Katolicka podstawówka odmówiła przyjęcia córki Szymona Hołowni. Szkoła się broni, że nie jest dla wszystkich i jako placówka niepubliczna ma prawo kierować się własnymi zasadami “w nawiązywaniu relacji z rodzicami i dziećmi”. Ma rację?
1 września 2024 Szymon Hołownia podzielił się w mediach społecznościowych zdjęciem z pierwszego dnia szkoły swojej starszej córki.
“Mania przejęta, ale zachwycona. Ja – ledwo to przeżyłem. W głowie huragan wzruszeń, troski, myśli o upływie czasu, własnych wspomnień” – pisze Hołownia pod zdjęciem.
Jeden z obserwujących zapytał marszałka, czy rozważał posłanie córki do szkoły katolickiej.
„Braliśmy pod uwagę taką szkołę, bo jest po prostu najbliżej naszego domu, ale nie zostaliśmy do niej z Manią przyjęci. Jak nam wytłumaczono – ze względu na mnie” – odpisał Hołownia.
Państwo Hołownia chcieli posłać swoją córkę do Społecznej Szkoły Podstawowej nr 96 imienia Świętej Rodziny w Otwocku. To szkoła katolicka powołana w 1997 roku dekretem biskupa archidiecezji warszawsko-praskiej. Prawo do zakładania i prowadzenia “placówek oświatowych i wychowawczych” wszystkich rodzajów (od przedszkoli po szkoły wyższe) daje Kościołowi katolickiemu art. 14 Konkordatu.
Jak głosi statut, nauka i wychowanie w otwockiej podstawówce opiera się na głoszonej przez Kościół katolicki personalistycznej koncepcji człowieka, a w szczególności na myśli i nauce św. Jana Pawła II.
Aby dostać się do “Świętej Rodziny” trzeba pomyślnie przejść proces rekrutacyjny, na który składa się rozmowa z rodzicami oraz rozmowa z uczniem (połączona z uzyskaniem opinii psychologicznej). Jak zastrzega statut szkoły, warunkiem niezbędnym przyjęcia ucznia jest także “zadeklarowanie przez rodziców współdziałania ze szkołą w chrześcijańskim wychowaniu dziecka”.
Z ostatnim punktem nie powinien mieć raczej problemu publicznie deklarujący się jako katolik Szymon Hołownia.
Nie wiemy jednak, jak szkoła uzasadniła decyzję o nieprzyjęciu jego córki. W opublikowanym oświadczeniu placówka wyjaśnia, że o decyzji rekrutacyjnej i jej motywach informowani są wyłącznie rodzice.
Otwocka podstawówka tłumaczy dalej w oświadczeniu, że w odróżnieniu od szkół publicznych, nie musi zagwarantować powszechnej dostępności miejsc dla kandydatów.
To prawda – publiczna szkoła podstawowa ma obowiązek zapewnić miejsca dla wszystkich siedmiolatków, którzy mieszkają w jej rejonie. Niepubliczna podstawówka może oferować dowolną liczbę miejsc i sama zdecydować o kryteriach ich zapełnienia.
Prawo oświatowe wymaga jedynie tyle, aby w statucie określiła zasady przyjmowania uczniów (art. 172 ust. 2 pkt. 7 Prawa oświatowego). Mogą one obejmować różne metody selekcji, w tym egzaminy wstępne czy rozmowy kwalifikacyjne.
Zasady rekrutacji stworzone przez szkołę nie mogą jednak nikogo dyskryminować.
– Jeśli dana osoba spełniła dokładnie takie same przesłanki, co pozostałe osoby będące w tej samej sytuacji, ale mimo to została potraktowana inaczej, ze względu na cechę którą posiada lub powiązanie jej z osobą, która posiada daną cechę (np. rodzicem), to możemy mówić o dyskryminacji – tłumaczy prezeska Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, radczyni prawna Karolina Kędziora.
Szymon Hołownia we wpisie zasugerował, że powodem, dla którego jego córka nie została przyjęta do otwockiej szkoły, był on sam. “Nie zostaliśmy przyjęci. Jak nam wytłumaczono – ze względu na mnie".
Według Karoliny Kędziory takie postawienie sprawy przez szkołę mogłoby stanowić naruszenie prawa.
– Kluczowe jest uzasadnienie. Bo jeśli faktycznie szkoła powiedziała wprost, że dziecko nie zostało przyjęte ze względu na polityczną działalność zawodową jego ojca, to wtedy jak najbardziej możemy mówić o dyskryminacji – tłumaczy Kędziora.
Jak wyjaśnia prawniczka, chodzi o “dyskryminację przez asocjację”, czyli o powiązanie dziecka z cechami rodzica. – Dochodzi do gorszego potraktowania dziecka, poprzez powiązanie go z cechami jego rodzica. Placówki edukacyjne, tak samo jak pracodawcy, nie mogą przy rekrutacji kierować się kryteriami dyskryminacyjnymi. Bo tak jak prywatna firma nie może zdecydować, że nie przyjmuje do pracy kobiet w wieku 20-40 lat, bo się boi, że zajdą w ciążę i pójdą na urlop rodzicielski, tak katolicka szkoła nie może zdecydować, że nie przyjmuje dzieci polityków albo osób prezentujących określone poglądy – wyjaśnia Kędziora.
O tym, że wolność wyboru kontrahenta ma swoje granice, przekonał się kilka lat temu pracownik jednej z łódzkich drukarni.
Pewnego dnia do zakładu, w którym pracował, zadzwoniła organizacja pozarządowa, aby zamówić wykonanie promocyjnego stojaka. Drukarz przyjął zlecenie i poprosił o przesłanie plików z grafiką, które miały znaleźć się na roll-upie.
Po otrzymaniu maila z grafikami od Fundacji LGBT Business Forum, drukarz odpisał: „Witam, odmawiam wykonania rollupu z otrzymanej grafiki. Nie przyczyniamy się do promocji ruchów LGBT naszą pracą”. Sprawa trafiła do sądu.
Fundacja LGBT Business Forum, reprezentowana przez prawnika Kampanii Przeciw Homofobii, twierdziła, że padła ofiarą dyskryminacji w dostępie do usług ze względu na orientację seksualną.
Pracownik drukarni, reprezentowany przez prawników Ordo Iuris, powoływał się na konstytucyjną wolność gospodarczą przedsiębiorcy, w tym swobodę zawierania umów.
Na sali sądowej nie stoczono jednak boju o to, czy pracownikowi drukarni przysługuje “klauzula sumienia”. Pod względem prawnym, sprawa była dużo bardziej banalna – sąd badał tylko to, czy doszło do samego zawarcia umowy.
Bo jeśli tak, to na gruncie art. 138 kodeksu wykroczeń pracownik drukarni (zakładu fryzjerskiego, restauracji, warsztatu samochodowego itd., czyli każda osoba zajmująca się zawodowo świadczeniem usług) nie ma prawa odmówić jej wykonania bez uzasadnionej przyczyny.
Taką mogłaby być na przykład kiepska jakość przesłanych przez klienta grafik, ale nie to, że pracownik drukarni nie popiera ruchu LGBT.
Sąd uznał, że do zawarcia umowy doszło już podczas pierwszej rozmowy telefonicznej, kiedy drukarnia przyjęła zlecenie na wykonanie roll-upu. Przesłanie grafik, które zakwestionował drukarz, było już tylko elementem wykonania zawartej wcześniej umowy. Pracownik drukarni został więc uznany za winnego odmówienia wykonania usługi bez uzasadnionej przyczyny.
Jednak szkoła, nawet prywatna, to nie drukarnia, zajmująca się zawodowo świadczeniem usług. W przypadku córki Szymona Hołowni nie można byłoby więc powołać się na art. 138 kodeksu wykroczeń.
Jakie opcje miałby więc do wyboru marszałek Sejmu, gdyby chciał wkroczyć z otwocką podstawówką na ścieżkę prawną?
Ważnym narzędziem w walce z dyskryminacją jest ustawa o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania, czyli tzw. ustawa równościowa.
To właśnie jej przepisy pozwoliły wygrać sprawę o dyskryminację, jaką działacz Nowej Lewicy wytoczył uczelni ojca Rydzyka.
W 2017 roku Marek Jopp chciał podjąć studia podyplomowe na Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, czyli prywatnej uczelni prowadzonej przez ojców redemptorystów. Jednym z dokumentów, jakie musieli dostarczyć kandydaci, było zaświadczenie od proboszcza.
Jopp złożył w dziekanacie oświadczenie, że jako osoba niewierząca nie może takiego zaświadczenia uzyskać. Na studia został przyjęty, jednak nauki nie rozpoczął. W dniu inauguracji roku akademickiego poinformowano go, że ze względu na brak dokumentu od proboszcza, nie może podjąć studiów.
Marek Jopp wygrał ze szkołą ojca Rydzyka w procesie cywilnym, w którym domagał się od uczelni 5 tys. złotych odszkodowania, czyli kwoty, którą musiałby zapłacić za studiowanie podobnego kierunku na innej uczelni.
Sprawa Marka Joppa była pierwszym w Polsce procesem o dyskryminację na tle religijnym w dostępie do edukacji. A ściślej – w dostępie do kształcenia zawodowego.
Jopp powoływał się przed sądem na art. 8 ustawy równościowej, która zakazuje nierównego traktowania w podejmowaniu kształcenia zawodowego rozumianego jako forma “dokształcania, doskonalenia czy przekwalifikowania zawodowego”. W przypadku działacza Nowej Lewicy chodziło o studia podyplomowe, dające nowe umiejętności czy kompetencje, a nie tytuł czy stopień naukowy.
I dla tak rozumianego kształcenia zawodowego, ustawa przewiduje szeroki katalog przesłanek, ze względu na które nie można dyskryminować. Są to płeć, rasa, pochodzenie etniczne, narodowość, niepełnosprawność, wiek, orientacja seksualna, ale także religia, wyznanie i światopogląd.
W przypadku oświaty, czyli szkolnictwa, ustawa równościowa jest już dużo bardziej powściągliwa i zakazuje nierównego traktowania tylko ze względu na rasę, pochodzenie etniczne czy narodowość.
Nie ma wśród nich światopoglądu. A więc jeśli katolicka szkoła nie przyjęła córki Szymona Hołowni ze względu na jego poglądy polityczne, to i z tej ustawy marszałek Sejmu nie będzie mógł skorzystać przy pisaniu ewentualnego pozwu.
– W sytuacji w której dochodzi do wykluczenia ze względu na przekonania polityczne czy światopogląd, naszym klientom doradzamy pozew o naruszenie dóbr osobistych na podstawie art. 23-24 Kodeksu Cywilnego. Dobrem, do którego naruszenia najczęściej dochodzi w tego typu sprawach, jest godność – wyjaśnia Karolina Kędziora z Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego.
Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.
Dziennikarz OKO.press. Absolwent politologii na UAM oraz prawa i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Publikował m.in. w “Gazecie Wyborczej”.
Komentarze