Rolnicy chcą od rządu natychmiastowej pomocy, rekompensaty za straty w dochodach. Premier Morawiecki zaproponował im „kompleksowy plan rozwoju rolnictwa”. Za tymi szumnymi słowami niewiele się kryje. Jedyne konkrety to wycofanie się z zakazu hodowli zwierząt futerkowych i przywrócenie uboju rytualnego.
Na większości obszarów kraju panuje długotrwała susza - w zachodniopomorskim, na Kujawach, w Wielkopolsce, na Warmii i Mazurach, gdzie skumulowana jest hodowla bydła, rolnicy od kilku tygodni dowożą na pastwiska karmę zgromadzoną na zimę.
”Czekamy z decyzją o wybijaniu stada do września, może jeszcze w sierpniu popada i trawa się zazieleni” - mówią.
Tam, gdzie po suszy popadało, zboże w kłosach zrobiło się czarne - mąki z niego nie będzie. Na południu kraju rolnicy borykają się z skutkami gwałtownych ulew, które niszczą im uprawy.
Plantatorzy owoców przestali je zbierać, bo koszt zbioru jest wyższy niż cena skupu. I dotyczy to, jak nigdy wcześniej, praktycznie wszystkich rodzajów owoców, wyjątkiem były tylko truskawki, które wymarzły, więc „trzymały cenę”.
Rolnicy chcą od rządu natychmiastowej pomocy, rekompensaty za tegoroczne straty w dochodach. W odpowiedzi na to 19 lipca w Głogowie premier Mateusz Morawiecki przedstawił zgromadzonym tam rolnikom swój „kompleksowy plan rozwoju rolnictwa”.
Przy okazji stwierdził, że rząd PO - PSL tworzył dobre warunki rozwoju na wsi tylko dla dużych gospodarstw, a małych rolników karał grzywną za handel na targowiskach (czyli łamanie obowiązującego prawa o przekraczanie dozwolonych limitów tej sprzedaży, czego już premier nie dodał).
Teraz rząd PiS zmienia front i będzie dbał o wszystkich obywateli, a nie tylko o wybranych, a rolnictwo stanie się lokomotywą rozwoju gospodarczego kraju.
Zakończył hasłem „Niech patriotyzm gospodarczy wytyczy naszą drogę do lepszej Polski” i wezwaniem rolników by odpowiednio zagłosowali w wyborach samorządowych. Stojący za plecami premiera nowy minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski dodał, że jest się z czego cieszyć, bo na taki plan rolnicy czekali kilkadziesiąt lat.
Ponieważ susza i niezadowolenie rolników nie ustąpiły, dwa tygodnie później Morawiecki dorzucił jeszcze obietnicę wypłaty odszkodowań (do 1000 zł za hektar, jeśli straty przekroczą 70 proc.). Twierdził, że rząd wyda na to ponad pół miliarda zł. Czy to uspokoi tych wściekłych rolników, którym susza zniszczyła "tylko" 50 proc. zbiorów? Na razie są problemy z szacowaniem strat, dane spłynęły tylko z dwóch województw. Winne są - zdaniem Morawieckiego - samorządy, które specjalnie to robią, by obrzydzić rolnikom PiS.
Plan Morawieckiego składa się w zasadzie z trzech punktów:
Z tych trzech punktów najbardziej konkrety i dające określone korzyści jest zwrot akcyzy. Do tej pory rolnicy do 100 litrów paliwa dostawali zwrot 86 gr za każdy litr, teraz mają dostawać całą złotówkę. To oczywiście obniża ich koszty produkcji, daje dodatkowe 14 zł, choć już dziś słychać na wsi jak się z tej „łaski pańskiej” wyśmiewają.
Ulga w sprzedaży bezpośredniej dotyczy tylko drobnych rolników i nie oznacza bezpośredniego zastrzyku pieniędzy. Obecna ustawa pozwala rolnikom sprzedawać na targowiskach swoje produkty, za które do 20 tys. zł obrotu rocznie nie płacą podatku.
Morawiecki obiecuje, że do 40 tys. zł nie będzie podatku, a poza tym będą mogli sprzedawać także do sklepów (inna rzecz czy jakieś sklepy zechcą przyjmować produkty od rolników, tu już premier niczego nie może obiecać).
Ale flagowym i strategicznie najważniejszym pomysłem jest utworzenie Narodowego Holdingu Spożywczego. To ma być odpowiedź na "złodziejską", jak mówią zwolennicy PiS, prywatyzację firm spożywczych, jaka dokonała się na początku naszej transformacji.
Kiedy plantatorzy owoców miękkich rozpaczali w czerwcu z powodu niskich cen skupu Ardanowski, świeżo upieczony wtedy minister rolnictwa, sugerował, że winne są zakłady przetwórcze, bo są w obcych rękach i mają w nosie interes polskiego chłopa.
Minister wspomniał nawet, że jest zwolennikiem repolonizacji tych zakładów, teraz już o tym nie mówi, mówi tylko o holdingu utworzonym na bazie firm, które są jeszcze w rękach skarbu państwa.
Ma to być holding państwowy, ale jak obiecuje Ardanowski właścicielami i organizatorami jego mają stać się rolnicy.
To nie jest nowy pomysł. O polskiej dużej firmie marzył już Gabriel Janowski, minister rolnictwa w latach 1991-1993, w rządach Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej. I walczył jak lew, by z procesu prywatyzacji wyrwać jak najwięcej cukrowni.
Udało mu się powołać Krajowa Spółkę Cukrową skupiającą osiem cukrowni (na 18 istniejących w kraju), największą w kraju firmę zajmującą się produkcją cukru. Pomysł był taki, by potem sprywatyzować KSC sprzedając udziały pracownikom i rolnikom dostarczającym do niej buraki cukrowe.
Mimo kilku podejść do takiej prywatyzacji, do dziś tego nie zrobiono. Sama spółka jest w kiepskiej formie finansowej, wedle Ardanowskiego z powodu „dramatycznie niskich” cen cukru, który nie wytrzymuje konkurencji z tańszym w produkcji cukrem trzcinowym. Włączenie KSC w holding ma być dla spółki szansą „na nowy biznes”.
Także za czasów Janowskiego powstał Elewarr - największa w kraju firma skupująca zboże, posiadająca 16 magazynów, w których może zgromadzić 650 tys. ton zboża.
To właśnie te dwie firmy mają teraz być podstawą Narodowego Holdingu - jak ujawnił minister rolnictwa.
Tyle że taki sam pomył miał poprzednik Ardanowskiego minister Krzysztof Jurgiel. Dokładnie rok temu, w lipcu 2017 roku, mówiono o tym na Sejmowej Komisji Rolnictwa. Powołano nawet specjalną komisję międzyresortową do zbadania „celowości” takiej konsolidacji, a po paru miesiącach po cichu się z pomysłu wycofano, bo podobno komisja uznała że takie połączenie nie ma sensu.
Teraz Ardanowski chce, by do Holdingu oprócz KSC i Elewarru weszło jeszcze ok. 40 firm rolnych gdzie skarb państwa ma swoje udziały. Większość z nich to rynki hurtowe, które zajmują się głównie wynajmowaniem powierzchni handlowych dla dostawców owoców i warzyw.
Są też tzw. strategiczne spółki prowadzące hodowlę zwierząt i roślin, no i stadniny koni. To wszystko miałoby stać się jedną całością.
Ale to, co faktycznie jest dobrą wiadomością dla rolników i realnie wpłynie na nasze rolnictwo, to dwie zapowiedzi ministra Ardanowskiego wstydliwie ukryte za szumnymi hasłami o Narodowym Holdingu i patriotyzmie gospodarczym.
Chodzi o przywrócenie uboju rytualnego dla celów handlowych i utrzymanie hodowli zwierząt futerkowych. Ubój rytualny oznacza wzrost cen bydła, a przynajmniej zahamowanie ich spadku. A przy obecnej suszy to właśnie grozi -
wielu rolników tak czy inaczej zechce pozbyć się części stad przed zimą, bo nie stać ich będzie na kupno paszy.
I już dziś obawiają się, że ceny wtedy polecą na łeb na szyję, a oni nie będę mieli wyjścia i je zaakceptują. Przywrócenie uboju rytualnego i duży eksport wołowiny do krajów muzułmańskich ten spadek cen zahamuje.
Zapowiedziane wycofanie się PiS-u z zakazu hodowli zwierząt futerkowych (co politycznie oznacza zwycięstwo Tadeusza Rydzyka nad Jarosławem Kaczyńskim) to dobra wiadomość dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi zatrudnionych w przemyśle około futrzarskim, ale przede wszystkim dla drobiarzy.
Polska jest największym w Europie producentem drobiu, wygrywamy głównie dzięki niższym kosztom produkcji. Te niższe koszty wynikają m.in z tego, że za resztki poubojowe, a chodzi o ok. 750 tys. ton mięsa rocznie, drobiarzom płacą hodowcy lisów i norek. Te reszki stanowią karmę dla zwierząt futerkowych.
Gdyby ustawa zakazująca hodowli weszła w życie, to drobiarze musieliby płacić za utylizację resztek, a to oznacza, że nasza przewaga nad konkurencją stopniałaby do zera.
Wielki plan ratowania rolnictwa i ratowania poparcia dla PiS na wsi, to w większości odgrzewane kotlety. Czy słowa premiera uspokoją rolników? Zobaczymy jesienią.
Komentarze