Doktor Amani Ballour, bohaterka filmu „Jaskinia. Szpital w ogniu" w oblężeniu i pod bombami prowadziła podziemny szpital podczas wojny domowej w Syrii. Rozmawiała z OKO.press w dniu, w którym niemieccy urzędnicy odmówili jej azylu. Przeczytaj, jak skończyła się jej sprawa
Doktor Ballour kilka lat narażała życie prowadząc podziemny szpital w oblężonej i bombardowanej wschodniej Ghucie. W 2018 roku, po zakończeniu oblężenia wyjechała z Syrii, gdzie groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony reżimu Baszszara al-Asada. O odmowie udzielenia jej azylu autor wywiadu poinformował duże tytuły nad Renem i oddział Lekarzy Bez Granic. Kilka dni później urzędnicy zmienili decyzję – niewykluczone, że dzięki jego interwencji.
Wschodnia Ghuta, obszar na wschód od Damaszku zajęty przez rebeliantów walczących z reżimem prezydenta Baszszara al-Asada, była nazywana „nową Srebrenicą". Podobnie jak ta boszniacka (muzułmańska) enklawa w Bośni była odcięta od świata przez długie cztery lata przez oblegające ją wojska. W Srebrenicy skończyło się masakrą wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni przez siły serbskie. Wschodnia Ghuta była brutalnie bombardowana przez siły Asada i pomagających im Rosjan. Najtragiczniejszym wydarzeniem tego oblężenia był atak chemiczny z 21 sierpnia 2013, w którym życie straciło, według różnych szacunków, od 355 do 1 821 osób.
W 2018 roku siły rządowe opanowały wschodnią Ghutę – na mocy rozejmu została ewakuowana część bojowników i mieszkańców.
Dr Ballour opowiada OKO.press o życiu pod bombami, o pracy podziemnego szpitala, w którym brakowało leków i nie było prądu. O dzieciach umierających z głodu i o ofiarach chemicznego ataku, ale także o tym, jak musiała zmagać się z uprzedzeniami ze strony tych, którzy uważali, że miejsce kobiety jest w domu. Wywiad zawiera drastyczne opisy wojennej rzeczywistości.
Krzysztof Boczek: Wyjechała pani z Syrii w 2018 roku, po ataku chemicznym na wschodnią Ghutę. Podziemny szpital, który pani prowadziła, został zamknięty. Reżyser Feras Fayyad w zeszłym roku ukończył dokument „The Cave”, który był tam kręcony przez dwa lata. Po nominacji do Oscara film stał się słynny, pani też. W marcu przyjechała pani do Niemiec, by starać się o azyl. Z jakim efektem?
Amani Ballour: Kilka dni temu odrzucili mój wniosek. Dziwne, wnioskowaliśmy jako rodzina z mężem, a odpowiedź dostałam tylko ja, mój mąż nie.
Dlaczego odrzucili?
Napisali, że mogę wracać do Syrii, bo tam już jest bezpiecznie. Ale jeszcze przez rok mogę przebywać w Niemczech.
W Syrii nadal morduje się i torturuje przeciwników politycznych. Pani leczyła przez lata przeciwników dyktatora, co czyni panią wrogiem reżimu. Po filmie „Jaskinia...” stała się pani znana na całym świecie. To przecież oczywiste, że nie może pani tam wracać. Może to jakiś błąd ludzki?
Nie sądzę. Często odpowiadają na wnioski po tygodniu, dwóch, a moją sytuację studiowali przez pięć miesięcy, potem mnie przesłuchali i po półtora miesiąca dali odpowiedź. To nie jest błąd.
Szczycące się przyjazną polityką wobec uchodźców Niemcy odmawiają azylu tak zasłużonej osobie?! Nie rozumiem tej decyzji.
Ja też nie. Powiedzieli mi, że kiedy byłam w Syrii, nie zostałam zabita, ani aresztowana, więc jestem tam bezpieczna.
W Syrii zginęło już prawie 600 tys. ludzi, a pani ewakuowała się z oblężonego miasta, odciętego od świata. Poza tym – czy dopiero, gdyby ludzie Asada panią zabili, to dla urzędników byłby dowód, iż nie jest tam bezpiecznie?
Chyba tak. Albo gdyby mnie torturowali.
Nie zabiją mnie w Syrii, bo jestem teraz rozpoznawalna na świecie? To śmieszne. Całkowicie nie rozumiem tej decyzji. Moja prawniczka również. Przyjechałam do Niemiec, bo tutaj jest dużo Syryjczyków. Uczę się języka i tu chciałam praktykować medycynę. Ale po doświadczeniach z wojny i tę sytuację zniosę.
A czy ta publikacja nie przysporzy mi kłopotów?
W demokratycznym kraju? Nie.
W 2012 roku jako studentka zaczęła pani leczyć ludzi rannych w atakach. Już wtedy było źle?
Siły reżimu strzelały do ludzi na ulicach, a potem zaczęli nas bombardować. Nie miałam doświadczenia jako lekarka, ale pomagałam rannym na demonstracjach, bo przecież nie mogli szukać pomocy w szpitalach. Lekarze, którzy pomagali przeciwnikom Asada, byli torturowani i zabijani.
Potem rozpoczęło się oblężenie wschodniej Ghuty – wojsko Asada nie przepuszczało do miasta żywności, lekarstw ani ludzi. Wielu lekarzy wtedy wyjechało. Ja zdecydowałam, że zostaję i będę pomagać, głównie dzieciom – robiłam specjalizację pediatryczną. Po to przecież studiowałam medycynę. Potem wyjazd z miasta nie był już możliwy.
Najpierw zjedliśmy wszystko, co było do zjedzenia. Potem zaczęliśmy głodować. Najgorzej było w 2013 roku. Wiele razy szłam spać głodna. Widziałam tyle dzieci umierających z głodu i nie miałam im jak pomóc. Umierały nawet niemowlaki, bo ich matki z braku jedzenia i głodu nie miały mleka. Mojej przyjaciółce zmarły tak bliźniaki. Codziennie badałam 30-40 dzieci, głównie głodujących. Większość z nich umierała.
W szpitalu nie mieliście nawet podstawowych leków.
W 2015 roku powstały tunele podziemne, którymi szmuglowano jedzenie i niektóre lekarstwa. Wszystko niesamowicie drogie, ale przynajmniej było. Nasz szpital wspierali finansowo m.in. Lekarze Bez Granic. Nie było za to prądu, ani nawet paliwa do generatorów. To drugie zdobywaliśmy paląc plastik. To bardzo niebezpieczny proces – widziałam kilka osób, które spaliły się podczas tej pracy. Wśród nich był mój przyjaciel.
Asad i Rosjanie bombardowali celowo szpitale i placówki medyczne w Syrii. Takie ataki można liczyć w setkach. Czasami polowali nawet na karetki. Tak było też w Ghucie?
Tak. Wszystkie placówki medyczne były celem nalotów, dlatego zeszliśmy pod ziemię. Nasz szpital zbombardowano może ze 20 razy. W 2015 roku, gdy już byliśmy pod ziemią, a Rosja zaczęła wspierać Asada, użyli jakichś kierowanych bomb, głęboko penetrujących. Zabili trójkę moich kolegów pielęgniarzy. To był straszny dzień. W ostatnim miesiącu działania Jaskini w 2018 roku zrzucili na nas bomby beczkowe [zakazane przez konwencję genewską - red.].
Inny szpital wojska Asada podpaliły jeszcze przed oblężeniem. A potem tak często go atakowano, że wszystko wokół było totalnie zniszczone. Po mieście staraliśmy się poruszać tunelami podziemnymi [w czasie oblężenia pod miastem wybudowano całą ich sieć – red.]
Który dzień był najgorszy w tym dramacie?
Dzień ataku chemicznego w 2013 roku. Pierwszego i najsilniejszego. Ta noc była jak z horroru. Północ, spałam. Przyjechał ambulans. „Szybko, szybko, do szpitala!" – krzyczeli sanitariusze.
W wejściu na podłodze leżało pełno ludzi. Głównie dzieci i kobiety. Jedni już nie żyli, a inni umierali w dusznościach. Bardzo szybko i w wielkich bólach. Ciągle śni mi się ta straszna scena. Było bardzo głośno, a personel nie wiedział, co robić.
Cała przestrzeń była zajęta przez duszących się ludzi. Leżeli wszędzie – na podłodze, na łóżkach. Wszędzie śmierć.
Musiałam wybierać, kogo ratować. Wybrałam dzieci. Jeśli pomagałam jednemu, to leżące obok w tym czasie umierało. Było nas tylko czworo lekarzy, reszta personelu to byli wolontariusze bez wiedzy medycznej. Nie wiedzieliśmy, co robić. Ja nie miałam wcześniej doświadczeń z ofiarami ataku chemicznego.
Potem się dowiedzieliśmy, że to był sarin.
W szpitalu mieliśmy tylko jedną butlę z tlenem, do której można było podłączyć maksymalnie trzy maski. Jak wybierać tych, którym ratujemy życie i tych, których skazujemy na śmierć?
(milczenie)
Przygniatająca większość z tych około 200 osób umarła. Głównie dzieci. A to były tylko ofiary w moim szpitalu. W placówkach bliżej miejsc ataku, było więcej trupów.
Były też inne masakry – wojska Asada celowały w zaludnione miejsca. W 2018 zabili w jednym ataku 70 osób (dr Ballour łamie się głos). Tyle ofiar naliczyliśmy tylko w naszym szpitalu.
To jest niewyobrażalne. Brak mi słów.
W 2016 i 2017 roku dzięki tunelom mieliśmy więcej leków, sprzętu, ale i tak niewiele mogliśmy zrobić, gdy dochodziło do takiej masakry. Wnętrzności na wierzchu, urwane nogi, ręce. Bardzo wiele dzieci je traciło. I to był okropny widok – te maluchy bez rączek i nóżek....
Znowu nie wiem, co powiedzieć...
Personel wybrał panią na menadżera prowadzącego szpital. Ale w społeczeństwie syryjskim tradycyjnie kobieta ma siedzieć w domu, a nie uprawiać zawód i to jeszcze taki. A już na pewno nie zarządzać setką ludzi, głównie mężczyzn. Miała pani z tego powodu kłopoty.
Miałam. Niektórzy mężczyźni mówili mi otwarcie, że nie mogę wykonywać tej pracy. Więc musiałam udowodnić, że kobieta może dać sobie radę na tym stanowisku i że możemy konkurować z mężczyznami. Te ataki były dla mnie trudne, ale nie zaskakujące – znam swoją społeczność.
Ostatecznie udało mi się uzyskać społeczną aprobatę – szpital działał. Asad zniszczył w Ghucie wiele szpitali, ale nie nasz – umacnialiśmy go ciągle, ulepszaliśmy tunele. Więc niektórzy mężczyźni w końcu mówili mi: robisz świetną robotę. Cieszyłam się. Bo to znaczyło, że ich też zmieniłam. To była dla mnie dopiero wielka praca.
Przez dwa lata lokalni dokumentaliści pod kierunkiem reżysera, który był tysiące kilometrów od was, filmowali działanie szpitala. Krótko po drugim ataku chemicznym w 2018 roku szpital zamknięto, a was wywieziono do Turcji. Czy film „The Cave” jakoś pomógł Syryjczykom?
Tak uważam. Dlatego zgodziłam się w nim wystąpić, co było bardzo niebezpieczne. Mówi prawdę i przebija się przez rosyjską propagandę, według której byliśmy terrorystami.
Ale też przez Jaskinię przewinęło się tylu pacjentów, rannych, bombardowań, było tyle zgonów... W filmie tego nie widać. Chciałam, by znalazły się tam te wszystkie okropności. Martwe dzieci, dzieci głodujące, ranne, krwawiące, z urwanymi nóżkami, rączkami... Reżyser wytłumaczył mi, że ludzie nie będą chcieli tego oglądać. W końcu przekonałam się do tego, bo to naprawdę rzeczy bardzo trudne do oglądania.
Gdy zobaczyłam film w Turcji, płakałam. Bardzo. Bardzo. Tęskniłam za kolegami, których widziałam na filmie. I tęskniłam za tym miejscem.
Czemu?
My tam czuliśmy się szczęśliwi, bo robiliśmy coś sensownego. Staraliśmy też stwarzać sobie takie momenty radości. Wiem – ludzie tego nie rozumieją. Ale to jest tak głęboko we mnie, że nie potrafię tego dobrze wytłumaczyć.
Wie pan – nie obejrzałam tego filmu już ani razu więcej. To było za trudne.
Dlaczego świat nie pomaga Syrii, tak jak powinien, by zatrzymać Baszszara al Asada? Można było próbować to zrobić przynajmniej przed przystąpieniem Rosji do wojny.
Cały czas mogą to zatrzymać, także teraz. Albo przynajmniej mogą wysyłać dość jedzenia dla ludzi, mleko dla dzieci lub je ewakuować. Jeśli tego nie robią, to według mnie świat nie ma takiej woli. Nie wiem czemu. Nie rozumiem, dlaczego świat pozwolił Asadowi zostać na stanowisku mimo tylu przestępstw i mordów, których dokonał. Syria jest teraz totalnie zniszczona, chyba już z milion ludzi już zginęło...
W 2015 roku 1,2 mln uchodźców przybyło do Europy głównie z Syrii. 500-milionowa Europa nazwała to „kryzysem uchodźczym", choć malutki Liban przyjął trzy razy więcej ludzi. Nowy rząd Polski, stworzony przez PiS, zdecydował nie przyjmować nawet niewielkiej liczby rodzin imigrantów. Wręcz straszył nimi. Co chciałaby pani powiedzieć tym politykom?
To frustrujące jest słyszeć takie rzeczy. Nadal. W Syrii żyją przecież istoty ludzkie. Uciekają przez morze ryzykując życie – tysiące z nich utonęło. Po co mieliby to robić? Poszukują tylko bezpiecznego miejsca do życia, z lepszą przyszłością.
W Syrii chcemy czegoś podstawowego – godności. I wolności. Mamy do tego prawo. Jak inni ludzie. Mamy prawo uciekać i szukać bezpieczeństwa. Domu bez bombardowań, aresztowań i tortur.
Jeszcze w dniu przeprowadzenia wywiadu o odmowie udzielenia azylu doktor Ballour poinformowałem dziennikarzy jednego z większych tytułów Niemczech – „Süddeutsche Zeitung" oraz niemiecki oddział Lekarzy Bez Granic. Następnego dnia informację dostała także dziennikarka „Die Zeit". Trzy dni później, wieczorem 21 grudnia dostaliśmy od Amani Ballour wiadomość, iż urzędnicy zmienili decyzję – udzielono jej azylu. Czeka na decyzję w sprawie męża.
Co spowodowało tak nagłą zmianę? „Mój prawnik napisał odwołanie, ale spodziewaliśmy się, że ta walka potrwa jakiś rok. Nie wiemy, co się wydarzyło, że tak szybko zmienili decyzję”– pisze Amani Ballour z obozu dla uchodźców w Berlinie.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze