0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Kuba Atys / Agencja WyborczaFot. Kuba Atys / Age...

Iga Świątek w sobotę rozpoczęła zmagania w turnieju tenisowym Igrzysk Olimpijskich. Jej pierwszą przeciwniczką była 33-letnia Rumunka Irina-Camelia Begu. Pojedynek najlepszej obecnie tenisistki świata z notowaną na 136 miejscu Begu był jedynie początkiem marszu naszej zawodniczki do olimpijskiego złota. Rumunka stawiła opór, jednak Świątek wygrała w dwóch setach.

Tenisowe zmagania będą rozgrywać się na paryskich kortach Rollanda-Garrosa, gdzie zaledwie półtora miesiąca temu Świątek wygrała wielkoszlemowe French Open. Niestety, w Paryżu zabraknie naszego najlepszego tenisisty, Huberta Hurkacza, który razem z Igą Świątek miał walczyć o medal w deblowej grze mieszanej. Jest kontuzjowany.

Świątek i Hurkacz są symbolem rozwoju tenisa w Polsce. To na razie nasi jedyni zawodnicy w ścisłej czołówce, do której jednak coraz śmielej dobijają się Magdalena Fręch, Maks Kaśnikowski czy Kamil Majchrzak, i w której zmaganiach często bierze udział Magda Linette. Czy więc tenis w Polsce znajduje się na fali wznoszącej?

Tenisowe kariery, czyli „to skomplikowane”

Sporo na to wskazuje, choć warunki uprawiania tej dyscypliny nie są łatwe. Główną barierą dla młodych zawodników i zawodniczek są pieniądze. W kariery przyszłych czempionów trzeba inwestować tysiące złotych, najczęściej od najmłodszych lat. Decyzja o wejściu w tę dyscyplinę może być też trudna – oznacza ona wyrzeczenia, liczne, wyczerpujące podróże i rezygnację z dziecięcej i nastoletniej beztroski.

Sportowcy i sportowczynie muszą przebijać się przez kolejne szczeble drabinki federacji ATP (mężczyzn) i WTA (kobiet) – czyli młodzieżowe turnieje ITF, juniorskie odpowiedniki wielkich seniorskich imprez, a później coraz wyżej wyceniane turnieje seniorskie (w których za zwycięstwo można dostać od 125 do 1000 punktów). Na końcu tej drogi szczęśliwcy dotrą do Wielkiego Szlema. Tam czekają też pieniądze, które na początku tej drogi do interesu trzeba dokładać.

Iga Świątek w przeciągu całej swojej kariery zarobiła już ponad 22 mln dolarów – a ma zaledwie 23 lata. To i tak wielokrotnie mniej od lidera męskiego rankingu, 37-letniego Novaka Djokovicia, który na korcie zarobił ponad 180 mln, a jedynie w zeszłym roku ponad 15 mln.

O trudach, ale i urokach tenisowych karier rozmawiamy z Joanną Sakowicz-Kostecką, byłą zawodniczką, dziś trenerką tenisa, komentatorką tej dyscypliny i mamą Barbary Kosteckiej – która w wieku 14 lat doszła ostatnio do finału juniorskiego turnieju w Rzymie.

Iga wybitna od dziecka?

Trafiłem na taki wywiad z „Gazety Krakowskiej”, bodajże to był 2012-2013 rok. I tam wspomina Pani o dwunastoletniej Idze Świątek, która brała udział w jednym z krakowskich turniejów.

To były halowe Mistrzostwa Polski.

Mówiła Pani, że trzeba Igę obserwować. Ale czy myślała Pani wtedy, że to będzie taka kariera?

Iga się wtedy wyróżniała, dotarła w tych zawodach do półfinału. To były mistrzostwa Polski w kategorii do lat 14, czyli dla zawodników urodzonych w roku 2000 lub młodszych. Iga urodziła się w 2001 roku, rocznikowo miała 13, ale według daty jeszcze 12 lat. Taki wynik jest czymś wyjątkowym w młodszych kategoriach wiekowych. Naturalnie na takie dzieci zwraca się uwagę. Jednak absolutnie nie powiedziałabym wtedy, że to będzie taka kariera.

Wiem, że dzisiaj wiele osób lubi mówić, że już wtedy widzieli zaczątki jej wielkości. Ale bardzo wiele dzieci osiąga podobne wyniki.

Mamy skłonność do tego, żeby już wtedy ogłaszać, że mamy nową gwiazdę, następcę poprzedniego wielkiego zawodnika lub zawodniczki?

Tak, byli kontynuatorzy tego, co robiła Jadwiga Jędrzejowska, potem Magda Grzybowska, Agnieszka Radwańska. Teraz już wszyscy są następcami Igi Świątek albo Huberta Hurkacza.

Od juniora do czołówki

Jak takie kariery się rodzą? To chyba duży wysiłek zarówno dla rodziców, jak i młodego zawodnika lub zawodniczki.

12-13 rok życia to już jest ostatni moment, kiedy tenis będzie przewijał się z normalnym życiem nastolatka. Ono się kończy, kiedy zaczynają się pojawiać wyniki, zawodnik wchodzi na wyższy poziom, wchodzimy w międzynarodowe turnieje.

Powiem krótko: od tego momentu życie całej rodziny jest podporządkowane karierze tego zawodnika. Nastolatkowie muszą być bardzo zdyscyplinowani. Zdyscyplinowani też muszą być rodzice. Oni często są byłymi sportowcami, nie tylko tenisistami, więc dobrze znają ten świat i jego zasady. Rodzice-sportowcy bardzo często odpowiadają za kariery zawodników z pierwszej setki.

Bo to w tenisie jest czołówka.

W rankingu ATP i WTA jest sklasyfikowanych ponad 2000 zawodniczek i zawodników. Stąd ta pierwsza setka jest celem dla młodych i ich rodziców. Często zresztą sami rodzice biorą się prowadzenie karier, ponieważ wiedzą doskonale, ile czasu trzeba poświęcić na trening, a ile na dodatkowe zajęcia, regenerację, prowadzenie treningu mentalnego. Trzeba to wszystko pogodzić z nauką. Coraz częściej jest to nauka zdalna, w szkołach w chmurze. Nie wszystkie szkoły, nawet te sportowe, są w stanie zaproponować taki model nauki, który byłby optymalny dla tenisisty.

I dlatego od mniej więcej 14-15 roku życia trzeba się liczyć z tym, że całe życie całej rodziny jest podporządkowane tenisowi.

Tenis to nie zawód, tenis to styl życia

Pani jest mamą tenisowego talentu, pochodzi pani ze sportowej rodziny, żyje pani sportem. Czy można powiedzieć, że to jest życie, w którym można się spełniać? Czy być może nadchodzą też czasami frustracje, pytania o to, czy warto dalej w to iść, czy pojawi się ta pierwsza setka, a może nawet pierwsza pięćsetka? Bo chyba wtedy pojawiają się jakieś pieniądze?

Absolutnie nie. Zbilansowanie własnych kosztów i wpływów z zawodów pojawia się dopiero w okolicach pierwszej setki.

Jako zawodniczka miewałam wątpliwości, wiele takich pytań do siebie samej o to, po co właściwie to robię. Teraz jestem po drugiej stronie, jestem matką zawodniczki. I mogę powiedzieć z tej perspektywy, że tenis dał mi w życiu wszystko, co najlepsze. To jest moja pasja. Tak się szczęśliwie złożyło, że to też pasja mojego męża.

Co więcej, nasze młodsze dziecko też bardzo polubiło tenis, chociaż już nie w wyczynowym trybie. To, że cała rodzina żyje sportem, na pewno wiele ułatwia. Oczywiście, pojawiają się frustracje, momenty zmęczenia, bo cały czas musimy z czegoś rezygnować na rzecz wyjazdu, treningu. Czasami chcielibyśmy mieć jeden wolny weekend. Ale jeśli pomyślimy, jakie byłyby alternatywy, co moglibyśmy robić w zamian, to uznajemy, że właściwie jesteśmy szczęśliwcami. Mam nadzieje, że nasze dzieci też kiedyś będą mogły to powiedzieć, choć bardzo dbamy, by miały odskocznię – choćby w zainteresowaniu kulturą, sztuką.

Tak wygląda sportowa młodość

Czasem zastanawiam się, jak żyją świetni zawodnicy i zawodniczki w bardzo młodym wieku. Oglądając Igę, często rozmawiamy w rodzinnym gronie o tym, że być może coś jej ucieka, w końcu mogłaby być na studiach, korzystać z życia w zupełnie inny sposób, imprezować. Pani była w bardzo podobnym momencie, postawiła pani na karierę tenisową. Jak to wygląda z perspektywy lat?

Bardzo się cieszę, że pan o to pyta. Odkąd pamiętam, cały czas działałam w tym trybie dyscypliny, treningu. Na koncercie na poważnie pierwszy raz byłam w wieku 30 lat. Kiedy miałam 21 lat, zajrzałam jeszcze na juwenalia, z ciekawości, bo nie wiedziałam, co to naprawdę jest. Studiowałam, ale jednocześnie musiałam trenować, na takie rzeczy nie starczało czasu. Moje koleżanki z grupy ciągnęły mnie na kolejne imprezy. Żal mi było je opuszczać, ale na drugi dzień miałam trening o ósmej rano. I wtedy pomyślałam o tym, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdyby nie gra w tenisa.

Jakiś czas temu wróciłam do wspomnień ze studiów, przy bardzo, bardzo smutnej okazji. Zmarła nasza koleżanka z grupy. Inna koleżanka podzieliła się wtedy zdjęciami ze studiów. Z jednej strony ogarnął mnie nostalgiczny nastrój, żal, bo zmarła fantastyczna osoba. Ale popatrzyłam też na zdjęcia z tamtych czasów, na których było widać, jak moje znajome spędzały wolne chwile – na przykład na obozie letnim AWF-u, na którym mnie akurat nie było. To były zdjęcia jeszcze sprzed ery mediów społecznościowych, prywatne, niepozowane, bardzo naturalne.

Pomyślałam sobie, że piękne wspomnienia mają te wszystkie dziewczyny z tych czasów, kiedy miały po dwadzieścia kilka lat.

To są rzeczy, które nie wrócą. Wiele można zrobić po zakończeniu kariery – ale nie wszystko.

Oczywiście chciałam dużo więcej osiągnąć. Niektórych z moich celów nie dało się zrealizować. Musiałam się po prostu z tym pogodzić, decydując się na to, żeby już dalej nie grać w tenisa. Najważniejsze dla mnie jest to, że wiem, gdzie popełniłam błędy, ale też uczę się doceniać czasy mojej kariery zawodniczej. Wiem, że teraz wszyscy patrzymy przez pryzmat Igi, więc moje 138. miejsce na świecie w wieku 22 lat nie robi wrażenia.

Tenis w Polsce i „mentalność lat 90.”

No ale wtedy to było coś.

Wtedy to było coś, zwłaszcza na polskie warunki. Zresztą cały czas słyszałam, że jestem zawodniczką minimum na pierwszą pięćdziesiątkę rankingu WTA. Niestety nie miałam wtedy wiedzy, która mogłaby mi to zagwarantować. Przede wszystkim chodziło o przygotowanie motoryczne i zapobieganie kontuzjom. Miałam ich mnóstwo, chyba tylko jedno kolano się od nich uchowało. Dlatego jestem bardzo zadowolona z tego, co udało mi się osiągnąć i z tego, co robię teraz.

A teraz w tenisie jest łatwiej o wyniki, szkoleniowcy mają więcej wiedzy, częściej udaje się spełniać ambicje rodziców i zawodników?

Niestety i u trenerów, i u rodziny, i samych zawodników często widzę mentalność lat 90.

Efekty muszą przyjść jak najszybciej. Jeśli rozpoczynamy współpracę z trenerem, to najlepiej, żeby po miesiącu, po dwóch przyszły już wyniki na miarę zwycięstw w turniejach międzynarodowych, błyskawiczny awans na wysokie miejsca w rankingu juniorskim. I oczywiście jak najszybsze wyniki w juniorskich turniejach wielkoszlemowych, najlepiej w wieku 15-16 lat, wtedy o tym się mówi, jak ktoś wygrywa w starszym wieku, to już nie jest takie wartościowe.

Może będę generalizować, ale widzę niewiele trzeźwego, perspektywicznego myślenia. A warto myśleć o karierze tenisowej jak o długiej drodze, maratonie, nie sprincie. Tak naprawdę nie wiem, co musiałoby się teraz stać, żeby było lepiej... Albo wiem. Niektórzy szkoleniowcy nie chcą pytać, przyznawać się do niewiedzy, sięgać po nią u osób bardziej doświadczonych. Boją pytać, bo wstydzą się swojej niewiedzy, obawiają się, że upadnie ich autorytet.

Przeczytaj także:

Rozgrzane oczekiwania rodziców

I wtedy rodzic młodego zawodnika straci pewność, że wybrany przez niego trener wyśle jego dziecko na Wielkiego Szlema.

Czasami spotykam reklamy szkółek tenisowych, które obiecują, że zrobią z dziecka następną Igę Świątek albo Huberta Hurkacza. To jest przerażające.

W mojej pracy cenię sobie bardzo to, że mogę poprosić Dawida Celta (sparingpartner Agnieszki Radwańskiej, obecnie jej mąż – przyp. aut.) o konsultację. To dla mnie jest niezwykłą wartością, bo to jest właśnie człowiek, jeden z tych nielicznych w Polsce, który ma gigantyczne doświadczenie na najwyższym poziomie. Mogę też zapytać o opinię Agnieszkę Radwańską. Oczywiście jestem uprzywilejowana, ale sądzę, że wiele osób ma obawy, że okażą się ignorantami. A to jest błąd. Warto pytać.

Trudno jest schłodzić głowę rodzica, który wymaga szybkiego sukcesu?

Bardzo. Nie działa to we wszystkich przypadkach, ale najczęściej rodzice, których stać na dużą inwestycję w karierę zawodnika, mają największe wymagania. Bywa, że wydaje im się, że jeżeli zapłacą, zrobią wszystko jak należy od A do Z, to tak jak w biznesie przełoży się to na wynik. A tak nie musi być. Sam Roger Federer powiedział, że możesz przegrać, nawet jeśli wszystko zrobisz i zaplanujesz idealnie. Niestety często taki rodzic nie dopuszcza takiej możliwości.

Ale nie chcę generalizować. Spotkałam też w swoim życiu osoby niezwykle zamożne, ale z ogromną klasą, pokorą, chęcią do nauki i nieoczekujące natychmiastowych sukcesów. Przecież jeden zawodnik pewne rzeczy zrozumie w wieku 15 lat, drugi dopiero w wieku 19. I to też jest niezwykle ważne, żeby takie rzeczy rozumieć, dać czas.

Amatorski tenis dla każdego

Czy powiedziałaby pani, że tenis w Polsce to sport dla ludzi zamożnych? Wydaje mi się, że coraz więcej osób amatorsko nawet sięga po rakietę i idzie na kort. Ale czy wciąż nie ma zbyt wysokiej bariery wejścia?

Tenis rekreacyjny, amatorski, jest w zasięgu bardzo wielu osób – pod warunkiem, że wokół jest infrastruktura.

Rozmawiamy w Krakowie, w moim rodzinnym mieście, gdzie mieszkam. Tu infrastruktura właściwie nie istnieje.

Kiedyś działałam w Małopolskim Związku Tenisowym, teraz działa tam mój mąż. Próbujemy coś zdziałać u lokalnych władz, zwrócić uwagę na to, jakie są braki, co by się przydało w miastach w regionie. Kończy się zawsze tym, że jeżeli wśród włodarzy są ludzie, którzy kochają tenis, to jest łatwiej. Jeśli nie ma wśród nich zainteresowania tym sportem, to niewiele możemy zdziałać, żeby w mieście czy gminie były dostępne dla wszystkich korty.

A amatorski tenis może być sportem dla każdego. Zajęcia grupowe to nie są wydatki, które zrujnują nasz portfel, a w grupie zawsze jest raźniej. Są metody nauczania od zera, by osoba jak najszybciej zaczęła przebijać piłkę, by czerpała radość z gry. Nie trzeba nawet kupować sprzętu na własność. Właściwie wszystkie kluby tenisowe oferują teraz rakiety do wypożyczenia.

Kariera zawodowa, czyli koszty, koszty i jeszcze raz koszty

Na poziomie wyczynowym koszty idą w górę bardzo mocno?

Tak, to jest już bardzo, bardzo kosztowna sprawa.

I nawet grając już na większych turniejach, dopłaca się do tego interesu?

Mam kolegę, który czasem pyta, ile moja córka dostała pieniędzy za dobry wynik na turnieju. A w turniejach młodzieżowych, juniorskich, nie ma nagród pieniężnych. Żadnych.

Czasami nie ma nawet żadnej nagrody rzeczowej. Musi wystarczyć kawałek plastiku w postaci statuetki albo pucharu. Koszty maleją razem z postępem zawodnika, ale w dalszym ciągu możemy liczyć wydatki w dziesiątkach tysięcy złotych na rok.

Można lepiej pomagać takim zawodnikom, którzy postawili swoje życie na tenis i próbują wejść do czołówki, utrzymywać się ze sportu?

Często słyszę pytania, czy nam Polski Związek Tenisowy pomaga. Tak, mamy pewien poziom wsparcia finansowego. To nie są jednak pieniądze „do ręki”, a zwroty kosztów.

Uważam, że jest to bardzo mądra i potrzebna forma pomocy, mocno odczuwalna. Jako pomoc postrzegam też organizację turniejów w Polsce. Mamy w tej chwili kilkanaście turniejów ITF, przeznaczonych dla zawodników juniorskich.

To jest bardzo duża liczba. To znacznie ogranicza koszty. Kiedy rozmawiamy, mój mąż z córką są na turnieju w Estonii. Ceny wcale nie są tam niskie. Dochodzi też koszt biletów. Tak naprawdę wszędzie jest drożej, niż w Polsce – być może poza Czechami. Dlatego możliwość gry u siebie to ogromna pomoc. I tak jak już powiedziałam – należy ułatwić dostęp do infrastruktury.

Nie chodzi nawet o darmowy wstęp na korty, chociaż są federacje, które taki zapewniają. Tak jest w Czechach czy na Węgrzech, gdzie najlepsi zawodnicy mają bardzo duże wsparcie od związku, jeśli tylko przeprowadzą się do Budapesztu. Tamtejsza federacja niezwykle bogata. Nie musimy iść w stronę opłacania wszystkich kosztów życia i uprawiania sportu, ale już udostępnienie obiektu na preferencyjnych stawkach w godzinach niewielkiego ruchu byłoby ogromną pomocą.

Pytania o następców? To presja

Nie chcę pytać o następców Huberta i Igi, ale być może mimo problemów tenisa w Polsce mamy nadzieje na innych zawodników w pierwszej setce?

Akurat ostatnio ogromny sukces osiągnął zawodnik niebędący już juniorem, ale wciąż bardzo młody, Maks Kaśnikowski. Bardzo się cieszę z tego wyniku, to jest przepiękne osiągnięcie. Wygrał turniej Poznań Open, przed własną publicznością, przy komplecie na trybunach. Nie wiem, czy jest coś piękniejszego dla zawodnika. W półfinale był tam Kamil Majchrzak. Ale nie chcę wymieniać zbyt wielu nazwisk, bo bardzo nie chciałabym zrobić krzywdy młodym chłopakom i dziewczynom. Nie ma co kreować presji.

A Iga Świątek jest jedna. Nie jest koronowaną głową, która będzie miała następczynię. Nawet jeżeli będzie kolejna zawodniczka z takimi sukcesami, to będzie zupełnie inną osobą. Tak samo jest z Hubertem Hurkaczem i chłopakami, którzy mogą wejść na podobny do niego poziom.

Nie chcę za bardzo psioczyć na polskich piłkarzy, którym zawsze kibicuję, ale chciałabym dożyć momentu, kiedy będziemy mogli w związku z ich grą przeżyć takie emocje, jak Anglicy czy Francuzi. Podobnie kiedyś było z tenisem – marzyłam o tym, byśmy przeżywali emocje w związku z naszymi zawodnikami, których w czołówce nie było.

Opowiadałam już kiedyś tę historię, ale może ktoś jej nie słyszał. Rok 2001, Wimbledon. Pojechałam na turniej juniorski. Byłam jedyną reprezentantką Polski w całym turnieju. Kobiety, mężczyźni, deble, single, eliminacje. Jedna, jedyna osoba z Polski. Wtedy jedynie mogliśmy marzyć, że ktokolwiek z naszych wygra turniej wielkoszlemowy. Teraz słychać rozczarowanie, jeśli Iga odpadnie w ćwierćfinale, a Hubert – według mnie najlepszy męski zawodnik w historii tej dyscypliny w Polsce – nie dojdzie do czwartej rundy. Musimy pamiętać, z jakiego poziomu startowaliśmy, i doceniać nawet takie wyniki, bo to wciąż sukcesy.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Marcel Wandas
Marcel Wandas

Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska i Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.

Komentarze