0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W środę 21 września 2022 roku Władimir Putin poinformował, że podpisał dekret o "częściowej mobilizacji". Oznaczać to ma dodatkowy pobór wśród obywateli pozostających w rezerwie oraz przedłużenie kontraktów żołnierzom znajdującym się już na froncie. Stwierdził też, że Rosja poprze i zabezpieczy planowane jeszcze na ten tydzień „referenda” w sprawie przyłączenia do Federacji Rosyjskiej okupowanych terenów obwodów ługańskiego, chersońskiego, donieckiego i zaporoskiego.

OKO.press rozmawia z Robertem Pszczelem, dyplomatą pracującym w strukturach Sojuszu Północnoatlantyckiego, między innymi w Moskwie, obecnie ekspertem Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.

Przeczytaj także:

Putin przyznaje się do porażki

Dominika Sitnicka, OKO.press: Co właściwie oznacza ogłoszenie mobilizacji w Rosji?

Robert Pszczel: Po pierwsze to publiczne przyznanie przez Putina, że wojna, którą rozpoczął, nie przyniosła Rosji zwycięstwa. Nie doprowadziła do celów, które sobie stawiała. Nawet do tych zredukowanych. Na początku jasne było, że chodzi o zajęcie całej Ukrainy, zniszczenie jej sił zbrojnych, państwowości.

Teraz słyszymy, że stawiają silny opór, a strona rosyjska posuwa się metodycznie, bo nie chce ryzykować zbyt dużych strat. To jest oczywiście kłamstwo.

Po drugie, to próba poradzenia sobie z tym, że Rosji zaczęło po prostu brakować ochotników, sił zbrojnych do prowadzenia działań. Kontrofensywa ukraińska, która nadal trwa, dobitnie wykazała, że armia rosyjska jest źle dowodzona, ma rozbite morale, jest zdekomponowana - brakuje jej sprzętu, racji żywnościowych. To dowody na to, jak wielka korupcja trawi te siły.

Jak właściwie Rosjanie wyobrażają sobie tę mobilizację? Trwa wojna, jednostki są na froncie. Kto będzie szkolił tych żołnierzy?

Dobre pytanie. Większość ekspertów odpowie, że to bardzo trudne, a w tak krótkim przedziale czasowym wręcz niemożliwe. Możemy tu dodać wystąpienie Szojgu, który opowiadał banialuki, że straty rosyjskie oscylują w okolicy 5-6 tysięcy osób. One być może nie wynoszą 80 tysięcy, ale 30-40 tysięcy osób na pewno. Mówimy oczywiście o tych, którzy zginęli, nie o rannych. Wśród nich znajduje się cała masa oficerów i to wysokiej rangi. Ci ludzie teoretycznie powinni szkolić rekrutów i żołnierzy rezerwy.

Takich problemów jest więcej. Nic tu się nie zgadza. Gdyby Rosja, tak jak mówi Szojgu, miała tak duże rezerwy, to dlaczego nie zdołano do tej pory zwerbować wystarczającej liczby ochotników?

Kuszono ich przecież wysokimi zarobkami. Co więcej, te dekrety mogą w przeciągu kilku dni zaowocować dalszym obniżaniem morale żołnierzy na linii frontu. Przecież oni mieli podlegać rotacjom, a zamiast tego część tych decyzji oznacza automatyczne przedłużenie ich służby. Przecież mieli odpocząć. Mają prawo czuć się oszukani. I w drugą stronę - ci, którzy teraz mają się poddać poborowi, widzą przecież, że ich oszukano.

Jeśli się sprowadza kontyngent z Syrii, nie mówię już nawet o grupie Wagnera, czy odkurza się stare czołgi, to świadczy o tym, że system nie ma rezerw. Takie rezerwy można wygenerować, ale do tego potrzeba miesięcy.

Więc jak będzie wyglądał ten konflikt w najbliższych miesiącach? Czy ta mobilizacja w ogóle wydarzy się realnie przed rozpoczęciem zimy?

To kolejne pytanie, na które nie ma przekonującej odpowiedzi. Putin i Szojgu oszukują świat i własne społeczeństwo. To nie jest tak, że sił rosyjskich w ogóle nie ma. Rosja nadal wykorzystuje pewne zasoby, które nadal posiada. Na przykład rażąc różne cele z daleka. Lecą rakiety na miasta, na elektrownie, na obiekty. Wiemy mniej więcej, jak wygląda sytuacja na froncie. Ukraińcy też nie mają niezmierzonych zasobów. Ich problem leży jednak gdzie indziej - brakuje im sprzętu do skutecznej obrony, na przykład przeciwlotniczej. Albo do robienia tego, co Rosjanie, czyli atakowania celów wojskowych.

Tu jest jeszcze kolejny paradoks. Putin zapowiada referenda, które oczywiście są z punktu widzenia prawa międzynarodowego nielegalne. Nie można przeprowadzać plebiscytów na terenach czasowo okupowanych w wyniku działań wojennych. Nikt tego nie uzna, bo to ewidentny szwindel. Na to nakłada się też druga kwestia. Jak w ogóle można mówić o referendach, skoro na przykład teraz według wyliczeń Rosja kontroluje obwód ługański w 60 proc.?

To skąd to przyspieszenie? Referenda były zapowiadane od miesięcy, a teraz nagle decyzja, że mają zostać przeprowadzone w ciągu kilku dni. Do tego ta mobilizacja.

To świadectwo skuteczności i sukcesu ukraińskiej kontrofensywy. Plan był taki, żeby były przemarsze, zachęcanie do głosowania, cała machina propagandowa. A sytuacja wygląda tak, że część wojsk panicznie ucieka. Najbardziej kuriozalny jest przykład tego pseudoprzywódcy Donieckiej Republiki Ludowej Denisa Puszylina, który sam nagrał swoją ucieczkę. Nawet flota czarnomorska została ze strachu częściowo wycofana. Fakty przeczą podstawowym założeniom, na których opierał się Putin. To jest nawet inna sytuacja niż na Krymie, gdzie Rosjanie rzeczywiście przejęli kontrolę. Tu mamy ucieczkę do przodu, zaklinanie rzeczywistości.

A groźby użycia broni nuklearnej?

Rosja może użyć broni wtedy, kiedy istnieje zagrożenie dla jej terytoriów. Formalnie tych części Ukrainy jeszcze nie włączono, ale kiedy to się wydarzy, to Putin będzie mógł głosić, że ta doktryna ma zastosowanie. Tu ważna jest reakcja państw Zachodu. Kilka dni temu Biden ostrzegał Putina przed użyciem broni atomowej. Oczywiście nie mówimy tu o zaatakowaniu jednego z państw NATO-wskich, ale użyciu jej na terytorium Ukrainy, co też musiałoby się spotkać z odpowiedzią, nawet militarną.

Te referenda są połączone z szantażem nuklearnym. Ich celem jest przestraszenie nie tylko Ukraińców, ale i krajów zachodnich.

Zasianie w nich wątpliwości, czy może lepiej było nie wysyłać do Ukrainy bardziej zaawansowanych broni.

Co mobilizacja będzie oznaczała w polityce wewnętrznej Rosji? Pojawiają się już doniesienia o tym, że Rosjanie próbują uciec przed poborem.

To prawda, że zostały zabukowane wszystkie loty z Rosji do krajów, które nie wymagają wizy. Sam natknąłem się, przeglądając rosyjskie portale z ogłoszeniami, gdzie można wszystko kupić, z ofertami "bezbolesnego łamania rąk". To przypomina czasy carskie, gdy najgorszą reputacją cieszyła się służba w artylerii. Tam śmiertelność była najwyższa. Mało kto przeżywał rok, czy dwa, dlatego na wsiach popularne było chodzenie do kowala, żeby wybił przednie zęby, które potrzebne były do trzymania lontu. Bezzębny rekrut był bezużyteczny.

Nie ma żadnej wątpliwości, że blady przestrach padł nawet na osoby, które publicznie pochwalały tę haniebną operację. Ale wklejenie sobie przypinki "Z" nic nie kosztuje. Mówienie o tym, że ta wojna cieszy się poparciem to kompletna bzdura. Ona jest tolerowana, co też jest oczywiście moralnie naganne. Gdyby jednak była popularna, to mielibyśmy do czynienia z rzeszą ochotników.

Trudno przewidzieć, jak to wszystko się potoczy. Pewne jest jedno - będzie się szerzyła ogromna korupcja. Decyzja o tym, kogo powołać, będzie bowiem uznaniowa. Dziwnym trafem nie widzieliśmy przypadków, by wysocy rangą urzędnicy albo członkowie Dumy chwalili się, że członkowie ich rodzin biorą udział w tej operacji. Do tej pory żołnierze rekrutowali się z biednych części Rosji, nie z Moskwy i Petersburga. Teraz siłą rzeczy te proporcje ulegną zmianie. Ta wojna dotknie całe rzesze Rosjan, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dla wielu rodzin w tej chwili ze sprawy abstrakcyjnej staje się kwestią egzystencjalną.

Nie ukrywam, że jestem zaskoczony. Ta mobilizacja jest nieracjonalna z punktu widzenia zagrożenia, jakie stanowi dla tego reżimu. Ale sukcesy armii ukraińskiej najwyraźniej sprawiły, że nie miał wyboru.

na zdjęciu: protest przeciwko mobilizacji w Nowosybirsku

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze