W koncepcji „Tarczy Wschód” widać odrobioną lekcję z wojny w Ukrainie. Strategia jest przygotowywana z myślą o ewentualnej wojnie do bólu wręcz konwencjonalnej, bardziej przypominającej rzeczywistość II wojny światowej niż śmiałe wizje teoretyków pola walki XXI wieku
Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, jego zastępca Cezary Tomczyk i szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Wiesław Kukuła zaprezentowali w poniedziałek 27 maja założenia „Tarczy Wschód”, czyli planu przygotowania do obrony wschodniej granicy Polski, ze szczególnym uwzględnieniem granic z należącym do Rosji Obwodem Królewieckim i z Białorusią. Jeszcze przed weekendem ogłoszenie takiego planu zapowiedział premier Donald Tusk.
„Narodowy Program Odstraszania i Obrony Tarcza Wschód to największa operacja umacniania wschodniej granicy Polski i wschodniej flanki NATO od 1945 roku. To operacja strategiczna dla naszego rządu. Strategiczna dla bezpieczeństwa Polski” – mówił na początku prezentacji Kosiniak-Kamysz. Padły imponujące kwoty, bo rząd ma zamiar przeznaczyć na ten cel aż 10 miliardów złotych. Wyznaczony został też termin – powstawanie nowego systemu obronnego na wschodzie kraju ma się zakończyć do 2028 roku.
„Tarcza Wschód” ma być realizowana na kilku poziomach.
W całej koncepcji widać nieźle odrobioną lekcję z wojny w Ukrainie. „Tarcza Wschód” jest przygotowywana z myślą o ewentualnej wojnie do bólu wręcz konwencjonalnej, bardziej przypominającej rzeczywistość II wojny światowej niż śmiałe wizje teoretyków pola walki XXI wieku. Ale taka jest właśnie wojna za naszą wschodnią granicą, w której ogromną rolę odgrywają fortyfikacje polowe czy relatywnie proste elementy infrastruktury inżynieryjnej zapewniające ciągłość linii zaopatrzenia walczących wojsk.
To wszystko widać w zaprezentowanej przez MON i armię koncepcji „Tarczy Wschód”.
Z wszystkich czterech aspektów „Tarczy Wschód” zdecydowanie najwięcej zainteresowania i emocji budzi oczywiście element dotyczący fortyfikowania granicy. MON i wojskowi świadomie lub nieświadomie jeszcze to zainteresowanie podsycili.
Gdy była mowa o „ograniczeniu mobilności przeciwnika”, na konferencji w Sztabie Generalnym przedstawiono slajdy mające obrazować sposób ufortyfikowania wschodniej granicy Polski. Trudno to posunięcie ocenić inaczej niż jako ryzykowne. Gdybyśmy bowiem potraktowali śmiertelnie serio slajdy prezentowane w Sztabie Generalnym – co już zrobiła część mediów – musielibyśmy uznać, że rząd i armia chcą nam zbudować coś w rodzaju polskiej wersji rosyjskiej „linii Surowikina” dokładnie wzdłuż linii granicy.
Zaraz za nową wersją dzisiejszej „stałej bariery” w postaci płotu na granicy widzielibyśmy potężny rów i wał przeciwczołgowy. Za nim 2oo metrów betonowych „zębów smoka”, potem pas zaoranej i zaminowanej ziemi, następnie kolejne 200 metrów fortyfikacji przeciwczołgowych. Dalej zaczynałoby się oczyszczone z przeszkód utrudniających ostrzał przedpole będącego właściwą pierwszą linią obrony pasa bunkrów, okopów i punktu oporu. Za tą pierwszą linią obronną rozpościerałby się zaś szeroki (zapewne nawet kilkunastokilometrowy) pas trudnego do przebycia terenu, przekształconego za pomocą zalesiania i zalewania tak, by maksymalnie spowolnić ewentualny marsz agresora. Na slajdach podano nawet odległości dzielące poszczególne pasy umocnień i ich szerokości.
Była to mocno myląca precyzja.
Gdyby bowiem miał to być rzeczywisty plan budowy nowej linii obronnej, byłaby to zarazem bardzo czytelna instrukcja dla potencjalnego agresora, jak tę linię obronną przełamać. Już w fazie budowy taki uschematyzowany system fortyfikacji i zapór byłby zaś niezwykle prosty do rozpoznania – nie tylko satelitarnego, ale dronowego czy też po prostu optycznego.
Tymczasem jedynie między wierszami można było usłyszeć, że to, co przedstawiono w poniedziałek 27 maja w Sztabie Generalnym, to tak naprawdę jedynie bardzo ogólny zarys koncepcji przygotowania do obrony wschodniej granicy Polski. Z całą pewnością bowiem ostateczna realizacja budowy umocnień na granicy będzie się mocno różnić od przedstawionych dziś bardzo uproszczonych schematów.
Bardzo zróżnicowany jest choćby teren, przez który ta granica przebiega. Mamy bowiem jej odcinki naturalnie, trudne do przebycia przez ewentualnego agresora – część linii Bugu, Puszcze Mielnicka, Białowieska, Knyszyńska, Augustowska i Romincka, część Pojezierza Suwalskiego i Augustowskiego. Ale mamy też takie obszary, które wręcz potencjalnie zapraszają agresora – jak tzw. Brama Brzeska, Przesmyk Suwalski i większa część Niziny Staropruskiej.
Każdy z tych odcinków granicy ma swoją specyfikę, która będzie wymuszała stosowanie nieco innych wzorców fortyfikacji.
W gęstych lasach Puszczy Białowieskiej zapory przeciwczołgowe przydałyby się jedynie w pasach dróg, ale wzdłuż części granicy z Obwodem Królewieckim (pola i łąki) może być ich potrzeba więcej niż dwie linie. Można myśleć o zabagnianiu niektórych terenów w Przesmyku Suwalskim, ale na wzgórzach w rejonie Górowa Iławieckiego (to nazwa znacząca) nie miałoby to ani sensu, ani szans na realizację. I tak dalej i tym podobne.
Otwarte pozostaje też pytanie o sam sens toczenia ewentualnej bitwy granicznej w oparciu o umocnienia mające przebiegać dokładnie wzdłuż całej linii granicy. Na niektórych odcinkach wschodniej granicy zamiast tego z całą pewnością bardziej uzasadnione i efektywne byłoby tzw. skracanie linii obronnych, co zresztą być może (nikt tego nie powiedział wprost) cała koncepcja zakłada.
Nie zmienia to jednak faktu, że idea znaczącego utrudnienia dostępu do polskiego terytorium z pomocą fortyfikacji i modyfikacji terenu z całą pewnością ma sens. Zwłaszcza na tych kilku potencjalnych kierunkach operacyjnych ewentualnego agresora ze Wschodu, które terenowo najbardziej sprzyjają ofensywie.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze