Najnowszy sondaż Ipsos dla OKO.press pokazał, że lawinowo spada zaufanie do publicznej oświaty. Aż 55 proc. badanych, gdyby pieniądze nie były przeszkodą, wolałoby posłać dziecko do płatnej szkoły społecznej lub prywatnej. Dlaczego? Co z tego wynika?
OKO.press rozmawia z dr. Pawłem Marczewskim, szefem działu Obywatele w forumIdei, think tanku pro publico bono Fundacji im. Stefana Batorego, w którym zajmuje się nierównościami w dostępie do usług społecznych.
Anton Ambroziak, OKO.press: Młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni, mieszkańcy wsi, małych miasteczek, a także wielkomiejskich aglomeracji – wszyscy, gdyby tylko pieniądze nie były barierą, wybraliby płatną edukację niepubliczną. Co pokazał sondaż Ipsos dla OKO.press?
Paweł Marczewski, Fundacja im. Stefana Batorego: Na tym najbardziej ogólnym poziomie pokazał, że znaczna część Polek i Polaków uznaje szkoły publiczne za nieadekwatne, nie dość renomowane, a także niebezpieczne. Lęk o bezpieczeństwo uczniów pojawił się szczególnie po reformie edukacji, która skutkowała przepełnieniem części placówek, kumulacją roczników, odpływem nauczycieli z zawodu.
Na pewno te dane pokazują też aspiracje. Dla części rodziców płatna szkoła z samej definicji jest lepsza. Gdy wchodzi się w szczegóły obraz staje się mniej wyraźny, bo trzeba zapytać pod jakimi względami ta szkoła ma być lepsza: czy chodzi o wyniki na egzaminach, wszechstronny rozwój dziecka, a może jeszcze coś zupełnie innego.
A czy fantazja o lepszej, płatnej szkole nie jest po prostu odpryskiem całego systemu edukacji? Skoro skupiamy się na wyścigu po jak najlepsze wyniki to naturalne wydaje się wskazanie na szkołę, która – przez sam fakt selekcjonowania uczniów – zapewni „lepszy start”.
Myślę, że precyzyjne opisanie aspiracji wymagałoby przeprowadzenia pogłębionych badań, wywiadów jakościowych.
Na pewno możemy powiedzieć, że krytyczne nastawienie wobec publicznego systemu edukacji staje się coraz bardziej rozpowszechnione. Coraz więcej rodziców jest przekonanych o jego kostyczności, o przeładowanej podstawie programowej. Dużo słyszymy o tym, że szkoła — zamiast uczyć współpracy – bez przerwy testuje, sprawdza i kontroluje. Pewnie część rodziców wskazuje na szkołę prywatną, licząc że uda im się uciec właśnie przed tą gonitwą. Najczęściej są to rodziny inteligenckie, statystycznie – na pewno mniejszość. Szukają szkół otwartych, demokratycznych, uczących kompetencji miękkich. Często chcą mieć też wpływ na program nauczania, oczywiście w ramach podstawy programowej.
Myślę jednak, że sporo rodziców faktycznie marzy o szkołach rankingowych. Wychodzą z założenia, że im wcześniej zacznie się selekcja, tym lepiej wyjdą na tym ich dzieci na kolejnych progach.
Musimy też pamiętać, że szkoły podstawowe i licea to dwa inne światy. Pomiędzy nimi mamy próg selekcji, który różnicuje poziom nauczania. Mamy przecież wiele, świetnych publicznych szkół średnich, do których bardzo trudno się dostać. Wymagania są tak wyśrubowane, że przyjmuje się tylko tych z najwyższymi wynikami. Kwestia tego, czy płaci się czesne czy nie, jest tu drugorzędna.
Możemy oczywiście dyskutować o tym, co o jakości edukacji mówią nam rankingi, które nie mierzą wartości dodanej edukacji, a jedynie pokazują wyniki egzaminów. Na ile mamy faktycznie do czynienia z rewelacyjną pracą szkoły, a na ile do szkoły przychodzą uczniowie, którzy w każdych warunkach osiągnęliby podobne wyniki.
Wydaje mi się, że kluczowa w dyskusji o selekcjonowaniu jest dziś szkoła podstawowa.
To wczesna edukacja jest najważniejsza dla uczniów mniej uprzywilejowanych i to tu powstają często luki, których nie sposób potem zakopać.
Średnie wyniki uczniów niepublicznych szkół podstawowych na egzaminie ósmoklasisty są o kilkanaście procent wyższe niż ich kolegów z publicznych placówek. W 2020 roku w pierwszej 50. stołecznych szkół z najwyższymi wynikami znalazły się tylko cztery samorządowe szkoły podstawowe.
No tak, ale rankingi bazują jedynie na wynikach egzaminu ósmoklasisty. Nie dowiemy się z nich, w jaki sposób szkoła podnosi kompetencje dzieci albo czy rozbudza w uczniach zainteresowania. Siłą rzeczy wśród tych szkół płatnych znajdziemy takie, które swoim sposobem nauczania i kryterium doboru uczniów będą celować w rankingi. I w tym sensie będą one spełnionym marzeniem o prawdziwie pruskiej szkole, która wyciska z uczniów ostatnie poty. Nie są to wcale szkoły ogólnorozwijające, a na pewno nie przystają do naszych wyidealizowanych wyobrażeń o wzorowych modelach edukacji, jak fiński czy holenderski.
Wiemy też, że szkoły niepubliczne często odnoszą sukcesy kosztem wielokrotnej selekcji. Słyszymy historie o uczniach, którzy są wypychani ze szkół, bo nie dociągają do najlepszych wyników. Jestem więc sceptyczny w pokazywaniu przepaści między jakością publicznych i prywatnych placówek w oparciu o rankingi.
Odłóżmy na bok renomę szkół i nietrafione rankingi. Egzamin ósmoklasisty budowany jest na wzór badań PISA, które zamiast wiedzy sprawdzają kompetencje. Skoro uczniowie publicznych placówek osiągają średnio znacznie gorsze wyniki, szczególnie w części matematycznej i językowej, to chyba pokazuje nam pewien niepokojący trend.
Tyle że to nie jest tak, że to polska szkoła publiczna jest o wiele gorsza w uczeniu kompetencji, niż szkoły niepubliczne w naszym kraju. Uśrednione lepsze wyniki w teście PISA uzyskują uczniowie szkół niepublicznych we wszystkich krajach OECD. Do szkół niepublicznych trafiają po prostu na ogół uczniowie z lepszym zapleczem społeczno-ekonomicznym.
Możemy spodziewać się niestety, że konieczność nauki zdalnej w czasie pandemii tylko pogłębi te różnice. Na podstawie danych OECD wiemy, że wyróżnikiem klasowym w czasie pandemii stało się utrzymanie motywacji. O sukcesie edukacyjnym decydują kwestie miękkie, o które wydaje się, że łatwiej zadbać w szkole społecznej, gdzie nauczyciel ma więcej czasu na indywidualną pracę z dzieckiem, a także ogólnie w domach, w których rodzice mają czas i zasoby, żeby intensywnie wspierać edukację swoich dzieci.
W naszym badaniu to osoby młode najchętniej wybrałaby szkołę niepubliczną. Czy to po prostu rozczarowanie własnymi doświadczeniami?
Myślę, że rozczarowanie własnym doświadczeniem w zestawieniu z oczekiwaniami.
Najmłodsze pokolenie wyrastało w micie edukacji jako przepustki do podwyższenia standardu życia: lepszej pracy, lepszych zarobków. I to dla nich zderzenie aspiracji z rzeczywistością było dużo bardziej bolesne niż dla starszych.
W wielu badaniach wychodziło, że to pokolenie ich rodziców i dziadków bardziej ceni szkołę jako źródło sukcesu. W tym sensie, młodzi na szkołę prywatną mogą po prostu projektować swoje – często niezrealizowane – aspiracje i marzenia.
Z badań CBOS wynika, że rośnie nam najbardziej lewicowe pokolenie: nie powinniśmy obserwować zwrotu przynajmniej części z nich w stronę usług publicznych?
Niekoniecznie. Ta lewicowość w badaniach CBOS nie była doprecyzowana. Niekoniecznie musi chodzić o pakiet znany powojennym pokoleniom jako socjaldemokracja, w którym chodziło o rozbudowane państwo dobrobyty, redystrybucję, dobrze sfinansowane usługi publiczne. Bardzo możliwe, że lewica, która nadchodzi oznacza coś zupełnie innego, bardziej kulturowego, czyli troskę o klimat, prawa mniejszości. Może to być też prosty wyraz sympatii politycznych.
W 2019 roku w badaniu CBOS na zlecenie Fundacji im. Stefana Batorego 30 proc. rodziców przyznało, że gdyby mogło, zdecydowałoby się na szkołę prywatną. W sondażu Ipsos nie mieliśmy pytania filtrującego, ale w grupach, w których statystycznie znajdziemy rodziców, odsetek osób, które wskazały płatne szkoły był nawet dwukrotnie wyższy. Czy możemy z tego wyciągać wnioski?
Nie sposób porównywać tych wyników bez żadnych zastrzeżeń i to nie tylko dlatego, że pytania zadano w nich nieco inaczej. Przede wszystkim nasze badanie było wykonane półtora roku temu, w zupełnie innych okolicznościach. Nie mieliśmy pandemii i nauczania zdalnego. Byliśmy za to w apogeum strajku nauczycieli.
Myślę, że gdybym miał ocenić, co może zniechęcać Polaków od szkół publicznych, to powiedziałbym właśnie o doświadczeniach ostatniego roku: problemach z nauczaniem zdalnym, utrzymaniem motywacji, sprowadzeniem edukacji do sprawdzania wiedzy. Tak naprawdę niewiele wiemy o tym, jak wygląda porównanie edukacji zdalnej w szkołach niepublicznych i publicznych. Myślę, że intuicja badanych jest taka, że te płatne dają sobie lepiej radę w nadzwyczajnych okolicznościach, bo mają lepszą infrastrukturę czy mniejsze klasy.
Na płatną szkołę niepubliczną zdecydowanie częściej wskazywali też mieszkańcy dużych miast niż wsi. Czy to po prostu kwestia dostępu do oferty edukacyjnej?
Zdecydowanie tak. W dużym mieście prywatna szkoła jest elementem doświadczenia: twojego albo otoczenia, wielu rodziców może nie mieć dziecka w szkole niepublicznej, ale zna kogoś, kto ma. Na wsi takich placówek jest mniej, choć i tam funkcjonuje jest sieć dobrze działających szkół społecznych, które próbują odejść od centralizacji.
Inne badania pokazują też, że płatna szkoła prywatna na wsi uchodzi za fanaberię. Jest to duży wydatek, który wydaje się być nieopłacalny, również dlatego, że do najbliższej szkoły niepublicznej jest na ogół bardzo utrudniony dojazd.
Poza tym jeśli lokalna szkoła jest nieduża, a kontakt między rodzicami a kadrą nauczycielską dobry, to duże nakłady finansowe na prywatną edukację dziecka nie wydają się sensownym wyborem.
Migracja dzieci z rodzin o wyższym kapitale społeczno-ekonomicznym do szkół prywatnych i społecznych to zjawisko, które obserwujemy od lat. Największą falę odnotowano w 2018 roku, po reformie edukacji. Czy powinniśmy się obawiać coraz większego rozwarstwienia?
Szczerze mówiąc po reformie spodziewaliśmy się skokowego wzrostu uczniów uczących się w szkołach niepublicznych. Wzrost był, ale stabilny. Ekspansja oświaty niepublicznej ma swoje oczywiste ograniczenia związane z pieniędzmi i dostępnością. Gdy musisz płacić, a dodatkowo okazuje się, że dziecko trzeba jeszcze dowozić na lekcje, to raczej odpuszczasz.
Jaką twarz mają więc polskie nierówności edukacyjne?
Wbrew pozorom są bardziej pochowane.
Używając skrótu myślowego powiedziałbym, że polskie nierówności edukacyjne mają oblicze korepetytora.
Nie trzeba wyjmować dziecka z systemu, by tworzyły się wyrwy nie do zasypania. Często „wygrywają” ci, którzy potrafią wykorzystać ofertę publiczną, a do tego uzupełniają ją rozmaitymi zajęciami dodatkowymi. I niekoniecznie są to ci zamożniejsi, raczej ci najlepiej wykształceni i za największymi aspiracjami. Za to nierówności majątkowe w edukacji faktycznie przebiegają na linii płatne-publiczne.
Co najbardziej powinno nas martwić w badaniu OKO.press?
Najbardziej niepokojące jest to, że Polacy tracą zaufanie do szkoły publicznej. Innymi słowy, tracą zaufanie do państwa, którego podstawową funkcją jest dostarczanie bezpłatnej edukacji. Myślę, że publiczna szkoła powoli dogania opinią publiczny system ochrony zdrowia. Dlaczego to niepokojące? Bo każda reforma będzie napotykać opór społeczny. A to oznacza, że usługi publiczne tracą zdolność samonaprawy.
Jedną z rzeczy które komuna dała swoim obywatelom była edukacja. Wykształciła pokolenie ludzi którzy później ją obalili. Obecny rząd robi sobie kpiny z edukacji. Czyżby wyciągnęli wnioski z historii?
Nareszcie! Zaczną znikać oazy intelektualistów. Polityczni ludzie sukcesu z rządu, parlamentu, Krk będą rozmawiać z maturzystami jak równi z równymi. Jak Duda z ruchadlem leśnym, I dama z kolem gospodyń wiejskich, biskupi z kółkiem różańcowym. Morawiecki wreszcie doczeka się pochwał jako ekonomistą, a kaczor zostanie uznany za syna Piłsudskiego i matki boskiej.
Cały problem z publiczną szkołą i jest tak od 30 lat, to jest problem "pruskiego modelu" nauczania i nastawienie na średniaków ( przeciętnie zdolne dziecko) . To powoduje, że zwłaszcza dzieci słabsze nie są w stanie nadarzyć za programem, ale i zdolni są poszkodowani, bo się nudzą i nikt o nich nie dba ( kto by się przejmował 2 czy 3 na 30 dzieci). W prywatnej szkole zajmują się każdym dzieckiem i poświęcają mu dużo czasu. To powoduje że słabszy z prywatnej może mieć lepszą wiedzę niż średni z publicznej. a średni z prywatnej więcej wiedzieć niż zdolny z publicznej. Przestarzały sposób nauczania w państwowych szkołach też robi swoje. w prywatnych często są autorskie programy wynikające z obserwacji dzieci i najnowszej wiedzy.
Moje dzieci chodzą do prywatnej szkoły od 2014 roku bo mnie na to było stać. w ostatnich latach ludzie zaczęli dużo lepiej zarabiać ( widzę to po ludziach w mojej bliższej i dalszej okolicy) , 500 + też zrobiło swoje -znam ludzi gdzie posłali dzieci do prywatnej i było to możliwe właśnie dzięki 500+ . Pseudo reformy obecnej władzy nie miały tu nic do rzeczy. Przed tymi reformami szkoła publiczna była równie zła. I ja tu oczywiście generalizuję – są państwowe np podstawówki lepsze niż większość prywatnych – tam się dyrektorowi i nauczycielom chciało. Niestety większość państwowych jest nastawiony na "obowiązek szkolny" – i robią obowiązek.
(Nadążać – proszę pana)
Uczelnie jeszcze się bronią, chociaż zalew uczelni prywatnych wymusza obniżanie standardów oraz wymogów wobec studentów.
Widać to po poziomie polityków z doktoratem.
Ad Adam 2: nie przypuszczam, aby obecni władcy szkół kierowali się jakimś modelem, zwłaszcza niemieckim. Modelem są zachcianki i majaczenia kolejnych ministrów + doradcy, starających się uzyskać przychylność bonzow partyjnych. Ten styl rozwijania edukacji działa od 30 lat w postaci ciągłych zmian organizacyjnych i programowych. Największym ciosem było wprowadzenie do szkół nauczania religi i dopuszczenie do nauczania katechetow, bez śladu wiedzy o przedmiocie i dydaktyce. Potem, korzystając z przykładu, poszło gładko. Proces degrengolady edukacji nabrał rozpędu za czasów władzy PiS, gdy nieucy w rodzaju Szydło, Morawieckiego, Kaczyńskiego, Dudy zaczeli wypowiadać się w sprawach programowych, lakceważac opinie ekspertów. Skutek jest widoczny. Polska młodzież znika z międzynarodowych olimpiad i konkursów wiedzy, zamiera współpraca międzynarodowa itp. Czas robi swoje. Do szkół wkroczyli nauczyciele – produkty tak spaczonego systemu. Wolontaryzm, nieuctwo i słuzalczosc wobec władzy TKM-ów i Krk będą się w edukacji pogłębiać. Z czasem staną się normą. Jak za komunizmu, gdy pochodzenie społeczne decydowało o dostępności do edukacji i wyksztalcenia.
Tak kierują się systemem – zakuj zdaj zapomnij, nie zadawaj pytań.
Wystarczy zmiana nauczyciela j. angielskiego trzy razy z rzędu i zero zdziwienia po ciosie w twarz w południowym Londynie, po pytaniu "o drogę".
To samo pytanie, w nowojorskim Bronx'ie – śmiertelnie ryzykowne.
Zmiana nauczyciela, to nie cała seria zmian i reform systemu edukacji…to demolka od podstaw niszcząca o wiele więcej oprócz "systemu".
To traumokacja narodowa.
Kwestia uczenia "kompetencji miękkich" w szkołach prywatnych pozostaje nierozwikłana…
Mielenie mózgów prawacka, neoliberalna propaganda odnosi zamierzony skutek. "Publiczne jest zle, publiczne to kumuna!!!111". Burzuje i Ci, ktorym sie wydaje, ze naleza do tej pasozyckiej klasy spolecznej, pragna odciac sie od motlochu, spoconego, z brudem za paznokciami, z zasciankowymi pogladami (dzieki, drogi krk!) i pracujacego na zycie – bo "niezaradnego i leniwego". Najlepiej ten motloch stlamsic juz na starcie i zamiast starac sie wyrownywac szanse, podciac skrzydla i wyzerowac szanse na poprawienie swojego bytu, odsunac je jeszcze dalej za horyzont. 40 lat neoliberalnej, prawackiej propagandy (zaczetej juz przez mlodych czlonkow PZPR, ktorzy nie pamietali Polski sprzed wojny i ekscytowali sie ladnymi opakowaniami kapitalizmu), odnosi coraz lepsze skutki. Jedyna szansa to albo rewolucja albo ucieczka z tego kraju. "Strzelaj lub emigruj".
@Bartosz Kopeć Szkoda amunicji.
Nic im nie pomogło, wyrzucenie do śmieci, naściennej słomianki ukwieconej dekoracyjnie pustymi pudełkami po Marlboro i Camelach, skrzętnie zbieranych pod hotelem po taksiarzach, dziwkach i cinkciarzach.
Nie dziwota, tamte wzorce karier i sukcesów typowe dla tradycyjnej polskiej prywaty, zrobiły z nich systemowych daltonistów.
Dlatego widzą, albo kapitalizm albo komunę. Wszystko poza nimi, ba nawet p o m i ę d z y tymi dwoma systemami ustrojowo-ekonomicznymi jest dla nich jednym – komunizmem.
I tak sobie ich obraz świata widziany przez dziurę w parkanie tłumaczą.
Ich konsekwentnie od 30-40 lat kultywowany brak znajomości języków obcych, lub ich programowe nieużywanie, ma nie tylko podkreślić ich patryjotyczną wierność ojczyźnie i swojskość w knajpie czy na meczu.
Najważniejszym jest, żeby nie dowiedzieć się za wiele o demokratyczno-socjalnych mechanizmach społeczeństw solidarnych ( doskonale funkcjonujących od czasów gdy sami nie byli nawet w planie ich rodziców) ustrojach liberalno-demokratycznych państw opiekuńczych.
cd. Fakt o tym że cały łańcuch jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo, to dla nich komunistyczne brednie, do czasu kiedy sami splajtują.
Na razie wszystko okej, chwalą się swoimi leasingowymi karocami, fonami i domami wiedząc, że te rzeczy realnie do nich nie należą. "Zastaw się a postaw się!" Do czasu.
Jak nie spłacą kredytu to po cichu jeżdżą "do Szkopów, na roboty", albo się wieszają coby nikt ich klęski i poruty nie widział.
Na razie pozostaje \"używać życia\" i robić dobrą minę zwycięzców do przegranej gry.
W ciągłym lęku, że każdego dnia może przyjść eksmisja i pobożny celnik-komornik w markowych bucikach, wywali ich tym samym antykomunistycznym kopem na zbity pysk.
Taki jest koniec prywatnej ballady w turboneoliberalnym państwie, które budowano od neoPRL-u na wzór amerykański, pędząc wyścigowym Polonezem, ignorując RFN, Danię, Szwecję, Norwegię, Finlandię czy Niderlandy.
Dlatego UE traktują jako bankomat, nawet nie próbując znaleźć wymówek na ich wyciągniętą rękę. Podpisali, to im się należy. Ładnie to wygląda z zewnątrz. Nieważne, bo reszta to i tak niesuwerenna \"komuna\".
Po co się uczyć od czołówki, skoro ma się kompleks totalnej ofiary pod presją stadnej ignorancji w duchu typowej, narodowej dumy?
USA daleko, jak się gliniane USA po polsku ulepi, tania podróba nikomu nie podpadnie. Co nie?
No Ty to za dobrej reklamy państwowej edukacji nie robisz. Zwłaszcza jeśli chodzi o ortografię…
Raczej o używanie polskich liter.
Od robienia reklamy, są agencje reklamowe.
Koniecznie potrzebuję dodatkowej, polskiej klawiatury, zamiast znaków z programu, by 99% mojej pracy na komputerze po angielsku czy niemiecku, uzupełnić o 1% wyścigów w pisowni polskiej o puchar Jana Miodka.
Akurat obecnie, gdy większość artykułów online ( nota bene: pisanych przez "profesjonalnych dziennikarzy" używających języka polskiego na codzień) jest stukane na smartfonach, do tego edytorowane przez tępe programy pomocnicze (z lenistwa, bo własny język mają i aktualizują na codzień) co powoduje w nich o wiele więcej błędów niż w moich dawno emigranckich, amatorskich wypocinach. Może jutro…