Polski rząd odsprzedał australijskim władzom milion dawek szczepionki Pfizera/BioNTechu. Kolejne dawki polecą do Norwegii. Odpowiadamy na pytanie, czy rząd może sobie pozwolić na odsprzedawanie dawek, ale też – czy jest to etyczne?
Ta informacja trafiła na czołówki australijskich mediów. „Samolot z Warszawy ze szczepionkami wystartował po międzylądowaniu w Dubaju" – ogłosił w niedzielę 15 sierpnia australijski premier Scott Morrison. „Rozmawialiśmy o tym z polskim rządem od wielu tygodni i udało nam się zabezpieczyć dodatkowy milion dawek Pfizera, które dziś w nocy dotrą do Australii".
Według szefa rządu w Canberze polski rząd do odsprzedania szczepionek przekonała nowa fala koronawirusa w Nowej Południowej Walii. Jednak polskie władze na wieść o tym mogły się co najwyżej uśmiechnąć – Australia stara się prowadzić politykę „zero covid" i na pojawienie się każdego ogniska reaguje rygorystycznym lockdownem. Teraz też premier Morrison zaapelował do mieszkańców stanu, żeby nie wychodzili z domu, jeśli nie jest to niezbędne i czekali na szczepionki, a wykryte w ciągu doby zakażenia na milion mieszkańców w Australii sięgają 15,5. Dla porównania w Gruzji, która teraz mierzy się z najgroźniejszą falą epidemii od momentu jej pojawienia się - 1170.
Fala rosnąca w Nowej Południowej Walii wygląda więc przy polskiej 2. i 3. fali jak mrówka przy słoniach – choć wysoce zaraźliwy wariant Delta zdaniem wielu ekspertów będzie w stanie położyć australijską strategię zero covid na łopatkach.
Pisaliśmy w OKO.press, że pojawienie się wariantu Delta stawia pod znakiem zapytania politykę zdrowotną państw takich jak Nowa Zelandia, Chiny, Korea Południowa czy właśnie Australia. Wszystkie one starały się zminimalizować i wygasić ogniska SARS-CoV-2. To strategia, która przynosi oczywiste korzyści, z których najważniejsze jest uniknięcie dziesiątek tysięcy śmierci i możliwość w miarę normalnego funkcjonowania społeczeństwa i gospodarki. W przypadku państw położonych na wyspach, jak Nowa Zelandia i Australia, jest ona stosunkowo łatwiejsza do utrzymania, choć za cenę zamknięcia granic.
Polityka „zero covid" oznaczała jednak w przypadku Australii, że nie spieszono się ze szczepieniami tak jak w Izraelu, USA czy Unii Europejskiej. Rząd premiera Morrisona jest ostro krytykowany za to, że proces szczepień idzie tak wolno – zaczęto je pod koniec maja, a obecnie zaszczepionych jest 20 proc. populacji. W Polsce - prawie 50 proc.
Jednak Australia przyjęła w tej chwili inną niż większość państw strategię szczepień: milion dawek będzie przeznaczonych dla osób w wieku 20-39 lat, które według modeli matematycznych są teraz głównymi „siewcami". Kolejne pół miliona dostaną samorządy w Sydney, gdzie rośnie liczba nowych przypadków – choć pełną skuteczność szczepionki osiągają dopiero ok. 14 dni po podaniu dwóch dawek, czyli mowa jest o ponad dwóch miesiącach od pierwszego szczepienia.
Oznacza to, że australijscy eksperci wciąż stawiają na szczepionkę jako środek zapobiegający transmisji wirusa – mimo że analizy z Izraela, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii po części poddają to w wątpliwość. Wiemy już, że część zaszczepionych zaraża się powtórnie, i że – według badania amerykańskich Centrów Kontroli i Prewencji Chorób – zaszczepieni zakażeni wcale nie mieli w górnych drogach oddechowych mniej wirusa niż niezaszczepieni zakażeni. Nie musi to jednak oznaczać, że zakażają w takim samym stopniu, bo ich organizm radzi sobie z wirusem szybciej i skuteczniej – zwłaszcza że w innym dużym badaniu z Wielkiej Brytanii zaszczepieni mieli mniejszą wiremię (czyli ilość wirusów w organizmie). Ta analiza pokazała również, iż osoba w pełni zaszczepiona, która miała kontakt z osobą zakażoną, ma mniejszą szansę na zakażenie niż niezaszczepiona (odpowiednio 3.84 proc i 7.23 proc.).
Nauka nie ma jednak jeszcze jasnego stanowiska nt. tego, w jakim stopniu zaszczepienie zmniejsza rozprzestrzenianie się wariantu Delta koronawirusa. Kiedy szczepionki powstawały, głównym przedmiotem analiz było zapobieganie objawowemu zakażeniu. W świecie zachodnim wraz z dominacją wariantu Delta zaczęto postrzegać szczepionki przede wszystkim jako sposób na uniknięcie zapaści systemu ochrony zdrowia i niepotrzebnych śmierci – bo przed hospitalizacją i zgonem preparaty używane w UE czy w USA chronią wciąż skutecznie. Australia jak widać nadal próbuje zdusić kolejne fale w zarodku.
W mediach społecznościowych pojawiły się oburzone komentarze, zarzucające polskim władzom wyprzedawanie się ze szczepionek, podczas gdy w Polsce powinno się już podawać trzecią dawkę.
Rzeczywiście trzecią dawkę szczepionki podaje się już seniorom w Izraelu, a amerykańscy eksperci zalecili jej podawanie osobom o osłabionej odporności. Choć promuje to silnie Pfizer, przedstawiając dane o słabnącej z czasem odporności na COVID-19, Światowa Organizacja Zdrowia i Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób czekają na więcej danych. I tego trzyma się również polski rząd – choć minister zdrowia Adam Niedzielski już dwukrotnie zasugerował, że mamy tu do czynienia z żądzą zysku koncernów farmaceutycznych. To ryzykowne twierdzenie w kraju, w którym zaszczepiło się tak niewiele osób – bo może przyczynić się do dalszej erozji zaufania do szczepionek.
W każdym razie trzecia dawka dotyczyłaby w najlepszym razie osób powyżej 60. roku życia, a tych jest w Polsce 9,8 mln. Możemy sobie na to pozwolić, bo w magazynach zalegają miliony dawek szczepionek, a szczepić chce się już mało kto. Według rządowego dashboardu dostarczono już do naszego kraju ponad 48 mln dawek – a szczepień wykonano 35 mln.
W magazynach Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych czeka jeszcze 8,6 mln dawek.
Dashboard ECDC pokazuje ich jeszcze więcej: według danych tam zaraportowanych do Polski trafiło już ponad 5o mln szczepionek.
A Polska w ramach unijnych zakupów zakontraktowała tych dawek 100 mln – może więc sprzedawać potrzebującym. Nawet jeśli rząd spróbował bardziej skutecznie niż do tej pory skłonić do zaszczepienia się jeszcze kolejne miliony – nie zrobiło tego 15,4 mln uprawnionych, szczepionki są i będą. A rząd, obawiający się odpływu swojego elektoratu, najwyraźniej tego nie chce: najbardziej skutecznym sposobem jak do tej pory okazują się zapowiedzi wprowadzenia zielonych paszportów, bez których do korzystania z publicznych miejsc jak restauracje, sklepy czy stadiony konieczny jest negatywny test lub świadectwo przejścia COVID-19. We Francji po zapowiedzi ich wprowadzenia w ciągu dwóch dni zapisało się na szczepienie 2,5 mln osób.
Pytanie tylko, dlaczego Polska nie oddała komuś tych szczepionek w ramach solidarności? Na przykład Ukrainie, która mogła tylko patrzeć, jak sąsiedni kraj zawiera milionowe kontrakty w ramach unijnego mechanizmu.
W tej chwili jest tam zaszczepione niewiele ponad 6 proc. populacji i jest to najmniej „wyszczepiony" kraj w Europie.
Oznacza to, że kolejna fala, która już wzbiera, może mieć tragiczne skutki zwłaszcza dla najstarszych. Oprócz wymiaru humanitarnego taki gest miałby również wymiar praktyczny ze względu na częstotliwość kontaktów polsko-ukraińskich. Jest w polskim interesie, by nie musieć się obawiać idącej ze wschodu epidemicznej fali.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze