0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

„Kompas jutra” – pod takim hasłem ministerstwo edukacji planuje wdrażać reformę w szkołach. „To reforma, która ma uczynić polską szkołę najlepszą na świecie. Gdzie nauczyciele uczą z przyjemnością, a młodzież zdobywa najnowocześniejszą wiedzę, czują się silni i sprawczy” – zapowiadała ministra Barbara Nowacka.

Jaskółką zmian ma być wprowadzenie we wrześniu 2025 dwóch nowych przedmiotów do planów lekcji: edukacji zdrowotnej i edukacji obywatelskiej. Całość procesu zakończy się w 2031 roku, gdy zmieni się formuła egzaminów. Nowe podstawy programowe – odchudzone, unowocześnione, stawiające na kompetencje – uczniowie klas I-IV szkół podstawowych zobaczą we wrześniu 2026 roku. Rok później sposób nauczania zmieni się też w szkołach średnich i dla starszych roczników podstawówek.

Jest spójna wizja

Nad zmianami w podstawach programowych pracują 22 zespoły. W Instytucie Badań Edukacyjnych zakończyły się już wewnętrzne recenzje gotowych dokumentów, a na pierwsze wersje projektów nanoszone są poprawki. Innymi słowy, prace nad ostatecznym produktem są zaawansowane. Ekspercki twór IBE ministerstwo zmieni później w rozporządzenie, a to trafi jeszcze do konsultacji społecznych, a więc pod czujne oko praktyków: nauczycielek i nauczycieli.

Czego możemy spodziewać się po nowych podstawach programowych?

Już dwa przedmioty wprowadzane do szkół w 2025 roku pokazują kierunek, np. treści fakultatywne w planie nauczania. „To oznacza, że stawiamy nie tylko na to, by nauczyciele mieli w swojej pracy wybór metod, ale mieli też wpływ na to, czego chcą uczyć” – tłumaczyła wiceministra Katarzyna Lubnauer. W skrócie chodzi o to, żeby kadra odzyskała poczucie sprawczości i autonomii w nauczaniu, a ze szkolnych klas zniknęła nuda.

To nie koniec. Przedmioty mają być ze sobą skorelowane. Tu modelowy ma być przedmiot przyroda, którego będą uczyć się uczniowie i uczennice klas 4-6 w szkołach podstawowych. Połączy on wiedzę z biologii, geografii, a w części także chemii i fizyki. Ci, którzy pamiętają szkołę sprzed reformy edukacji Anny Zalewskiej, mogą pomyśleć, że to powrót do sprawdzonej już formuły.

Jednak wiceministra Katarzyna Lubnauer podkreślała, że przedmiot będzie miał zupełnie inną formułą niż w czasach gimnazjów i sześcioletniej podstawówki. To będą nie tylko trzy godziny tygodniowo przez trzy lata, ale najczęściej zajęcia zgrupowane w trzygodzinnych blokach tak, aby można było przeprowadzać eksperymenty czy wychodzić w teren. A skoro jesteśmy przy eksperymentach, to warto powiedzieć, że pamięciowe wkuwanie ma ustąpić miejsca praktycznej nauce. Stąd dla wszystkich klas przewidziane są tygodnie projektowe, które mają pomóc tak nauczycielom, jak i uczniom wyjść z klasycznego systemu lekcyjnego. Jednocześnie w istniejące już przedmioty MEN chce wkomponować bloki tematyczne, np. filozoficzny, klimatyczny, medialny, finansowy, prawny.

Bez polityki, więcej innowacji

Podczas konferencji prasowej zapowiadającej zmiany sporo miejsca poświęcono „odpartyjnieniu” reformy. Ministra Nowacka chwaliła się, że nad zmianami czuwali eksperci i dlatego ich polityczna żywotność będzie dłuższa niż ten, czy inny minister. Wiadomo, że eksperci przygotują plan maksimum, z którego MEN może, ale nie musi skorzystać.

Co znajdzie się w rozporządzeniach, zależy w dużej mierze od oszacowania kosztów nowych rozwiązań, a eksperci szykują kilka wywrotowych propozycji. Wicedyrektor IBE Tomasz Gajderowicz zdradził, że rewolucyjne są pomysły na reformę systemu egzaminowania, czyli sam koniec procesu zmieniania polskich szkół (2031). Egzaminy nie odbywałyby się dla wszystkich uczniów tego samego dnia o tej samej godzinie. Egzamin ośmioklasisty można by było zdawać raz w roku lub raz na kwartał. I to nie w szkole, ale w specjalnym centrum egzaminacyjnym, gdzie ściąganie z użyciem najnowocześniejszych technologii nie wchodziłoby w grę.

Dwa hasła, które miałyby uspójnić i urealnić proces egzaminowania tak, aby faktycznie badał różnicę w nabytych kompetencjach, to „skalowanie” i „standaryzacja”. „Skalowanie polega na tym, że dla każdego zadania mamy znane parametry trudności i różnicowania, i na ich podstawie możemy precyzyjnie wyliczyć wynik, który sprawiedliwiej odzwierciedla kompetencje. Dzięki temu można stworzyć egzamin, który lepiej zmierzy wyniki uczniów i jest po prostu sprawiedliwy” – tłumaczył Gajderowicz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Matury, które znamy, również odeszłyby w niepamięć. Ich miejsce miałyby zająć testy adaptatywne, czyli takie, które różnicują poziom kompetencji uczniów. Miałoby to odpowiadać na problem, który widać w egzaminowaniu od kilku lat. Albo wszyscy osiągają genialne wyniki, jak w przypadku języka angielskiego. Albo stosunkowo mała grupa uczniów i uczennic osiąga wyniki średnie. Zamiast tego mamy czempionów dzisiejszego systemu, wyrwę, a potem uczniów, którzy radzą sobie najsłabiej. Tak jest w przypadku matematyki. I IBE mówi, że to oznacza, że egzaminy są źle skonstruowane. Ale to tylko część problemu.

Wyniki egzaminu ósmoklasisty 2025 z matematyki. Procentowy rozkład punktów, dane Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.

Nierówności

Podczas konferencji MEN mówiono o tym, jaka ma być polska szkoła: odpolityczniona i przyjazna, ma stawiać na współdziałanie, sprawczość i autonomię nauczycieli (choć zabrakło słowa o tym, kto w tych szkołach ma uczyć, skoro kadra wciąż źle zarabia). Nie było jednak nic o problemie, który widać chyba najmocniej w ostatnich latach, czyli o szkole dwóch prędkości. Zróżnicowanie w wynikach egzaminów to nie tylko efekt wadliwych arkuszy.

Polską edukację rozdzierają dziś nierówności.

Chodzi zarówno o podział na duże ośrodki miejskie – mniejsze miasta/wsie, jak i edukację publiczną i niepubliczną.

W 2025 roku różnica w średnich wynikach z matematyki w egzaminie ósmoklasisty między miastami powyżej 100 tys. mieszkańców a miastem do 20 tys. mieszkańców wynosi 9 pkt proc. na korzyść tych pierwszych. Jeśli chodzi o język angielski, uczniowie w dużych miastach osiągają średnio o 12 pkt proc. lepsze wyniki niż ich koledzy i koleżanki uczący się w wiejskich podstawówkach.

Jeśli weźmiemy dane z największych polskich miast, tych powyżej 500 tys. mieszkańców, okazuje się, że większość uczniów i uczennic mieści się w przedziale 60-90 proc. zdobytych na egzaminach, podczas gdy w miastach poniżej 100 tys. mieszkańców raczej 30-50 proc. Za to w szkołach niepublicznych w miastach takich jak Warszawa, Kraków, Poznań czy Wrocław, średnie wyniki oscylują raczej 80-90 proc. I to nie jest sytuacja szczególna dla 2025 roku. Mediana punktów na egzaminie ósmoklasisty w 2021 r. wyglądała podobnie.

Także ostatnie wyniki PISA pokazały, że z polską szkołą, jeśli chodzi o zróżnicowanie poziomu umiejętności, jest źle. 23 proc. 15-latków i 15-latek w Polsce nie osiągnęła wówczas podstawowego poziomu kompetencji, który jest niezbędny do dorosłego życia.

Przeczytaj także:

O tym, jak poradzić sobie rosnącymi nierównościami i prywatyzacją części sektora edukacji nie usłyszeliśmy od MEN w zasadzie nic. Pomysł z pewnością jest taki, żeby szkołę publiczną „dopalić” innowacjami i uczynić naturalnie konkurencyjną dla pęczniejącego rynku prywatnego. Chodzi tu nie tylko o szkoły niepubliczne, ale także powszechne dla uczniów z dużych miast korepetycje. Ale to proces obliczony na lata, szczególnie że potrzebna jest tu odbudowa zaufania. A o to przy dotychczasowych nerwowych ruchach MEN, takich jak rezygnacja z zadań domowych, naprawdę trudno.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.

Komentarze