Z raportu dla Ministerstwa Infrastruktury wynika, że kierowcy nagminnie przekraczają prędkość w pobliżu przejść dla pieszych. W miastach aż 85 proc., bo "szczególna ostrożność" to martwy wymóg. "Wtargnięcia" pieszych? Margines, podobnie jak zapatrzenie w smartfony. "Domagamy się podjęcia działań, albo dymisji ministra i wiceministra" - piszą aktywiści
W pierwszych dniach lipca Ministerstwo Infrastruktury podało do publicznej wiadomości raport Instytutu Transportu Samochodowego pt. „Badania zachowań pieszych i relacji pieszy-kierowca wrzesień – grudzień 2018 r.”. Do dokumentu jako pierwszy dotarł portal BRD24.pl, który monitoruje bezpieczeństwo polskich dróg.
Resort Andrzeja Adamczyka chciał sprawdzić, co jest przyczyną wysokiej liczby śmiertelnych wypadków, zwłaszcza na przejściach dla pieszych. W 2018 roku w policyjnych statystykach naliczono 803 śmiertelne potrącenia, w tym 271 na pasach. To znacznie więcej niż w krajach Europy Zachodniej.
Drobiazgowa analiza specjalistów z ITS, którą ministerstwo trzymało w ukryciu przez niemal pół roku, zadaje kłam narracji o nieostrożnych pieszych.
Okazuje się, że zdecydowana większość kierowców przekracza prędkość, gdy zbliża się do pasów. W terenie zabudowanym to 85 proc., poza nim - aż 90 proc.
"To, że 85-90 proc. kierowców jedzie za szybko, gdy zbliża się do przejścia, tłumaczy skąd tak duża i ciągle rosnąca liczba wypadków" - mówi OKO.press Jan Mencwel, prezes warszawskiego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.
MJN od miesięcy prowadzi kampanię #ChodziOŻycie, by nakłonić rząd do poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach. Ich pomysły to m.in. bezwzględne pierwszeństwo dla pieszych zbliżających się do pasów - tak, jak jest to m.in. we Francji.
Nic nie wskazuje jednak, by Ministerstwo Infrastruktury zamierzało posłuchać nawoływań i zmienić przepisy.
Wyniki dostarczono resortowi w lutym, ale wiceminister Rafał Weber zatwierdził je do publikacji dopiero 5 lipca. Czyli po tym, jak media obiegła wiadomość, że MI ukrywa raport, a publikacji domagał się Rzecznik Praw Obywatelskich i aktywiści z MJN. A także po tym, jak ministerstwo odpowiedziało na zapytanie RPO, dezyderat sejmowej Komisji ds. Petycji i interpelację posłanki Moniki Rosy.
W każdym z pism Weber użył tego samego, kuriozalnego argumentu: Polska ma inne uwarunkowania kulturowe i podejście poszanowania prawa. A skoro tak, to
"[...] Nie wydaje się właściwym bezpośrednie przeniesienie do polskiego systemu prawnego rozwiązań funkcjonujących w innych państwach europejskich”.
"Trudno nie dopatrzeć się w tej sprawie działań lobbystów. Nie widzę innych powodów, dla których ministerstwo utrzymywałoby, że nie można zmienić przepisów, bo w Polsce mamy inną kulturę niż na Zachodzie. Podczas gdy to właśnie te przepisy decydują o tym, jaką mamy kulturę" - komentuje Jan Mencwel.
"Jeżeli teraz, gdy raport jest już publiczny, żadne działania nie zostaną podjęte, to minister odpowiedzialny za ten stan rzeczy powinien stracić stanowisko" - dodaje prezes MJN.
Z opracowania ITS wynika, że kierowcy nagminnie łamią dopuszczalne limity prędkości, gdy znajdują się w odległości 100 m od pasów.
W obszarach o dopuszczalnej prędkości 50 km/h (miasta i małe miejscowości), ok. 85 proc kierowców przekracza dopuszczalną prędkość dojeżdżając do przejścia. Tam, gdzie dopuszczalna prędkość to 70 km/h, robi to aż 90 proc. kierowców.
Ta tendencja pogorszyła się znacznie w porównaniu z rokiem 2015.
Kierowcy nie poczuwają się jednak do winy. W ankietach przeprowadzonych przez ITS zdecydowana większość prowadzących pojazdy (76 proc.) wyrażała przekonanie, że za problemy na przejściach odpowiadają piesi, którzy zachowują się niewłaściwie. Nieco ponad połowa (52 proc.) wskazywała na nieprawidłowe zachowania samych kierowców.
"Z analiz [...] wynika, że opinie kierowców nie zawsze są zgodne z zarejestrowanymi zachowaniami" - piszą autorzy raportu.
W trakcie badań terenowych ITS zarejestrował zachowania ponad 22 tysięcy pieszych oraz ponad 310 tysięcy pojazdów. Badania ankietowe przeprowadzono na próbie ponad 800 kierowców i pieszych, a obserwacje stosowania odblasków na próbie ponad 600 pieszych.
Jak podkreślają badacze, wyniki są reprezentatywne dla całego kraju.
Kierowcy wydają się dość dobrze znać swoje obowiązki - aż 89 proc. wie, że powinni zachować szczególną ostrożność przy zbliżaniu się do przejścia. Jak podkreśla Jan Mencwel, przepis o szczególnej ostrożności jest jednak martwy, jeśli nie idzie za nim wyraźny nakaz ustąpienia pierwszeństwa.
"Kierowca ma tylko nieostry przepis, który w dodatku jest trudny do wyegzekwowania. Co więcej, gdy dochodzi do wypadku, sądy często zrzucają winę na pieszych - orzeka się o wtargnięciu. Nie ma wymogu, który działałby prewencyjnie" - ubolewa Mencwel.
Przepisy o bezwzględnym pierwszeństwie obowiązują w wielu krajach Europy Zachodniej, gdzie wypadków z pieszymi na przejściach jest znacznie mniej.
"Na Zachodzie kierowca wie, że jeżeli spowoduje wypadek z pieszym, to zawsze będzie winny. W Polsce jest tak na skrzyżowaniu równorzędnym - kierowca musi zwolnić lub zatrzymać się, żeby zobaczyć, czy z prawej strony nikt nie nadjeżdża. I kierowcy to robią. Nie robią natomiast przed przejściami dla pieszych, bo nie ma jednoznacznego nakazu przepuszczania pieszego. Można nawet przejechać mu tuż przed nogami i nie będzie to sprzeczne z przepisami" - zaznacza Mencwel.
A co z pieszymi, którzy zapatrzeni w smartfony wbiegają na przejście? Okazuje się, że ten argument, tak chętnie podnoszony przez przeciwników zmiany w przepisach, nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. ITS poddał analizie zachowania ponad 6 tys. pieszych zbliżających się do przejścia i wkraczających na nie.
"Piesi dochodzący do przejścia z reguły rozglądają się i oceniają sytuację pod kątem możliwości przekroczenia jezdni" - podsumowuje ITS.
W badaniu eksperci przyjrzeli się zachowaniom niebezpiecznym po stronie pieszych - przechodzeniu na czerwonym świetle, w miejscu niedozwolonym, tzw. wtargnięciom, słuchaniu muzyki, pisaniu wiadomości tekstowych i rozmowach telefonicznych.
Najczęściej występującym zachowaniem okazało się przekroczenie jezdni w miejscu niedozwolonym - z reguły w odległości ok. 100 metrów od pasów - średnio w 8 proc. przypadków.
Zarejestrowano natomiast znikomą liczbę wtargnięć na jezdnię, czyli zachowania zmuszającego kierowcę do gwałtownego hamowania - to zaledwie 0,43 proc. badanych.
Zupełnie nie widać też problemu "wpatrzenia w smartfony". Choć 5 proc. badanych rozmawiało przez telefon przy przechodzeniu przez jezdnię, zaledwie 1 proc. miało w uszach słuchawki lub pisało wiadomości.
"To tłumaczy, dlaczego raport był ukrywany. Jego wyniki przeczą polityce rządu: podtrzymywaniu status quo i narracji o tym, że problem jest po stronie pieszych. Okazuje się, że nie tutaj jest źródło problemu" - mówi Jan Mencwel.
Ankieterzy ITS zapytali kierowców i pieszych czy powinno się położyć większy nacisk na egzekwowanie przepisu: „Kierujący pojazdem zbliżający się do przejścia dla pieszych jest obowiązany zmniejszyć prędkość, tak aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszych znajdujących się w tych miejscach lub na nie wchodzących”.
Twierdząco odpowiedziało 72 proc. kierowców i 78 proc. pieszych.
Problem w tym, że przepis, o który zapytano, figuruje wyłącznie w ministerialnym rozporządzeniu o znakach drogowych - w opisie znaku D-6, czyli przejście dla pieszych. Nie ma go natomiast w akcie prawnym wyższego rzędu - ustawie prawo o ruchu drogowym.
Art. 26 ustawy zobowiązuje kierowców do zachowania szczególnej ostrożności i ustąpienia pierwszeństwa pieszym znajdującym się na przejściu. Nie wspomina natomiast o osobach oczekujących i wchodzących na pasy.
Przepisy są więc niejednoznaczne i przydałoby się je skonsolidować - przyznaje to samo Ministerstwo Infrastruktury w odpowiedziach do RPO i posłów. Kiedy do tego dojdzie? Wiceminister Weber pisze, że resort "rozważa zmiany w przyszłych działaniach legislacyjnych".
"Świadomie wybierając bierność, rząd skazuje polskich obywateli na śmierć" - komentują aktywiści z MJN.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze