Nowy impuls w kampanii kandydatów opozycji. Prezydenckie konwencje Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Władysława Kosiniaka-Kamysza zostawiły daleko w tyle imprezę, która otworzyła kampanię Andrzeja Dudy dwa tygodnie temu
O konwencji Andrzeja Dudy pisaliśmy, że była smętna, pozbawiona nowych pomysłów i przekazu do osób spoza twardego elektoratu PiS. W sobotę 29 lutego 2020 smętnie nie było. I w Warszawie, gdzie prezentowała się Kidawa-Błońska, i w Jasionce pod Rzeszowem, gdzie przemawiał Kosiniak-Kamysz, widać było dbałość o szczegóły, dobre pomysły, współpracę sztabowców i działaczy.
W tej dziedzinie przez ostatnie lata o dwie długości z przodu był PiS, z niewielkimi wyjątkami (jak pierwsza konwencja Wiosny). Dziś opozycja odrobiła dystans.
To druga z kolei „przytulna” konwencja Koalicji Obywatelskiej. Pierwsza odbyła się z okazji przejęcia władzy w PO przez Borysa Budkę. Po raz kolejny właściwą sceną była publiczność. Kidawa-Błońska nie tylko obowiązkowo - jak każdy kandydat w ostatnich latach - przeszła między ludźmi i uścisnęła wiele rąk, ale pozostała wśród nich przez większą część imprezy.
U Kosiniaka-Kamysza inaczej: wielka hala, stal, łączenie z nieobecnym Pawłem Kukizem (technologia). Powaga i nowoczesność przełamywana ludowymi strojami rozsianymi wśród uczestników.
Wydaje się, że w obu przypadkach taki wybór scenografii ma sens. Kidawa musi udowodnić, że nie jest oddzieloną od ludzi „damą”, a Kosiniak, że stoi za nim ktoś poza własną partią. Oraz że ma „format prezydencki”.
Podczas rzeszowskiej konwencji Kosiniak-Kamysz nie tylko zapowiadał, że będzie prezydentem: on się nim stał.
Mówił nie jak kandydat, ale jak prezydent (zresztą nie od dziś wiadomo, że mówcą jest świetnym), a na koniec wygłosił prezydencką przysięgę.
Oboje główny przekaz skierowali w przyszłość: Małgorzata Kidawa-Błońska obiecała „Polskę pewnej przyszłości”, a Władysław Kosiniak-Kamysz „Rzeczpospolitą nadziei”. Przy czym szef PSL-u sparafrazował słynne wystąpienie Baracka Obamy na konwencji Demokratów w 2004 roku, które rozpoczęło jego drogę ku prezydenturze. Obama mówił: „Nie ma liberalnej Ameryki ani konserwatywnej Ameryki, są Stany Zjednoczone Ameryki” („There’s not a liberal America and a conservative America. There’s the United States of America”).
Kosiniak-Kamysz: „Nie ma Rzeczpospolitej pisowskiej, nie ma Rzeczpospolitej platformerskiej, jest Rzeczpospolita Polska”.
Czy konwencje pozostawiły nas z przekonaniem, że to kandydaci, którzy mają nowe idee dla Polski, fundamentalne rozwiązania dzisiejszych problemów i błyskotliwe propozycje na przyszłość? Nie. Choć pojawiło się kilka nowych pomysłów programowych, wszystkie one mieszczą się w granicach polskiej debaty, jaką toczymy od 2015 roku. Nowe jest poczucie mobilizacji w obu sztabach i dobrej współpracy wewnątrz.
Kandydaci nie wypowiadali się, jakby stali na przegranych pozycjach, może nie byli „głodni sukcesu”, jak chcą niektórzy komentatorzy, ale co najmniej przekonani do tego, co robią. Może tylko tyle wystarczy, żeby wygrać wybory w maju 2020.
Konwencje to polityczny teatr, który pokazuje działaczom, czy sztab jest w dobrej kondycji, a sztabom daje ładne obrazki do klipów wyborczych. Takie jak te:
Gwiazdami obu konwencji byli małżonkowie kandydatów, przy czym żona Kosiniaka-Kamysza okazała się gwiazdą jaśniejszą.
Wygłosiła historyczne przemówienie w polskich prezydenckich kampaniach. Bodaj jako pierwsza w historii żona kandydata na prezydenta przedstawiła swój program.
Zaczęła jednak osobiście: zacytowała sms-a, w którym kandydat przeprasza, że do niej nie oddzwonił, bo ma wiele spotkań, i obiecuje zdążyć na wieczorną kąpiel ich córki. Wątki osobiste wielokrotnie pojawiały się w jej przemówieniu, wygłoszonym z pasją, wzruszeniem i jednocześnie dużą pewnością siebie: „Jak mówi, że kocha, to kocha, jak mówi, że będzie, to będzie, jak mówi, że coś zrobi, to dotrzyma słowa i zrobi” albo „Władek jest prawdziwym mocnym mężczyzną, ale i on czasem potrzebuje wsparcia silnej kobiety. Jestem gotowa pomóc”.
Męża zaprosiła na scenę poufale: „Chodź tygrysie, scena jest twoja”, co natychmiast wytknęły jej prorządowe media.
Jednak najbardziej uderzające w wystąpieniu Pauliny Kosiniak-Kamysz nie były sceny z życia rodzinnego. Te przecież znamy z wielu innych konwencji. Żona prezesa PSL zapewniała, że nie jest tylko statystką: „Będę krzyczeć, będę przypominać o nas - o kobietach, o słabszych, niepełnosprawnych”.
Co zamierza robić, jeśli znajdzie się w Pałacu Prezydenckim wraz z mężem?
Przemawiał jako ostatni "support". Uderzył w tony osobiste i uczuciowe. Przyznał, że ma tremę: „Wiele razy w życiu debiutowałem: jako scenarzysta, reżyser, aktor w węgierskim filmie. A teraz przychodzi mi zadebiutować jako mąż przyszłej pani prezydent”.
Opowiedział, jak zasłabł z głodu podczas pracy nad pierwszym filmem, a Kidawa-Błońska sprzedała swój pierścionek po babci, żeby mógł go skończyć. Później kazała jeszcze zastawić ich dom, by go wspomóc.
Z jego wystąpienia wyłonił się obraz Kidawy-Błońskiej jako kobiety, która umie wspierać innych, umie się poświęcać, ale też zdecydowanie podejmuje decyzje. I mimo swego pochodzenia nie jest bogaczką.
Platforma jest oskarżana o to, że nie umie budzić emocji ani nawiązywać bezpośrednich kontaktów. Konwencja była odpowiedzią na oba te deficyty.
Wszystkie najważniejsze i najbardziej emocjonalne przekazy pochodziły nie z ust polityków, ale zaproszonych gości. A wszystkie wystąpienia odwoływały się do fundamentalnej ludzkiej emocji i kluczowego tematu polityki w ogóle: poczucia bezpieczeństwa. Odwoływały się też do różnych symbolicznych wydarzeń z okresu rządów PiS, ale opierając się na odczuciach i ludzkich historiach, bez wytartych haseł.
Gośćmi byli :
Na tym tle wystąpienie samej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej wypadło dość blado. Tylko początek był mocny:
„Przyszedł czas, by prezydentem Polski została kobieta z Ursusa”.
Kandydatka powtórzyła, że „nic, co dane, nie będzie odebrane”. Zapewniła, że ochrona zdrowia to rzecz najpilniejsza, a serce jej pęka, bo państwo jest głuche na potrzeby pacjentów. Zapowiedziała program zdrowia psychicznego dla młodzieży oraz że powoła Radę Bezpieczeństwa Informacyjnego. Skopiowała postulat Władysława Kosiniaka-Kamysza: emerytura bez podatku.
Jako pierwszy ma złożyć projekt ustawy, "która zagwarantuje każdemu ciężko choremu dziecku, najlepsze dostępne leczenie".
Motywem przewodnim wystąpienia Kosiniaka-Kamysza była nadzieja, patronem - niewymienionym z nazwiska - Barack Obama, a tymi, których cytował - Wincenty Witos (tradycyjnie) i Jacek Kuroń (zaskakująco).
Również on za najważniejszy problem uznał ochronę zdrowia, jednak inaczej rozstawił akcenty: mówił o „bezpieczeństwie zdrowotnym Polaków”. Zapewnił, że „jako prezydent przeprowadzi Polskę przez reformę”. Podkreślał, że prezydent musi być aktywny, bo ma największy mandat demokratyczny.
W przemówieniu Kosiniaka-Kamysza wiele było aluzji pod adresem różnych opiniotwórczych grup i elektoratów, których PSL nie ma na pokładzie. Do uczestników protestów KOD może trafić zdanie "ja z siebie Adriana zrobić nie pozwolę", do inteligentów odwołanie się do dziedzictwa Kuronia.
Wspominał o ludziach starszych, zwłaszcza o tzw. więźniach czwartego piętra, ale większą część przemówienia zajęli ludzie młodzi. Wiele im obiecywał i często się do niech zwracał. "Potrzebują nadziei, że warto zostać w Polsce" - mówił.
Dwie konkretne obietnice mają odpowiedzieć na potrzeby młodych: program mieszkaniowy "własny kąt" i Prezydencki Fundusz Stypendialny. To prawdopodobnie elektorat, o który Kosiniak-Kamysz chce zawalczyć, licząc na wsparcie Pawła Kukiza i powtórzenie jego oddziaływania na młodych z roku 2015.
Niejednoznacznie zabrzmiały wypowiedzi Kosiniaka-Kamysza dotyczące Kościoła. Z jednej strony: "dużo ważniejsze niż wyprowadzenie religii ze szkoły jest wyprowadzenie polityki z kościoła", a z drugiej mocne: "w sprawach polityki nie będę słuchał żadnego biskupa".
Obiecał przejście na "zieloną stronę mocy", wsparcie dla organizacji pozarządowych oraz to, że rozdartą na pół Polskę "precyzyjnie zszyje nicią chirurgiczną". A także to, że w Kancelarii Prezydenta zatrudni ludzi ze wszystkich sił parlamentarnych.
Jego Rzeczpospolita Nadziei "dba o historię i tradycję, ale patrzy w przyszłość".
Obie konwencje pokazały, że opozycja wyciągnęła wnioski z poprzednich przegranych kampanii: wreszcie podczas konwencji nie widzieliśmy atmosfery partyjnej nasiadówki, tylko energię zwartych oddziałów idących walczyć o zwycięstwo. Coraz wyraźniej widać, że to nie będzie kampania podobna do tej z 2015 r. A to może być kłopot dla Andrzeja Dudy.
Po drugie zaś, Władysław Kosiniak-Kamysz udowodnił, że mimo wciąż dość kiepskich sondaży nie porzucił myśli o wejściu do drugiej tury. I kto wie - jeśli jego dalsza kampania będzie na takim poziomie jak sobotnia konwencja, nie jest całkowicie bez szans.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze