0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Katarzyna PierzchalaKatarzyna Pierzchala

Co roku w okolicach 1 listopada na chodniku przed Cmentarzem Bródnowskim rozłożone są dziesiątki stanowisk handlarzy. Nikt, kto przyjechał odwiedzić grób zmarłej bliskiej osoby, nie musi się martwić, że zostanie bez kwiatów lub znicza. W tym roku handlarzy jest garstka.

Gdy przyjeżdżam pod cmentarz o godzinie 14:00, przy zamkniętym wejściu od strony ulicy św. Jacka Odrowąża stoi tylko jedno stanowisko. Klientów brak. Kilka osób powoli chowa towar do samochodu. Atmosfera jest nerwowa, „co mam sprzedawać, jak jest zamknięte” – mówi kobieta przez telefon. Rozmawiać nie chcą. „My jesteśmy zmęczeni, my mamy dość” – słyszę tylko.

To tylko jedna z setek podobnych scen, jakie odbywają się pod cmentarzami w całej Polsce. Winę za tę sytuację ponosi rząd. Po najgorszym koronawirusowym tygodniu od początku epidemii i po tygodniu największych protestów społecznych w czasie rządów PiS, ekipa Mateusza Morawieckiego postanowiła dodać do tego gniew handlowców spod cmentarzy.

Do ostatniej chwili: nie zamkniemy

Jeszcze „za pięć dwunasta" rząd twierdził, że cmentarzy nie zamknie. 19 października rzecznik rządu Piotr Müller apelował jedynie, żeby wizyty na cmentarzach rozłożyć na kilka dni. Zamiast z epidemiologami, rząd prowadził na temat zamknięcia cmentarzy rozmowy z episkopatem. Dzień przed decyzją Jacek Sasin oznajmiał w RMF FM, że dalsze obostrzenia nie są planowane.

Przeczytaj także:

W tym czasie tysiące handlowców szykowało się do trzech najważniejszych dni w roku. W piątek rano kancelaria premiera zapowiedziała wspólną konferencję prasową z ministrem zdrowia na 15:30. Premier co tydzień, na koniec tygodnia, opowiada o nowych obostrzeniach. Dwa tygodnie wcześniej konferencja odbyła się w czwartek. Tydzień temu – w piątek przed południem. Tym razem nowe wieści Polacy mieli usłyszeć o 15:30. Ale premier, jak co tydzień, na konferencję się spóźnił. Po 16:00 usłyszeliśmy: 31 października, 1 i 2 listopada cmentarze będą zamknięte.

„Usiadłem i płakałem"

„Byłem zdruzgotany. Komunikat dostaliśmy tak późno, że nie dało się w żaden inny sposób zareagować, niczego zaplanować” – opowiada nam Mariusz Kacprzak, producent kwiatów – „Zwykle, co roku cała sprzedaż tego, co produkujemy całe pół roku, odbywa się w ciągu dwóch, trzech dni. Wtedy całą rodziną pracujemy na okrągło, bo to jest rodzinny interes. Wczoraj ręce nam opadły”.

Inny ogrodnik, Krzysztof Hermanowski, mówi: „Usiadłem i zacząłem płakać. Nawet jak teraz mówię, to mi się w gardle gula robi. Sadziłem te kwiatki od wiosny, pielęgnowałem, a oni mi mówią, że zamykają cmentarze. A to wszystko na jakąś godzinę przed budowaniem stoiska. Bo to się całą noc stawia, żeby ładnie wyglądało. Trzy tunele towaru, pół roku roboty i co?”.

Warszawa rusza na pomoc

Z mężczyznami rozmawiam na chodniku przy ulicy Marszałkowskiej. To jeden z sześciu punktów, które zaplanował warszawski magistrat dla sprzedawców, aby mogli sprzedać swój towar. O godzinie 13:00 wzdłuż chodnika przy Domach Towarowych Centrum stoją czterej sprzedawcy. W dwóch innych punktach w okolicy, wyznaczonych przez prezydenta Trzaskowskiego – na ulicy Chmielnej i Brackiej – nie spotkałem nikogo. Po 14:00 byłem też w punkcie obok metra Ratusz Arsenał. Również pustki.

Przed 15:00 prezydent Trzaskowski opublikował na Twitterze filmik w jednym z punktów. Widać na nim kilku kupców.

Trudno mieć o to do miasta pretensje – tak spontaniczna akcja jest trudna do wypromowania. A nawet ci, którzy z niej skorzystają, nie mogą być pewni, że uda im się chociażby odzyskać włożone w kwiaty koszty.

„Straty liczę w dziesiątkach tysięcy"

„Zostaliśmy oszukani. My na szczęście nie jesteśmy jeszcze takim wielkim producentem. Mamy 700 sztuk kwiatów” – mówi OKO.press Mateusz Świetlik, jeden ze sprzedawców – „Ale znam przypadek handlarza spod Sandomierza, który produkuje 10 tys. sztuk. I tunele z kwiatami zostały pełne, a straty liczą w setki tysięcy.

31.10.2020 - znicze

Mamy jeszcze znicze, więc sam towar to jest 15-20 tys. kosztów. Zniczy nie mamy ze sobą, bo usłyszeliśmy rano o akcji i natychmiast przyjechaliśmy z tym, co było już załadowane”.

Krzysztof Hermanowski:

„Straty liczę w dziesiątkach tysięcy. Jak teraz sprzedam chryzantemy, to moja rodzina żyje ze mną za to do wiosny, aż się nie zaczną bratki i następne kwiaty. Jeżeli chryzantem nie można sprzedać, to ja muszę iść do banku i się zapożyczyć, żeby mieć co włożyć do garnka.

Dzięki Bogu, że tutaj stoję i ludzie dobrej woli przyszli coś kupić, to może uda się jakoś przetrzymać. Ja tutaj obniżam cenę jak się da, byle zeszło”.

„Może uda się wyjść na zero"

Mariusz Kacprzak mówi, że chryzantemy to podstawa jego działalności. Firmę przejął po ojcu, w branży działa 25 lat.

„Chryzantemy schodzą właściwie tylko na początku listopada. Po drugim dramatycznie tracą na wartości, może uda się wtedy je sprzedać po kosztach, nic więcej. Dla mnie to jest koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych. Import sadzonek, trzeba to nawodnić, opryskać – to jest praca kilku osób. Produkcję trzeba zaplanować tak, żeby wykwitły dokładnie na 1 listopada. A potem dwa-trzy dni na sprzedanie wszystkiego. Mam nadzieję, że dzięki tej akcji uda się odzyskać koszty i wyjść na zero”.

Znicze i chryzantemy pod KPRM

Jeśli ktoś ma taką możliwość, warto w najbliższych dniach pamiętać o producentach chryzantem i sprzedawcach zniczy. Akcje solidarnościowe prowadzone są w całej Polsce. Pomagają też samorządowcy. Burmistrz Chełma zapowiedział, że zakupi kwiaty od lokalnych sprzedawców i zasadzi je na terenie miasta. O wykupowanie kwiatów apelował prezydent Wrocławia Jacek Sutryk.

Za późno, jak zwykle

30 października premier ograniczył się do oznajmienia, że handlowcy, którzy wykażą straty, otrzymają rekompensaty. „Szczegóły będą zaprezentowane w przyszłym tygodniu” – napisał na Twitterze. Nie wiemy więc, jakie będą to rekompensaty, czy pokryją koszty, czy pozwolą też odbić się od dna? Jak wykazywać stratę? Handlowcy zadają sobie te pytania, a cierpliwość i zaufanie wobec rządu jest na bardzo niskim poziomie.

Mateusz Świetlik: „Liczymy, że trochę sprzeda się tutaj dziś i jutro, a może jeszcze we wtorek, pod cmentarzem, jak otworzą. Chociaż chodzą już pogłoski, że przedłużą to od razu o kolejne dwa tygodnie. Tak się nie robi”.

W sobotę po południu premier napisał na Facebooku:

„Uwaga, to bardzo ważne.

Zgodnie z moją wczorajszą deklaracją o pomocy dla tych handlowców, którzy ucierpią w związku z zamknięciem cmentarzy, podjąłem następujące decyzje:

terenowe oddziały ARiMR i KOWR odkupią od producentów i sprzedawców kwiaty i rośliny, które byłyby sprzedawane w tych dniach przed cmentarzami”.

Chodzi o Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa. To po raz kolejny pokazuje brak wyobraźni rządzących i brak planu w walce z epidemią. Nie tylko nie poinformowali o zamknięciu cmentarzy z wyprzedzeniem, co można było zrobić, ale nie przewidzieli skutków takiej decyzji. Gdyby rząd zdawał sobie sprawę z tego, jakie będą jej konsekwencje, premier zaprezentowałby plan na rekompensaty już w piątek. Na razie rząd zamiast zapobiegać, wkracza z deklaracją pomocy dopiero, gdy widzi, że jego działania powodują koszty finansowe i społeczne. A w międzyczasie – nomen omen – kwitnie międzyludzka solidarność.

„Ludzie się solidaryzują, i jesteśmy bardzo wdzięczni – i ludziom, i miastu za tę akcję i gest poparcia” – mówi jeden ze sprzedawców. Rząd najprawdopodobniej tej wdzięczności już nie dostanie, nawet jeśli rzeczywiście pomoże.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze