0:00
0:00

0:00

„Sukces «Super Expressu» dowodzi, że tradycyjna prasa może się rozwijać i osiągać sukcesy mimo ostrej konkurencji ze strony «nowych» mediów […]. Wierzę, że «Super Express» ma przed sobą świetlaną przyszłość, a Czytelnicy jeszcze przez wiele lat będą zaczynać dzień od lektury waszego dziennika” – mówił na gali z okazji ćwierćwiecza dziennika prezydent Andrzej Duda. Wtórował mu lider największej partii opozycyjnej, Grzegorz Schetyna:

To normalne, że demokratyczni politycy zabiegają o dobre relacje z prasą sprzedającą się w masowych nakładach. Pytanie tylko, czy na takie peany zasługuje akurat ta gazeta. W ostatnich latach „Super Express” zasłynął przede wszystkim plotkami z życia celebrytów, serialem o „mamie Madzi z Sosnowca” (występującej na okładkach dziennika kolejno: w roli zrozpaczonej matki, półnagiej amazonki, zwyrodniałej dzieciobójczyni i seksualnej wampirzycy) i kampanią strachu wobec uchodźców z Bliskiego Wschodu. Przykładem niech będzie pamiętna okładka z tłumem śniadych ludzi i nagłówkiem „90 tysięcy Arabów zaleje Polskę”.

Na krytykę tekstów SE o uchodźcach naczelny odpowiedział, że wyraża ona po prostu „panujące nastroje społeczeństwa - nie rozleniwionych elit politycznych, które utraciły kontakt z rzeczywistością, lecz zwykłych, ciężko pracujących ludzi, którzy obawiają się najazdu islamistów, którzy zawitają do Polski wraz z emigrantami”.

To bardzo często stanowisko szefów tabloidów: mówimy do prostego człowieka, jego językiem, wyrażamy jego obawy, w jego imieniu patrzymy władzy na rękę, a przez to wszystko stoimy na straży demokracji.

Czy na pewno tak jest? Krytycy prasy tabloidowej od dawna zwracają uwagę, że przez swój napastliwy ton, upraszczanie złożonych kwestii, raczej wypacza ona demokratyczny proces, nasycając go dezinformacją i populistycznymi informacjami niż demokracji pomaga. Zarzuty te powróciły w Wielkiej Brytanii przy okazji Brexitu. Brytyjski medioznawca Steve Barnett po referendum napisał na łamach „Foreign Policy”, że to właśnie charakterystyczne dla brytyjskich tabloidów

„połączenie bezwzględnego oddania politycznej sprawie i pogardy dla prawdy popchnęło Brytyjczyków do opuszczenia Unii”.

Jak sfabrykować Brexit

Od lat 80. tabloidy przedstawiały Unię jako biurokratycznego molocha zajętego wydawaniem absurdalnych rozporządzeń. Straszyły Brytyjczyków, że Unia chce zakazać czajników do parzenia herbaty albo wymusić połączenie Anglii z Francją. Komisja Europejska uruchomiła nawet w sieci specjalną stronę, gdzie punkt po punkcie zbijane są takie mity, w większości pochodzące z brytyjskiej prasy.

Przeczytaj także:

W trakcie referendum atak tabloidów na Unię wzmógł się. Według badań Instytutu Reutersa w pierwszym tygodniu kampanii referendalnej 45 proc. tekstów wyraźnie opowiadało się za wyjściem z UE, tylko 27 proc. za pozostaniem. Najsilniej przeciwne UE były tabloidy „Daily Mail” i „Daily Express”.

Oczywiście, gazety mogą wyrażać poglądy. Problem w tym, że brytyjskie tabloidy zmieniły się w media propagandowe. Brytyjska blogerka Liz Gerard przeanalizowała, jak tabloidy pisały o Brexicie. Podkreślały poparcie dla opuszczenia Unii ważnych stowarzyszeń branżowych, celebrytów, autorytetów. Jeśli podobne postaci wyrażały poparcie dla pozostania w UE, gazety albo milczały, albo brutalnie atakowały takie osoby. Zwolennicy UE przedstawiani byli jako oderwana od rzeczywistości, niepatriotyczna elita gardząca opiniami „zwykłego Brytyjczyka”.

Tabloidy dopuszczały się też zwyczajnych przekłamań i manipulacji. I dawały je na czołówki. Przyłapane na gorącym uczynku publikowały sprostowanie – drobnym drukiem w głębi numeru. Dziennikarz Reutersa naliczył 24 takie przypadki. Najbardziej oczywisty: w marcu „The Sun” opublikowało numer z okładką „Królowa popiera Brexit”. Za ilustrację tej tezy posłużyły słowa królowej wypowiedziane długo przed ogłoszeniem pomysłu referendum. Po interwencji Pałacu Buckingham redakcja opublikowała sprostowanie – na dalekich stronach.

Gazety manipulowały danymi, np. o tym, że brytyjski rynek pracy czy służba ochrony zdrowia nie wytrzymają napływu imigrantów z Europy. Internetowe wydanie „Daily Mail” w kwietniu straszyło, że emigracja z UE oznacza 1,5 miliona pacjentów więcej, co rozsadzi brytyjski system ochrony zdrowia. Problem w tym, że raport, na który powoływała się gazeta, mówił, że wzrost liczby pacjentów wynika głównie z wydłużającej się długości życia mieszkańców Wysp – nie migracji.

„Daily Express” przestrzegał w maju, że koszty nauki dzieci migrantów w Zjednoczonym Królestwie sięgają 3 miliardów funtów. Powoływał się przy tym na statystykę liczby dzieci w brytyjskich szkołach, które mają przynajmniej jednego rodzica nie-Brytyjczyka. Na tej zasadzie „dziećmi migrantów” jest też potomstwo lidera UKIP Nigela Farage’a, którego żoną jest Niemka.

Nie możemy powiedzieć, w jakim stopniu to tabloidy zadecydowały o wyniku referendum. Ale z pewnością agresywna, pełna manipulacji i przekłamań kampania za wyjściem wypaczyła wynik wyborów i utrudniła Brytyjkom i Brytyjczykom podjęcie racjonalnej decyzji.

Baronowie redagują z zagranicy

Dlaczego tabloidy były tak mocno przeciw UE? Chociaż są bowiem skierowane do klas niższych, to nigdy nie opowiadały się za polityką gospodarczą sprzyjającą biedniejszym obywatelom. Właścicielami tabloidów byli i są potężni magnaci prasowi, traktujący swoje gazety jako narzędzie ochrony własnych interesów i budowania politycznych wpływów. Współczesnych baronów prasowych łączy niechęć do regulacji i państwa. UE uważają za niepotrzebną przeszkodę dla własnych wpływów i interesów.

Właściciel „Daily Express”, Richard Desmond, jest zwolennikiem i darczyńcą UKIP. Rupert Murdoch zapytany kiedyś, dlaczego tak nie lubi UE, powiedział: „Gdy idę na Downing Street, robią, co im każę. W Brukseli nikt na moje polecenia nie zwraca uwagi”. Po referendum stwierdził, że „wyjście z UE jest dla Wielkiej Brytanii jak ucieczka z więzienia”. Sam Murdoch na co dzień w Wielkiej Brytanii nie mieszka. Podobnie jak właściciel najsilniej uderzającego w nacjonalistyczne tony tabloidu, „Daily Mail” – Lord Rothermere. Wedle rejestrów podatkowych mieszka w Paryżu. Jak twierdzi satyryczny tygodnik „Private Eye” jest to fikcja umożliwiająca prasowemu magnatowi unikanie płacenia brytyjskich podatków.

Grupa majętnych magnatów prasowych, w większości nie mieszkających w ogóle na Wyspach, za pomocą manipulacji i nacjonalistycznej retoryki przekonała dużą część Brytyjczyków, by zagłosowali za wyjściem z Unii. Wbrew swoim interesom – większość ekspertów przewiduje, że za Brexitem pójdzie recesja. Uderzająca w uboższych na ogół czytelników tabloidów, niekoniecznie w Ruperta Murdocha i jego media.

Przedwczesne złożenie do grobu?

Czy ten triumf tabloidów nie jest ich łabędzim śpiewem? Czy nie wykończy ich wszechobecny kryzys papierowej prasy? Ekspansja mediów społecznościowych? Problem w tym, że jak zauważa dziennikarz „Guardiana”, tabloidy już wielokrotnie składano do grobu. W wyborach 1945 roku „Daily Express”, najpotężniejszy wtedy tabloid porównywał Laburzystów do gestapo – ci mimo to spektakularnie wygrali wybory. Gazeta nie rozpoznała wojennej radykalizacji społeczeństwa. W latach 40. i 50. panowało przekonanie, że tabloidy to relikt czasów przedwojennych, nie pasujący do socjaldemokratycznego etosu powojnia.

Jednak w latach 70. wracają one do wielkich politycznych wpływów. Poparcie, jakiego udzielał Thatcher „The Sun” Murdocha, było kluczowe dla utrzymania władzy przez Torysów przez 18 lat. Gdy Blair został liderem Partii Pracy w 1994 roku, założył, że musi sobie zapewnić przynajmniej neutralność mediów Murdocha. Udało się więcej, w 1997 roku „The Sun” poparł w wyborach Laburzystów. Miało to jednak swoją cenę. Redaktorzy gazety stali się nieformalnymi, lecz bardzo wymagającymi partnerami koalicyjnymi laburzystowskich rządów, pilnującymi, by nie odeszły ani od milimetr w lewo od tego, co uznawali za „zdroworozsądkowe”.

Tabloidów nie dobiła nawet afera z nielegalnymi podsłuchami zakładanymi przez dziennikarzy „News of the World” – innego tabloidu Murdocha. „Daily Mail” w sieci radzi sobie bardzo dobrze, miesięcznie ma 200 milionów indywidualnych użytkowników.

Czy tego chcemy?

Na Wyspach tabloidy zarzucają debatę publiczną agresja i dezinformacją. Przedstawiając się jako głos prostych ludzi, dbają o interesy swoich właścicieli-miliarderów i własne polityczne wpływy. Politycy bardziej liczą się z opinią ich redaktorów niż faktycznymi interesami i nastrojami swoich wyborców.

Wychwalający czołowy polski tabloid polscy politycy powinni zastanowić się, czy takiego rynku prasy potrzebuje nasza demokracja.

Silne, mocno upolitycznione tabloidy nie są bowiem koniecznym elementem demokratycznego pejzażu. We Francji właściwie ich nie ma. Poważna, wyważona prasa zajmuje się polityką. Sensacją i plotkami z życia gwiazd - wyspecjalizowane w tym tytuły. Ma to swoje wady i zalety. Francuscy politycy są mniej na celowników mediów niż ich brytyjscy koledzy, ale debata polityczna jest o wiele bardziej merytoryczna. W Niemczech tabloidy są politycznie i ekonomicznie słabsze niż w Wielkiej Brytanii, nie nadają tak mocno tonu debacie publicznej. Gdy w latach 60. po prowadzonej przez tabloidy agresywnej kampanii przeciw ruchom studenckim, postrzelony został jeden z ich przywódców - Rudi Dutschke - złagodziły także nieco ton prowadzenia polemiki.

Jako obywatele demokratycznego państwa powinniśmy się zastanowić, czy chcemy prasy i polityki bliżej francuskiego czy brytyjskiego modelu. Zamiast poklepywać po plecach tytuł od "mamy Madzi" politycy powinni merytorycznie brać udział w tej debacie.

;
Na zdjęciu Jakub Majmurek
Jakub Majmurek

Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.

Komentarze