0:00
0:00

0:00

"Pani premier nie jest wściekła. Ponieważ ukazała się ta informacja o konsultacjach dot. tego projektu, myśmy głośno mówili o tym, że publiczna służba zdrowia ma być za darmo, a nie za pieniądze. W związku z tym poprosiła ministra zdrowia na rozmowę i stąd ta decyzja, że konsultacje zostają wstrzymane i minister ma przeanalizować projekt ze swoim zespołem. Pani premier oczekuje, że minister zdrowia będzie wiedział, co ma z tym zrobić. Oczekuje, że jednak przeprowadzi jeszcze raz u siebie prace analityczne, skąd się wziął ten pomysł. Myślę, że pospieszył się, ale nie posądzam go o złą wolę, ponieważ zmiany w służbie zdrowia są dosyć dynamiczne i powszechnie oczekiwane i bardzo trudne" – mówiła w środę rano Elżbieta Witek, szefowa gabinetu politycznego premier Szydło (w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim w „Jeden na jeden” TVN24).

Dla min. Radziwiłła ta reakcja premier Szydło musiała być zaskoczeniem, bo jeszcze rano 20 czerwca przekonywał, że nie ma sensu szum medialny wokół jego projektu. Minister chciał tak zmienić ustawę o działalności leczniczej (projekt zmian można przeczytać tu), by szpitale i przychodnie publiczne mogły brać pieniądze od pacjentów za niektóre usługi tak samo, jak szpitale niepubliczne. Te niepubliczne, ale z kontraktem z NFZ, różniły się od publicznych tym, że kiedy kontrakt im się skończył, albo nie obejmował jakiegoś zakresu ich usług, mogły wykonywać je prywatnie. Jeśli tylko pacjent gotów był zapłacić.

Nowy projekt miał, wg ministerstwa, wyrównać szanse placówek publicznych z niepublicznymi.

"Wokół projektu ustawy jest niepotrzebnie za dużo emocji, bo on nie uderza w nikogo. Poprawia kondycję jednostek publicznych, a tam, gdzie pacjenci chcą dostać się do lekarza prywatnie, to i tak to zjawisko występuje" – mówił jeszcze w poniedziałek 19 czerwca w TVP Info i przekonywał, że chodzi tylko o to, by to zjawisko ucywilizować. I żeby korzyść odnieśli zarówno pacjenci, jak i publiczne szpitale.

Wieczorem we wtorek 20 czerwca na stronach ministerstwa zdrowia ukazał się komunikat, że projekt został wycofany z konsultacji społecznych. I wrócił do resortu do ponownej analizy. Ale co tu analizować?

Składka od początku za mała

Od 1999 roku mamy, w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, prawo do leczenia za pieniądze pochodzące ze składek. Składka od początku została wyznaczona na zbyt niskim poziomie, wbrew opinii ekspertów. Eksperci kalkulowali ją na 11 proc. dochodów, minister finansów zgodził się na 7,5 proc.

Od początku było jasne, że środków nie starcza. Przez trzy lata składka zaczęła stopniowo rosnąć o 0,5 pkt procentowego rocznie i stanęła na 9 proc. Ten wzrost (1,5 proc.) nie jest już odliczany od wymiaru należnego podatku od wynagrodzeń, ale pochodzi z dochodów obywateli. Od kilku lat z roku na rok pieniędzy przybywa wraz ze wzrostem poziomu płac, ale nie tak szybko, jak rosną koszty w medycynie i potrzeby zdrowotne starzejącego się społeczeństwa. Demografia jest nieubłagana, im człowiek starszy, tym więcej kosztuje jego leczenie.

W Polsce mamy zaledwie 4,5 proc. PKB nakładów publicznych na zdrowie. Jesteśmy w ogonie krajów OECD.

Nie da się za te pieniądze zapewnić wszystkiego wszystkim, więc wzrasta niezadowolenie pacjentów. Napięcia rosną z powodu wydłużających się kolejek, trudnego dostępu do nowoczesnych terapii, z braku refundacji wielu leków, które mają inni Europejczycy, a nas na nie stać na nie.

Rosną kolejki, rosną wydatki prywatne

Rosnące wydatki prywatne na leczenie nie wynikają z chęci pacjentów do wydawania pieniędzy z własnej kieszeni, ale z konieczności. Im dłużej trzeba czekać w kolejce na badanie, które w ramach ubezpieczenia nam się należy, tym częściej wydajemy kilkaset zł na to samo badanie, zrobione prywatnie.

W puli ponad trzydziestu miliardów zł, które Polacy wydają z własnej kieszeni co roku, najpoważniejszą pozycję zajmują leki (na receptę i bez recepty) a następną - badania diagnostyczne i konsultacje u specjalistów, żeby przyspieszyć własne leczenie.

Argument ministra, że „to zjawisko i tak występuje” jest bałamutny, bo zależność jest taka, że im gorzej w systemie publicznym, tym więcej musimy wydawać prywatnie.

Zmiana, którą chciał wprowadzić minister zdrowia nie polegałaby więc tylko na przesunięciu pieniędzy wydawanych dzisiaj w prywatnych placówkach do publicznych szpitali.

Im mniej pieniędzy publicznych przeznacza rząd na leczenie, tym więcej będą zmuszeni płacić chorzy.

A wszystkie przesłanki wskazują, że pieniędzy publicznych coraz bardziej będzie brakować. Już wiele lat temu dr Konstanty Radziwiłł, jako prezes samorządu lekarskiego postulował, by podnieść do 6 proc. PKB nakłady na system zdrowia. Dzisiaj minister jest w rządzie, który obiecuje podnieść te nakłady do dawno postulowanego poziomu już w 2025 roku. Dzisiaj średnie nakłady w krajach europejskich to 9 proc. PKB.

Wadliwe finansowanie usług

Kiedy 18 lat temu weszła w życie reforma systemu zdrowia, szpitale zaczęły dostawać pieniądze (z kas chorych, a potem NFZ) za to, ile i czego zrobią, a nie za to, że istnieją. Natychmiast ujawniły się ogromne rezerwy. W pierwszych miesiącach 1999 roku liczba pacjentów w szpitalach wzrosła skokowo.

Wtedy, z powodu wadliwego finansowania usług, do szpitali trafiali nie tylko pacjenci, których stan tego wymagał, ale także ci, którzy mogli z równie dobrym skutkiem być leczeni ambulatoryjnie. Tyle że i lekarzom rodzinnym, i przychodniom specjalistycznym bardziej się opłacało przerzucać koszty na szpitale. Szpitalom też się opłacało mnożyć chorych.

Sposoby finansowania leczenia szpitalnego kilkakrotnie się zmieniały, ale limity finansowe, w których szpitale muszą się zmieścić, są coraz bardziej dokuczliwe.

Radziwiłł zaplatany w sieci

Długi szpitali rosną. Sieć szpitali - to najnowszy pomysł min. Radziwiłła, pisałam o nim w OKO.press w tekście "Ustawa o sieci szpitali to nie lekarstwo, a raczej trucizna dla systemu ochrony zdrowia" - miała odsiać niektóre placówki, ale okazuje się, że w sieci znalazły się wszystkie publiczne, tylko jeszcze nie wiadomo, z jakimi pieniędzmi.

Im mniej NFZ będzie dawał na leczenie szpitalne, tym większy będzie nacisk, by dopłacali pacjenci. Stąd pomysł Radziwiłła, by to zalegalizować. "Minister się pospieszył ze swoim pomysłem" – twierdzi Elżbieta Witek. Faktycznie, rząd PiS obiecywał zupełnie co innego.

  • Leczenie miało być bez dopłat pacjentów.
  • Miał wzrosnąć poziom finansowania systemu zdrowia.
  • Szpitale miały realizować misję i leczyć chorych kompleksowo, zamiast dobierać sobie co bardziej opłacalne procedury.
  • Miało być mniej komercji w systemie.

Sięganie do kieszeni pacjentów prowadzi do nierówności społecznych w dostępie do leczenia. Jedni mają tę kieszeń bardziej, a inni mniej zasobną. Mówi się, że po to, by odzyskać zdrowie człowiek gotów jest sprzedać ostatnią koszulę.

Współczesna medycyna jednak charakteryzuje się tym, że koszty leczenia są wyższe, niż wszystkie koszule pacjenta.

Projekt został zatem wycofany. Ale rząd PiS nie chce zwiększyć puli pieniędzy przeznaczonej na system zdrowia. Zamiast pieniędzy mamy obietnicę, że zdrowie obywateli to priorytet tego rządu.

Jak zawsze gdy brakuje pieniędzy, ofiarą jest pacjent. Zaklęcia nic tu nie pomogą. PiS musi się zdecydować - albo będzie się trzymał nierealnej obietnicy bezpłatnej służby zdrowia, albo podniesie składkę, albo dorzuci parę miliardów z budżetu, Reszta to zawracane głowy.

;

Komentarze