To historia kilku kobiet, które od pięciu lat protestują w Przemyślu. Są ofiarami SLAPP po polsku, czyli nękania przez władzę przy użyciu różnych środków prawnych. Mają postępowania na policji, sprawy w sądzie, czują się coraz mniej bezpiecznie. Ale przestać nie zamierzają
“Drukowałyśmy Konstytucję i rozdawałyśmy ją ludziom. Co roku na 11 listopada i na 3 maja – regularnie. To było prawie tak, jakby bibułę drukować. Nie każdy chciał brać. Ale dzieciom rozdawałyśmy baloniki i chorągiewki, to przełamywało lody”.
“Myśmy się odłączyły od KOD-u i Podkarpackich Rebeliantów. Bo oni byli za dużymi akcjami. A łatwo pojechać na demonstracje do wielkiego miasta, gdzie człowiek jest anonimowy. Co innego stanąć u siebie, gdzie kłania ci się policjant”.
Opisujemy historię kilku kobiet, które od pięciu lat protestują w Przemyślu. I są ofiarami SLAPP po polsku, czyli nękania przy użyciu różnych środków prawnych. Mają postępowania na policji, sprawy w sądzie, czują się coraz mniej bezpiecznie. Ale przestać nie zamierzają.
Anna: "Takie lokalne działanie musi być regularne. Czasem jest naprawdę ciężko, przecież mamy swoje normalne życie. Ale trzeba przychodzić, stać i pokazywać, że się sprzeciwiamy. Dzięki temu ludzie w Przemyślu wiedzą, że jeśli zechcą zaprotestować, to mają gdzie przyjść. Jeśli zechcą, mogą stanąć z nami".
A na demonstrację w obronie Polski w Europie przyjdą? – pytam
"Tak. Trochę osób przyjdzie, zobaczysz. Ale na demonstracjach zawsze liczymy tylko na siebie. A jeśli ktoś przyjdzie, a nawet zatrąbi, przejeżdżając – to jest zysk”.
"Że nasze protesty nic nie dają? Sprzątanie też nic nie daje, bo zaraz znowu jest bałagan. To jest taki kobiecy trening. Musisz to robić, choć nie chcesz, choć nie lubisz".
„Na celowniku" to pilotażowy projekt OKO.press, Archiwum Osiatyńskiego oraz norweskiej Fundacji RAFTO, prowadzony razem z prof. Adamem Bodnarem, rzecznikiem praw obywatelskich w latach 2015-2021. Ma naświetlić i zdiagnozować zjawisko nękania osób zabierających głos w interesie publicznym w Polsce. Publikujemy rozmowy z osobami, które znalazły się "na celowniku", a także z prawniczkami, badaczami, specjalistkami do spraw komunikacji.
W serii „Na celowniku" o „SLAPPach po polsku" publikowaliśmy już rozmowy z Elżbietą Podleśną, Bartem Staszewskim, Laurą Kwoczałą, Katarzyną Kwiatkowską, Pawłem Grzesiowskim, Wojciechem Sadurskim, Ewą Siedlecką, Piotrem Starzewskim, Julią Landowską, i Anną Domańską, a także adwokat Sylwią Gregorczyk-Abram, adwokatem Radosławem Baszukiem i ekspertką od komunikacji Hanną Waśko. Relacjonowaliśmy też trzy procesy aktywistów: w Sierpcu, Nowym Sączu i Warszawie.
Lila: “My tu nie jesteśmy anonimowe i nigdy nie będziemy. To jest Przemyśl”.
Osiem kobiet: Ewa Nowotyńska, Anna Kwasiżur, Anka Grad-Mizgała, Lila Kalinowska, Teresa Węgrzyn, Grażyna Maślach. I jeszcze dwie, które nie dają zgody na publikację nazwisk.
Spotykamy się w domach, przy stole, w kuchni albo na werandzie z widokiem na dolinę Sanu. Obok kubka z kawą/herbatą ląduje teczka ze sprawami sądowymi, jakie rozmówczyni ma w związku z protestami obywatelskimi. Dziećmi, jeśli są w domu, zajmują się w tym czasie mężczyźni.
Niektóre są już babciami i na dzień dobry pokazują w komórkach zdjęcia wnuków. Inne znają się od lat, bo ich dorosłe/dorastające dzieci chodziły razem do szkoły. Ale jest też mama małych dzieci, która dołączyła w czasie Strajku Kobiet.
Mają różne doświadczenie. Jedne od lat działały w organizacjach pozarządowych i na rzecz Przemyśla albo w samorządzie mieszkańców, inne nie były aktywne publicznie. Mówią, że bardzo wiele je różni, nawet poglądy na szczepionki. "Ale wiemy, że każda z nas coś wyjątkowego potrafi, więc każda jest ważna".
Zapewne dlatego protesty w Przemyślu są twórcze i dowcipne, z ducha dawnej Pomarańczowej Alternatywy. Jest koszulka “KonsTYtucJA” na pomniku Szwejka, albo impreza "Kuchciński Travel" po wybuchu afery z lotami marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego do domu (to tutejszy poseł - można sobie zrobić zdjęcie przy tekturowym samolocie i ludzie pękają ze śmiechu).
Afera dwóch warszawskich wież Jarosława Kaczyńskiego upamiętniana jest budową dwóch wież z pudeł - a budowniczowie i budowniczki mają obowiązkowe kaski ochronne na głowie. I wszystko jest zgłoszone, legalne.
Ponieważ publiczność przemyska jest raczej obojętna i nie chce być kojarzona z opozycją, Rebeliantki organizują publiczne spotkania na otwartych przestrzeniach, np. w otwartych namiotach na rynku, by każdy mógł się zatrzymać, posłuchać sędziego Tulei, ale bez konieczności tłumaczenia się, że był na "takim" spotkaniu.
Nie ma w tym działaniu nic na siłę. Widać też dbałość o to, by nie przekroczyć granicy, nie naruszyć prawa.
Podobnie jest z działaniami, które policja z Przemyśla próbuje przypisać Rebeliantkom, ale nie znajduje na to dowodów (więc tym bardziej OKO nie może ich Rebeliantkom przypisać):
W 2017 roku w Przemyślu pojawią się też na chodnikach w dużych ilościach napisy wielkości kostki chodnikowej: “PiS OFF”, “PiS kłamie”, “Polsko! Obudź się”. Namalowane białą ścieralną farbą - więc zarządca przestrzeni miejskiej nie uważa tego za problem. Także szefowa biura PiS sprawy napisu “PIS. ROZLICZYMY WAS” nie zgłasza. "Gazecie Wyborczej mówi: “Myślę, że najlepszą reakcją na takie zjawiska jest dobry humor i próby poszukiwania porozumienia”.
Okazuje się jednak, że nie ma racji.
Pod koniec 2017 r. policja rozpoczyna gigantyczne śledztwo w sprawie napisów i transparentów. I wzywa na przesłuchania i rozpytania właśnie Rebeliantki. Policjanci wyjaśniają, że to dlatego, że "panie znane są z tego, że protestują". Rebeliantki zauważają zaś, że niektórzy przesłuchujący/ce nagle bardzo chcą się wykazać przed przełożonymi. A one same są zdenerwowane i lekko przestraszone – bo nigdy wcześniej nie były przesłuchiwane przez policję.
Dopytuję, kiedy zaczęły się te przesłuchania. Z doświadczenia rozmów z tymi, którzy stali się celem SLAPP, wiem, że dzieje się to nagle: człowiek protestuje, korzysta z praw obywatelskich i nic się nie dzieje. I nagle, jak po naciśnięciu guzika, państwo atakuje. Kiedy to się stało w Przemyślu? I dlaczego?
Rebeliantki pokazują mi pismo, które było w aktach ich spraw.
“Przemyśl, dnia 8 października 2017 r.
Szanowny Panie Komendancie,
zwracam się z uprzejmą prośbą o podjęcie stosownych działań w związku z aktami wandalizmu, które miały miejsce w mieście Przemyśl. Nieznani sprawcy na brukowanych chodnikach na terytorium rynku miejskiego i okolic wykonali białą farbą napisy o treści m.in. «Dość PiS», «PiS OFF», «TVPiS Kłamie» czy też PiS-PZPR».
Przedmiotowe działania należy uznać za umyślne niszczenie mienia, dlatego konieczne jest podjęcie niezbędnych działań mających na celu wykrycie sprawców czynów oraz pociągnięcie ich do odpowiedzialności karnej w przypadku ustalenia, że doszło do popełnienia przez ich czynów zabronionych. W załączeniu przesyłam stosowną dokumentację fotograficzną, obrazującą zakres poczynionych przez sprawców szkód. Uprzejmie proszę o poinformowanie mnie o podjętych działaniach w niniejszej sprawie”
Podpisane: poseł na Sejm Andrzej Matusiewicz, PiS.
Na piśmie odręczna adnotacja zastępcy komendanta policji z 19.10.2017: "Do realizacji. Proszę ustalić wartość oszacowanej przez właściciela szkody, ew. przyjąć wniosek o ściganie karne sprawcy. Niezależnie od przyjęcia wniosku o ściganie karne, proszę o udzielenie odpowiedzi Panu Posłowi”.
Rebeliantki zaglądają do akt spraw, w których są przesłuchiwane, bo już wiedzą, że trzeba. Jeszcze w 2017 r. uczą się swoich praw – jedna z nich jest spisana po kontrmiesięcznicy smoleńskiej w Warszawie i na tę okoliczność przesłuchiwana w Przemyślu. Kontaktuje się z ObyPomocą, ekipą prawniczą działającą w ramach Fundacji Obywatele RP i dowiaduje się, jak się zachować.
Przesłuchania są bardzo męczące, bo choć Rebeliantki wzywane są do jednej sprawy, na miejscu okazuje się, że policjant/ka ma całe biurko zasłane teczkami z innych spraw i dopytuje także o nie, „skoro pani już jest”.
W sprawie napisów “PiS Off” w Przemyślu policja zabezpiecza nagranie z monitoringu sprzed sklepu. Dysk jest jednak uszkodzony, trafia więc do ekspertów od kryminalistyki. Na cito (bo normalnie czekałoby się półtora roku – wszystkie pisma w tej sprawie są w teczkach).
160 godzin pracy informatyka kosztuje prawie 10 tys. zł. Udaje mu się odtworzyć zamazany obraz dwóch ludzkich postaci. W poszukiwaniu białej farby policja wnioskuje dwukrotnie do prokuratury o przeszukanie mieszkań Rebeliantek. Prokuratura odmawia, bo nie ma pewności, kto jest na zdjęciach.
Sprawa jednak trafia do sądu.
Sąd: Niewyraźne zdjęcie odzyskane za 10 tysięcy to nie jest wystarczający dowód.
Zapada wyrok uniewinniający.
Kolejna sprawa, w której Rebeliantki są przesłuchiwane, dotyczy tekturek z wezwaniami do obrony praworządności, które zostały wetknięte w bramę senatorskiego biura PiS. Przy okazji policja dopytuje o napis “PiS ROZLICZYMY WAS” – ten, którego potrzeby ścigania nie widziała dyrektorka biura PiS. Na tekturkach jest ślad białej farby – więc i to i próbki farby znad Sanu trafiają do analizy.
Rzeczoznawcy ustalają, że “substancja koloru białego” jest w obu przypadkach podobna, ale nie sposób ustalić, czy taka sama. Koszt – 1000 zł (pismo w aktach sprawy).
Za tekturki wyrok nakazowy (czyli bez rozprawy) dostaje Teresa (za umieszczanie ogłoszeń w miejscu do tego nieprzeznaczonym). Dowodem przedstawionym przez policję jest… zdjęcie z Facebooka, na którym Teresa stoi koło bramy, w którą wetknięto tekturkę. Teresa składa zażalenie i po rozprawie zostaje uniewinniona.
Rusza też śledztwo w sprawie napisów z listopada 2017, upamiętniających Piotra Szczęsnego (napisy powstały miesiąc po tym, jak poseł Matusiewicz wezwał policję do działania).
Anna i Anka: Przechodzimy rano koło jednego z pomników. Jest tam pełno policji, a samo miejsce jest odgrodzone taśmami. “Życie Podkarpackie” podaje, że doszło do zbezczeszczenia pomnika i będzie to ścigane z kodeksu karnego.
Przesłuchania o napisy w Przemyślu zahaczają też o napis “Konstytucja. Nie deptać” na chodniku w Sanoku z 2017 roku (60 km od Przemyśla). Policja zaczyna analizować monitoring przejazdów z Przemyśla do Sanoka. "Policjant mówi na przesłuchaniu, że wie, że to ja, ale jeśli wskażę współsprawców, to on się postara, żeby wymiar kary był najniższy. A może on wynieść od 50 zł do 5 tys. zł.
Anna: Mam zostać świadkiem koronnym w sprawie o kostkę?”.
Policjantka mówi innej Rebeliantce, że wie, iż jest ona członkinią grupy opozycyjnej. "Ciężko się do Was dostać. Jak liczna to grupa?" – dopytuje.
Po pierwszym przesłuchaniu przychodzi też wezwanie dla osoby podejrzanej o "wykroczenie niepodania miejsca zatrudnienia na przesłuchanie w charakterze świadka”.
To jest absurdalne: "Nie ma takiego obowiązku, skoro świadek poda adres zamieszkania”. Ale zapada wyrok nakazowy – 200 zł grzywny. Po zażaleniu sprawa trafia do sądu. Wyrok jest uniewinniający, a sąd stwierdza: "Ta sprawa nigdy nie powinna była tu trafić".
Akt oskarżenia w sprawie “Konstytucja. Nie deptać” trafia przeciwko Annie do sądu w Sanoku ("Dla adwokata to prosta i łatwa do wygrania sprawa, w najgorszym razie grozi mi grzywna – ale ja nigdy nie miałam sprawy w sądzie, to nie jest miłe"). Zarzut początkowo jest karny, bo Sanok sobie wymienił kostkę z Konstytucją na nową, dzięki temu "szkoda" przekracza granicę, do której odpowiada się z Kodeksu wykroczeń (500 zł). Prokurator - o dziwo - uznaje jednak, że doszło tylko do wykroczenia, bo chodnik nie został trwale zniszczony, miasto nie musiało go wymieniać (o dziwo, bo w analogicznej sprawie Elżbiety Podleśnej - tyle że z następnego roku - prokuratura będzie obstawała za zarzutami karnymi).
Sprawa z Sanoka kończy się uniewinnieniem. Sąd zwraca też koszty postępowania, więc uniewinniona z radością oddaje pieniądze adwokatowi, który wspierał ją pro bono.
“Ale nie mogą mi oddać 14 dni urlopu, które na te na sprawy sądowe w Przemyślu i w Sanoku straciłam. To naprawdę dotkliwe”.
W sprawach o napisy i transparenty dotyczące praworządności Rebeliantki (i wspierający je Rebelianci) są praktycznie sami. Czasem tylko starsze osoby przystaną i wygarną im za krytykę władzy, która "tyle dobrego robi dla ludzi" i wzięła się za "sędziów-złodziei".
Rebeliantki mówią jednak, że to jest Podkarpacie i jak na tutejsze warunki nie jest tak źle. Bardzo wielu ludzi widząc akcje na mieście, reaguje przyjaźnie, choć się nie przyłącza. Jesienią 2019 r., po zawieszeniu olsztyńskiego sędziego Pawła Juszczyszyna, do regularnie protestujących pod sądami obywatelek i obywateli zaczynają wychodzić sędziowie.
Lila (najmłodsza ze wszystkich, zaznacza, że nie czuje się Rebeliantką): "Ale do protestów antypisowskich ludzie się przyzwyczaili. To, co było wybuchowe, to protesty kobiece. One mają ogromną siłę sieciowania".
Opowieść o strajkach kobiet ma inną dynamikę – jest tam więcej ludzi i jest groźniej. Zaczyna się od czarnego protestu w październiku 2016 r., kiedy pojawiły się pierwsze pomysły zaostrzania prawa aborcyjnego.
Anka: "Przyszłyśmy, a rynek był pusty. Tak jak zwykle. I nagle jak z podziemia, pojawili się ludzie. Kilkaset osób w czerni. Myślałyśmy, że to niemożliwe, żeby wszyscy szli na protest. Ale tak było".
Lila: "Byli tacy dumni: widziałam, jak zamykali sklepy z powodu Strajku Kobiet. Pierwszy raz w życiu".
W marcu 2017 r. na przemyskim rynku staje wielki drastyczny stand ze zdjęciami abortowanych płodów. To kampania organizacji prawicowych opowiadających się za odebraniem kobietom prawa wyboru także w sytuacjach skrajnych. Rzucony na Facebooku pomysł, by zdjęcia zakleić, schować przed dziećmi, wypala. Kobiety, a także mężczyźni podchodzą do standu z żółtymi karteczkami i pracowicie go zaklejają.
“Ludzie byli tak wdzięczni, że mogli to zrobić, bo to było po prostu obrzydliwe”.
Doświadczenie Strajku Kobiet, które było w Przemyślu doświadczeniem przemocy, Rebeliantki opowiadają już spokojnie, bo jak mówią, do wielu rzeczy zdołały się już przyzwyczaić. Starają się też zrozumieć: „Spór o prawa kobiet pokazuje dwie przemyskie wrażliwości” – mówią.
Jedna, publiczna, budowana wokół prostej, heroicznej opowieści o polskości, walce i stawianiu oporu (oporu wobec Ukraińców, a stopniowo też – osób LGBT). Role społeczne są tu proste, prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, że radzą sobie lepiej od innych. Radzą sobie na granicy, bo to granica państwa tworzy w tej narracji tożsamość.
A druga, domowa, bardziej skomplikowana – o tym, że choć jesteśmy Polakami, to do babci chadzaliśmy specjalnie na Trzech Króli, na takie jakby drugie święta (Prawosławne Boże Narodzenie). A jeden z pradziadków brał z sąsiadami udział w napadach na innych sąsiadów (którzy – w zależności od okoliczności i rodziny – chodzili do cerkwi albo do kościoła).
Kręte ścieżki wokół zabudowanych teraz pięknymi murowanymi domami wiosek pełne są śladów mordu i przemocy.
Kiedy uczestnicy Strajku Kobiet wychodzą na ulice Przemyśla w 2020 r., to, co publiczne, miesza się z tym, co domowe. Moje rozmówczynie mówią, jak ważne było dla kobiet wykrzyczenie sprzeciwu wobec tego, co je spotyka w życiu „prywatnie”.
Za to hasło „obrony kościołów” (rzekomo przed kobietami) dawało konserwatywnym mężczyznom nowy bohaterski sens działania. Po jednej stronie stanęły kobiety (i wspierający je mężczyźni), po drugiej – sami mężczyźni (starzy i młodzi).
Przy czym – zauważa Lila – bunt kobiet nie wpisuje się w polityczną polską układankę. „Kobiety, które mają 16-17 lat, nie pamiętają innych rządów niż PiS, nie pamiętają rządzącej PO. Ale one widzą, jak ich matki opiekują się starymi rodzicami, harują w pracy i w domu, i co rano zwlekają swoich mężów do roboty. One tego dla siebie nie chcą i to właśnie znaczy **** ***. Ale to nie jest protest przeciw PiS, ale przeciw wszechobecnemu patriarchatowi, tym dowcipom wujka Wieśka o cipce, które z rechotem opowiada przy obiedzie rodzinnym”.
Od czasu Strajku Kobiet w 2016 r. rośnie w Przemyślu w siłę ruch młodych mężczyzn, głównie kibiców i starszych, skupionych wokół "Męskiego Różańca" i rekonstrukcji historycznych.
Do tego stopnia, że – jak opowiadają Rebeliantki – powroty z demonstracji kobiet w 2020 r. przestaną być bezpieczne. Mężczyźni ruszają bowiem na miasto w obronie kościołów.
Tuż przed Strajkiem Kobiet w 2020 r. rozgrywa się w Przemyślu sprawa "Tablicy trzech kobiet".
Po festiwalu "Centrum światów jest tutaj" jego kuratorki, artystki Lila Kalinowska i Jadwiga Sawicka, przygotowują tablicę upamiętniającą trzy przemyślanki, które sto lat temu mieszkały w jednym domu, przy Rynku nr 26: Wincentę Tarnawską, Ołenę Kulczycką i Helenę Deutsch. Projekt ma patronat prezydenta miasta.
Tablica jest skromna – tylko napisy po polsku, ukraińsku i hebrajsku:
"W tej kamienicy - mikrokosmosie wielokulturowej Galicji - na przełomie XIX i XX wieku mieszkały wybitne przemyślanki: Wincenta Tarnawska (1854-1943) polska działaczka niepodległościowa, Ołena Kulczycka (1877-1967) ukraińska malarka i graficzka, Helene Deutsch (1884-1982) amerykańska psychoanalityczka, Polka żydowskiego pochodzenia".
Lila: W Przemyślu nie ma kobiecych upamiętnień. Nie ma śladu po kimś tak ważnym, jak Helene Deutsch.
"Podobnie jak dla wielu mieszkańców Przemyśla, historia jest dla nas ważna. Nie interesuje nas jednak galicyjska nostalgia i mitologizowanie czasów świetności, które przypadły na przełom XIX/XX wieku. Nie interesuje nas także historia militarna, opowiadana z perspektywy mężczyzn, w której dominuje twierdza Przemyśl czy Orlęta Przemyskie. Znalazłyśmy inne wątki, dla nas ciekawsze, bo pozwalające dostrzec związek pomiędzy wczoraj a dziś (...). Chcemy upomnieć się o uznanie kulturotwórczej roli w historii kobiet pochodzących z Przemyśla lub związanych z miastem" - piszą Jadwiga Sawicka i Lila Kalinowska (ich esej ukazał się w raporcie "Centrum Światów jest tutaj - Galicja jako punkt odniesień. Interdyscyplinarny projekt artystyczno-naukowy").
Tablica ma jesienią 2020 r. wszystkie potrzebne zgody.
I tuż przed jej odsłonięciem dzieje się coś złego. Urzędnik miejski (który sam jedną ze zgód wydał), domaga się zatrzymania działań. A miasto, które tablicy patronuje, składa do IPN wniosek o opinię, czy takie trzy kobiety zasługują na upamiętnienie.
IPN zaś stwierdza, że Kulczycka nie ma prawa być na tablicy, bo u schyłku życia była członkinią Rady Najwyższej Ukraińskiej SRS, a zatem odpowiadała “za ludobójstwo Stalina”. Z telefonicznych wyjaśnień IPN wynika, że opinię wydano na wyrost: z powodu pandemii pracownicy IPN nie byli w stanie zrobić kwerendy we Lwowie, gdzie jest archiwum Kulczyckiej.
Argument, że przemyskie twórczynie tablicy tę lekcję odrobiły, że nikt nie jest w życiu "idealny i płaski", że w taki sposób to można się pozbyć większości artystów żyjących na ziemiach polskich w XX wieku, do IPN nie trafia.
Tablicę (zamontowaną, ale nieodsłoniętą) rozbija w lutym 2021 r. mężczyzna o prawicowych poglądach (odpowie za to przed sądem).
Tablica jest dziś – sklejona z rozbitych szczątków i sztukowana syntetyczną żywicą – w garażu Lilii. Kobieca inicjatywa upada. Choć była pokazana na festiwalu Centrum Światów już jako dzieło sztuki.
“Po raz pierwszy poczułam się strasznie. To było działanie na rzecz kobiet i relacji polsko-ukraińskich. I nagle został przeciw mnie użyty aparat represji. Stałam się dla policji osobą podejrzaną i jako taka byłam przesłuchiwana w sprawie tablicy i tego, dlaczego powstała. A przecież działam w Przemyślu w sprawach publicznych od lat, wiele razy zalazłam władzom miejskim za skórę. Nigdy mnie nikt tak nie potraktował – pierwszy raz przy tablicy, a potem przy Strajku Kobiet” – mówi Lila.
Przychodzi 22 października 2020 r. i wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej.
Na ulice w Przemyślu wychodzą tłumy. Tak jak w 2016 r. skrzykują się przez Facebooka. Jeden dzień, drugi, trzeci. Mają transparenty Strajku Kobiet, tęczowe akcesoria i transparenty z napisem “J...ć PiS”. W trzecim czy czwartym dniu parę ludzi wracających z jednego protestu otacza grupa kilkunastu młodych mężczyzn w kapturach. Szarpią, uderzają towarzyszącego kobiecie mężczyznę, wyrywają transparenty.
(Wszystko to oglądam na nagraniu z monitoringu, które zostało zabezpieczone w czasie policyjnego śledztwa).
Prokuratura umarza jednak sprawę, gdyż uznaje, że celem ataku było jedynie wyrażenie poglądów.
Anka, która mieszka naprzeciwko kościoła z wielkim transparentem "Męski Różaniec", wywiesza w oknie flagę strajku kobiet i flagę tęczową. To jest wysokie drugie piętro, ale młodzi mężczyźni na różne sposoby próbują te flagi zrywać. Przez wiele dni.
"Jakby zdobywali skautowskie sprawności".
Policja nie uznaje tego za atak na dom.
Uczestniczki protestów słyszą seksualne groźby ("ja cię wyjebię" lub w wersji pełnej - "ty esbecka kurwo, ja cię wyjebię"). Przez parę dni zasadzają się na wracających z demonstracji kibole. Chłopaki atakują dziewczyny – za tęczowe maski, za niesione hasła. Rycerze Maryi grożą bezbożnicom.
Przestaje być miło, protesty słabną i po półtora tygodnia kończą się. Słyszę:
"Minęło pięć lat od pierwszego protestu kobiet i jest gorzej niż było. Ale się znamy".
Gorzej jest także w tym sensie, że dziewczyny – spisane w czasie demonstracji sprzed roku - dostają właśnie teraz wyroki nakazowe za używanie wyrazów wulgarnych na zgromadzeniach. Czyli za okrzyki “Jebać PiS”.
Po wyroku za każdy dzień demonstracji (wszystkie podejrzane o "Jebać PiS" przesłuchiwał w sierpniu policjant "w zastępstwie za koleżankę". Przemiły i sympatyczny. To chyba policyjny sposób na radzenie sobie z tym absurdem).
Tak, kobiety z Przemyśla znają ekspertyzę prof. Romanowskiego o tym, że słowa “Jebać PiS” nie są wulgaryzmem (profesor stworzył tę ekspertyzę, bo ściganie kobiet za "brzydkie wyrazy" stało się powszechne latem tego roku w całej Polsce).
Czy złożą zażalenie? Jeśli wyrok skończy się naganą, to nie. Bo choć to niesprawiedliwe, to nie ma już siły – a raczej, trzeba robić inne rzeczy (Lila: "Wolę wspólnie sadzić kwiaty, działać jako artystka, kuratorka, łączyć ludzi wokół akcji afirmatywnych, niż tracić energię i emocje na rozprawę sądową. Ale jak będzie protest kobiet, pójdę znowu, to oczywiste.”). Ale jeśli są grzywny, to tak (“Właśnie odebrałam dwa wyroki nakazowe po 200 zł i do tego koszty. Oczywiście złożę zażalenie” – pisze do mnie Anka).
I tak w wyrokach praworządność wygrywa z przemocą – mówią Rebeliantki i pokazują całe pliki sądowych decyzji o umorzeniu postępowania. Dotyczą głównie udziału w nielegalnych zdaniem policji zgromadzeniach Strajku Kobiet: sąd dowodzi w tych postanowieniach, że zgromadzenia były legalne, i że konstytucyjnego prawa obywateli do udziału w pokojowych zgromadzeniach nie można znieść pandemicznym rozporządzeniem rządu.
Akta ze Strajku kobiet mają już podobno 192 strony.
Ale to nie jest koniec tej historii. Bo jest jeszcze sprawa brata Ewy, 56-etniego Piotra z głęboką niepełnosprawnością ruchową i intelektualną. Ewa, Rebeliantka, jest jego prawną opiekunką. I oto w czerwcu tego roku Piotr zostaje obwiniony o kradzież kwiatów z klombu. W nocy.
Na nagraniu z monitoringu widać, że to nie on.
"Piotruś porusza się w bardzo charakterystyczny sposób, poza tym w nocy zawsze jest w domu. I naprawdę wszyscy go w Przemyślu znają. Była nawet taka akcja na Facebooku, żeby przesyłać mu życzenia imieninowe i przyszło mnóstwo kartek" - mówi Ewa. Ale nie. Sprawa zostaje skierowana do sądu. I to Piotr ma odpowiadać, mimo że jest ubezwłasnowolniony.
Rebeliantki uważają, że to po prostu szykana wobec Ewy, bo to ona musi chodzić na policje i do sądu i występować w imieniu brata. Ale nawet jeśli nie – w sprawie osoby z niepełnosprawnością, słabej i bezbronnej, policja nie sprawdziła podstawowych faktów ("No przecież się okaże, że brat nie może odpowiadać za to, bo jest ubezwłasnowolniony" - mówili w sądzie Ewie. A ona powtarzała: "Przecież on jest niewinny, to nie chodzi o to, że nie może zostać ukarany!").
Myślę sobie: Gdyby to była biała farba na chodniku, to policja musiałaby się przyłożyć. To jest chyba najstraszniejsza z opowieści SLAPPowych usłyszanych w Przemyślu.
Dobra wiadomość jest taka, że Piotr został właśnie uniewinniony.
Ewa mówi o tym przy kuchennym stole w niedzielne popołudnie 10 października, a zgromadzone przy nim Rebeliantki przyznają, że wszystkiego się po tym odechciewa. Mają już naprawdę dosyć.
Podobno tak jest zawsze. Zaczynają od tego, że są wykończone, że trzeba z tym skończyć. Po czym – jako że zaraz będzie demonstracja w obronie obecności Polski w Unii – Anka przynosi z drugiego pokoju wielkie unijne flagi,
Anna pokazuje, jakie ma nagrania (wszystkie sprawdzone pod kątem praw autorskich do muzyki, bo inaczej przecież Facebook uciąłby transmisję z wydarzenia), oglądamy transparent „Zostajemy w Europie”.
„Ibiza”, czyli wielki głośnik, jest naładowana, trzeba tylko ustalić, która z nas doniesie ją na miejsce spontanicznego zgromadzenia.
Idziemy pod siedzibę PiS, tam gdzie zwykle.
Stopniowo dołącza się kilkadziesiąt, może sto osób. Kilka samochodów trąbi radośnie. Większość Przemyślan zbiera się tymczasem na Rynku, bo tam są tej niedzieli food trucki i można zakosztować jedzenia z różnych stron świata. Mijają nas po drodze z kolorowymi pudełkami z jedzeniem i omijają wzrokiem.
Rebeliantki zaś zaglądają do komórek, a tam na zdjęciach z warszawskiego Placu Zamkowego tłumy: "Zobaczcie, zobaczcie" – pokazują sobie z żalem.
Ale dodają:
mogłybyśmy pojechać do Warszawy, albo nawet do Rzeszowa. Ale te sto osób z Przemyśla nie miałoby gdzie przyjść.
Po godzinie demonstrowania zbieramy się. Mijamy samochód z policjantami po cywilnemu. Któraś rzuca „Ciekawe, co tym razem wymyślą”.
Ale policjanci tylko bardzo grzecznie się nam kłaniają.
Projekt „Eye on SLAPPs in Poland" / Na celowniku jest prowadzony do grudnia 2021 roku dzięki wsparciu Fundacji Rafto na rzecz Praw Człowieka z siedzibą w Bergen w Norwegii. Fundacja została założona w 1986 roku w pamięci Thorolfa Rafto.
SLAPP to postępowania prawne przeciwko osobom działającym w interesie publicznym (Strategic Lawsuits Against Public Participation).
Prof. Thorolf Rafto (1922-1986) był ekonomistą i działaczem na rzecz praw człowieka. W sprawy Europy Środkowej zaangażował się z powodu Praskiej Wiosny 1968. Wielokrotnie podróżował do Polski, Czech Węgier i Rosji, był świadkiem prześladowań i nadużyć. W 1979 roku w Czechosłowacji ciężko pobili go funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych, co przyspieszyło jego śmierć.
Nad projektem "Na celowniku" czuwa rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich VII kadencji. W jej skład wchodzą: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.
Projekt koordynuje Anna Wójcik, Agnieszka Jędrzejczyk i Piotr Pacewicz.
Kobiety
Policja i służby
Prawa człowieka
Protesty
Sądownictwo
Prawo i Sprawiedliwość
Na celowniku
Przemyśl
SLAPP
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze