0:000:00

0:00

Prawa autorskie: 29.04.2020 Poznan , ulica Wojskowa . Centrum Medyczyne Drews . Specjlistycze gabinety ginekologiczne . Fot. Piotr Skornicki / Agencja Wyborcza.pl29.04.2020 Poznan , ...

"W pierwszym trymestrze radzimy sobie same i nie mamy już czasu na kolejną redukcję szkód. W drugim i trzecim trymestrze wybór metody jest bardzo ważny i tam właśnie potrzebni są sojusznicy i przeszkoleni lekarze. Nic się nie zmieni, dopóki nic się nie zmieni. W ginekologii polskiej w sprawie aborcji musi się zmienić prawie wszystko" - o standardach aborcyjnych w Polsce i na świecie piszą działaczki Aborcyjnego Dream Teamu - Natalia Broniarczyk i Kinga Jelińska.

Aborcja jest jedną z najdokładniej przebadanych interwencji medycznych. Żaden inny zabieg nie jest rozpatrywany na tak wielu poziomach – od biologicznego, poprzez medyczny, społeczny, psychiczny, bioetyczny, po polityczny i klasowy.

  • Mamy badania mówiące o powodach aborcji, o skutkach aborcji, o skutkach braku dostępu do aborcji.
  • Wiemy, że osoby robią aborcje z różnych powodów i na różnych etapach życia.
  • Wiemy, że decyzja o aborcji dla niektórych jest łatwa, a dla innych trudna, a dla innych i taka, i taka.
  • Wiemy, że statystycznie większość osób, które decydują się na aborcję, ma już dzieci.
  • Wiemy, że czasami szybko podejmują decyzję o aborcji, a czasami potrzebują więcej czasu do namysłu.

Przez ostatnie 30 lat, czyli od czasu wprowadzenia w Polsce ustawy antyaborcyjnej, wiedza na temat bezpiecznej aborcji, ale też sama aborcja uległy przemianom. Czy polski personel medyczny nadąża za tymi przemianami i ma umiejętności konieczne do przeprowadzania bezpiecznej aborcji?

Przeczytaj także:

Bezpieczna aborcja - co trzeba wiedzieć

Bezpieczna aborcja to termin, który podlega przemianom społecznym i kulturowym. Pod koniec ubiegłego wieku na świecie zakorzeniło się przekonanie, że bezpieczna aborcja to aborcja legalna i odbywająca się w szpitalu pod okiem lekarza. Niestety w Polsce to przekonanie ciągle obowiązuje.

Tymczasem medyczna definicja bezpiecznej aborcji wprowadzona przez Światową Organizację Zdrowia mówi wyraźnie: aborcje są bezpieczne, gdy przeprowadzane są bezpiecznymi metodami rekomendowanymi przez WHO, odpowiednimi do długości ciąży, kiedy osoba przeprowadzająca aborcje posiada potrzebne do tego umiejętności.

I tak na Zachodzie "skrobanka" lata temu ustąpiła miejsca metodzie próżniowej, a potem też tabletkom aborcyjnym. W Polsce ta zmiana nie nastąpiła, bo polityka antyaborcyjna zastopowała potrzebę edukowania środowiska medycznego na temat bezpiecznej aborcji i poronienia.

Kolejna sprawa, to stygmatyzacja przerywania ciąży pośród środowiska medycznego. Brak rzetelnej wiedzy na temat nowoczesnych metod aborcji i negatywne nastawienie do aborcji samej w sobie to bardzo szkodliwe połączenie.

Jego ofiarami jesteśmy my - pacjentki - w niechcianych i chcianych ciążach, w trakcie poronienia, przygotowujące się do porodu w domu, bądź w szpitalu.

Z perspektywy zdrowia publicznego na ciążę należy patrzeć jak na spectrum - zaniedbania, braki w wiedzy w jednym obszarze (np. w aborcji) mają negatywne konsekwencje również w przypadku leczenia poronień, komplikacji okołoporodowych czy patologii ciąży.

Aborcyjna Biblia

8 marca 2022 r. Światowa Organizacja Zdrowia opublikowała nowe wytyczne dotyczące bezpiecznej aborcji. Abortion care guideline to długo wyczekiwany i postępowy dokument, który zawiera ponad 50 szczegółowych zaleceń na temat opieki okołoaborcyjnej. Wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia wychodzą od faktów medycznych i antydyskryminacyjnych przesłanek.

Dokument WHO powinien być wyznacznikiem nie tylko w takich krajach jak Polska czy Malta, ale w całej Europie i na całym świecie.

Co jest w dokumencie? WHO m.in.:

  • wzywa do zniesienia nieuzasadnionych medycznie barier w dostępie do aborcji, takich jak obowiązkowe konsultacje, czas do namysłu,
  • wzywa do pełnej dekryminalizacji aborcji, czyli uwolnienia aborcji od przepisów karnych ale też niepotrzebnych regulacji prawnych,
  • wskazuje, że obowiązywanie klauzuli sumienia prowadzi do negatywnych konsekwencji dla pacjentek.
  • zaleca usunięcie ograniczeń w dostępie do aborcji ze względu na długość ciąży czy powód do aborcji
  • zaleca zwiększenie dostępności tabletek aborcyjnych i szersze zastosowanie telemedycyny.

Już w 2012 roku, w poprzedniej wersji rekomendacji, WHO zaznaczała, że aborcje są bezpieczne, gdy przeprowadzane są bezpiecznymi metodami, odpowiednimi do długości ciąży, kiedy osoba przeprowadzająca aborcje posiada potrzebne do tego umiejętności. Dokument z 2022 r. wzmacnia te wytyczne i w pełni zaleca samodzielnie przeprowadzoną aborcję tabletkami jako jedną z wielu bezpiecznych i skutecznych opcji.

Światowa Organizacja Zdrowia kolejny raz wskazuje też, że wiedza i doświadczenie w przeprowadzaniu aborcji jest ważniejsze niż dyplom uczelni medycznej, a wybór konkretnego specjalisty_specjalistki powinien opierać się na preferencjach osoby w ciąży. Ta rekomendacja jest szczególnie ważna z perspektywy osób żyjących w krajach, gdzie karane jest zrobienie aborcji poza oficjalnym systemem opieki zdrowotnej, czyli na przykład w 5 stanach USA.

Na podstawie wieloletnich badań, z perspektywy ekspertów i ekspertek WHO nie ma aż takiego znaczenia gdzie wykonywana jest aborcja i przez kogo. Znaczenie ma natomiast medycyna stawiająca w centrum potrzeby pacjentki, a naszym zdaniem szpitalna opieka nad zdrowiem reprodukcyjnym pokazuje, że jest to koncept nieznany w Polsce.

Choć w większości krajów Europy aborcja jest legalna, to dostęp do aborcji nigdzie nie jest łatwy. My nazywamy tę publikację "Aborcyjną Biblią", która powinna być obowiązkową lekturą na studiach medycznych we wszystkich krajach.

Oto przykład.

Patriarchat i łyżeczkowanie

Metoda łyżeczkowania używana powszechnie w polskich szpitalach już dawno została uznana przez Światową Organizację Zdrowia za przestarzałą i najbardziej inwazyjną. Na Zachodzie ustąpiła miejsca tabletkom aborcyjnym, aborcji próżniowej, czy bardziej zaawansowanym metodom takim jak D&E i D&X.

Wytyczne WHO mówią jasno: łyżeczkowanie należy bezwzględnie zastąpić próżniówką, gdy tylko to możliwe. Tymczasem od polskich ginekologów często można usłyszeć, że po aborcji tabletkami pacjentkę należy wyłyżeczkować.

Dlaczego? Bo tak ich nauczono. Na szczęście zaczynamy obserwować krytykę wewnątrz środowiska. Przy okazji podsumowań skutków drugiej rocznicy nieszczęsnego wyroku TK z 2020r w mediach pojawił się głos polskiej lekarki Michaliny Drejzy pracującej w Anglii, która podkreśla, że “system opieki zdrowotnej w Polsce jest bardzo lekarskocentryczny i patriarchalny. Pacjent ma być bierny, a pacjentka ma być bierna podwójnie”.

W wywiadzie przeprowadzonym przez Annę Dryjańską dr Drejza mówi: “To jest haust świeżego powietrza, że możesz być w kraju, który cię szanuje. Nie dziwię się, że w Polsce pacjentki nie chcą lub boją się zajść w ciążę. W Wielkiej Brytanii nie muszą się bać. A ja mogę je leczyć zgodnie z wiedzą medyczną, a nie ideologią”.

Co więcej, młode lekarki, które współpracują z Aborcyjnym Dream Teamem i które czytają nowe zalecenia, interesują się aborcją, chcą zmieniać rzeczywistość, często skarżą się, że nie mają żadnej mocy negocjacyjnej - podlegają hierarchii szpitalnej.

Po publikacji WHO na portalu onet.pl ukazał się artykuł Lekarek Pro-Abo o najnowszych wytycznych, w którym podkreśla się, że nie trzeba być ginekolożką, żeby umieć robić aborcje: "Organizacje feministyczne zajmujące się aborcją od lat postulują demedykalizację aborcji. Zakłada ona wyprowadzenie z gabinetów lekarskich prostych interwencji medycznych, które mogą być samodzielnie wykonane przez osoby w zaciszu domowym.

Świetnym przykładem procedury, która może i powinna zostać zdemedykalizowana jest właśnie aborcja.

Historycznie kojarzy się ona z zabiegiem łyżeczkowania wykonywanym w gabinecie ginekologicznym, w znieczuleniu przez osobę z dyplomem lekarskim.

Na szczęście te czasy to już przeszłość. Wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) od lat rekomendują aborcję farmakologiczną jako metodę z wyboru w aborcji do 12 tygodnia ciąży. Jest ona nie tylko bezpieczniejsza niż łyżeczkowanie, które może się wiązać z powikłaniami, ale również prostsza i bardziej komfortowa dla osób się jej poddających, gdyż może być w sposób bezpieczny przeprowadzona w domu.

“Jak to? Czy to znaczy, że aborcję może zrobić każda osoba?”

Z zatwierdzonych podręczników dla studentów i studentek medycyny nie dowiemy się nic o przerywaniu ciąży. Aborcji - jednego z najczęściej wykonywanych zabiegów w ginekologii, nie uczy się w trakcie studiów medycznych w Polsce.

Podczas gdy na świecie powoli, ale w końcu i w zgodzie z rekomendacjami WHO, następuje wyjście poza paradygmat licencji (i zwrot w kierunku kompetencji), w Polsce aktywistka przekazująca własne tabletki aborcyjne kobiecie w potrzebie ma proces karny.

W Anglii, Nowej Zelandii czy ostatnio w Kalifornii prawo do wykonywania aborcji w pierwszym trymestrze niedawno zdobyły pielęgniarki i położne. W Polsce szanse na zdobycie teoretycznej wiedzy mają dopiero lekarze i lekarki na specjalizacji ginekologicznej. I tu kolejny raz wkracza polska ustawa antyaborcyjna, która od 1993 roku wypchnęła poza system 99 proc. aborcji.

Ginekolodzy i ginekolożki w Polsce nie mają dużego doświadczenia z osobami w niechcianych ciążach.

99 proc. osób potrzebujących aborcji robi ją poza systemem ochrony zdrowia. W szpitalu zostaje ten 1 proc. osób, których życie i zdrowie i jest zagrożone i/lub gdy stwierdzono ciężkie wady płodu (do pseudowyroku TK).

Ten 1 proc. osób to pacjentki wymagające innego traktowania niż te 99 proc. Różnica jest dosyć istotna: STOSUNEK DO CIĄŻY. Niestety lekarzom i lekarkom wydaje się, że emocje, potrzeby i doświadczenia tego 1 proc. można przełożyć na wszystkie osoby potrzebujące aborcji i tak właśnie wygląda rzeczywistość aborcyjna. Aktywistki aborcyjne wiedzą, że ta rzeczywistość jest bardziej złożona.

Mieć ten spektakl za sobą

Ginekolożki i ginekolodzy w Polsce niestety nie zdają sobie sprawy, że często uczestniczą w spektaklu. Tak, osoby w trakcie aborcji farmakologicznej jadąc do szpitala pytają nas - aktywistki aborcyjne - jak się zachować, żeby lekarz nie zorientował się, że poronienie było sprowokowane.

Wykrycie przez lekarza faktu zażycia tabletek jest jedną z najczęstszych obaw.

Dlatego pacjentki często odgrywają scenę zaskoczenia, udają smutek, wchodzą w pozycję zależności, bo boją się oceny. Obawiają się kontaktu z systemem ochrony zdrowia. Mają niższe oczekiwania wobec jakości usług, chcą mieć spokój, a ten spektakl jak najszybciej za sobą.

Takie zachowania ze strony pacjentek mogą wpływać na utrwalenie przekonania, że aborcja dla osoby w ciąży jest zawsze trudna, ale pacjentki nie zaczną mówić otwarcie o tym, że przyjęły tabletki poronne, jeśli nie zmieni się nastawienie personelu medycznego wobec pacjentek, które są w niechcianej ciąży.

To błędne koło. Personel medyczny musi wysłać wyraźny sygnał:

możecie mówić wprost, że jesteście w trakcie aborcji, a my nie będziemy was oceniać, stygmatyzować, straszyć, wypytywać o niepotrzebne rzeczy ani się nad wami litować.

Aborcja próżniowa i D&E

Z dużą pieczołowitością śledzimy wywiady medialne z polskimi ginekologami i ginekolożkami. W jednym z nich ginekolożka z warszawskiego szpitala przyznała, że w trakcie swojej 14-letniej praktyki tylko raz widziała ssak do aborcji próżniowej. Ginekolożki i ginekolodzy nie mają doświadczenia w aborcji niechcianych ciąż nowoczesnymi metodami.

Przypominamy, że ssak do aborcji próżniowej jest urządzeniem umożliwiającym wykonanie aborcji pomiędzy 6. a 14. tygodniem. Aborcja metodą próżniową w 6. czy 7. tygodniu trwa mniej niż minutę, jest zabiegiem całkowicie bezpiecznym. Ssak jest również wykorzystywany do oczyszczania macicy z resztek po aborcji pod koniec drugiego trymestru.

Rekomendacje Światowej Organizacji Zdrowia podkreślają od kilkunastu lat: łyżeczkowanie bezwzględnie zastąpić metodą próżniową.

W polskich szpitalach, nawet jeśli gdzieś jest ssak, to z powodu braku umiejętności nie wykorzystuje się jego całkowitego potencjału.

Zdarza nam się słyszeć z wywiadów od polskich ginekologów, że “sobie nie wyobrażają użycia ssaka powyżej 9. tygodnia”. Dostęp do najnowszych praktyk medycznych nie powinien zależeć od czyichś wyobrażeń, a nasze zdrowie i bezpieczeństwo powinno być na pierwszym miejscu.

Podczas debaty po warszawskiej premierze filmu “O tym się nie mówi” jeden z lekarzy powiedział, że w Polsce ciąże embriopatologiczne przerywa się wywoływaniem porodu albo cesarką. To jest niezgodne ze standardami ginekologicznymi WHO czy FIGO (Międzynarodowej Federacji Ginekologii i Położnictwa) i świadczy o tym, że polscy ginekolodzy szkolący się po 1993 roku nie znają żadnych nowoczesnych metod aborcji. Ani nie skupiają się na potrzebach pacjentki.

Pacjentka w ciąży embriopatologicznej to często osoba w ciąży chcianej. W takiej sytuacji pacjentka powinna móc zdecydować, czy chce przechodzić przez wywoływanie porodu i mieć możliwość przejścia przez przerwanie ciąży metodą najszybszą i najmniej ją angażującą.

W drugim i trzecim trymestrze aborcje wykonuje się chirurgicznie. Pacjentka otrzymuje tabletki do rozszerzenia szyjki macicy, a potem odbywa się zabieg.

W Holandii, czy Anglii pomiędzy 10. a 14. tygodniem wykonuje się aborcję próżniową, czyli odsysa się zawartość macicy specjalnym ssakiem. Zabieg trwa maksymalnie kilka minut i odbywa się w znieczuleniu miejscowym albo w sedacji (czyli lekkim śnie), jeśli życzy sobie tego pacjentka.

Powyżej 14. tygodnia aborcję wykonuje się nadal chirurgicznie - wprowadza się przez szyjkę macicy i do macicy specjalne narzędzia w celu usunięcia ciąży.

Taka metoda nazywa się Dilatation and evacuation (D&E czyli rozszerzenie szyjki macicy i ewakuacja). D&E jest zwykle przeprowadzany w sedacji. Zwykle zajmuje to 10 do 20 minut i pacjentka może wrócić do domu tego samego dnia. Jeśli pacjentka woli metodę farmakologiczną, aborcja wywoływana jest lekarstwami zwanymi mifepristone i misoprostol.

Powszechne w Polsce łyżeczkowanie czy podawanie oksytocyny zostały zastąpione - zgodnie z najnowszymi wytycznymi WHO - metodami najmniej inwazyjnymi, a o cesarce w ogóle nie ma mowy.

W Wielkiej Brytanii i w Polsce - podobne prawo, inna interpretacja

Mamy w polskiej ustawie antyaborcyjnej zapis o możliwości przerwania ciąży, gdy lekarz specjalista stwierdza, że ciąża stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia osoby w ciąży. Ustawa nie określa limitu, teoretycznie można taką ciążę przerwać do końca jej trwania.

Jak te zapisy realizują szpitale?

Reportaż TVN24 o pani Marinie, przed którą lekarz zataił brak główki u płodu, pokazał, że polscy lekarze i lekarki interpretują zapisy zupełnie inaczej niż angielscy. Sprawa wyszła na jaw dopiero w 30. tygodniu ciąży. W 31. tygodniu Marina zgłosiła się do szpitala z zaświadczeniem od psychiatry, który stwierdził, że kontynuowanie ciąży może zagrażać jej zdrowiu lub życiu. Szpital odmówił aborcji, zmienił decyzję dopiero po powrocie z urlopu dyrektora placówki.

Lekarze odmawiają aborcji nawet wtedy, gdy mają zaświadczenie od specjalisty, a niekiedy nie chcą dać pacjentce odmowy na piśmie, co ułatwia odwołanie od decyzji. Pacjentka pozostaje sama i musi mieć przy sobie numer do prawniczki i spore szczęście.

Prawo aborcyjne w Wielkiej Brytanii jest bardzo podobne do prawa polskiego. Dlaczego zatem w Wielkiej Brytanii można bez większego problemu zrobić aborcję do 23. tygodni i 6 dni, a w Polsce jest tak, jak jest?

Dla nas odpowiedź jest prosta - chodzi o propacjencką i antypacjencką interpretację tych zapisów.

W Wielkiej Brytanii prawo aborcyjne zezwala na aborcję niemal do końca 24. tygodnia ciąży, gdy lekarz/lekarka stwierdza, że kontynuacja ciąży wiązałaby się z ryzykiem dla życia osoby ciąży w większym stopniu niż w przypadku przerwania ciąży. Zagrożenie dla zdrowia i życia interpretowane jest szeroko i zgodnie z definicją "zdrowia" Światowej Organizacji Zdrowia, czyli ogólnego dobrostanu (również psychicznego i społecznego, a nie jedynie braku choroby).

Zgodnie z brytyjskim prawem zakończenie ciąży jest konieczne, aby zapobiec poważnemu trwałemu uszczerbkowi na zdrowiu fizycznym lub psychicznym kobiety. Osoba w ciąży musi odbyć konsultacje z lekarzem, zakomunikować swoją decyzję, a ta konsultacja musi być potwierdzona przez kolejnych dwóch lekarzy.

Co ciekawe, lekarki pro choice (Doctors for Choice UK) protestują przeciwko temu. Uważają, że ta autoryzacja przez kolejnych dwóch lekarzy jest zbędna i wydłuża niepotrzebnie cały proces. Pomiędzy pierwszą konsultacją a dniem zabiegu nie powinno upłynąć więcej niż dwa tygodnie.

Interesujące jest dla nas to, że pomimo podobieństw w zapisach prawa w Wielkiej Brytanii i w Polsce, to u nas według lekarzy muszą wystąpić wady płodu, żeby pacjentka mogła otrzymać zaświadczenie od psychiatry potwierdzające zagrożenie zdrowia, zaburzenia adaptacyjne, depresyjne.

Wszystkie badania, jakie znamy, pokazują, że sam fakt wystąpienia niechcianej ciąży i konieczność jej kontynuacji jest powodem do pogorszenia zdrowia psychicznego, i tak na sprawę patrzą brytyjscy lekarze i lekarki.

W Polsce? Odmowy, kolejne dokumenty, a na koniec (jeśli się uda!) sprawa kończy wywołaniem porodu martwego płodu, które może trwać nawet dobę. Pani Marina miała szczególnie trudno: płód nie miał czaszki, przez co nie było nacisku na szyjkę macicy. Aż trudno uwierzyć, że pacjentka nie miała wykonanej metody chirurgicznej.

W UK zabieg potrwałby 20 minut

Powstaje pytanie: czy polscy lekarze nie znają chirurgicznych metod? Nie chcą się kształcić? Boją się? Chcą mieć czyste ręce. Wiemy, że na pewno nie chodzi o klauzulę sumienia.

W Wielkiej Brytanii, Stanach czy Holandii lekarze i lekarki wykonujące aborcje w drugim i trzecim trymestrze mówią o tym publicznie, są ekspertkami w swojej praktyce.

Jedną z nich jest Patricia Lohr, która jest medyczną dyrektorką Centre for Reproductive Research & Communication, i pracuje dla największej sieci klinik aborcyjnych czyli BPAS.

Chciałybyśmy znać nazwisko polskiego lekarza, który podobnie jak Patricia Lohr mówi otwarcie, że robi aborcje w drugim i trzecim trymestrze, robi je nowoczesnymi metodami, stawiając interes, zdrowie i decyzje pacjentki na pierwszym miejscu, a zabieg aborcji traktuje jako główne zajęcie.

Angielscy lekarze i lekarki bardzo aktywnie walczyli o prowadzenie aborcji tabletkami w domach, bo jak sami mówili: nie ma potrzeby, żeby ją medykalizować, podczas gdy lekarze i ich umiejętności najbardziej potrzebne są w drugim i trzecim trymestrze, gdy osoba w ciąży nie poradzi sobie sama.

Obsesja 12 tygodnia

Tymczasem w Polsce lekarze skupiają się na 12. tygodniu ciąży. Nie powinno nas to dziwić: to przecież właśnie dzięki medycynie płód stał się pacjentem i został niemal magicznie oddzielony od osoby w ciąży.

Badanie USG zostało całkowicie przejęte przez antyaborcyjnych działaczy i wykorzystywane jest przeciwko nam - pacjentkom.

Możliwość zobaczenia płodu, nadanie nazwy “bicie serca” dźwiękom impulsów elektrycznych sprawiło, że mamy dwa byty, w których jedno zagraża drugiemu. Jak się okazuje, dla ginekologów najczęściej osoba w ciąży zagraża płodowi, a nie na odwrót. Dlatego robią wszystko, żeby chronić ciąże, a my podlegamy ochronie, bo jesteśmy gwarancją przeżywalności dla tej ciąży.

Dopuszczalność aborcji do 12. tygodnia to arbitralna decyzja, najczęściej polityczna, motywowana względami ideologicznymi, kompromisami międzypartyjnymi lewicy z prawicą, a potem narzucana społeczeństwu. Termin ten nie jest uzasadniony ani medycznie, ani społecznie.

Czego chce pacjentka?

Ginekolożkom i ginekologom w Polsce miesza się poronienie samoistne z poronieniem zatrzymanym, a poronienie zatrzymane utożsamiają z aborcją. Rzeczywiście, procesy te przebiegają podobnie. Jest jednak jedna zasadnicza różnica, która wpływa na całość, a jest zupełnie pomijana w polskiej debacie o aborcji. Tym czymś jest intencja osoby w ciąży.

  • Poronienie samoistne zazwyczaj występuje z zaskoczenia. Towarzyszące mu krwawienie, ból brzucha mogą być stresujące.
  • Poronienie sprowokowane, czyli aborcja, jest zawsze planowane, a objawy występujące w trakcie są prawie zawsze wyczekiwane.

Jako aktywistki wspierające kobiety w aborcjach każdego tygodnia odpowiadamy na setki wiadomości od osób zamartwiających się o ilość krwi. Musimy je uspokajać, że krwawienie jest wystarczające, że nie musi być większe albo, że jeszcze się rozkręci.

Jedna z najczęściej udzielanych przez nas podpowiedzi dotyczy tego, jak przyspieszyć krwawienie i oczyszczanie się macicy. Tymczasem zdarza nam się słyszeć od medialnie aktywnych lekarzy, że pacjentki są zaskoczone, wręcz niezadowolone z faktu, że krwawią.

Aborcyjne aktywistki i polscy lekarze żyją w dwóch równoległych rzeczywistościach.

Kraj 107 aborcji

W naszej rzeczywistości, czyli krainie 107 aborcji dziennie (tyle było ustawowych zabiegów w 2021 r.), polscy lekarze nie są autorytetami i muszą się jeszcze wiele nauczyć.

Od kilkunastu lat na arenie międzynarodowej, konferencjach ginekologicznych czy w publikacjach obserwujemy szybko postępującą zmianę w opiece aborcyjnej.

  • Najważniejsza dotyczy pełnego poparcia self-managed abortion, czyli tego, co my nazywamy z Polsce samoobsługą aborcyjną.
  • Kolejna zmiana to przewartościowanie - coraz częściej kompetencje i doświadczenie górują nad dyplomami. Z naszej perspektywy - to ogromny sukces.

Uczestniczyłyśmy czynnie w tej zmianie. Nasz ruch aktywistyczny na całym świecie tworzył artykuły naukowe. I właśnie te dane były uwzględnione w konsultacjach nad nowymi wytycznymi WHO i zrewolucjonizowały modele opieki aborcyjnej.

Przez lata samoobsługa aborcyjna tabletkami było postrzegana jako zapchajdziura czy redukcja szkód wyrządzonych przez system i antyaborcyjne polityki. W końcu obserwujemy zmianę.

Ginekolodzy i ginekolożki w Polsce nie lubią aborcji, nie chcą jej wykonywać, a to ma wpływ na nas - na pacjentki.

Negatywny stosunek polskich lekarzy do pacjentek chcących przerwać ciążę potwierdza badanie z 2017 roku „Nie taki diabeł straszny, jak go malują… Aborcja w domu z pomocą infolinii aborcyjnych” przeprowadzonego przez Ibis Reproductive Health, Women Help Women, GIWYN Nigeria i Kobiety w Sieci.

Wywiady z respondentkami - kobietami, które przerwały ciąże w Polsce, potwierdzają, że wiele z nich woli w ogóle nie mówić swoim lekarzom o aborcji. Obawiają się potępienia i odrzucenia. Te, które zdecydowały się powiedzieć swojemu lekarzowi o planie przerwania ciąży, spotkały się ze stygmatyzacją i straszeniem.

Wsparcie, informacje praktyczne i zrozumienie znalazły na infoliniach aborcyjnych i forach internetowych. Lekarze mają prestiż, nawet jak nic nie robią, i skwapliwie go wykorzystują. My na to zaufanie musiałyśmy zasłużyć:

O: Hej. dostałam od swojego ginekologa receptę na miso, wykupiłam lek, ale nie pasuje mi coś w dawkowaniu. Jest inne niż to, które wy podajecie. Czy powinnam zażyć je tak jak on powiedział? To 7 tydzień.

ADT: Cześć! A jakie dawkowanie podał ci gin?

O: kazał dopochwowo dwie dziś i jutro doustnie znowu dwie.

ADT: hmm. Lepiej żebyś wzięła je tak, jak, jak podaje WHO, czyli…

Vivat Misoprostol!

W Afryce misoprostol jest lekiem zarejestrowanym również do leczenia i zapobiegania krwotoku poporodowego. Stanowi skuteczną alternatywę dla oksytocyny, która wymaga zamrażania, i zastrzyku.

W krajach zachodniej i wschodniej Afryki wiele porodów odbywa się bez udziału wykwalifikowanej położnej, głównie ze względu na brak infrastruktury i personelu medycznego. Z punktu widzenia polityki zdrowia publicznego jak najłatwiejszy dostęp do misoprostolu mógłby gwałtownie obniżyć śmiertelność okołoporodową w tych krajach.

Niestety, misoprostol podlega intensywnej medykalizacji i reglamentacji mimo, że jego największy potencjał to wyrównywanie nierówności klasowych w ochronie zdrowia reprodukcyjnego. To jednak zadziałałoby w warunkach wolnego i łatwego dostępu.

Tabletki aborcyjne (i sam misoprostol) powinny być nie tylko wydawane w placówkach ochrony zdrowia. Powinny leżeć na półkach sklepowych tuż obok popularnych lekarstw takich jak paracetamol i apap. Powinny być dostępne przy kasach na stacjach benzynowych obok gum (również tych do żucia).

I przede wszystkim, lekarze i lekarki muszą w końcu nauczyć się prawidłowego dawkowania misoprostolu. Bo póki co, nawet ci, którzy chcą pomóc, robią to nieudolnie.

Prawie za każdym razem, gdy publicznie dzielimy się naszą wizją o misoprostolu na półkach sklepowych w cenie gumy do żucia, pojawia się lekarski głos oburzenia i fałszywa troska o biedne dziewczyny ze wsi czy małych miasteczek.

Lekarzu, lekarko, potrzebujemy cię w 2 i 3 trymestrze

Twierdzenie, że osoby z małych miejscowości czy ze wsi nie mogą skorzystać z aborcji domowej, bo na pewno się bardziej się jej boją, albo nie jest to metoda dla nich, bo w okolicy jest tylko jeden lekarz, jest niesprawiedliwe, upupiające, oparte na fałszywych przesłankach.

I przede wszystkim bazuje na błędnym przekonaniu, że do aborcji farmakologicznej zawsze i bezwzględnie potrzebny jest lekarz i kontrola.

Jakoś (na szczęście!) nie słyszymy głosów, że osoby małych miejscowości nie powinny zachodzić w ciąże. Albo że poronienia spontaniczne są dla nich niebezpieczne, bo w ich okolicy jest tylko jeden lekarz. Te obawy zawsze dotyczą tylko aborcji.

Tymczasem warto przypomnieć, że technologia aborcji farmakologicznej jest szczególnie wartościowa dla społeczności z małymi zasobami i słabym dostępem do infrastruktury. To właśnie aborcja farmakologiczna może być odpowiedzią na brak dostępu do gabinetu medycznego i deficyt personelu medycznego.

Łatwiej jest przewieźć lek, zamówić go do domu, połknąć tabletkę, niż znaleźć pieniądze na lekarza bez klauzuli sumienia, bez fetyszu 12. tygodnia, bez płodocentryzmu, a zwłaszcza - gdy się mieszka w takim kraju jak Polska - kompetentnego i wykształconego

Nie chcemy mieć monopolu na aborcje, a lekarzy potrzebujemy szczególnie w drugim i trzecim trymestrze ciąży. Muszą zapomnieć o skrobankach, dowiedzieć się wszystkiego co trzeba o najnowszych metodach aborcji i stawiać nasze potrzeby w centrum.

W pierwszym trymestrze radzimy sobie same i nie mamy już czasu na kolejną redukcję szkód. W drugim i trzecim trymestrze wybór metody jest bardzo ważny i tam właśnie potrzebni są sojusznicy i przeszkoleni lekarze.

Nic się nie zmieni, dopóki nic się nie zmieni. W ginekologii polskiej w sprawie aborcji musi się zmienić prawie wszystko. Solidaryzujemy się z koleżankami lekarkami i personelem medycznym, który walczy o zmianę, ale często zostaje upupiony przez dziadersów medycyny. I to jest smutne. Piszemy to wszystko z przykrością, bez żadnej satysfakcji.

;

Udostępnij:

Natalia Broniarczyk

Działaczka inicjatywy Aborcja Bez Granic i Aborcyjnego Dream Teamu

Kinga Jelińska

Działaczka inicjatywy Aborcja Bez Granic i Aborcyjnego Dream Teamu

Komentarze