Macierewiczowi chodzi o podgrzewanie smoleńskiej religii i wykazanie, jak niekompetentni byli Tusk i Miller, skoro duży palec od nogi pana A. znalazł się w trumnie pana B. Ale jest jeszcze argument pragmatyczny: szczątki ofiar to jedyny nowy "materiał", który można "zbadać": policzy kości i guziki, opisze stan ciał. A PiS chce się wykazać
Pomysł ekshumacji ofiar smoleńskiej katastrofy - które z uwagi na makabryczne względy praktyczne mogą się zgodnie z prawem rozpocząć dopiero gdy zwykle nadchodzą chłody, czyli w połowie października i muszą być wykonane "we wczesnych godzinach porannych" - budzi odruch moralnego oburzenia. Na granicy niewiary, że to się może wydarzyć.
Sąd Najwyższy daje temu wyraz: "Poszanowanie zwłok jest traktowane jako aksjomatyczna powinność moralna".
W tym samym wyroku z 29 czerwca 2016 r. (w zupełnie innej sprawie rzecz jasna) SN przypomina , że "poszanowanie zwłok jest istotnym elementem kultury europejskiej, a także jednym fundamentów doktryny kościoła katolickiego, głoszącej, że ciało zmarłego powinno być traktowane „z szacunkiem i miłością. Z tych względów status prawny zwłok - niepoddających się klasycznym kwalifikacjom prawniczym - jest wyjątkowy".
Do opinii publicznej wołają o pomoc Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz ("Jeśli władza wierzy w zamach w prezydenckiej salonce, to wystarczy ekshumacja prezydenta Kaczyńskiego. Chcę, by moją żonę zostawili w spokoju"), Małgorzata Szmajdzińska, wdowa po Jerzym ("Będzie piekło, jeśli do tego dojdzie. Nie wyrażam zgody") i Ewa Kochanowska, wdowa po Januszu ("Jak prokuratura chce, to co ja mogę? Ciało nie należy do mnie, to dla mnie bardzo ciężka sprawa").
Izabella Sariusz-Skąpska, córka Andrzeja Sariusza-Skąpskiego odwraca sens skojarzenia Smoleńsk-Katyń, używanego w religii smoleńskiej (vide - finałowa scena filmu "Smoleńsk"). Dla jej ojca - syna oficera, który zginął w Katyniu - "ekshumacja to był symbol najgorszego barbarzyństwa". Sariusz-Skąpska protestuje: "Pogrzeb odbywa się raz. To nie jest spektakl, to święty rytuał, którego należy bronić".
Ekshumacje wszystkich ofiar katastrofy po dojściu PiS do władzy wydają się tak oczywistym świętokradztwem, że aż trudno uwierzyć, że prokuratorzy już szykują szpadle i oskary, i że szwadrony Ziobry naprawdę zerwą zasłonę śmierci, która od tysiącleci chroni umarłych przed żywymi.
Rzecz w tym, że ten sam lęk moralny może zadziałać a rebours. Pierwsza informacja, że stopa pani G. znalazła się w trumnie pana J. "porazi" opinię publiczną; to słowo "porażające" wyleje się z mediów. Znajdą się krewni - już takie i tacy są - który będą publicznie płakać nad zbezczeszczenim rytuału pogrzebu ciał. Nie teraz, lecz sześć lat temu.
Ciała zmartwychwstanie nie jest już wprawdzie rozumiane przez ludzi wierzących dosłownie, obietnica dotyczy "nowego ciała" w chwili paruzji, ale pomieszanie szczątków wykracza poza granice, narusza świętość starszą zresztą niż chrześcijaństwo.
Tymczasem ono - szczątków pomieszanie - było faktem, makabrycznym faktem. Jak opowiadał "Wyborczej" w 2012 roku Paweł Deresz: "Kiedy poprosiłem o odsłonięcie zwłok mojej żony, omal nie zemdlałem. Wtedy lekarz albo pielęgniarz zwrócił uwagę, że i tak mam szczęście, że zwłoki żony są prawie w całości. A potem powiedział o głowie jednej z ofiar, której trzeba było długo poszukiwać".
"Poszukiwania dotyczyły nie tylko głowy, i nie tylko tej jednej ofiary, ale i wielu innych części ciała wielu osób. W tym zgiełku musiały nastąpić pomyłki" - mówił Deresz.
Opowieści o pomieszaniu ciał będą się nakręcać, a swoją robotę wykonają w tym tabloidy, które już zapewne szykują stanowiska fotograficzne na cmentarnych murach. Prezydent i premier wyrażą współczucie starannie zaadresowane do wybranych rodzin ofiar, a Macierewicz - naczelny kapłan smoleńskiej religii - retorycznie zapyta: "czy można mieć zaufanie do władzy, która nie potrafiła uszanować ciał ludzi poległych dla Polski", skoro "Tusk" oddał polskie ciała w rosyjskie ręce".
"Czy podczas identyfikacji towarzyszyli panu polscy lekarze?" - pytała "Wyborcza" Deresza. "Nie, tylko rosyjscy" - odpowiedział.
Prawda zwycięży - powtarzał Kaczyński na kilkudziesięciu kolejnych miesięcznicach. Niedawno mówił, że przeciwnicy wciąż budują mur, który oddziela nas od prawdy - wydobycie ciał z grobów ma sprawić, że ten mur runie, a Polacy raz jeszcze zanurzą się w świecie smoleńskiego koszmaru.
Szef podkomisji Macierewicza Wacław Berczyński informował w marcu:
"Podkomisja zapoznaje się z informacjami niezbędnymi do analizy okoliczności Katastrofy Smoleńskiej [pisownia oryginalna, duże litery są przejawem myślenia religijnego na stronie MON]. Wykonane w tym okresie prace podzielić można na 3 grupy:
a) rozpoznanie dokumentacji,
b) zapoznanie się z opracowaniami analitycznymi,
c) oględziny samolotu Tu-154 M nr 102.
W ocenie Podkomisji badany samolot (bliźniaczy do prezydenckiego tupolewa) stanowi niezwykle cenne źródło wielu informacji technicznych i eksploatacyjnych".
Oto grupa 20 naukowców przystępuje do zadania badawczego z kilkumilionowym budżetem i okazuje się, że jedyne badania, które prowadzą to zwiedzanie "bliźniaczego TU-154". W dodatku nie całkiem bliźniaczego, bo w Modlinie stoi wersja 102, a nie 101.
"O widzi pan, panie kolego, gdzieś tutaj wstawiono te dodatkowe fotele" - coś takiego rodzi frustrację w każdym badaczu. Zwłaszcza jeśli jest specjalistą od betonu, który chce się wykazać w problematyce lotów.
Gwoździem programu konferencji z 15 września było wygrzebane z załączników raportu Millera zdjęcie przedstawiające dwa kawałki metalu na 30 i 60 m przed uderzeniem w "pancerną brzozą" (mało kto zauważył, że brzoza, która do niedawna miała być fantomem komisji Millera, wróciła do łask. Podkomisja już nie kwestionuje, że samolot o nią zahaczył).
Macierewicz triumfował: „Te części nie mogły się odbić od brzozy i cofnąć, ani nie mogły się w inny sposób oderwać, bo tam nie ma innych przeszkód naturalnych, o które [samolot] mógł uderzyć. To musiała być inna przyczyna, niewątpliwie samolot zaczął rozpadać się w powietrzu dużo przed brzozą”.
W rozmowie z OKO.press Maciej Lasek potwierdził, że „jeden z tych dwóch elementów może być – choć nie musi – częścią skrzydła, drugi – po długich dyskusjach – uznaliśmy prawie na pewno za śmieć”.
Na pewno śmieciem jest całe rozumowanie Macierewicza. Raport Millera szczegółowo dokumentuje, że zanim tupolew zderzył się z brzozą, kilkakrotnie zahaczał o drzewa i krzewy. "Oko" już to szczegółowo opisało.
Komisja Millera, a potem zespół Laska i eksperci prokuratury, wykonali dobrą robotę.
Katastrofa jest dobrze wyjaśniona. Nic dodać, nic ująć, co najwyżej ściemniać, mieszać i kłamać.
Zapowiadana od kilku dni wizyta ludzi Berczyńskiego w Moskwie niewiele tu zmieni. Teoretycznie mogą dokonać kolejnego odczytu zachowanych rejestratorów. Na pokładzie tupolewa było ich pięć, cztery przeżyły katastrofę.
Wszystkie rejestratory a także zapisy TAWS (systemu ostrzegania, który powtarzał "PULL UP") są w Moskwie. Nawet jeśli były odczytywane w Polsce czy USA, wracały do Rosji.
Teoretycznie zespół Berczyńskiego może raz jeszcze odworzyć zapis wszystkich sześciu urządzeń, i badać szczątki wraku, choć i to eksperci Millera już zrobili.
Tyle, że Berczyński nie ma odpowiednich specjalistów i musi bać się ośmieszenia. Poza tym wymagałoby to współpracy z Rosjanami, co z punktu widzenia religii smoleńskiej jest trudne.
No bo jak tu wymieniać informacje czy uścisnąć rękę diabłu, czy jeszcze gorzej - blond diablicy Tatianie Anodinie?
Zespół Macierewicza - nawet jeżeli do wizyty w Moskwie kiedyś dojdzie - skazany jest na naciąganie czy przekłamywanie ustaleń poprzedników. Komisja rozpaczliwie poszukuje sprzeczności i odkrywa np. różnice zapisu czasu na różnych urządzeniach. Eksperci Millera i Laska równie cierpliwie, co bezowocnie, wyjaśniają, skąd to się bierze.
Pomysł rozpędzenia brzozy do szybkości 270 km - odrzucony na szczęście w trosce o los kierowcy tak szybko pędzącego pojazdu - jest tylko smutną parodią eksperymentu dokonanego w ramach prac komisji Millera z użyciem prawdziwego TU-154. Sprawdzono w nim, że zastosowany przez dowódcę samolotu manewr tzw. odejścia przy pomocy autopilota nie mógł się udać w przypadku lotniska tak wyposażonego - czy raczej: niewyposażonego - jak smoleńskie.
"Nagle, po tylu latach, ciało najukochańszej dla mnie osoby staje się dowodem w sprawie" - mówi Izabella Sariusz-Skąpska. Tak, właśnie, w dodatku jedynym nowym "dowodem".
I jedynym materiałem śledczym, który ta komisja będzie umiała "zbadać", przeliczając liczbę palców, guzików, opisując urazy klatek piersiowych i złamane kości.
Zwłaszcza, że komisja Millera tym akurat zajmowała się najmniej, skupiając na wyjaśnieniu, dlaczego doszło do katastrofy. W raporcie opisano ułożenie ciał załogi w chwili uderzenia o ziemią, ale bez szczegółów urazów. O pasażerach raport tylko wspomina: "Zgon 8 członków załogi oraz 88 pasażerów nastąpił z powodu ciężkich wewnętrznych obrażeń wielonarządowych, powstałych w wyniku działania przeciążeń udarowych w trakcie zderzenia samolotu z ziemią".
I przypis: "Do oceny charakteru i lokalizacji obrażeń członków załogi wykorzystano wyniki badań medyczno-traseologicznych przedstawionych w raporcie MAK oraz w opiniach z sądowo-lekarskich sekcji zwłok przeprowadzonych przez ekspertów z dziedziny medycyny sądowej FR".
Teraz do badania przystąpią polskie ręce prokuratury Ziobry, pod polskim okiem ekspertów Macierewicza.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze