Szczepienia przeciw COVID nie załatwią całkowicie sprawy. Potrzebny jest jeszcze tani, łatwy w użyciu, bezpieczny lek unieszkodliwiający wirusa na wczesnym etapie choroby. Czy powstanie? Prof. Wojciech Szczeklik jest w tej kwestii optymistą
W historii medycyny trudno znaleźć przykład większej mobilizacji naukowej (i finansowej) niż walka z COVID-19. Pełna informacja genetyczna wirusa SARS-CoV-2 rozszyfrowana w ekspresowym tempie. Testy diagnostyczne wdrożone w biegu, błyskawicznie. Szczepionki oparte na różnych technologiach, w tym użytej po raz pierwszy technologii mRNA, gotowe do użycia w ciągu roku.
Pisząc na temat pandemii, często wracałem myślami do AIDS - tragicznej plagi, która rozpoczęła się 40 lat temu i kosztowała do tej pory życie blisko 35 mln osób (COVID do tej pory zdążył pochłonąć już 4 mln ofiar). Szczepionki przeciw AIDS nie udało się wynaleźć do tej pory (być może teraz pomoże właśnie technologia mRNA). Pierwsze skuteczne leczenie trzema lekami wymierzonymi w trzy różne cele - enzymy HIV - pojawiło się w roku 1995, 14 lat od opisania pierwszych przypadków choroby.
Ale w naszych obecnych zmaganiach z COVID też trudno mówić o pełnym sukcesie. Wirus mutuje, wprawdzie wolniej od HIV i nowoczesne szczepionki można modyfikować w taki sposób, by były w stanie przynajmniej częściowo nadążać za mutacjami, ale niestety wciąż nie mamy leku przeciw tej chorobie. Prawie pół roku temu zrobiłem długi wywiad na ten temat z prof. Wojciechem Szczeklikiem z Kliniki Intensywnej Terapii i Anestezjologii w 5 Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką w Krakowie.
Jego wydźwięk był dość pesymistyczny, choć profesor wskazywał na liczne próby poszukiwania nowych terapii. Dziś sytuacja się zmienia
W połowie czerwca 2021 amerykański rząd ogłosił, że przeznacza niebagatelną sumę 3,2 mld dolarów na poszukiwanie tabletki na COVID. Pieniądze te niewątpliwie przyspieszą badania kliniczne niektórych kandydatów na lek: „Jeśli wszystko pójdzie dobrze, niektóre z tych pierwszych pigułek mogą powstać do końca tego roku” - napisał Carl Zimmer, autor książek popularnonaukowych, bloger, dziennikarz, na łamach „The New York Timesa”.
Przy okazji przypomniał, że łączne wydatki amerykańskiego rządu na rzecz opracowania szczepionek przeciw SARS-CoV-2 wyniosły aż 18 mld dolarów.
Czy te obecne 3,2 mld w stosunku do 18 wydanych na szczepionki to dużo, czy mało – spytałem prof. Szczeklika, prosząc go jednocześnie o komentarz do artykułu w „The New York Timesie”.
„Przede wszystkim należy powiedzieć, że decyzja Amerykanów o przeznaczeniu pieniędzy na poszukiwanie leku na COVID to świetna informacja” – odpowiedział profesor.
„Cieszymy się, że tak szybko udało się wprowadzić szczepionki, ale szczepionki to jedno, a inna sprawa to jak leczyć tę chorobę, jak już do niej dojdzie. Nam wciąż bardzo potrzebny jest lek” – dodał ekspert.
3,2 mld dolarów to zdaniem profesora olbrzymia kwota. Na szczepionki musiało pójść więcej, ponieważ chodziło o rozwój nowej technologii. Obecny zastrzyk finansowy powinien bardzo ułatwić poszukiwanie potencjalnych leków na wirusa.
O jaki lek nam chodzi? Prof. Szczeklik wylicza:
Po to bowiem, by zadziałać przeciwwirusowo, trzeba interweniować wcześnie, kiedy wirus się namnaża, a nie wtedy, gdy dojdzie już do nadmiernej reakcji immunologicznej naszego organizmu na to zakażenie. A właśnie takich wcześnie działających leków nie ma.
One się wprawdzie pojawiają, ale to wciąż nie to na czym nam zależy.
„Na początku był remdesivir” – opowiada prof. Szczeklik. „Świetnie działał in vitro, a na dodatek mieliśmy gotową technologię, bo był to lek na ebolę [wirus wywołujący gorączkę krwotoczną Ebola].”
W przypadku COVID-u okazało się jednak, że remdesivir trochę skraca czas występowania objawów choroby, pacjenci przebywają trochę krócej w szpitalu, ale przełom to na pewno nie był. Ogólnie raczej zawód.
Szczeklik: „No i dopiero teraz, w ostatnich tygodniach, wchodzą faktycznie skuteczne leki”. Mowa o tzw. przeciwciałach monoklonalnych przeciw SARS-CoV-2. Jednym z nich jest regeneron.
„Kiedy rozmawialiśmy w styczniu 2021, one się dopiero pojawiały, a teraz są już trzy takie przeciwciała” – ciągnie profesor. „Jeśli ktoś miał kontakt z osobą zarażoną i jednocześnie jest w grupie wysokiego ryzyka, wczesne podanie przeciwciał zwiększa szansę, że COVID przebiegnie łagodnie”.
„Ale to jest ultra drogi lek” – studzi nadzieje ekspert. „Na dodatek słabo dostępny, trzeba go podawać dożylnie. Więc to na pewno nie jest ta poszukiwana tabletka dla wszystkich”.
Przeciwciała monoklonalne to zdaniem profesora rozwiązanie dla bardzo wąskiej grupy osób, tych, którzy nie mogli się szczepić, a chorują na nowotwór. Albo takich, którzy są po przeszczepie i muszą korzystać z tzw. leków immunosupresyjnych. Szczepionka w ich przypadku może nie zadziałać.
Idealna sytuacja powinna wyglądać następująco:
Nastąpił kontakt z chorym albo byliśmy na jakiejś imprezie. Wkrótce potem tracimy węch albo smak – a to charakterystyczne objawy zakażenia SARS-CoV-2. W tym momencie od razu bierzemy tabletkę na COVID i dzięki niej wirus się nie namnaża, bądź nie jest w stanie wejść do wnętrza naszych komórek.
W efekcie infekcja jest zduszona w zarodku. Nie dochodzi do komplikacji, całego tego „bałaganu”, jaki SARS-CoV-2 robi z naszym układem odpornościowym. Dokładnie ten sam scenariusz przewiduje najważniejszy epidemiolog USA – dr Anthony Fauci, dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych:
„Budzę się rano. Czuję się nie najlepiej, straciłem węch i smak. Boli mnie gardło. Dzwonię do mojego lekarza i mówię: „Mam COVID, potrzebuję receptę” - Fauci przytoczył taki opis idealnej sytuacji w jednym z wywiadów zacytowanym potem przez „The New York Times”.
Jakie są jednak szanse, że coś takiego w ogóle się uda? Do tej pory nasze zmagania w walce z wirusami dość często kończyły się niepowodzeniem. W przypadkach chorób wirusowych nierzadko łatwiej wynaleźć szczepionkę niż lek.
W kwestii leków mamy dwie „success stories” – specyfiki na wspomniany już AIDS i na wirusowe zapalenie wątroby typu C, wywoływane przez wirusa HCV. Bo trudno już nazwać wielkim sukcesem opracowanie w drugiej połowie lat 90. tabletki na grypę – Tamiflu.
Leki przeciw HIV nie są wprawdzie w stanie „wyrzucić” całkowicie wirusa z organizmu, ale zmniejszają jego działanie tak bardzo, że chorzy mają się bardzo dobrze i żyją praktycznie tak samo długo jak osoby zdrowe. Lek na HCV ma również wspaniałą skuteczność. Jego znalezienie to prawdziwy przełom w leczeniu groźnej wirusowej choroby.
Zarówno HIV, jak i HCV wywołują jednak schorzenia rozwijające się latami. Dzięki temu jest czas, by na nie zadziałać. A SARS-CoV-2 tego czasu nie daje. Tu trzeba reagować błyskawicznie.
„Najbardziej obiecujące wydają mi się te leki, które hamowałyby wnikanie wirusa do komórki, albo od razu go unieszkodliwiały” – twierdzi prof. Szczeklik. I dodaje: „Lekami, które unieszkodliwiają SARS-CoV-2 są wspomniane przeciwciała monoklonalne. Działają faktycznie skutecznie, ale są słabo dostępne i bardzo drogie".
„Ale gdybyśmy byli w stanie zablokować receptory, którymi wirus łączy się z ludzką komórką i następnie wnika do środka, to byłoby coś. Takie cząsteczki są już syntetyzowane sztucznie.
Zahamowując wirusom drogę wejścia do komórek spowodowalibyśmy zmniejszenie »wirusowego ładunku« i choroba powinna przebiegać znacznie łagodniej”.
„A druga ścieżka poszukiwań, to wszystko to, co hamuje namnażanie SARS-CoV-2” – kontynuuje profesor. „Czyli, albo hamowanie replikacji, albo próba uszkadzania białek strukturalnych wirusa. Replikację uszkadza np. wspomniany remdesivir, ale jest niewystarczająco skuteczny. Ale testuje się tu już różne nowe cząsteczki”.
Jednym z obiecujących preparatów jest molnupiravir, opracowany w 2019 roku przez naukowców z amerykańskiego Emory University w stanie Georgia. To było jeszcze przed pandemią. Molnupiravir testowano wówczas w kierunku zwalczania wirusów grypy i wenezuelskiego końskiego zapalenia mózgu. Wyniki prowadzonych wspólnie z Ridgeback Biotherapeutics z Miami badań na myszach były na tyle spektakularne, że zainteresował się nimi koncern Merck.
Lek początkowo podawano pacjentom hospitalizowanym z powodu COVID. Okazał się jednak nieskuteczny w zwalczaniu zaawansowanej formy choroby. W kwietniu 2021 badanie kliniczne przerwano.
„Widziałem wyniki tych badań i pomyślałem, że nic dziwnego, że lek nie zadziałał” – powiedział w rozmowie z „The New York Timesem” dr Tim Sheahan z Uniwersytetu Karoliny Północnej. „Trudno się spodziewać, by tego typu leki [działające na replikację wirusa] poprawiły wyraźnie stan kogoś, kto choruje już od kilku dni” – dodał.
Niezależnie od tego jesienią 2020 rozpoczęto inne badanie na ochotnikach, u których dopiero rozpoznano początek COVID-19, a są dodatkowo obciążeni z powodu cukrzycy lub otyłości. Wyniki badania powinniśmy poznać w październiku 2021.
Jeżeli próby zakończą się sukcesem, Merck wystąpi do amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA) o awaryjne zatwierdzenie preparatu do użycia. Jeżeli z kolei FDA dopuści molnupiravir do obrotu, rząd USA zadeklarował już zakup 1,7 mln dawek leku za kwotę 1,2 mld dolarów.
Niewykluczone są inne transakcje tego typu.
Jedna z nich może dotyczyć preparatu oznaczonego kryptonimem AT-527, opracowanego przez Atea Pharmaceuticals. Wiadomo już, że można go bezpiecznie i z dużym powodzeniem stosować w leczeniu wirusowego zapalenia wątroby typu C. Niedługo okaże się, czy jest również pomocy w zwalczaniu COVID.
Innym obiecującym lekiem, którym interesuje się amerykański rząd, jest środek Pfizera. Cząsteczka ta była opracowywana w pierwszej dekadzie tego stulecia z myślą o leczeniu SARS. Prace te zarzucono, ponieważ uznano, że zagrożenie z racji SARS przeminęło. Lek przeleżał się więc przez lata na półce. Teraz do niego powrócono z nadzieją, że przyda się w walce z COVID. W pracach nad nim - jak informuje „The New York Times” - bierze udział ponad 200 naukowców z Pfizera.
Lek początkowo zaprojektowany był jako preparat dożylny, udało się jednak zmienić jego formułę do postaci tabletki. Zadziałał świetnie na myszach. Pfizer rozpoczął pierwszą fazę badań klinicznych na ludziach w marcu 2021, w lipcu może uda się przejść do następnego etapu weryfikacji preparatu.
W jego powstaniu ma udział zespół profesora Marcina Drąga z Katedry Chemii Biologicznej i Bioobrazowania Politechniki Wrocławskiej. Prof. Drąg od 15 lat pasjonuje się wirusowymi proteazami. Zajmował się m.in. bliskimi kuzynami SARS-CoV-2, tj. SARS-CoV-1 i MERS.
„Jeden z aminokwasów użytych teraz przez naukowców Pfizera pochodzi właśnie z naszego skriningu” – opowiadał mi, kiedy przygotowywałem niedawno tekst dla Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.
„My teraz patrzymy w kierunku innych koronawirusów, które mogą pojawić się w przyszłości” – dodał prof. Drąg. „Udało się nam pokazać, że ani jedna, ani druga wirusowa proteaza [SARS-CoV-2 ma dwa takie enzymy] nie mutuje w centrum aktywnym."
"Tak, że gdyby udało się stworzyć jakąś strukturę wiodącą do leku, może być z tego w przyszłości tzw. lek pan-wirusowy, czyli działający na różne koronawirusy. Robimy tu bardzo duże badania przesiewowe i mamy już pierwsze niezwykle obiecujące wyniki.”
Jeśli nawet nowa generacja tabletek przeciwwirusowych nie pojawi się tak szybko, jak na to liczymy, inwestowanie w podobne prace powinno się i tak ze wszech miar się opłacić. Właściwie od początku pandemii słyszymy z ust ekspertów, że to nie ostatnie zagrożenie tego typu.
„Być może [opracowywane teraz preparaty] nie pomogą jeszcze w obecnej walce z COVID, za to potencjalnie mogą stać się pierwszą linią obrony przy następnych takich zagrożeniach” – mówi Carlowi Zimmerowi Mark Namchuk z Harwardu.
Prof. Wojciech Szczeklik jest optymistą.
„Jeśli Amerykanie już się za coś wezmą, prace idą naprawdę szybko” – mówi OKO.press. „Różnica między Stanami a Europą na korzyść Stanów w tempie prac jest wyraźna. Przynajmniej takie było moje wrażenie, kiedy tam pracowałem” – dodaje profesor.
„Nadanie priorytetu poszukiwaniem leku na COVID sprawi, że pojawią się nowe duże granty, zaangażuje się w to wiele zespołów. Więc mam nadzieję, że będzie trochę tak, jak ze szczepionką”.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze