0:000:00

0:00

Białorusini, podobnie jak reszta świata, dowiedzieli się o inauguracji po fakcie. Z niedowierzaniem przesyłali sobie zdjęcia prezydenckiego konwoju jadącego przez pusty Mińsk w kierunku Pałacu Niezależnasci.

Obrazki ze środowego przedpołudnia (23 września) przypominały zdjęcia z Korei Północnej. Przypuszczenie, że celem podróży tego konwoju może być zaprzysiężenie prezydenta, pojawiło się dopiero gdy w okolice Pałacu Niezależnasci podjechały busy, z których wysypali się ludzie w galowych strojach i reprezentacyjne oddziały milicji.

Przypomnijmy, że reżim Łukaszenki sfałszował sierpniowe wybory prezydenckie.

Przeczytaj także:

Ukryta ceremonia

Początkowo trudno było uwierzyć w te doniesienia, bo w mediach, nawet tych państwowych, nie podawano żadnych komunikatów o planowanej ceremonii. Państwowa telewizja ten fakt przemilczała, nie mówiąc już o transmisji z wydarzenia.

Tego typu utajnienie zaprzysiężenia jest zresztą bezprawne. Ustawa dotycząca urzędu prezydenta zobowiązuje do nagłośnienia całej ceremonii i transmitowania go w państwowej telewizji.

Przysięgę odnowili podobno głównodowodzący wojsk. Ale poza tym nie do końca wiadomo, kto właściwie znalazł się w sali w momencie zaprzysiężenia. A przecież ta sama ustawa zobowiązuje prezydenta do złożenia przysięgi przed posłami do parlamentu, tymczasem niektórzy z nich informacji o planowanej uroczystości podobno nie dostali.

W poprzednich latach takie rzeczy się zdarzały, na państwowe wydarzenia zwożono setki osób. A przemówienie Łukaszenki, które wygłaszał przy okazji kolejnej inauguracji, było pokazywane na reżimowych kanałach telewizyjnych.

Przemowa skierowana do nielicznych

W tym roku państwowa agencja prasowa BelTA ograniczyła się do streszczenia na stronie internetowej przemówienia samo-proklamowanego prezydenta Białorusi.

Oświadczenie otwiera cytat, w którym Łukaszenka sam niejako przyznaje, że jedyne elity, które mu pozostały, to te siłowe i polityczne: „Państwowa polityka z pewnością obrodzi w następnych bohaterów z dziedziny nauki, sztuki i sportu. Chciałoby się, żeby bardziej [niż ci obecni] doceniali wkład państwa i pozostali mu wdzięczni”.

Poza tym Łukaszenka wspominał o tym, że „nie może, nie ma prawa porzucić Białorusinów”. Zaklinał rzeczywistość, twierdząc dzień po kolejnej fali robotniczych strajków, że „pracownicy państwowych zakładów wybrali hale fabryczne, zamiast ulicy, »płoszczy«".

Przyznał jednocześnie, że to samoorganizacja i samopomoc pomagają przetrwać Białorusinom trudny 2020 rok, całkowicie ignorując przy tym fakt, że to on te trudności wywołuje. Poczucie odrealnienia wzmagają słowa, w których powołuje się na wszystkie osiągnięcia Białorusinów w ostatnich latach, zapominając, że to przez jego działania cała branża IT i przemysł logistyczny się z Białorusi właśnie wyprowadzają.

Wielokrotnie podkreślał przy tym, że „w tym kraju, jako jedynym, tzw. kolorowa rewolucja się nie udała”, oraz wydawał się zapewniać sam siebie, że to już koniec kryzysu, co pozostawało w ewidentnej sprzeczności z faktem, że swoje zaprzysiężenie musiał przeprowadzać w tajemnicy, właśnie w obawie przed masowymi protestami.

Poza otaczającym światem

Na ceremonię w Pałacu Niezależnasci nie zostali zaproszeni również dyplomaci, wbrew ogólnie przyjętej praktyce. Łukaszenka z tygodnia na tydzień pogrąża się w otchłani międzynarodowego niebytu.

Rosja wydała po fakcie oficjalny komunikat, w którym stwierdza, że inauguracja prezydenta to wewnętrzna sprawa Białorusi, zapewniając jednocześnie, że Putin do Mińska się w najbliższym czasie nie wybiera.

Rzecznik prezydenta Rosji powiedział przy tym, że jeszcze nie wie, czy Putin będzie gratulował Łukaszence, z czego można wnioskować, że albo Moskwa też jest zaskoczona tą ceremonią, albo Łukaszenka Putina już aż tak nie obchodzi.

Pojedynczy przedstawiciele Zachodu już wcześniej deklarowali, że nie uznają wyników białoruskich wyborów prezydenckich. Teraz trudno nawet oczekiwać od przywódców demokratycznych krajów jakichkolwiek innych deklaracji, niż to, że Łukaszenka swoimi działaniami sam przyznaje, że stracił poparcie społeczeństwa.

Nielegalny prezydent

O ceremonii zaprzysiężenia wypowiedzieli się oczywiście również obecni przedstawiciele opozycji – Pawieł Łatuszka, były minister kultury Białorusi i członek prezydium Rady Koordynacyjnej ds. pokojowego przejęcia władzy, powstałej z inspiracji Swiatłany Cichanouskiej, celnie punktuje, że takie wydarzenie nie tylko przynosi wstyd Białorusi, to jeszcze jest jawnym naruszeniem prawa.

Inni politycy i działacze, tacy jak choćby były kandydat na prezydenta w tegorocznych wyborach Andriej Dźmitrieu, komentowali to wydarzenie nieco mniej poważnie – „Skoro wirusa nie ma, bo go nie widać, to inauguracji też nie było”, odnosząc się do buńczucznego negowania pandemii przez Łukaszenkę.

Całe to wydarzenie ociera się o kpinę. Trudno zrozumieć, dlaczego po 45 dniach od przegranych przez siebie wyborów, Łukaszenka nagle zdecydował się przeprowadzić tajną akcję inauguracji swojej szóstej kadencji jako prezydenta Białorusi, popełniając przy tym tak dużo istotnych błędów. (Przy okazji poprzednich wyborów, inaugurację przeprowadził zgodnie z prawem po 25 dniach od głosowania).

Z pewnością zaprzysiężenie nie pomoże mu w opanowaniu sytuacji w kraju, a zignorowanie prawnych obowiązków prawdopodobnie dodatkowo przysporzy mu problemów, dając rzeczowe argumenty przedstawicielom nowej opozycji, którzy już nie raz udowadniali, że sprawnie wykorzystują swoją wiedzę prawniczą.

Białoruskie społeczeństwo po raz kolejny w ciągu ostatnich tygodni nie może uwierzyć jak oderwany od rzeczywistości jest Łukaszenka, a wyraz swojemu niedowierzaniu i oburzeniu w związku ze środowymi wydarzeniami będzie prawdopodobnie okazywać ze zdwojoną siłą. Pierwsze protesty zaczęły się już w trakcie inauguracji, a na wieczór zaplanowana jest kolejna już ogólnokrajowa akcja protestu.

Aktualizacja 22:00, 23 września

Spontaniczne akcje protestu i blokady dróg w całym kraju były brutalnie rozpędzane przez cały dzień – w Mińsku funkcjonariusze ponownie strzelali i użyli granatów hukowych oraz armatek wodnych.

Po zatrzymaniach niedaleko Stelli, która stoi nieopodal Pałacu Niezależnasci, znowu pełno było zdjęć dokumentujących milicyjną przemoc. Szczególną brutalnością odznaczył się OMON z Brześcia i Mińska. Nagrania potwierdzają również, że kilka osób było rannych na tyle poważnie, że trafiło do szpitali.

Główną taktyką demonstrantów było unikanie spotkań z funkcjonariuszami i blokowanie głównych dróg w miastach, w których protestowali. Mimo to w Mińsku na Puszkinskaj, niedaleko miejsca, w którym zastrzelony został podczas jednego z pierwszych protestów po sfałszowanych wyborach, Aleksandr Trajkowski, manifestanci wdali się w przepychankę z OMON-em.

Wieczorem w bezczelny sposób zatrzymywano dziennikarzy. W uprowadzeniach uczestniczył niesławny już szef departamentu do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcji, Nikołaj Karpienkow, ponownie biegający po ulicach Mińska z pałką w ręku. Przypomnijmy, że wsławił się rozbiciem kawiarnianej witryny, by dostać się do ukrywających się w środku pokojowych manifestantów.

Wyjątkowo dużo dzisiaj pojawia się nagrań z funkcjonariuszami rozmawiającymi z protestującymi – demonstrantki, szczególnie kobiety w średnim wieku, próbują wdać się w dyskusję z OMON-owcami, ale w odpowiedzi słyszą tylko groźby i propagandowe slogany o tym, że nie da się dowieść, że wybory zostały sfałszowane, albo że na ulicach znalazło się mniej niż 10 proc. społeczeństwa.

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Przeczytaj także:

Komentarze