0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AHMAD GHARABLI / AFPAHMAD GHARABLI / AFP

Atak Hamasu z 7 października 2023 roku i odwetowy atak Izraela na Strefę Gazy możemy oglądać z bliska, z kamery w telefonie. Widzieliśmy na własne oczy relacje z ataku na kibuce, zwłoki dzieci w bombardowanej Gazie. Patrząc z tej odległości, można oszaleć. I ludzie szaleją – ze strachu, z rozpaczy i nienawiści.

Opinia publiczna jest spolaryzowana do tego stopnia, że rozpadają się przyjaźnie, rodziny przestają ze sobą rozmawiać, na ulicach Europy i USA dochodzi do pobić, rośnie antysemityzm i islamofobia. Obrazy z kamer telefonów i bezpośrednie transmisje w mediach społecznościowych nie pozwalają w nocy spać. W tych warunkach trudno o konstruktywną rozmowę na temat przyszłości Palestyny i Izraela.

Wywodząca się z Izraela inicjatywa Standing Together to „oddolny ruch mobilizujący żydowskich i arabskich obywateli Izraela w dążeniu do pokoju, równości oraz sprawiedliwości społecznej i klimatycznej. Podczas gdy mniejszość czerpiąca korzyści ze status quo – okupacji i nierówności ekonomicznych, stara się nas podzielić, wiemy, że my – większość – mamy znacznie więcej wspólnego niż to, co nas różni” – piszą o sobie. Ruch powstał w 2015 roku i rozwija się prężnie do dziś.

Po 7 października pod szyldem Standing Together w wielu europejskich krajach powstały ruchy społeczne zrzeszające Izraelczyków i Palestyńczyków, Arabów i Żydów w diasporze, którzy za wszelką cenę próbują działać wspólnie, przeciwko masakrze w Gazie i dla wspólnej przyszłości. Organizują spotkania, demonstracje i dyskusje, stając razem po stronie obywateli pokrzywdzonych przemocą i zbrodniczą polityką.

Zaprzestanie izraelskiej operacji w Gazie to ich absolutny priorytet, w dalszej kolejności skupiają się na budowaniu społeczności sprzeciwiającej się przemocy i radykalizmom na rzecz wolności i bezpieczeństwa obu społeczeństw – zarówno Palestyńczyków, jak i Izraelczyków. Nie stawiają tu znaku równości – wiadomo, jak rozłożone są proporcje sił i kto jest okupującym a kto okupowanym.

Przeczytaj także:

Izraelskie staruszki jak moja babcia

Rozmawiam o tym z założycielami wiedeńskiej grupy Standing Together. Powstała z inicjatywy artystki śpiewającej w jidysz, Isabel Frey (z którą tym razem nie udało mi się spotkać) i kolektywu One State Embassy. Chcę wiedzieć, kim są ci, którzy nawet teraz potrafią wyjść z plemiennych uwarunkowań i stanąć ramię w ramię z „wrogiem” w imię pokoju, koegzystencji i wspólnej bezpiecznej przyszłości.

Osama Zatar, palestyński rzeźbiarz pochodzący z Ramallah, mieszka w Wiedniu od piętnastu lat. Już ponad dekadę temu razem z Tal Alterem, izraelskim fotografem i aktywistą założył projekt One State Embassy, artystyczny kolektyw, w którym działają Palestyńczycy i Izraelczycy, szukając wspólnej drogi do mówienia o okupacji, wojnie i „konflikcie”. Mimo że jest uznanym artystą, jego działalność polityczna i „współpraca z Żydami” odbiła się piętnem na jego karierze i życiu prywatnym.

Kilka lat temu Socjaldemokratyczna Partia Austrii zaprosiła go do stworzenia wystawy o Nakbie – wysiedleniu Palestyńczyków i pogromach, które miały miejsce w 1948 roku, gdy powstało państwo Izrael.

– Zgadnij, kto zbojkotował wystawę? Palestyńczycy. Nikt nie przyszedł, może jakieś trzy osoby, z którymi jestem blisko.

Wielu ludzi od dawna nie podaje mi ręki przez moją działalność. Ale nie czuję się zdrajcą, chociaż jestem tak traktowany.

Standing Together było naturalną konsekwencją wieloletniej działalności artysty.

– Jako Palestyńczyk dorastający na Zachodnim Brzegu wiem dobrze, czym są ataki na cywili. Zmagamy się z tym cały czas w okupowanej Palestynie. Jeśli my robimy to samo, nie różnimy się niczym od izraelskich okupantów – mówi Osama.

– Głównym celem Standing Together jest spowodowanie natychmiastowego przerwania bombardowania Gazy poprzez wywieranie presji na austriacki rząd. Na nasze spotkania przychodzą setki ludzi. Budujemy społeczność, rozmawiamy o przyszłości. Nie mam wielkich nadziei, ale chciałbym być zapamiętany jako ten, który próbował coś robić przeciwko temu szaleństwu, jako ktoś, to kto chciał dialogu.

Ale nie zawsze tak było. Osama mówi, że jako młody chłopak z Ramallah nie różnił się w swojej ocenie świata od Hamasu. Znał tylko przemoc. Dorastając w brutalnych warunkach okupacji, widział w Izraelczykach jedynie żołnierzy, morderców. Był przesiąknięty wojną i nienawiścią. Niemal każdy z jego rodziny lub znajomych kogoś stracił, sam też wielokrotnie był aresztowany i pobity.

Kiedy miał 16 lat, zaczął pracować na targu w Tel Awiwie i po raz pierwszy zetknął się z Izraelczykami, którzy nie byli uzbrojeni. Na targ przychodziły głównie osoby starsze i dzieci. W staruszkach kupujących rybę i warzywa zobaczył swoją matkę.

– To był naprawdę moment oświecenia, że oni nie różnią się od nas. Zacząłem uczyć się hebrajskiego, wiele lat spędziłem w Izraelu, wiele wspaniałych chwil przeżyłem w Tel Awiwie z moimi znajomymi Izraelczykami. A potem zakochałem się w Izraelce – opowiada.

Ta historia miłości współczesnych Romea i Julii, ich wspólne przekonanie, że miłość zmienia świat, była opisywana w międzynarodowej prasie, powstał nawet film („Love during wartime”, reż. Gabriella Bier). Jednak życie w Izraelu okazało się niemożliwe. Doświadczyli społecznego napiętnowania po obu stronach, a także prześladowania przez służby obu państw. To zmusiło ich do wyjazdu do Europy.

Osama zdaje sobie sprawę, że wielu Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu czy w Gazie nie myśli jak on. Nie mieli szansy żyć w Izraelu, nie poznali ludzi ani ich języka. Żyją krzywdą i budują obraz wroga w swoich głowach. – Mi udało się wydostać z tego zamkniętego cyklu nienawiści, złamać stereotypy, wyjść poza moje wyobrażenia i skonfrontować je z rzeczywistością. Okupacja jest potworna, ale ktoś kiedyś musi wyjść i zacząć rozmawiać. Chcę być wśród ludzi, którzy wierzą w koegzystencję.

Każda okupacja, każdy konflikt kiedyś się kończy. Kiedy ten dzień nadejdzie dla Palestyńczyków, chcę być po właściwej stronie historii.

Atheer Elobadi, Palestyńczyk wychowany w Izraelu, też musiał wyjechać. W Wiedniu mieszka już od kilkunastu lat, jest informatykiem, lubi nurkować. Od samego początku zaangażował się w ruch Standing Together, jest jednym z głównych działaczy. Pytam go, jak to jest być Palestyńczykiem w Izraelu.

Atheer wychował się w środowisku komunistycznym, mocno zaangażowanym politycznie, ateistycznym. Nazywa swoją miejscowość arabskim sztetlem – z większością muzułmańską, odizolowaną od Izraelczyków, żyjącą osobnym życiem. Wewnątrz palestyńskiej społeczności zdarzały się tarcia wierzących z ateistami, ale obie grupy dzieliły wspólny los okupowanej mniejszości. – Rasizm jest na każdym kroku, rasizm państwowy, systemowy. Tak samo język, którym o nas mówią – że jesteśmy wsteczni, głupi. Izraelczycy zawsze patrzyli na nas z góry.

Czułem wyraźnie, że nie jesteśmy równi, bo determinuje nas relacja między okupowanym a okupującym. Nam się pokazuje „gdzie jest nasze miejsce”. Po jakimś czasie zaczynasz w tę narrację wierzyć w to, że jesteś gorszy, głupszy, że ci się nic nie należy. Ten mechanizm jest dobrze opisany w eseju Alberta Memmiego z 1957 roku, „Portret kolonizowanego, poprzedzony portretem kolonizatora”, pokazuje psychiczne i emocjonalne konsekwencje okupacji.

Atheer działał wiele lat w ruchu Anarchists against the Wall (Anarchiści przeciwko murowi, ruch izraelskich anarchistów, zarówno Żydów, jak i Arabów) na Zachodnim Brzegu, gdzie odbywały się wtedy cotygodniowe demonstracje anarchistów w ramach solidarności z Palestyńczykami przeciwko budowaniu muru, oddzielającego terytoria palestyńskie od Izraela. Wielokrotnie wojsko strzelało do demonstrujących gumowymi kulami, poważnie raniąc kilka osób. Po którejś z demonstracji do Atheera zadzwonił Szin Bet, czyli izraelskie służby bezpieczeństwa.

– Powiedzieli, że wiedzą o mojej działalności politycznej. Krótko po tym zostałem wyciągnięty z domu na wielogodzinne przesłuchanie, gdzie byłem zastraszany. Nie zostałem nawet oficjalnie aresztowany, po prostu przyszli po mnie. Od tej pory moje życie stało się bardzo nieprzyjemne, nie wchodząc w szczegóły. To typowa strategia zastraszania lewicowych działaczy.

Pytam Atheera, czy można żyć dobrym, szczęśliwym życiem będąc Arabem w Izraelu. Odpowiada, że oczywiście można. Trzeba jedynie być zupełnie ślepym na okupację, nie zajmować się polityką, zamknąć oczy na przemoc, która dotyka niemal wszystkich Palestyńczyków. Trzeba zapomnieć o Nakbie. Atheer nie zapomniał, ale musiał wyjechać, bo życie stało się nieznośne.

Dzisiaj aktywnie działa w porozumieniu arabsko-żydowskim, bo nadal wierzy, że koegzystencja jest możliwa, mimo że w grupie są różnice zdań dotyczące przyszłości Palestyny i Izraela. – Nawet jeśli nie zgadzam się z syjonistami, ale oni nadal postanawiają stać ze mną solidarnie ramię w ramię przeciwko okupacji i przeciwko masakrze Gazy, mamy wspólny cel i zdecydowanie jest o czym rozmawiać. A różnice zdań są częścią tego procesu.

Atheer bał się wracać do polityki po doświadczeniach w Izraelu, bał się, czy go to nie zniszczy. Ale w Wiedniu nie spotkał się jak dotąd z odrzuceniem czy poważniejszą krytyką swoich działań. A to się zdarza jak w przypadku Osamy Zatara i wielu innych osób po obu stronach.

Sami Ajouri, malarz i rzeźbiarz pochodzący z Syrii, również związany ze Standing Together opowiada, że powstały nawet nowe określenia takie jak „syjonistyczni Arabowie” (Arab zionists), którym określa się „zdrajców”. A zdrajcą łatwo zostać – wystarczy być krytycznym w stosunku do Hamasu, podważać obowiązujące narracje. Nawet proste pytanie, dlaczego Hamas nie wpuści mieszkańców Gazy do swoich tuneli, żeby byli bezpieczni, może być odbierane jako podszept izraelskiej agentury i automatycznie zostaje się wrzuconym do worka ze zdrajcami.

Sami uważa, że każdy powinien się zająć „swoimi radykałami”: – Izraelczycy powinni bojkotować armię, a Arabowie zająć się Hamasem, ponieważ inaczej wchodzimy w spiralę wzajemnych oskarżeń, z której nie sposób się wydostać. Jest przekonany, że Hamas i izraelski rząd nie różnią się niczym w swoich radykalizmach i działają nawzajem na rzecz niekończącego się kryzysu.

Ile razy można wyciągać Zagładę?

W grupie ST są syjoniści i antysyjoniści. Ludzie, którzy uważają, że Hamas to bojownicy ruchu narodowo-wyzwoleńczego i ludzie, którzy uważają, że Hamas to terroryści. Zwolennicy wspólnego państwa oraz ci, którzy widzą przyszłość w dwóch osobnych państwach. Te spotkania nie są łatwe, ale społeczność skupiona wokół ruchu robi wszystko, żeby wyjść poza personalne konflikty i różnice, i stać ramię w ramię w obronie ofiar i Gazy.

Kilka osób opuściło grupę. Uczestnicząc w jednym ze spotkań, sama poczułam, jak wielki intelektualny i emocjonalny wysiłek trzeba włożyć w to, żeby nie wstać i nie trzasnąć drzwiami.

– Z syjonistami bywa problem, bo są od najmłodszych lat przesiąknięci propagandą, ale muszą sami dojść do swoich wniosków. My nie jesteśmy od tego, żeby im w tym teraz pomagać, bo są pilniejsze rzeczy. Jeśli ktoś nadal uważa, że nie ma innej możliwości jak zrównanie Gazy z ziemią albo nie uznaje Palestyńczyków za rdzennych mieszkańców tych terenów, to niestety nie jest to grupa dla niego. Palestyńczycy nie muszą tu wysłuchiwać rządowej propagandy Izraela – mówi Nathalie Oppenheim, piosenkarka i gitarzystka, która jest w połowie austriacką żydówką, w połowie Izraelką i wiele lat spędziła w Izraelu.

Nathalie dołączyła do ST, bo poczuła, że polaryzacja jest ogromna, przytłaczająca i że musi coś zrobić. Chciała działać i stanąć po stronie krzywdzonych. Bardzo wyraźnie opowiada się po stronie Palestyńczyków, ale zwraca również uwagę na to, że mieszkańcy Izraela też są ofiarami. Co prawda zupełnie w inny sposób, bo ich życie diametralnie różni się od losu ich sąsiadów, jednak propaganda, przymusowa służba wojskowa, życie w ciągłym poczuciu zagrożenia bardzo mocno oddziałują na społeczeństwo.

Nathalie, wychowana na opowieściach swojej babci o Zagładzie, od zawsze angażowała się politycznie, bo wyciągnęła z nich lekcję, że trzeba stawać po stronie słabszych. Najbliższe są jej tradycje Bundu, żydowskiej organizacji socjalistycznej, antysyjonistycznej z czasów przedwojennych.

Dla Nathalie żydowskość oznacza „nigdy więcej, nikomu”, a lata spędzone w Izraelu tylko utwierdziły ją w swoich przekonaniach.

Inbal Volpo, graficzka pochodząca z izraelskiego osiedla na Zachodnim Brzegu podczas naszego pierwszego spotkania mówi wprost, że wychowała się środowisku faszystowskim, skrajnie nacjonalistycznym. Od wielu lat razem z Osamą Zatarem działa w zaangażowanym politycznie kolektywie artystycznym One State Embassy.

Jest dzieckiem osadników, na Zachodnim Brzegu przeżyła dwie Intifady i niezliczoną ilość eskalacji konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Dorastała w poczuciu permanentnego zagrożenia i demonizacji Palestyńczyków. Dopiero studia na akademii sztuk pięknych w Tel Awiwie, a szczególnie esej Immanuela Kanta (sic!) „Oświecenie” otworzyły jej oczy. Mówi, że gdy raz zobaczysz prawdę i realia okupacji, już nie ma drogi powrotnej. Tego, co widziała już „nieodzobaczy”. Opowiada o życiu w Izraelu po kolejnej wygranej Bibiego – Binjamina Netanjahu i jego prawicowej koalicji.

– Jest tylko gorzej. Arabski nigdy nie był oficjalnym językiem, ale było przyjęte, że na znakach drogowych i innych oznaczeniach są napisy po hebrajsku, arabsku i angielsku. Dzisiaj już ich nie ma. Rasizm stał się głośny. Zdajesz sobie sprawę, że społeczności w Izraelu właściwie się nie przenikają? Dla nas arabski jest językiem wroga, i to jedyny powód, dla którego warto go znać, żeby wiedzieć, co „knują”. W Tel Awiwie nikt nie wynajmie mieszkania osobie mówiącej z arabskim akcentem. Żyjemy zupełnie osobno, w podtrzymywanym przez państwo ciągłym poczuciu zagrożenia.

Kiedy Netanjahu wygrał wybory po raz kolejny, poczułam, że nie ma tu dla mnie miejsca. Że jesteśmy mniejszością polityczną, zupełnie marginalną, a ja straciłam nadzieję na zmianę. Razem z mężem wyjechaliśmy z Izraela do Austrii. Tutaj związałam się z One State Embassy, bo sztuka to mój język i nim chcę mówić. Równocześnie zdałam sobie sprawę, że moja sztuka nie może być abstrakcyjna, bo nie jestem w stanie i nie chcę rozłączyć tego, kim i skąd jestem.

Inbal mówi, że emigracja dużo ją kosztowała. Musiała opuścić swój kraj, język, poczucie humoru i zacząć od nowa. W Austrii przyszło jednak kolejne oświecenie i nowe perspektywy. Śmieje się, kiedy to mówi, ale odkryła, że Austria jest idealnym miejscem, żeby głośno mówić o okupacji i masakrze Gazy. Tutaj nikt nie zamknie jej ust jako żydówce, Izraelce, byłej osadniczce. Społeczeństwo austriackie nadal mierzy się z poczuciem winy z czasów Zagłady, wobec czego nikt nie ośmieli się zabronić czy zdyskredytować działań inicjatywy Standing Together Vienna.

– Jesteśmy siłą. Mamy tutaj głos i moc, stojąc razem jako żydzi, Izraelczycy i Arabowie. Moim zdaniem to jedyne wyjście, by móc wywierać wpływ na kraje Unii Europejskiej i Stany Zjednoczone, naciskając z wewnątrz, bo to oni wspierają Izrael w masakrze i kontynuowaniu okupacji. Izrael jest dzisiaj traktowany jak rozpuszczone dziecko, któremu wolno więcej niż innym. Dlaczego? Ile razy można wyciągać Zagładę i terroryzować tym świat?

Inbal również poniosła cenę swojego zaangażowania artystycznego i politycznego. Rodzina nie akceptuje jej wyborów, przyjaciele i dawni znajomi nie poruszają tego tematu, jakby nie istniał. Zostały powierzchowne rozmowy naokoło. Wiele osób w ogóle nie chce mieć z Inbal nic wspólnego.

Bywają też ostre konflikty. Podczas jednej z wizyt u znajomych rozmowa zeszła na politykę, od razu było wiadomo, że porozumienia nie będzie. Znajoma Inbal po nieprzyjemnej wymianie zdań skomentowała, że nieistotne są różnice zdań, najważniejsze, żeby Żydzi trzymali się razem.

– W imię czego mam się trzymać z ludźmi takimi jak Bibi, Ben Gvir, minister bezpieczeństwa narodowego Izraela albo Smotrich, minister finansów, którzy są skrajną, obłąkaną prawicą? Co mnie z nimi łączy? Nic! Wyrosłam z syjonizmu dawno temu. Dzisiaj jestem post-syjonistką, bo nie wymazuję swojej przyszłości, ale wyciągnęłam z niej wnioski – mówi Inbal. Po 7 października wiele osób pyta ją, czy zmieniła zdanie i „otrzeźwiała”. – Absolutnie nie. Kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że okupacja jest przyczyną tej całej przemocy.

Standing Together Vienna skupia wokół siebie kilkadziesiąt osób z różnych krajów i środowisk, a na pikiety przychodzą setki. Są też tacy, którzy mimo początkowego entuzjazmu i dobrych chęci nie byli w stanie uczestniczyć dalej w działalności grupy, bo za dużo ich to kosztowało. Wycofali się „do swoich”. Żeby brać udział w tym przedsięwzięciu, trzeba wykonać ogromny wysiłek intelektualny i emocjonalny, nie dać się ponieść histerii i nienawiści.

„Jeszcze tylko kilka tysięcy bomb i te mendy oddadzą resztę zakładników” – pisze mój znajomy z Polski. „Żydzi muszą wyjechać, bo nie potrafią się dostosować. Niech wracają, skąd przyszli” – pisze mój znajomy z Palestyny. „Nie jestem w stanie słuchać takich opowieści, jestem zbyt emocjonalnie do tego nastawiona, nie zniosę ani słowa syjonistycznej propagandy” – mówi znajoma Syryjka, która odeszła z grupy.

Sami Ajouri jako dziecko rysował dzielnych syryjskich mudżahedinów walczących z armią Izraelską. Widział Izrael wyłącznie jako wroga, krwawego okupanta, kolonizatora. Czarno-biała narracja zaczęła pękać, kiedy wyjechał na studia do Europy, poznał Izraelczyków i europejskich Żydów. W kolonialnym projekcie państwa Izrael dostrzegł też tragiczną historię Europy, w Żydach zobaczył uchodźców, a nie tylko oprawców.

Kontakt z izraelskimi aktywistami, którzy mówią wprost, że w ich kraju panuje apartheid, był również bardzo budującym doświadczeniem. – Podczas spotkań Standing Together staramy się nawzajem słuchać. Skoro ja jestem w stanie wyjść poza moje uprzedzenia i chociaż trochę zmienić punkt widzenia, to Izraelczycy też mogą. I to się wydarza. Jesteśmy w stanie rozmawiać, wpływać na siebie nawzajem w imię idei i wspólnego celu. Powoduje to coś w rodzaju efektu motyla i pcha oddolne inicjatywy, jak nasza, naprzód. Jest nadzieja.

Na zdjęciu: aktywistki – Izraelka Jael Admi i Arabka Ghadir Hani podczas demonstracji Standing Togeher w Tel Awiwie 28 grudnia 2023.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Rut Kurkiewicz

Dziennikarka prasowa, freelancerka, współautorka reportaży telewizyjnych o sytuacji uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Urodzona w 1987 w Warszawie, matka dwóch córek.

Komentarze