0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Lukasz Cynalewski / Agencja GazetaLukasz Cynalewski / ...

28 września Onet poinformował, że były minister zdrowia Łukasz Szumowski jest zakażony SARS-CoV-2. Dzień później „Super Express" złapał Szumowskiego na zakupach – zaraz po zakończeniu izolacji. Można by więc założyć, że zaraził się około dwóch tygodni wcześniej, w połowie września.

Tymczasem 13 października Wirtualna Polska podała informację, że Szumowski jest w szpitalu z powodu... zakażenia koronawirusem. Sam minister w rozmowie z mediami powiedział, że najprawdopodobniej jego pierwszy test był fałszywie pozytywny. To całkowicie możliwe, choć nie zdarza się często.

Prawie nie ma testów, które są idealnie czułe (wykrywają wszystkich chorych) i idealnie swoiste (nie mylą poszukiwanego patogenu z niczym innym). Jakość testów może się też różnić w zależności od producenta.

Ale oczywiście to nie znaczy, że należy wszystkie testy na koronawirusa wyrzucić do kosza. Są potężnym narzędziem diagnostycznym, które bardzo pomaga nam w walce z chorobami. Także w przypadku COVID-19.

Test RT-PCR i brudne rękawiczki

Test RT-PCR, którego używa się na całym świecie do potwierdzenia zakażenia wirusem SARS-CoV-2., ma wysokie wskaźniki zarówno czułości jak i swoistości. Wykrywa w końcu RNA wirusa (a raczej DNA, bo łańcuchową reakcję polimerazy można przeprowadzić tylko na DNA, dlatego najpierw trzeba RNA zamienić na tzw. cDNA za pomocą tzw. odwrotnej transkrypcji).

Potem „rozplątuje się" łańcuch DNA i przyczepia do niego startery, które powstały na wzór sekwencji wirusa SARS-CoV-2. Dr hab. Katarzyna Pancer z laboratorium Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Polskiego Zakładu Higieny tak mówiła o tym OKO.press:

„Sekwencja musi się nam zamknąć jak zamek błyskawiczny. Żeby startery się przyczepiły, muszą mieć komplementarną sekwencję. A łączy się z T, G łączy się z C. Przyłączone startery zapoczątkowują reakcję PCR i powstaje produkt, czyli fragment DNA o określonej sekwencji".

Test PCR jest tak czuły, że problemem są w jego przypadku wyniki fałszywie pozytywne z powodu pozostawania w ludzkim organizmie martwych już elementów wirusa po zakażeniu – stąd w Polsce przypadki osób, które tygodniami nie mogły wyjść z kwarantanny, bo wciąż dostawały pozytywne wyniki. Inny problem to zbyt wiele cyklów reakcji łańcuchowej polimerazy podczas testu, które dadzą wynik pozytywny nawet, gdy wirusa w organizmie jest bardzo mało.

W przypadku ministra Szumowskiego – jeśli założymy, że nie jest niesłychanie rzadkim przypadkiem powtórnego zakażenia się koronawirusem – fałszywy pozytyw mógł być też wynikiem błędów osób pobierających wymazy lub laboratorium:

wystarczy, że wirus znajdzie się na rękawiczce osoby zajmującej się próbkami, w odczynnikach, że dojdzie do reakcji krzyżowej z innym materiałem genetycznym.

Na tej samej zasadzie mogą się pojawić wyniki fałszywie negatywne – przy niewłaściwym pobraniu wymazu i nieprawidłowym przechowywaniu próbki, a także – choć to już nie wina testu – jeśli np. pacjent jest badany na późniejszym etapie choroby i wirusa ma głęboko w płucach.

Przypadki wyników fałszywie pozytywnych, a także fałszywie negatywnych są jednak rzadkie – choć oczywiście przy milionach testów wykonywanych codziennie na całym świecie nawet promile urastają do pokaźnych liczb.

Na przykład w Wielkiej Brytanii fałszywe pozytywy przy teście PCR, jak piszą autorzy „Lancetu", dotyczą od 0,2 do 0,4 proc. wykonanych testów. Jeśli chodzi o wyniki fałszywie negatywne, to według tego przeglądu systematycznego może być ich od 2 do aż 29 proc. Bardzo dużo zależy tutaj od przestrzegania procedur.

Więcej na temat tego, na jakiej zasadzie działają testy PCR oraz skąd wzięła się opinia (nieprawdziwa!), że nie nadają się do celów diagnostycznych, mogą przeczytać Państwo w tym tekście z naszej serii o mitach związanych z pandemią.

Przeczytaj także:

Testy antygenowe i nieumiejętność czytania instrukcji

O testach antygenowych ostatnio jest coraz głośniej. Z jednej strony dlatego, że na początku epidemii Ministerstwo Zdrowia zakupiło w Korei Południowej kilkadziesiąt tysięcy takich testów, które okazały się bardzo zawodne. Mimo to skierowano je do szpitalnych SOR-ów, nakazując ich użycie w sposób dość absurdalny: zarówno pozytywny, jak i negatywny wynik u pacjenta z objawami musi być potwierdzony testem PCR. Biorąc pod uwagę, że na SOR zgłaszają się osoby z objawami, oznacza to, że dwa testy czekają każdego.

Posłowie Koalicji Obywatelskiej Michał Szczerba i Dariusz Joński dotarli do wyników kontroli tych testów przeprowadzonej przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny. Wynika z niej, że ich czułość wynosi od 15 do 62 proc. w zależności od czasu analizy próbki. Z kolei Wojewódzki Szpital Zakaźny w Warszawie określił ich czułość na 40 proc.

Zapomnijmy więc o zakupionych przez rząd testach (na potrzeby tego tekstu, bo o ile jeszcze można zrozumieć nieudany zakup w wiosennej pandemicznej gorączce, to wciskanie teraz tych testów szpitalom – już nie).

Skupmy się na testach antygenowych nowej generacji, bo są nieporównanie bardziej czułe. Identyfikują białko wirusa, w odróżnieniu od testów PCR są tanie i dają szybko wyniki.

Na przykład szybkie testy antygenowe produkowane przez koncern Abbott, które Federalna Agencja ds. Żywności i Leków zatwierdziła do użycia w nadzwyczajnym trybie, według zapewnień producenta są prawie tak skuteczne w wykrywaniu zakażenia jak testy PCR. Są poza tym tanie – 5 dolarów – i dają wyniki już po 15 minutach. Są stosowane również w polskich szpitalach.

Jednak o tym, że w przypadku każdego produktu leczniczego trzeba zapoznać się z instrukcją, boleśnie przekonali się odpowiedzialni za bezpieczeństwo Białego Domu. Stosowano tam testy Abbotta jako przesiewowe – badając każdego, kto miał np. uczestniczyć w prezydenckich uroczystościach. Skutek tego jest znany – najprawdopodobniej impreza w Ogrodzie Różanym z okazji desygnowania Amy Coney Barrett do Sądu Najwyższego okazała się tzw. wydarzeniem superroznosicielskim. Koronawirusa złapał nie tylko prezydent Trump, ale ponad 30 innych osób.

Na instrukcji testów Abbotta jest napisane, że powinno się je stosować do wykrywania zakażenia w ciągu siedmiu dni od wystąpienia objawów. Nie do testowania osób, które żadnych objawów nie mają.

Część środowiska naukowego pod wodzą prof. Michaela Miny z Harvardu uważa jednak – i potwierdza to badaniami – że testy o mniejszej czułości, jak testy antygenowe, mogłyby częściowo zastąpić badania PCR, bo w pewnych określonych warunkach są od nich dokładniejsze w wykrywaniu rzeczywistych zakażeń, a nie każdego śladu wirusa.

Testy serologiczne i niepotrzebny wydatek z miejskiej kasy

Testy serologiczne wykrywają przeciwciała anty SARS-CoV-2, czyli te, które nasz organizm wykształcił, gdy walczył właśnie z tym wirusem. Bywają stosowane - także przesiewowo - do wykrywania, czy przechodzimy infekcję obecnie – wtedy w naszym organizmie będą przeciwciała IgM.

Każdy wynik pozytywny powinien jednak być potwierdzony testem PCR, bo częste są wyniki fałszywie pozytywne. Głośna była np. sprawa pięciuset łódzkich przedszkolanek, którym w badaniach przed powrotem do pracy wyszło, że przechodzą infekcję. Testy PCR nie wykazały zakażenia u żadnej z nich. Miasto Łódź niepotrzebnie wydało na testy grube pieniądze.

Są jednak przykłady z Peru i z Chin, gdzie badania przesiewowe wśród osób z objawami i ich kontaktów dały zachęcające rezultaty. Jak jednak zwracają uwagę autorzy wspomnianego już artykułu z „Lancetu", testy serologiczne nie są rekomendowane do przesiewania osób bez objawów (jak łódzkie przedszkolanki) ze względu na zbyt duży odsetek wyników fałszywie pozytywnych.

Są za to przydatne do wykrywania, jaki odsetek populacji przeszedł już zakażenie. Ma to szczególne znaczenie w przypadku koronawirusa, ponieważ większość przypadków jest bezobjawowa. Po zakażeniu w naszym organizmie przez pewien czas – nie wiemy jeszcze jaki, pandemia trwa za krótko – utrzymują się przeciwciała klasy IgG. To przydatne narzędzie dla ekspertów badających rozprzestrzenianie się wirusa, a także potwierdzenie przejścia choroby u pacjentów, którzy mieli objawy, ale negatywne testy PCR.

Jednak Światowa Organizacja Zdrowia nie rekomenduje przyznawania na ich podstawie tzw. paszportów ozdrowieńców – zwolnienia z ograniczeń w kontaktach międzyludzkich osób, które mają dodatni wynik testu serologicznego. Nie wiemy bowiem, czy za jakiś czas nie będziemy mogli zarazić się SARS-CoV-2 ponownie.

Testy to nie wszystko, ale jednak dużo

Zawsze trzeba pamiętać, że testy na koronawirusa są tylko jedną z poszlak, które ma do dyspozycji lekarz diagnozujący chorobę. To poszlaka mocna, ale trzeba wziąć pod uwagę także objawy, zwłaszcza tak specyficzne jak utrata węchu i smaku u młodszych pacjentów, czy charakterystyczny obraz płuc w tomografii.

Prawdopodobieństwo, że chory, który trafił do szpitala, zostanie niewłaściwie zdiagnozowany, jest naprawdę niewielkie.

;
Na zdjęciu Miłada Jędrysik
Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze