 kwietnia i miała świadczyć pomoc psychologiczną. Jak pisze "Ukraińska Prawda", kierowała nią Ołeksandra Kwitko, córka Ludmyły Denisowej. To właśnie tam ludzie mieli dzwonić z opisami przestępstw seksualnych.
W odróżnieniu od pierwszej infolinii, nie wiadomo było, kto dokładnie tam pracuje.
Informacje otrzymywane od dzwoniących nie były przekazywane policji i innym organom śledczym, a Denisowa tłumaczyła, że powinni to zrobić sami poszkodowani, poszkodowane, czy ich rodziny.
Ogółem policja wszczęła 20 spraw karnych dotyczących gwałtów popełnionych przez rosyjskich wojskowych. Prokuratura ma informację o dwóch gwałtach na dzieciach. Śledczy sami szukali dowodów przestępstw, o których mówiła Denisowa, ale nie znaleźli. Tak było na przykład w przypadku dwuletnich bliźniaków z obwodu chersońskiego, którzy mieli zostać zgwałceni i w wyniku tych działań zmarli.
Ludmyła Denisowa została wezwana do prokuratury w charakterze świadka i dopiero na drugim przesłuchaniu miała przyznać, że informacje uzyskała od córki. Ołeksandra Kwitko też musiała stawić się u śledczych. Według "Ukraińskiej Prawdy" miała powiedzieć, że na jej infolinię nadeszło 1040 telefonów, z których niemal połowa miała dotyczyć gwałtów na dzieciach. Według oficjalnych raportów odebrano tam tylko 92 telefony.
Kwitko powiedziała, że przekazywała mamie informacje “przy herbacie”.
Głośne deklaracje rzeczniczki spowodowały, że problemy zaczęły mieć ukraińskie władze, ponieważ zachodni partnerzy zaczęli się dopytywać o szczegóły zbrodni i śledztw
Jak pisze "Ukraińska Prawda", Denisowa powiedziała, że mówiła o gwałtach bo chce zwycięstwa Ukrainy.
Sprawa rzeczniczki praw człowieka pokazuje wiele wyzwań, przed którymi stoi Ukraina w opisywaniu rosyjskiej agresji. Kijów bardzo stara się, aby nie przesadzić z propagandą, zarówno na rynku wewnętrznym jak i zewnętrznym.
Dotychczas nie było przypadku, aby któregoś z przedstawicieli ukraińskich władz złapano na otwartym kłamstwie tak, jak to jest z Rosjanami. Są oni w stanie powiedzieć po 24 lutego, że Rosja nikogo nie atakowała, masakra w Buczy to inscenizacja, podobnie jak ostrzał centrum handlowego w Krzemeńczuku.
Ukraińcy przyznają się do strat, choć oczywiście nie do wszystkich, porażki są zapewne częściowo ukrywane, podobnie jak ewentualne spory polityczne.
Powstały też co najmniej dwie legendy tej wojny. Jedna o Duchu Kijowa, który początkowo miał być dzielnym lotnikiem zestrzeliwującym raz po raz rosyjskie myśliwce. Została ona jednak wyjaśniona przez dowództwo, że jest to “kolektywny obraz” ukraińskich lotników broniących stolicy.
Druga legenda, miała na celu uchronienie przed negatywnymi konsekwencjami autora frazy: Rosyjski okręcie wojenny, idź na ch**! który przebywał w rosyjskiej niewoli. Ukraińcy wówczas poinformowali, że jej autor już jest na wolności, a Roman Hrybow otrzymał nawet nagrodę od władz. Prawdziwy jej twórca był jeszcze wówczas jeńcem. Dopiero gdy został wypuszczony, Kijów oświadczył, że była to “specjalna operacja informacyjna”.
Ukraińcy zdają sobie sprawę, że każda niesprawdzona, nieprzemyślana wiadomość, wewnętrzna krytyka czy nawet słowo może być wykorzystane przez rosyjską propagandę. Tak było właśnie po opublikowaniu artykułu o Denisowej przez "Ukraińską Prawdę". Rosjanie od razu wzięli go “na warsztat” przekonując, że tak jak gwałty na dzieciach, tak Kijów wymyślił także inne zbrodnie wojenne popełniane przez rosyjskie wojska. Powodem był tutaj też niefortunny tytuł, który mógł zostać w ten sposób odczytany. Później został on zmieniony.
- Najważniejszy jest podtekst. Nie taka straszna rosyjska armia, jak ją malowała Denisowa. Przypadki masowych gwałtów na dzieciach są niepotwierdzone. To był PR i korupcja — pisał Serhij Wysocki, dziennikarz i były deputowany oburzony artykułem.
Pojawiły się też tradycyjne dla Ukrainy podejrzenia, że to artykuł na zamówienie, a cała sprawa to manipulacja polityczna, która ma na celu promocję kandydata, który zastąpi Ludmyłę Denisową.
Inni przekonywali jednak, że Ukraina ma ogromny kapitał zaufania na Zachodzie, którego nie ma Rosja. Przekazywanie niesprawdzonych informacji ten kapitał niszczy.
- Zaufanie to nasza główna przewaga nad wrogiem. Oni zawsze wygrają ekscytacją i kłamstwem bo mają więcej pieniędzy i mniej wstydu
- napisała Jaryna Kluczkowska, ekspertka do spraw komunikacji strategicznej.
Podobne śledztwo dziennikarskie mogło zrobić BBC, czy CNN, a wówczas efekt dla Ukrainy na arenie międzynarodowej byłby o wiele gorszy.
Zwracano też uwagę na to, że to sami dziennikarze rozpowszechniali informacje, o których mówiła Denisowa wręcz wybijając drastyczne szczegóły. Problem polega na tym, że od 24 lutego Ukraińcy słyszą jak mantrę: “Wierzcie tylko oficjalnym źródłom”. Sprawa rzeczniczki trochę to skomplikowała. Ostatnie badania z kwietnia mówią o tym, że 1/3 Ukraińców ufa przedstawicielom władzy.
Po 130 dniach wielkiej wojny konieczna jest zapewne zmiana sposobu komunikacji ze społeczeństwem, które jest już coraz bardziej zmęczone wojną i ciągłym napływem dramatycznych informacji, czy to od bliskich, którzy są na froncie, czy to z ekranów telefonów komórkowych, telewizorów i radia.
Widać pewne korekty. Na przykład, nadawany przez wszystkie główne kanały telewizyjne “telemaraton”, czyli wiadomości 24/7, rezygnują z propagandy sukcesu, a częściej mówią o takich aspektach wojny, jak ofiary, czy śmierć.
W społeczeństwie pojawiają się jednak pytania, na które władza nie daje odpowiedzi. Chodzi na przykład o sposób prowadzenia obrony na południu kraju, głównie w obwodzie chersońskim. Pytania krążą, ale jasnej odpowiedzi brak. Pozostawia to ogromne pole dla domysłów, dezinformacji i rosyjskiej propagandy. Może ona powtarzać swoją ulubioną tezę, że Kijów pozostawił mieszkańców niektórych regionów na pastwę losu. Podobnie, gdyby władze jasno wytłumaczyły przyczyny dymisji Ludmyły Denisowej. Nie byłoby miejsca na wszelkiego rodzaju oskarżenia i pozwoliłoby ukraińskim władzom nadal pozostawać, jak się mówi na wschodzie “czystym i puszystym”. Można mieć tylko nadzieję, że tego rodzaju błędy będą wzięte pod uwagę.
PS. W piątek na stanowisko rzecznika praw obywatelskich został wybrany Dmytro Lubinec.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Komentarze