0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

Warto było pójść do sądu na kolejną rozprawę piątki uczestników protestu z 23 października 2020 roku przy ulicy Mickiewicza w Warszawie (na zdjęciu u góry inni uczestnicy tego protestu). Koło domu Jarosława Kaczyńskiego. Choć rozpraw tych będzie jeszcze kilka i na pewno sąd nie osądzi tej sprawy przed piątą rocznicą tamtych wydarzeń.

Kolejne rozprawy planowane są na październik, listopad, grudzień i styczeń. Pierwsza odbyła się w lipcu, kiedy już mało kto pamiętał, jak wyglądały protesty kobiet po wyroku TK Przyłębskiej, którym PiS praktycznie zakazał aborcji w Polsce.

Przeczytaj także:

Piątka oskarżonych miała wtedy napaść, skopać i poszarpać – każde z nich osobno – pięciu policjantów zabezpieczających protest. To: reżyserka teatralna, studentka sztuk wizualnych, przedsiębiorca, aktywista ruchów obywatelskich i ekonomista.

Oni z kolei opowiadają, jak policja wywlekła ich z grupy pokojowo protestujących, albo nawet zatrzymała, kiedy obserwowali protest na chodniku. Zostali zatrzymani, skuci, zawiezieni na różne komisariaty, poddani rewizji osobistej. Potem postawiono im zarzuty, do których się nie przyznali. Następnie przez kilka miesięcy musieli meldować się regularnie na komisariacie.

Trójka oskarżonych złożyła wyjaśnienia na pierwszej rozprawie. Każde innymi słowami opowiedziało wtedy przed sądem tę samą sytuację. Jak zostali zaatakowani przez policjantów. Jak nie stawiali oporu. Wydawało się, że teraz nic nowego nie usłyszymy.

Błąd.

Ten wyrok zabiłby moje dzieci

25 września wyjaśnienia składał przed sądem czwarty oskarżony. Ekonomista w średnim wieku, ojciec czwórki dzieci. Opowiadał o drugim dniu spontanicznych protestów w Warszawie po wyroku TK Julii Przyłębskiej.

„Po wyroku TK z 22 października 2020 roku dotarło do mnie, że on de facto uniemożliwi przeprowadzanie badań prenatalnych i genetycznych. Takie opinie przedstawiali tego dnia pytani przez media lekarze. Tymczasem dwójka moich dzieci żyje dzięki takim badaniom i odpowiednio wczesnej interwencji lekarskiej. Mam też w rodzinie przypadek, że dziecko urodziło się z niepełnosprawnością, z którą zawsze będzie się zmagać. Bo rodzice nie zrobili badań – a one pozwoliłyby na skuteczną terapię w życiu płodowym. Znam też dobrze kobietę, która nie zrobiła badań i zmarła – a z nią jej dziecko.

O tym myślałem 23 października wieczorem. I w końcu, zamiast iść spać, pojechałem koło godz. 23:00 na Mickiewicza. Bo tam kierował się protest idący przez całe miasto.

Protestujących jeszcze tam nie było, za to ulica zablokowana była przez policję. Przez samochody policyjne i kordon. Było to dziwne, bo przecież np. w czasie marszu 11 listopada w Warszawie policja nie staje na widoku, tylko czuwa pochowana w bocznych uliczkach. Na chodnikach stali mieszkańcy Żoliborza. Rozmawiałem z nimi, opowiadałem historie moich dzieci i znajomych.

Blokada policyjna i idący ludzie
Policyjna blokada na Mickiewicza 23 października 2020. Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl

W pewnym momencie policja założyła kaski i wzięła tarcze. Włączyła sygnały świetlne. Zbliżała się grupa ludzi. Pochód. To była grupa młodych ludzi, w wieku moich starszych dzieci. Ponieważ nie mogli przejść ulicą Mickiewicza, zatrzymali się. Część usiadła. Widać było, że są już bardzo zmęczeni. Policja kazała im wstawać, włączała sygnały dźwiękowe, ale nic złego się nie działo.

Byłem zaskoczony pokornym zachowaniem protestujących. Część stała na torowisku tramwajowym, ale nie widziałem, by ktokolwiek nawet trzymał kamień.

Ruszyłem chodnikiem do domu. Ale po 200-300 metrach usłyszałem krzyki ludzi, bo policja zaatakowała, użyła gazu łzawiącego. I wtedy kątem oka zobaczyłem biegnącą w moją stronę grupę ubranych na czarno policjantów. Złapali mnie, wykręcili mi ręce. Nie stawiałem oporu, powiedziałem, że mam przy sobie dokumenty, że mogę je okazać. Ale zamiast tego zaprowadzili mnie do samochodu policyjnego. Jeden z prowadzących mnie policjantów powtarzał „pobiłeś policjanta”. Nawet mi ulżyło, bo to było tak absurdalne, że uznałem, że zaraz wszystko się wyjaśni. Bo przecież ich było pięciu-sześciu, ja jeden i nawet przez moment nie doszło między nami do kontaktu fizycznego – poza wykręceniem rąk.

Ale wywieźli mnie na komendę".

Chciałem powiedzieć, że to pomyłka, ale nie byli ciekawi

"Tam do godz. 05:30 trzymali mnie w samochodzie, skutego do tyłu. Policjanci byli znudzeni, rozmawiali ze sobą, że nie ma nikogo, kto mógłby wnieść oskarżenie przeciw nam. I muszą ściągnąć kogoś z domu.

Do izby zatrzymań trafiłem po godz. szóstej. Przy kontroli osobistej asystowało chyba 10 policjantów. A potem posadzili mnie w celi razem z mężczyzną oskarżonym o rozbój.

Nikt nie chciał ode mnie żadnych wyjaśnień, nikt mnie nie skonfrontował z policjantem, którego rzekomo miałem napaść. Wszystko wyglądało jak jakiś teatr.

Zarzuty postawili mi koło godziny 17:00. Oczywiście się nie przyznałem. Wcześniej jednak dotarli do nas przedstawiciele Rzecznika Praw Obywatelskich: zastępczyni RPO Hanna Machińska i dyrektor zespołu od tortur [Krajowego Zespołu Prewencji Tortur – red]. Zebrali nasze oświadczenia i powiedzieli, że to, jak jesteśmy traktowani, nosi znamiona tortur, okrutnego i poniżającego traktowania. Co prawo europejskie [Europejska Konwencja Praw Człowieka i Konwencja ONZ o zakazie tortur – red] zakazuje.

Potem już nikt ode mnie nic nie chciał. Dopiero dziś mogę opowiedzieć, co się zdarzyło"

– mówi oskarżony.

Policja nie pamięta, ale wszystkiego nie zapomniała

Potem sąd przesłuchał dwóch świadków-policjantów, z których jeden miał być poszkodowany, a drugi miał wspierać innego poszkodowanego policjanta. Trzeci świadek i zarazem poszkodowany policjant po raz kolejny nie dojechał na rozprawę. Usprawiedliwił się urlopem. Dokument poświadczający ten stan rzeczy nie dotarł do sądu, bo przełożeni świadka wysłali go z południa Polski zwykłą pocztą.

Zeznania dwóch świadków zrobiły jednak wrażenie.

Niestety, ze względu na urlop i nieobecność trzeciego wszystkiego opisać nie możemy, by nie ułatwiać temu świadkowi sprawy. Ale dwaj świadkowie-policjanci z komend pozawarszawskich, choć tak jak koledzy z Warszawy w lipcu zasłaniali się niepamięcią, ujawnili wiele szczegółów podważających wersję oskarżenia.

Jeden ze świadków zarzekał się, że nigdy w życiu nie miał sprawy o naruszenie jego nietykalności jako policjanta. Dopiero skonfrontowany ze swoimi zeznaniami sprzed pięciu lat o tym, jak to został poturbowany przez kobietę, próbował wrócić do tej wersji. Ale dopytywany, jak miałby zostać zaatakowany, nie był w stanie przedstawić spójnych wyjaśnień. Podważył też, chyba nieświadomie, wersję policjanta, który w lipcu potwierdził przed sądem zeznania z 2020 roku o tym, jak został poturbowany. Okazało się, że tamten świadek raczej nie mógł się znajdować w miejscu, w którym miało dojść do naruszenia jego nietykalności, a sama sytuacja musiała jednak wyglądać inaczej.

Poza tym świadek zeznający 25 września podważył też wersję warszawskich policjantów z lipca, że każdy z nich interweniował spontanicznie, na widok zagrożenia „bezpieczeństwa i porządku publicznego”. Świadek wielokrotnie powtarzał, że działał na rozkaz.

I że zatrzymania zaczęły się na raz, bo na rozkaz.

A przełożeni powiedzieli świadkowi, że spontaniczny protest na Mickiewicza jest nielegalny.

Nie był, co podkreślili obrońcy.

Co widać zza kordonu/tyraliery

Drugi świadek, młodszy i wyraźnie zirytowany, że ma odpowiadać w sprawie sprzed pięciu lat na pytania obrońców, którzy nie rozróżniają kordonu policyjnego od policyjnej tyraliery, lepiej zasłaniał się niepamięcią. Miał jednak trudne zadanie, bo ze złożonego pięć lat temu zeznania wynikało, że nie był świadkiem zajścia policjanta z obywatelem, tylko pomagał w doprowadzeniu zatrzymanego. Świadek był jednak przekonany, że kolega-policjant został zaatakowany przez demonstranta. Bardzo trudno było mu jednak wyjaśnić, skąd to wiedział. Był bowiem członkiem „drużynki do zatrzymań”, która stała za kordonem/tyralierą (świadek podkreślał, że są różne sposoby zabezpieczeń, stąd trudno mu powiedzieć, co stało na Mickiewicza. Nie wie też, dlaczego to coś stało w poprzek jezdni, uniemożliwiając ludziom przejście).

Drużynka, jak zeznał świadek, może interweniować na rozkaz, albo jeśli policjanci zobaczą, że są potrzebni. Świadek zeznał, że taką potrzebę zobaczył, mimo że od protestujących oddzielał go kordon wysokich i mających kaski funkcjonariuszy. Nie widział jednak, jak została naruszona nietykalność interweniującego policjanta. Pomógł mu, a pomoc polegała na skuciu kajdankami i użyciu siły fizycznej.

Problem w tym, że oskarżony, którego te zeznania dotyczą, twierdzi, że nikt go nie skuwał i nikt nie używał wobec niego siły. Bo nie było takiej potrzeby.

Co się naprawdę stało na Mickiewicza

Świadkowie-policjanci odpowiadali tym razem z namysłem i wolno. Nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniej rozprawy, kiedy obrońcy próbowali odświeżyć pamięć świadków. Ci powtarzali, że nie pamiętają nic, a wszystko, co mają do powiedzenia, jest w zeznaniach sprzed pięciu lat. Adwokaci dopytywali jednak umiejętnie o różne szczegóły. Świadkowie dawali się w to wciągnąć i zaczynali sobie coś przypominać. Niestety, w tym momencie sąd musiał poprosić o przerwę, by protokolant zdążył z zapisem. W tej przerwie świadkowie brali oddech i wracali do wersji, że nic nie pamiętają.

„Sąd pracuje zgodnie z procedurami. Fakt, że OKO.press tak przedstawiło rozprawę, pracownicy sądu odebrali bardzo boleśnie. Starają się jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki” – powiedziała sędzia na samym początku rozprawy, zwracając się do dziennikarki OKO.press.

Sędzia odniosła się do tego fragmentu relacji z lipca:

Te niezgodności [w zeznaniach poszkodowanych] być może zaświadczą na korzyść oskarżonych. Ale wygląda na to, że ani prawdy, ani sprawiedliwości sąd w imieniu Rzeczypospolitej wymierzyć nie zdoła. Za późno.

Prokuratorka sprawia wrażenie nieobecnej, patrzy przez okno. Sędzia – wydaje się poirytowana. Chyba tym, że obrońcy zadają policjantom pytania szybciej, niż zdąża je zanotować protokolant. A adwokaci (jest ich czworo) zasypują poszkodowanych policjantów pytaniami, by przebić się przez mur niepamięci.

Ale kiedy kolejny adwokat dociska „Ale przecież pan zeznał, że…”, sędzia musi przerwać: „Proszę poczekać, panie mecenasie”. Mija chwila i świadek odpowiada, że nie pamięta.

OKO.press nie opisywało jednak tego szczegółu rozprawy, żeby skrytykować sąd, ale żeby pokazać, jak żmudnym jest proces dochodzenia do sprawiedliwości. I – tak jak napisaliśmy wtedy – jak mała jest szansa, że sprawiedliwości tej stanie się zadość. Oraz szansa na to, że obywatele, którzy brali udział w pokojowym zgromadzeniu, dalej będą wierzyć w swoje konstytucyjne prawa i zechcą w przyszłości zabierać publicznie głos w ważnych dla siebie sprawach.

Oczywiście, wymiar sprawiedliwości nie może zlekceważyć oskarżenia o napaść na funkcjonariusza policji. W końcu, by mogli wykonywać swoje zadania, policjantom należy się od państwa szczególna ochrona. Dlatego sprawę trzeba zbadać (sprawy o udział w nielegalnym zgromadzeniu z tego dnia zostały już dawno umorzone).

Dla oskarżonych oznacza to jednak godziny i dnie spędzone w sądzie.

Dla oskarżających – choć ich zeznania są niespójne, a sprawa, w której występują jako poszkodowani, ma wszelkie cechy SLAPP (sprawy sądowej wytaczanej przeciw obywatelom, by zniechęcić ich do zabierania głosu w sprawach publicznych) – to tylko jednorazowa wizyta w sądzie, w godzinach pracy, za usprawiedliwieniem. Grozi im tylko to, że ich zeznań sąd nie uzna za przekonujące. Udowodnić, że zeznawali nieprawdę, raczej się nie da. Także dlatego, że z powodów technicznych ich swobodną wypowiedź należało przerywać, by uzupełnić protokół. Bo takie są zasady i trzeba się ich trzymać.

Nieoczekiwany obrót spraw na rozprawie 25 września może jednak oznaczać, że OKO.press się myliło. I że jeszcze coś uda się ustalić w sprawie tego, co naprawdę stało się na Mickiewicza 23 października 2020 roku. Oby!

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze