OKO.press analizuję projekt Strategii Cyfryzacji Polski. W niektórych obszarach – np. suwerenności technologicznej czy podejścia do kompetencji cyfrowych – nastąpił postęp. A w niektórych – jak fetyszyzacja „sztucznej inteligencji” i „technologii blockchain” – niestety nie.
Zakończyły się konsultacje Strategii Cyfryzacji Polski, której projekt pod koniec października tego roku ogłosiło Ministerstwo Cyfryzacji. Choć ostatecznej jej wersji jeszcze nie ma, to już sam projekt ciekawie jest zderzyć z umową koalicyjną i zapowiedziami ministra cyfryzacji sprzed roku.
Uwaga na początek: dokument jest sążnisty (prawie 200 stron!), trudno go w pełni podsumować w jednym artykule. Siłą rzeczy skupiam się więc na kwestiach dla mnie istotnych. Nie oznacza to, że tematy, o których nie wspominam, nie zostały w nim poruszone.
Rok temu pisałem, że potrzebny jest kopernikański przewrót w myśleniu o technologii i jej regulacjach i odejście od naiwnego technosolucjonizmu, traktowania wdrażania nowych technologii jako celu samego w sobie:
Chodzi o to, by w centrum naszego myślenia o technologii postawić osoby, obywatelki i obywateli, i ich potrzeby. I świadomie, z rozmysłem dobierać rozwiązania do konkretnych potrzeb, z uwzględnieniem zagrożeń, które te rozwiązania mogą za sobą nieść.
Cenne jest więc moim zdaniem, że autorzy projektu Strategii deklarują jednoznacznie:
uznajemy za główny cel niniejszej strategii podnoszenie jakości życia dzięki cyfryzacji.
Co więcej, czytając ten dokument, odniosłem wrażenie, że – ogólnie rzecz biorąc – nie jest to tylko pusta deklaracja. Podobnie projekt ocenia też w swoim stanowisku (przytoczonym w pełni na końcu tego artykułu) grupa organizacji pozarządowych i ekspertów, od lat aktywnych w debacie dotyczącej roli technologii w społeczeństwie:
„Oddana do konsultacji społecznych Strategia Cyfryzacji Państwa zasługuje na uznanie, ponieważ zawiera wizję, której dotąd Polska nie miała. To krok milowy w projektowaniu polityki technologicznej”.
„Kluczowe znaczenie ma nakierowanie całej strategii na nadrzędny cel, jakim jest poprawa jakości życia obywateli i obywatelek”.
Od dawna w Polsce pokutuje myślenie sprowadzające „kompetencje cyfrowe” niemal wyłącznie do umiejętności technicznych – zdolności obsługi urządzeń czy aplikacji potrzebnych w codziennym życiu, pracy, edukacji.
Projekt Strategii Cyfryzacji Państwa zdaje się unikać tej pułapki: „Obywatele muszą nie tylko umieć korzystać z technologii cyfrowych, ale także robić to w zdrowy sposób, znać zasady higieny cyfrowej czy umieć rozpoznać dezinformację.”
Autorzy projektu zaznaczają, że „zbyt mały nacisk [kładziony jest] na rozwój miękkich kompetencji przyszłości”, wielokrotnie wspominają też o konieczności rozwijania umiejętności krytycznego myślenia, krytycznej oceny jakości i wiarygodności źródeł.
Uznanie kompetencji miękkich za „kompetencje przyszłości” w kontekście cyfryzacji to postęp!
Zgadzają się z tym organizacje pozarządowe w swoim stanowisku, uzupełniając: „Rozwój dydaktyki cyfrowej powinien polegać nie tylko na »dostosowaniu podstawy programowej do postępu technologicznego« (s. 52), ale również służyć budowaniu kompetencji takich jak samodzielność w tworzeniu hipotez, samowiedza, abstrakcyjne myślenie, empatia i współpraca.”
Dobrze też, że projekt Strategii jednoznacznie odnotowuje „rosnące koszty psychospołeczne związane ze sferą cyfrową” i wprost określa „modele biznesowe oparte na uzależnianiu użytkowników od treści i algorytmach śledzących” prowadzące do „osłabienia więzi społecznych czy polaryzacji debaty publicznej” jako problem, który wymaga „kompleksowej odpowiedzi”.
Rok temu pisałem, że w umowie koalicyjnej zabrakło jakiejkolwiek wzmianki o suwerenności technologicznej. Projekt Strategii zdaje się naprawiać ten błąd. Suwerenność technologiczna jest nie tylko obecna, ale pojawia się w dokumencie wielokrotnie, w kontekście szeregu kluczowych obszarów – jak bezpieczeństwo cyfrowe.
„Uzależnienie od rozwiązań dostarczanych przez zewnętrznych dostawców” słusznie wymienione jest w dokumencie jako jedno z zagrożeń w obszarze rozwoju cyfrowego państwa.
Otwarte pozostaje pytanie, jakie to będzie miało przełożenie na rzeczywistość. Polska administracja rozwiązaniami Big Techów stoi. Większość polskich polityków i polityczek, w tym z partii wchodzących w skład koalicji rządowej, wciąż głównie publikuje na zamkniętych sieciach społecznościowych kontrolowanych przez firmy zza oceanu.
Na ten problem zwracała uwagę posłanka Paulina Matysiak w swojej interpelacji „W sprawie obecności administracji publicznej w mediach społecznościowych, neutralności technologicznej oraz suwerenności cyfrowej”.
Zwracają nań też uwagę organizacje pozarządowe w swoim stanowisku, postulując między innymi prawne zobowiązanie administracji publicznej by „publikować w prywatnych sieciach społecznościowych wyłącznie informacje, które są również łatwo dostępne na stronie internetowej danej instytucji.”
Bardzo cenne jest uznanie przez autorów projektu Strategii wartości wolnego i otwartego oprogramowania (termin „open source”, również używany w tym dokumencie, oraz pojawiający się w stanowisku organizacji pozarządowych, w tym kontekście oznacza w zasadzie to samo).
Chodzi o oprogramowanie udostępniane na licencjach pozwalających na jego wykorzystywanie w dowolnym celu, swobodne rozpowszechnianie, oraz jego modyfikację i rozwój – dzięki dostępności jego kodu źródłowego. W takim modelu rozwijane są popularne programy jak przeglądarka Mozilla Firefox czy odtwarzacz VLC; narzędzia profesjonalne jak na przykład Blender; ale i całe systemy operacyjne, jak te oparte na jądrze Linux.
„Tworzenie i wykorzystywanie otwartego oprogramowania jest ważnym narzędziem pozwalającym zapewnić suwerenność cyfrową. Pozwala zmniejszać zależność od określonego, komercyjnego oprogramowania; zwiększa przejrzystość i kontrolę nad wykorzystywanymi technologiami, jest też bardziej efektywne kosztowo” – czytamy w projekcie Strategii.
Nad jego rozwojem i utrzymaniem pracować mogą rodzime firmy. Jednocześnie więc możliwe jest wspieranie rozwoju lokalnego rynku IT. Projekt Strategii przewiduje „wprowadzenie instrumentu finansowania dla firm i programistów na tworzenie otwartego oprogramowania”.
Jak jednak odnotowują organizacje pozarządowe w swoim stanowisku, w projekcie zabrakło jasnej deklaracji, że oprogramowanie tworzone i rozwijane za publiczne pieniądze powinno być publikowane na wolnych i otwartych licencjach.
Postulują więc „przyjęcie, że wszystkie aplikacje i rozwiązania cyfrowe tworzone z publicznych pieniędzy mają otwarty kod źródłowy.”
Narzędzia otwartoźródłowe stanowią podstawę infrastruktury cyfrowej. Chmura Microsoftu, Azure, szeroko wykorzystuje wersję systemy z rodziny Linux; Facebook został zbudowany przy użyciu dostępnego na wolnej licencji PHP; macOS oparty jest o kod źródłowy systemów operacyjnych z rodziny BSD, a Android korzysta z jądra Linux. Przykłady można mnożyć.
Jednak mimo bycia podbudową i fundamentem popularnych usług i systemów, wiele kluczowych projektów wolnego i otwartego oprogramowania jest niedofinansowanych, a osoby rozwijające je robią to hobbystycznie lub po godzinach. Korporacje budujące na tym oprogramowaniu swoje lukratywne usługi nie są skore do dzielenia się zyskami – wszak nie muszą.
Taki stan rzeczy ma swoje konsekwencje: wystarczy wspomnieć dramatycznie niebezpieczną podatność Log4Shell wykrytą trzy lata temu w otwartoźródłowym (i szeroko stosowanym, w tym przez największe firmy technologiczne) projekcie Log4j.
Zapewnienie stabilnego finansowania dla osób i organizacji utrzymujących i rozwijających takie narzędzia jest więc nieodzownym elementem dbania o cyberbezpieczeństwo.
Tego tematu w dokumencie ministerstwa cyfryzacji też na szczęście nie zabrakło, i to w wydaniu szerszym, nie ograniczającym się tylko do wąskiego rozumienia bezpieczeństwa informacji, systemów, czy urządzeń wykorzystywanych przez instytucje publiczne.
„Bezpieczeństwo postrzegamy znacznie szerzej – również w kontekście zdrowia psychicznego czy ochrony obywateli przed szkodliwymi treściami.”
Nie oznacza to, że to „twarde” cyberbezpieczeństwo potraktowane jest po macoszemu. Poświecono mu znaczną część dokumentu.
Dobrze, że wśród zagrożeń wymienione zostały nie tylko „wzrost liczby cyberataków” czy „niski priorytet cyberbezpieczeństwa w polskich firmach oraz w administracji”, ale również mniej oczywiste zagrożenia związane z „popularyzacją smart-urządzeń (IoT – internet rzeczy, ang. Internet of Things)”.
Dobrze też, że proponowane w dokumencie kroki nie ograniczają się wyłącznie do kwestii technologicznych, ale że położono też nacisk na rozwój „świadomości cyberzagrożeń” oraz „kompetencji i wiedzy w zakresie cyberbezpieczeństwa.”
W kontekście bezpieczeństwa cyfrowego wymieniana jest też suwerenność technologiczna. Bardzo słusznie: państwo polskie ma na szczęście dostęp do świetnych specjalistów od bezpieczeństwa informacji, szkoda, że ich analizy i ostrzeżenia bywają blokowane w najpopularniejszej w Polsce sieci społecznościowej.
Nie można niestety powiedzieć, że projekt Strategii całkiem uchronił się od technosolucjonizmu.
Zupełnie arbitralne „50 proc. firm i 80 proc. urzędów wykorzystuje technologie sztucznej inteligencji” wygląda na liście Wybranych celów na 2035 r. zgoła komicznie, zwłaszcza w zestawieniu z pozycjami takimi jak „85 proc. Polek i Polaków posiada przynajmniej podstawowe kompetencje cyfrowe” czy „państwowe systemy i rejestry są w pełni interoperacyjne”.
Nietrudno wszak zrozumieć, w jaki sposób szeroko rozpowszechnione kompetencje cyfrowe i interoperacyjność rejestrów państwowych służą „podnoszeniu jakości życia dzięki cyfryzacji”. Kompetencje cyfrowe pozwalają nam funkcjonować w coraz bardziej zcyfryzowanym świecie; interoperacyjność rejestrów państwowych oznacza, że nie musimy taszczyć stert dokumentów w celu załatwienia sprawy urzędowej.
Ale w jaki sposób miałyby tu pomóc akurat „technologie sztucznej inteligencji”, w oderwaniu od konkretnych potrzeb i wyzwań? Albo czemu zapisywać w strategii, przewidzianej na dekadę, by rozwijany był konkretny typ rozwiązania technologicznego („blockchain”) – przydatnego w konkretnych, wąskich zastosowaniach, tak jak przydatny jest czasem młotek, gdy akurat mamy do wbicia gwóźdź?
To jak postulować, żeby do 2035 r. jakaś ustalona część polskich przedsiębiorstw i instytucji publicznych koniecznie korzystała, powiedzmy, ze śrubokrętów udarowych. Albo zapisywać w ogólnokrajowej strategii konieczność rozwoju technologii młotków. Nie służy to nikomu, poza rzecz jasna producentami tych narzędzi.
Nie mówiąc już o tym, że termin „sztuczna inteligencja” sam w sobie jest niejasny, może przecież oznaczać wszystko i nic: od autokorekty w smartfonie, przez „lodówki, telewizory, pralki czy roboty sprzątające z AI”, po wielkie modele językowe.
Tym bardziej, że jak na razie te „technologie sztucznej inteligencji” w kontekście wykorzystania w administracji publicznej okazują się często wysoce problematyczne – jak na przykład w Holandii, gdzie oparty o uczenie maszynowe system wykrywania nadużyć świadczeń socjalnych przyznawanych na dzieci niesłusznie oznaczył ponad dwadzieścia sześć tysięcy rodzin, powodując prawdziwe życiowe tragedie.
Na szczęście autorzy projektu Strategii problemy ze „sztuczną inteligencją” przynajmniej odnotowują: „wdrażanie AI oznacza nowe możliwości m.in. w obszarze badań, tworzenia treści czy usług, ale wiąże się też z zagrożeniami, które wymagają skoordynowanej odpowiedzi instytucji państwa” – czytamy dalej w dokumencie.
Jaki będzie ostateczny kształt Strategii Cyfryzacji Państwa, dowiemy się niebawem. Dłużej będzie trzeba poczekać na jej efekty. Jak zauważają autorki i autorzy stanowiska organizacji pozarządowych:
"Jesteśmy przekonani, że aby cele te osiągnąć, potrzeba czegoś więcej niż tylko cyfryzacji. Potrzebujemy w Polsce polityki technologicznej powiązanej z polityką społeczną, kulturalną i naukową.
Taka polityka nie może uciekać od głębszych pytań – o wizję świata, społeczeństwa i człowieka w epoce cyfrowej".
Strategia Cyfryzacji Państwa jest ważnym krokiem w kierunku spójnej polityki technologicznej kraju. Pytanie, czy znajdzie się wola polityczna, by te głębsze pytania zadawać, a wynikającą z odpowiedzi na nie wizję realizować. Bez niej, Strategia stanie się wydmuszką, dwustustronicowym koncertem życzeń.
Gospodarka
Polityka społeczna
Krzysztof Gawkowski
Ministerstwo Cyfryzacji
cyberbezpieczeństwo
cyfryzacja
internet
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Komentarze