0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Michal Walczak / Agencja Wyborcza.plFot. Michal Walczak ...

Po tym, jak ginekolog Jan K. – lekarz i wykładowca na Uniwersytecie Szpitala Klinicznego we Wrocławiu – został nieprawomocnie skazany za gwałt na 19-letniej pacjentce, do OKO.press zgłosiły się jego studentki i studenci*

Lekarz zgwałcił 19-letnią Annę, gdy zgłosiła się na zasugerowany przez niego zabieg nacięcia błony dziewiczej. Najpierw poczęstował ją drinkiem z whisky. Tłumaczył, że to „na rozluźnienie”. Potem wstrzyknął jej znieczulenie. Anna zobaczyła, jak Jan K. rozpina rozporek w spodniach. Powiedział: „najlepiej będzie, jak zrobimy to w naturze”. Po gwałcie pacjentka usłyszała od niego, że „ma bezpłatne wizyty do końca życia”.

Z relacji osób, z którymi rozmawiamy, wynika, że Jan K. miał molestować seksualnie swoje studentki. Dowiadujemy się, że:

  • Na zajęciach rzucał niestosowne i skandaliczne komentarze wobec kobiet, do studentek zwracał się protekcjonalnym tonem, mówił do nich: „skarbie”.
  • Próbował dotykać i usadzić na kolanach jedną ze swoich studentek w przerwie między zajęciami.
  • Podczas zabiegu ginekologicznego trzymając ręce w pochwie pacjentki, pytał swoją studentkę o owłosienie w miejscach intymnych.
  • Jedna ze studentek podsyła nam listę cytatów, które wykładowca rzucał w trakcie zajęć. "Mówił nam, że »wstrzykuje kwas hialuronowy w pochwę«, aby »kutas tak fajnie się obijał«.

Studentki, które opowiadają nam, że doświadczyły molestowania seksualnego od Jana K. – werbalnie lub fizycznie – bały się zgłosić zachowanie wykładowcy do władz uczelni. Prawie każda z nich obawiała się, że nie dostanie zaliczenia z przedmiotu. Według ich relacji, osoby, które były świadkami skandalicznych zachowań Jana K., zdawały się do nich „przyzwyczajone”. Często miały „podśmiechiwać się” z jego skandalicznych komentarzy.

„Trzymał rękę w kroczu pacjentki i spojrzał na mnie”

Aleksandra jest studentką położnictwa Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu [red. imię zmienione na prośbę bohaterki, która chce pozostać anonimowa, bo ma przed sobą egzamin zawodowy]. W kwietniu 2023 roku miała praktyki na oddziale Ginekologii I w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu.

„Codziennie inne dwie studentki były przypisane do gabinetu zabiegowego i asystowały przy tak zwanych »zabiegach jednego dnia«. Moja kolej przypadła na dzień, kiedy starszym lekarzem specjalistą na oddziale był dr Jan K.” – mówi OKO.press Aleksandra.

Janowi K. asystowała przy łyżeczkowaniu ścian kanału szyjki macicy i jamy macicy. To zabieg (o tym, że używany jest w ginekologii i położnictwie podczas m.in nieprawidłowego przebiegu porodu/poronienia, pisaliśmy tutaj). Wymaga wykonania znieczulenia ogólnego.

„Na Borowskiej te zabiegi niestety przeprowadza się w znieczuleniu miejscowym, co oznacza, że pacjentki są świadome. Widzą i słyszą wszystko, co dzieje się w gabinecie. Asystowanie wygląda tak, że położna lub studentka siedzi między nogami pacjentki, która leży na fotelu. A obok niej stoi lekarz” – mówi studentka.

Przeczytaj także:

„A ty, to wszędzie taka ruda jesteś?”

„Siedziałam w takiej pozycji i trzymałam wziernik [red. narzędzie medyczne do badania otworów w ciele]. A lekarz – Jan K. – wykonywał zabieg” – mówi Aleksandra.

"Pierwszy komentarz doktora był taki, żebym się go nie bała. Mówił:

»Przesuń się i oprzyj łokieć na moim kolanku«.

Potem, gdy już trzymał ręce w kroczu pacjentki, spojrzał na mnie spod jej kolana i zapytał:

»A ty taka ruda to wszędzie jesteś?«"

– opowiada Aleksandra. Chodziło o owłosienie w okolicach intymnych.

„Miałam wtedy rudy kolor włosów. Zamurowało mnie” – mówi Aleksandra. Nie zareagowała na słowa lekarza.

„Jestem raczej wyszczekana, ale nie mogłam nic z siebie wydusić. To było okropne. Obrzydliwe. Słyszeli to wszyscy. Pacjentka na fotelu, lekarz rezydent, położna zabiegowa i moja koleżanka z roku. Nikt mu nie zwrócił uwagi (!)”.

Aleksandra relacjonuje, że „nerwowo” miała zaśmiać się tylko położna.

„Rzuciła coś w stylu: »Oj panie doktorze, panu to tylko starsze koleżanki powinny asystować«. Miałam wrażenie, że zespół był już przyzwyczajony do sposobu bycia doktora. I byłam zszokowana, że jest dla takiego zachowania przyzwolenie. Oczywiście nie zostało to zgłoszone nikomu z uczelni. Studentki się boją. A ja asystowałam raz. Nigdy więcej nie zgłosiłam się do tego”.

„Najważniejsze to normalny i zdrowy chłopczyk”

Rozmawiamy z Melanią Czaplą, 23-letnią studentka piątego roku, która z Janem K. miała zajęcia z ginekologii w marcu 2023 roku.

"Podczas seminarium o porodzie Jan K. stwierdził, że najważniejsze, żeby chłopczyk urodził się »zdrowy i normalny«. Bo jak wyjdzie »przygłupia dziewczynka, to nic się nie stanie.

Trafi do kuchni i i tak na coś się przyda«.

Kiedy lekarz zobaczył moją minę, stwierdził, że »oho koleżanka próbuje mnie wzrokiem zabić«. Potem żartował, że chyba się na niego obraziłam" – opowiada Melania.

Tłumaczy, że Jan K. w trakcie seminarium opowiadał o ciężarnych, które stosują dietę wegetariańską. Miał mówić wtedy: „Ich dzieci też wychodzą głupie”.

„Wtedy znowu odwrócił się w moją stronę. Rzucił: »koleżance bardzo nie podoba się, co mówię«. Potem wypytywał o moje nawyki żywieniowe”.

„Jako studenci i studentki i studenci pana doktora byłyśmy świadkami jego niestosownych tekstów na zajęciach. Jesteśmy oburzone i oburzeni reakcją naszego uniwersytetu i szpitala. To było obrzydliwe i upokarzające. Zwłaszcza gdy ludzie się »podśmiechiwali« z jego żartów” – mówi Melania.

Żałuje, że nie zgłosiła tego, co mówił do niej Jan K. Ale powszechne „przyzwolenie” na jego zachowanie nie ułatwiało podjęcia takiej decyzji. „Bałam się, że na koniec będzie robił problem z zaliczeniem. Teraz jestem na siebie zła. Mogłam zareagować” – mówi Aleksandra.

„Łapał za biodra, próbował usadzić na kolanach”

"Kilka lat temu – miałam wtedy około 20 lat – jeszcze jako studentka położnictwa, miałam zajęcia praktyczne na sali porodowej, na której pracował ten lekarz. Siedziałam przy biurku nad jakąś dokumentacją czy notatkami, on wtedy podszedł, mówiąc, że musi sprawdzić coś tylko szybko w komputerze. Wstałam, chciałam się odsunąć, zrobić mu miejsce przy komputerze. Pochyliłam się nad biurkiem, zebrałam papiery. A on w tym momencie usiadł, złapał mnie za biodra i

próbował posadzić sobie na kolanach.

Mówił coś w stylu, że przecież oboje »możemy siedzieć«. Zaskoczona szybko odskoczyłam w bok" – mówi OKO.press Anna [red. imię zmienione na prośbę bohaterki].

Anna – podobnie jak większość studentek, z którymi rozmawiamy – bała się zgłosić to, co robił wykładowca. „Do teraz pamiętam tę mieszankę niesmaku, obrzydzenia i szoku, że pozwolił sobie w taki sposób naruszyć moją przestrzeń osobistą. Niestety zabrakło mi wtedy odwagi, żeby zgłosić to prowadzącej”.

„Mam nadzieję, że dzięki nagłośnieniu sprawy coś się zmieni. A lekarze będą odpowiednio karani. Przed zgłoszeniem komuś takiej sytuacji najbardziej hamuje irracjonalny wstyd. Kadra lekarska pewnie sobie tłumaczyła, że przecież zna lekarza tyle lat, że ma takie poczucie humoru, więc można przymknąć na to oko. To jest straszne i obrzydliwe. Nikt nie myśli o tym, że dla takiej dziewczyny ten tekst czy dotyk jest czymś, co zostanie w jej pamięci na zawsze” – mówi Aleksandra.

I odnosi się do wyroku, który Jan K. dostał za zgwałcenie pacjentki – dwa lata w zawieszeniu. „Kilka dni temu, czytając artykuł o tych śmiesznych 2 latach dla ginekologa z Wrocławia, od razu wiedziałam, że musi chodzić o niego” – mówi studentka.

Do dziewczyn z grupy mówił „skarbie”

„Prowadzący odbiegał od tematu zajęć i skupiał się na przekazywaniu swoich tez” – mówi OKO.press Jakub Dyczko student Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Z Janem K. zajęcia miał w pierwszej połowie 2023 roku. Opowiada nam o tym, w jaki sposób wypowiadał się wykładowca podczas zajęć ze studentami.

„Okropnie mówił o pacjentkach. »Dziewczynki«; »dziewczyny« i »one«. Chwalił się, że jest myśliwym. Opowiadał swoje rewelacje, że teraz kobiety mają zaburzenia hormonalne spowodowane modą na niejedzenie mięsa i że jak on każe »takiej« jeść mięso to od razu jej się wszystko normuje” – opowiada Jaku Dyczko.

„Mówił, że jest tyle samobójców, bo nie jedzą mięsa, i mają za mało cholesterolu. Zwracał się do dziewczyn z grupy z protekcjonalnym tonem. Mówił do nich »skarbie«. Może to nie ma okropnego wydźwięku, ale myślę, że pokazuje, jaka jest wartość merytoryczna tego »dydaktyka« i lekarza”.

„Kwas hialuronowy w pochwę”

Jedna ze studentek przesyła nam wypowiedzi Jana K. podczas zajęć ze studentami i studentkami. Lekarz miał mówić o pacjentkach:

  • "Metr 90 pierdnie i urodzi”;
  • „Patrzy na potworka i się cieszy”;
  • „Ja to mylę te kobiety z małym zwierzątkiem”;
  • „Kiedyś, jak były szuwary, to tego nie było widać”;
  • "Nie pomoże lila róż, kiedy dupa stara już”;
  • „No są takie wariatki, przychodzą i chcą mieć takie bułeczki” (lekarz robił zabiegi chirurgiczne waginoplastyki, których celem jest skonstruowanie lub odtworzenie pochwy);
  • "Na powiększenie punktu G, co ciul wie, gdzie on tam jest”;
  • „No chcieli się poświęcić nauce, no, czyli nienormalni”.

„Mówił jeszcze o tym, że »wstrzykuje kwas hialuronowy w pochwę«, aby »kutas tak fajnie się obijał« Oczywiście powiedział, że nikt nic mu nie zrobi, bo jest kolegą rektora” – mówi OKO.press studentka.

Kiedy poszła do gabinetu Jana K. Chciała z nim uzgodnić, kiedy ma pojawić się na zajęciach. „Dostałam od niego wtedy numer telefonu z tekstem, że jak będę potrzebowała jakiejkolwiek pomocy ginekologicznej, to z chęcią mi pomoże”.

Dopiero po tym, jak ginekolog Jan K. został nieprawomocnie skazany za gwałt na 19-letniej pacjentce, Uniwersytet Medyczny odsunął go od zajęć ze studentami. Zapytaliśmy Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu i Uniwersytet Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, czy dostawali wcześniej zgłoszenia o zachowaniu Jana K. Czekamy na odpowiedź.

*Studenci i studentki kontaktowali się z nami przez profil patoginekologia, który nagłośnił sprawę w mediach społecznościowych.

;

Udostępnij:

Julia Theus

Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.

Komentarze