0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: mariusz szczygieł - " na każdy temat show" studio69 - rafał meszkamariusz szczygieł - ...

Jakub Wojtaszczyk, OKO.press: Naukowcy dowodzą, że nostalgia rodzi się, gdy odczuwamy samotność, towarzyszą nam przeciwności losu. Zagłębienie się w rozmyślaniu o przeszłości, kiedy życie wydawało się łatwe i beztroskie, ma pomóc nam uzyskać równowagę emocjonalną. Tym tłumaczą popularność lat 90. i wczesnych 2000, do których cofasz się w swojej książce „Dawno temu w telewizji”. Odpowiadasz na trend?

Okładka książki „Dawno temu w telewizji”, grafika przypomina Telegazetę
Okładka książki „Dawno temu w telewizji”, grafika przypomina Telegazetę

Kamil Bałuk*: Raczej go kontynuuję, bo trudno patrzeć na książkę bez podcastu „Dawno temu w telewizji”, który nagrywałem dla Radia Newonce. Wtedy moda na lata 90. dopiero startowała. Rozmawiałem z wieloma osobami tworzącymi telewizję lat 90. Audycja zadebiutowała w 2020 roku. Była wiosna. Pandemia na chwilę odpuściła. Wraz z radiem weszliśmy w podcastową rewolucję. Nasz patent wydawał się świeży. „Dawno temu…”, wymyślone przez Bartka Czarkowskiego, miało być sensowną refleksją. Ale nie intelektualisty traktującego lata 90. jak zjawisko, tylko reportera – poszukiwacza, który zagląda za kulisy produkcji ze swojego dzieciństwa.

Co za tymi kulisami dojrzałeś?

Telewizja lat 90. była tak naprawdę scenografią dla moich bohaterek i bohaterów. Prawie każda z osób w swojej karierze musiała iść na kompromisy. Niektóre niekoniecznie dobrze na tym wyszły. Dały się zamknąć w szklane ramy ekranu. A przecież zarówno Mariusz Szczygieł, Jacek Kawalec, jak i Michał Fajbusiewicz czy Ilona Łepkowska, reprezentują sobą znacznie więcej. Są pełnymi postaciami.

Dla niektórych telewizja była tylko etapem, teraz już skończonym. Dla innych przepustką do tworzenia nowych formatów.

Podcast się przyjął, słuchalność była większa, niż zakładaliśmy. Ja jednak wciąż uważam się za osobę bardziej piszącą niż mówiącą. Dlatego uznałem, że grzechem byłoby nie pociągnąć tych rozmów dalej, na papierze. Wybrałem kilkanaście osób. Spotkałem się z nimi ponownie. Chciałem jeszcze lepiej zrozumieć, o co chodziło w tej polskiej telewizji lat 90.

Przeczytaj także:

Popkultura w domu i na podwórku

Podczas pandemii karmiliśmy się niepewnością. Czy powrót do teoretycznie bezpiecznego czasu dzieciństwa dzisiejszych 30-40-latków mógł wpłynąć na popularność podcastu?

Dopiero po czasie przyszła ta refleksja. Lata 90. dla pokolenia je tworzącego to głównie paździerz, taniocha i brak poszanowania dla praw autorskich. Dla nas, wtedy dzieci i nastolatków, to znajome, kojące twarze i tematy na małym ekranie. Parawan z „Randki w ciemno”, doktor Lubicz, „Jestem na nie” wypowiadane przez Elę Zapendowską w „Idolu”

Niegdyś budowanie tożsamości było rozumiane klasycznie, czyli np. poprzez walkę na wojnie, bycie opozycjonistą w czasie komuny, zaangażowanie w budowę polskiej kultury itp. Nie do pomyślenia było, że ktoś może być ulepiony z popkultury. Tymczasem jest ona składową tożsamości pokolenia dzisiejszych 30-40-latków.

Zaczynasz od skąpanego w sentymencie opisu: „Masz 11 lat, w telewizji leci »Na dobre i na złe«, pachnie jeszcze niedzielny obiad u babci. Gdy odcinek serialu się kończy, kończy się też dla ciebie niedziela. Zaraz szkoła…”.

Urodziłem się w Hanowerze, ale rodzice po upadku komunizmu postanowili wrócić do Polski. Założyli swoje biznesy. Dużo pracowali, żyli w ciągłym biegu. Pamiętam, że liczba telewizorów w domu była wyznacznikiem statusu. Kiedyś ojciec zapytał mnie z ciekawością: „Ile odbiorników mają twoi koledzy ze szkoły?” (śmiech) My mieliśmy trzy, kiedy kupowało się nowy model, starszy wędrował do innego pokoju.

Przez to, że moi rodzice byli bardzo zajętymi ludźmi, paradoksalnie więziotwórcza była telewizja. Oglądaliśmy te same programy i je komentowaliśmy. Niedzielny zestaw to oczywiście „Złotopolscy”, wspomniane „Na dobre i na złe” i „Familiada”. Może mnie nie fascynowały, ale tworzyły tło nieubłaganego końca weekendu.

Z kolei tłem po szkole był „Klan” i perypetie rodziny Lubiczów. Najbardziej atrakcyjny był „Rower Błażeja”, bo aspirowałem do świata młodych ludzi prowadzących ten program. Natomiast największą wkrętę miałem w produkcje, w których rywalizowano, jak „Agent”, „Idol” czy „Big Brother”. Prowadziłem nawet Excela z zakładami, kto, kiedy odpadnie!

Nieustannie gadałem o reality show z kumplami. Popkultura wylewała się na podwórko.

Między inteligencką telewizją PRL-u a drapieżnym rynkiem

Z tego okresu pamiętam, że oglądałem telewizję bezrefleksyjne. Nikt nie wskazał na ekran telewizora i nie powiedział: „To nie do końca prawda”.

Kto mógł nasze pokolenie tej refleksyjności nauczyć? Dorośli? Wychodząc z PRL-u, mieli jasno powiedziane, że to koniec z propagandą w telewizji. Dopiero my, 30-40-latkowie, wiemy, że na ekranie nie ma prawdy, jest tylko narracja.

W komunizmie kultura stała na sensowniejszym poziomie, bo była jedynym wentylem dla szarzyzny i cenzury. W latach 90. zderzyły się standardy inteligenckich mediów publicznych z wolnym rynkiem. Snobowanie się na kulturę wysoką jednak pozostało. Dlatego osoby tworzące krajobraz telewizji lat 90. prowadziły pewnego rodzaju walkę.

Dobrze widać to w rozmowie z Pauliną Chylewską i Justyną Dżbik-Kluge z „Roweru Błażeja”. Z jednej strony miały być szalonymi dziewczynami, które robią polskie MTV. Z drugiej nauczono je wysokich standardów telewizyjnych. Dlatego dziś czasem uwiera je, kiedy na YouTubie oglądają niestaranne nagrania.

Mariusz Szczygieł wstydzi się, że prowadził program „Na każdy temat”. Natomiast Jacek Kawalec opowiada, jak trudno było mu ściągnąć łatkę prowadzącego „Randki w ciemno”. To nie są pozytywne wspomnienia.

W komentarzach na temat popkultury w latach 90. zazwyczaj dominowały wyższościowe narracje. Pojawiał się też ostracyzm wobec aktorów, którzy grali np. w telenoweli. W podcaście Tomasz Stockinger tłumaczył się, że przyjął rolę w „Klanie”, bo musiał z czegoś żyć.

Takie „wybielanie się” jest symptomatyczne dla innych moich bohaterów i bohaterek. Zostali wepchnięci pomiędzy wymogi drapieżnego kapitalizmu i tego, co się sprzedaje i co ma oglądalność, a tego, co ambitne i wymarzone. Mam wrażenie, że nasze pokolenie kompletnie nie myśli takimi kategoriami.

Często telewizja nie była pierwszym wyborem rozmówców z „Dawno temu…”. Nie mogła być, bo wcześniej żyli w rzeczywistości, w której to, czym się później zajmowali, zwyczajnie nie istniało. Do TVP i innych stacji trafili dziwnym splotem okoliczności. Producent „Na każdy temat” usłyszał Mariusza Szczygła w radio i zaprosił na casting. Jacek Kawalec miał wkrętkę w rocka, przez co uczył się angielskiego. W tym języku opowiedział dowcip na przesłuchaniu do „Randki w ciemno”, a producentami byli Brytyjczycy. To zadecydowało o jego angażu.

Obaj weszli do telewizji z przypadku, ale to nie umniejsza ich cech charakteru, które pozwoliły odnaleźć się w nowym miejscu pracy. Oglądalność ich programów wahała się od 2-3 mln do 18 mln.

Niesamowity rząd dusz. Dziś nieosiągalny.

Przepracować sławę

Sukces! Zatem skąd to narzekanie?

Żyliśmy w zero-jedynkowym przeświadczeniu – praca w telewizji w latach 90. oznaczała największy wyczyn, a wypadnięcie z ramówki – porażkę. Natomiast prowadzenie programu czy granie w serialu nie zawsze wiązało się z wielkimi możliwościami finansowymi. Niektórzy mieli dość rozpoznawalności. Ela Zapendowska mówi, że to najgorszy aspekt „Idola”. Nigdy nie zakładałem, że ktoś w telewizji nie lubi być popularny.

Pamiętam też moje zdziwienie, kiedy Jacek Kawalec powiedział mi, że w „Randce w ciemno” odgrywał rolę Jacka Kawalca. Wytłumaczył mi proporcje: odcinki programu nagrywał raz w miesiącu, później były cyklicznie emitowane. Najwięcej czasu spędzał mimo wszystko w teatrze. Miał odwrotną percepcję odbioru siebie i swojej pracy niż cała Polska. Kojarzenie głównie z jedną produkcją go boli, co rozumiem.

Telewizja nie mogła zaszkodzić Mariuszowi Szczygłowi. Zawsze umiał pisać. Uczyły go Hanna Krall i Małgorzata Szejnert. Wyszedł z „Gazety Wyborczej”. Tymczasem tak mocno zrósł się z „Na każdy temat”, że w którymś momencie zaczęto go tytułować „Byłym reporterem”. Sława telewizyjna nie była tą sławą, która Szczygła interesowała. Przepracowywał to latami.

Kultura zapierdolu

Ściągasz z nich to odium wstydu…

Tak, zarówno w książce, jak i w podcaście dawałem osobom jasno do zrozumienia, że „rozgrzeszam” ich z fikcyjnego zarzutu, że robili badziewie dla kasy. Nie snobowałem się, a w zamian dostałem ich zaufanie.

Z drugiej strony w rozmowach nie bazuję tylko na powierzchni, czyli na sentymencie za latami 90. i nie odhaczam samych oczywistości. Tak najczęściej się dzieje, kiedy osoby tworzące telewizję tamtego okresu są zapraszane do podzielenia się swoją historią. Chciałem się dowiedzieć, jak dokładnie dany program był produkowany, kto, o czym decydował i na jakiej podstawie, ale chyba bardziej – skąd ci ludzie się tam wzięli?

Wchodzisz też głęboko w ich biografie.

Czasami redakcja chciała je ciąć (śmiech). Natomiast uznałem, że dzięki bardziej szczegółowemu backgroundowi możemy lepiej poznać motywacje rozmówców, ale też poszukać wyjaśnienia wielu ich decyzji. Czy Fajbusiewiczowi inaczej współpracowało się z milicją niż z policją? Czym zajmowała się Zapendowska przed „Idolem”? Nikt jej wcześniej nie pytał, a pięknie opowiada o zajęciach wokalnych w stanie wojennym czy pracy przy krzyżowaniu bydła.

Zrozumienie przydaje się, kiedy się z kimś nie zgadzam. Przykładowo, jestem pod wrażeniem umiejętności Okiła Khamidova, twórcy m.in. „Świata według Kiepskich” i „Baru”. Potrafi jak nikt analizować i optymalizować produkcję, żeby latami uzyskiwać wyniki oglądalności. Ale ponieważ przyznał, że bywały dni, w których zasypiał ze zmęczenia w reżyserce, pytam go, czy optymalizuje też nakład pracy i atmosferę na planie?

Odpowiedział ci w duchu poprzedniej epoki!

Tak, powiedział: „To, co duże ekipy robią standardowo w osiem dni, można zrobić z mniejszą ekipą w sześć albo siedem”. Różnica pokoleń i moje poglądy każą na te słowa patrzeć podejrzliwie. Ale nie zatrzymuję się na tym, tylko dokładam kontekst: przyjechał do Polski prosto z wojny w Tadżykistanie, przypadkiem znalazł się w dziwnym kraju, bez znajomości języka. Mówi, że nie miał za co wrócić, gdzie mieszkać, na szybko szukał roboty. Potem odniósł sukces w dość brutalnej branży.

Pracując razem, pewnie byśmy się nie dogadali, bo ja cenię balans w pracy, ale czy to przekreśla rozmowę? Są punkty wspólne, choćby programy, które on reżyserował, a ja oglądałem.

Z kolei Ilona Łepkowska, scenarzystka między innymi „M jak miłość”, zdaje sobie sprawę, że mogła być za ostra dla niektórych osób, wprost pada w rozmowie słowo mobbing. Po latach mówi szczerze: w ciągu swojej kariery parła do przodu i nie rozglądała się na boki. Jej biografia pokazuje, że była samotną matką, której celem była stabilność finansowa dla niej i córki. Nieustannie konfrontowała się z ojcem, który szydził z tego, czym się zajmowała. Według niego zdradzała swoje inteligenckie wychowanie z domu, gdzie oglądało się tylko „Teatr Telewizji”. Mnie takie konteksty interesują.

Staram się nie rozwadniać i nie przepisywać biernie ich słów, nie odgrywam bezrefleksyjnego fana. Trzymam się gatunku, to są wywiady. W dodatku z osobami, które wcześniej udzieliły ich setki.

Dziki Zachód na Wschodzie

Z rozmów wyłaniają się nie tylko opowieści o kulturze zapierdolu i mobbingu. Magda Mołek mówi o braku wsparcia psychologicznego. W tym kontekście telewizję nazywa „Dzikim Zachodem”.

Magda Mołek zaczynała jako młoda dziewczyna, która – jak mówi – ciągle obawiała się zwolnienia. Nikt jej nie wytłumaczył telewizyjnych reguł. Nie miała z kim podzielić się swoimi wątpliwościami czy zapytać o radę. Powiedziała, że media budowały się na strachu.

Telewizja to też wielki niekontrolowany eksperyment, prawda?

TVP była odbiciem Polski – przy każdej zmianie rządu, zmieniał się dyrektor, a tym samym zmieniała się telewizja. Programy wypadały z ramówki decyzją jednej osoby. Z drugiej strony telewizja lat 90. była zapatrzona na Zachód, na nowości, na pieniądze. Rafał Rykowski z pomysłem gry w statki w programie „Piraci” przebijał się przez beton TVP. „Randka w ciemno” dostała miejsce w ramówce przed Wieczorynką i w porównaniu do pierwowzoru była drętwa i grzeczna. Raz jeszcze – zwykle nie było refleksji, jaka ma być ta telewizja, ale nie mogło jej być.

Odzierasz telewizję lat 90. z iluzji. Znajdujesz tam coś pozytywnego?

Pozytywne jest urealnienie marzeń z dzieciństwa. Mówię sobie: „Nie, Kamilu, wcale nie chciałbyś tam wtedy pracować”. Odetchnąłem z ulgą. Wolę dzisiejsze realia, jest większa wolność, chociaż stawki i zasięgi w mediach są dużo niższe. Ale to nie jest książka smutna i dramatyczna, jest w niej bardzo dużo zabawnych scenek. Starałem się rozmawiać dynamicznie, a potem śledzić punkty zwrotne w czyimś życiorysie.

Dla mnie najfajniejsze są momenty, kiedy ktoś w telewizji nie kalkulował i zaryzykował. Reżyser „Miodowych lat”, Maciej Wojtyszko, wystraszył początkowo amerykańskich producentów deklaracją, że będzie reżyserował serial jak sztukę teatralną, inspirując się rosyjskim dramatem. Miny mieli średnie, a skończyło się sukcesem większym niż oryginał. Czy Wojtyszko wiedział, że to się uda? Nigdy nie wiesz.

Trochę jak z moim podcastem i książką. Nie miałem pewności, że dziesiątki popularnych i zajętych osób będzie chciało porozmawiać z nieznanym reporterem w wieku swoich dzieci. Dzwoniłem, tłumaczyłem, o co mi chodzi. Za każdym razem byłem zdziwiony, że to wystarczało.

*Kamil Bałuk – reporter, podcaster, dziennikarz, niderlandysta. Autor wydanej w sześciu krajach książki reporterskiej „Wszystkie dzieci Louisa” (2017) i współautor biografii „Wodecki. Tak mi wyszło” (2018). Publikował m.in. w „Dużym Formacie”, „Przekroju”, „Wysokich Obcasach” i „Magazynie Książki”. Kilkukrotnie nominowany do Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej. Laureat piątej edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Jakub Wojtaszczyk

pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.

Komentarze