Stopy procentowe znów idą w górę - tym razem o jeden punkt procentowy, do 4,5 proc. To środowa decyzja Rady Polityki Pieniężnej, która walczy z rozpędzającą się inflacją. Tracą kredytobiorcy, a w Sejmie słychać o zamrożeniu międzybankowych stóp - a tym samym oprocentowania rat
Taką decyzję Rady Polityki Pieniężnej według niektórych komentatorów można nazwać "jastrzębią" - nawiązując do wypowiedzi prezesa Narodowego Banku Polskiego, który w lutym zapowiadał zdecydowane działanie.
"Pojawiam się przed państwem jako jastrząb. Będziemy robić wszystko, żeby zdusić inflację" - mówił Adam Glapiński w lutym.
Podwyższenie stóp o cały punkt procentowy przekracza prognozy rynkowe. Analitycy bankowi (między innymi mBanku czy PEKAO) spodziewali się ruchu w górę pomiędzy 0,50 a 0,75 proc. Decyzja banku centralnego nie dziwi jednak na tle innych krajów regionu. W marcu węgierski bank centralny postanowił o podwyżce stóp o jeden punkt procentowy do 4,4 proc. W Czechach wynoszą one już 5 proc.
Prezes Adam Glapiński zrezygnował więc z dopuszczanej przez niego wcześniej korekty wysokości stóp pomiędzy posiedzeniami RPP, zrekompensował to jednak zdecydowaną zmianą. Bez wątpienia wiąże się to z zeszłotygodniowym odczytem inflacji.
Ta po raz pierwszy od ponad dwóch dekad osiągnęła dwucyfrowy wynik. Jej wskaźnik wyniósł w marcu (w odniesieniu do tego samego miesiąca 2021) 10,9 proc. Wpływ na to miały szalejące ceny paliw, które z dnia na dzień rosły nawet o 50 gr na litrze. Wyjątkowo wysoka jest również inflacja bazowa, obliczana bez udziału cen paliw, energii i żywności. Po wyłączeniu ich z obliczenia otrzymujemy 6,7 proc.
W tym kontekście to odważny, ale dobry krok - ocenia Tomasz Makarewicz, ekonomista z Uniwersytetu w Bielefeld:
"Decyzja RPP nie jest dla mnie aż tak wielkim zaskoczeniem, jak dla niektórych komentatorów. Uważam też, że jest właściwa. NBP musi pokazać, że bierze inflację na serio" - twierdzi specjalista.
Zauważa też, że NBP może kierować się zamiarem "schłodzenia" rynku. "Trzeba pamiętać, że wzrost inflacji może wynikać ze samospełniającej się przepowiedni. Ludzie spodziewają się wysokiej inflacji, chcą wydawać teraz, firmy mogą więc podwyższać ceny. Uważam, że NBP myśli też o tym, choć wiele z przyczyn inflacji jest poza zasięgiem Banku".
Chodzi między innymi o koszty energii, które dyktują podwyżki cen wielu produktów. Według Makarewicza dobrą monetą są zapowiedzi rządu dotyczące zróżnicowania kierunków, z których skupujemy węgiel, gaz i ropę naftową. Nie można jednak wykluczyć, że nie przyniesie to znaczących oszczędności.
"Niezależnie, czy kupimy węgiel z Australii, czy ropę z Angoli, i tak będzie on miał podobną cenę" - zauważa Makarewicz. - "Warto działać na forum Unii Europejskiej, która jako jedność miałaby większe pole manewru dla negocjacji cen nośników energii".
RPP w uzasadnieniu swojej decyzji wspomina, że inflacja wreszcie spadnie - ale w perspektywie kolejnych lat. Sprzyjać temu może umocnienie naszej waluty. Złotówka znalazła się w tarapatach po napaści Rosji na Ukrainę. Inwestorzy czasowo odpłynęli od naszego rynku (i naszej waluty), kojarząc go z bliskością kraju ogarniętego wojną.
Po podwyżkach rośnie koszt pożyczek zaciąganych przez banki prywatne od banku centralnego, a więc dostępny na rynku pieniądz drożeje.
Dlatego po środowej (6 kwietnia) decyzji Rady widać odbicie złotego, który przed 15:00 zapikował do poziomu 4,60 wobec euro. Tuż po posiedzeniu RPP kurs euro wynosił już ok. 4,63 zł. Autorzy oświadczenia Rady nie wykluczają interwencji na rynku walutowym. Wszystko, by ratować naszą walutę przed zbyt dużymi wahaniami.
RPP nie wyklucza też dalszego lotu "jastrzębim" kursem, zapowiadając kolejne podwyżki stóp. Ma to pomóc w zduszeniu inflacji - między innymi przez ograniczenie dostępu do tanich kredytów i ograniczeniu konsumpcji.
Kolejny raz po kieszeni dostaje się więc osobom spłacającym zobowiązania o zmiennej racie, w tym przytłaczającą większość kredytów hipotecznych. Ich oprocentowanie znajduje się powyżej tego, które przyjmują banki dla zawieranych między sobą transakcji na trzy (WIBOR3M) lub sześć miesięcy (WIBOR6M). Te z kolei przewyższają stopy procentowe NBP.
Problem w tym, że prywatne banki przestały czekać na kolejne decyzje narodowego regulatora i podwyższają WIBOR-y zawczasu. Dlatego niektórzy klienci paradoksalnie mogli odczuć skutek podwyżek stóp... jeszcze przed ich podwyższeniem. Stało się tak w przypadku kredytów, których oprocentowanie było aktualizowane w ostatnich dniach i tygodniach.
"Widać, że banki już spodziewają się zdecydowanego ruchu NBP, ustalając międzybankowe stopy procentowe WIBOR 3M na poziom 4,77 proc. - powyżej obecnej stopy procentowej. Podejrzewam, że sektor spodziewa się wzrostu stopy bazowej z 3,75 proc. na 4,5 proc." - mówił nam w piątek (1 kwietnia) dr Marcin Kędzierski, ekonomista Uniwersytetu Ekonomicznego i analityk Klubu Jagiellońskiego.
Na początku tego tygodnia korekta wobec spodziewanej decyzji dotyczącej stóp była jeszcze bardziej wyraźna: WIBOR3M sięgnął 4,9 proc, WIBOR6M - 5,15 proc.
Jak bardzo ostatnie podwyżki zabolały kredytobiorców?
Podwyżki rat dla sześciomiesięcznego WIBOR-u o wysokości 5,10 proc. obliczył analityk rynkowy Rafał Mundry. Wziął pod uwagę stałą kredyt na 30 lat i stałą marżę bankową w wysokości 2 proc.
Koszt popularnych w większych miastach kredytów o wysokości około 400 tys. zł poszedł w górę drastycznie. Szczególnie mocno odczują to osoby ze stosunkowo nowymi kredytami zaciągniętymi przed podwyżkami stóp.
Jeszcze jesienią zeszłego roku miesięczna rata takiego zobowiązania wynosiła 1519 zł. Przy WIBOR na poziomie 5,10 proc. skoczyła na 2688 zł. Z kieszeni kredytobiorcy odpływa więc ponad 13 tys. złotych w skali roku.
Spada też dostępność kredytów dla osób chcących kupić własne mieszkanie - choć liczba zapytań o nie wzrosła pierwszy raz od dwóch miesięcy. W marcu poszła ona w górę w stosunku do poprzedniego miesiąca o 4,3 proc - podaje Biuro Informacji Kredytowej. Ten trend może się utrzymać, i to niekoniecznie w związku z rosnącymi pensjami i chęcią stabilizacji. Niektórzy będą zaciągać kredyt w obawie przed dalszym wzrostem cen wynajmu i kupna mieszkań.
"Po pierwsze działa efekt psychologiczny związany ze spadkiem poczucia bezpieczeństwa życiowego w obliczu wojny u najbliższego sąsiada" - mówi prof. Waldemar Rogowski, główny analityk Biura Informacji Kredytowej. - "W dłuższej perspektywie może to zwiększyć ryzyko inwestycji w nieruchomości. Z drugiej strony, wzrost popytu na wynajem wpłynie na wzrost cen najmu, co może ograniczyć negatywny wpływ podwyżek stóp procentowych – nawet podwyższona rata kredytu będzie atrakcyjna w porównaniu z wysokością czynszu".
W tej sytuacji przyspiesza debata dotycząca ochrony osób, które mogą mieć problemy ze spłatą wysokich rat kredytów. Lewica zapowiada projekt ustawy na rok mrożący stawki WIBOR na poziomie sprzed podwyżek stóp NBP.
"Sytuacja jest dramatyczna. Setki tysięcy polskich rodzin obawiają się, czy będzie je stać na spłatę. Dlatego mamy propozycję interwencyjną: zamrożenie stawki WIBOR dla osób, które kupiły pierwsze mieszkanie, w którym po prostu mieszkają. Tak, by przez najbliższe 12 miesięcy te osoby nie obawiały się tego, jak spiąć domowy budżet" - mówiła posłanka Partii Razem Daria Gosek-Popiołek.
Wcześniej taki pomysł, przedstawiony na łamach OKO.press przez ekonomistę Marcina Wrońskiego, wywołał burzę. Jego autor jeszcze przed wybuchem wojny i wynikającym z niego rozhuśtaniem rynków wspominał o prognozach dotyczących aż 30-procentowego wzrostu zysków banków w 2022 roku.
Według niego sektor byłoby stać na poniesienie kosztów czasowego zamrożenia WIBOR-u "np. na poziomie z grudnia 2019 roku" - czytamy w artykule Wrońskiego. "Pozwoli to ochronić domowe budżety bez jednoczesnego transferowania miliardów złotych z budżetu państwa do banków komercyjnych" - pisał ekonomista.
Pomysł ten spotkał się z dotkliwą krytyką ze strony jego kolegów po fachu.
"Dr Sławomir Dudek, z którym miałem przyjemność dyskutować w jednym z programów telewizyjnych, pomysł zamrożenia WIBOR określił mianem powrotu do PRL. Zdaniem dr. hab. Jacka Jaworskiego, prof. Wyższej Szkoły Bankowej w Gdańsku, moim celem jest reaktywacja ekonomii politycznej socjalizmu. Dr hab. Mirosław Bojańczyk, prof. Akademii Finansów i Biznesu Vistula, był bardziej radykalny – jego zdaniem korzenie projektu sięgają nie Polski Ludowej, a Korei Północnej" - wyliczał Wroński.
Zdaniem Tomasza Makarewicza ręczne sterowanie WIBOR-em jest możliwe, ale ma swoją cenę. Jeśli będzie dotyczyło również nowych kredytobiorców może wpłynąć na dostępność kredytów - banki mniej chętnie będą udzielać ich taniej, niż wskazywałyby na to warunki rynkowe.
"Zamrożenie stóp międzybankowych da równą ulgę zarówno biedniejszym, jak i osobom bez problemów spłacającym swoje zobowiązania. To manipulowanie naturalnym procesem gospodarczym, bo stawki WIBOR są uzależnione od stóp NBP. Nie chodzi tu o złą wolę członków rad nadzorczych".
Makarewicz proponuje, by banki przejęły część odpowiedzialności za los kredytobiorców. Może się tak stać na przykład poprzez ich dotkliwsze opodatkowanie, z którego wpływy mogłyby wspomóc kredytobiorców znajdujących się w najgorszej sytuacji. Ekonomista przypomina, że wysokie oprocentowanie oznaczają dla banków duże zyski.
"Banki często wykorzystują też momenty, kiedy dany typ kredytu jest tani. Kredyty frankowe są takim przypadkiem - kurs franka był bardzo korzystny, a stopy procentowe w Szwajcarii niskie. Banki starały się sprzedać jak najwięcej tych kredytów - a po jakimś czasie powtórzyły to w przypadku złotówkowych hipotek o zmiennym oprocentowaniu, korzystając z niskich stóp NBP" - twierdzi Makarewicz. - "Te poszły do góry, co mogło zaskoczyć osoby, które nie mają dobrej wiedzy z dziedziny ekonomii. Poza doraźnym działaniem powinniśmy więc w Polsce trochę zwiększyć nadzór finansowy i zobowiązać banki, by lepiej tłumaczyły ryzyko, które podejmują ich klienci".
Według Makarewicza podwyższane stopy procentowe mogą być też sygnałem dla rządzących, którzy powinni przemyśleć swoją politykę mieszkaniową. Na krótszą metę musi jednak wystarczyć doraźna pomoc - przekonuje ekonomista:
"Ktoś mógłby powiedzieć, że są ludzie biedniejsi, którymi trzeba się zająć. Z drugiej strony kredyty spłacają często młode rodziny z małymi dziećmi, które dopiero zaczynają się dorabiać – i dla nich to niebezpieczny okres".
Trudno spodziewać się również, że Rada Polityki Pieniężnej zaciągnie hamulec, a stopy procentowe zaczną spadać lub przynajmniej przestaną rosnąć. Inflacja jest rozpędzona.
Według NBP na spadek jej dynamiki możemy liczyć dopiero w 2024 roku. Najnowsza prognoza NBP na bieżący rok mówi z kolei o średniorocznym wskaźniku wzrostu cen na poziomie aż 9,8 proc.
"Brutalna prawda jest taka, że czas niskich stóp procentowych się skończył. W horyzoncie dwóch-trzech lat nie spodziewałbym się, że kredyty potanieją" - nie pozostawia złudzeń Makarewicz.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze