Odkąd wybuchła pandemia COVID-19, większość Amerykanów ku zgryzocie Trumpa chce, aby wybory prezydenckie odbyły się korespondencyjnie. Niewykluczone, że jeżeli uda się je sprawnie przeprowadzić przynajmniej w kilkunastu stanach, Ameryka zostanie przy tej formie elekcji na zawsze
W niektórych stanach zaczęło się już tzw. early voting, czyli wcześniejsze głosowanie. Jedną z metod wzięcia w nim udziału jest osobiste stawienie się w lokalu. Oddać głos w specjalnych komisjach obwodowych można od 9 września w Alabamie. 18 września taka możliwość otworzyła się dla wyborców z Minnesoty, Południowej Dakoty, Wirginii i Wyoming. Wkrótce dołączyły Vermont, Missouri, Illinois i Michigan. Kolejne stany otworzą lokale wyborcze w październiku.
Alternatywną formą jest tzw. absentee ballot, czyli głosowanie korespondencyjne. Ma ono różną formę i dotyczy różnych osób, które nie mogą z jakichś powodów udać się do lokalu z urną, np. obłożnie chorych, ale też mieszkających czasowo zagranicą lub w innym stanie. Można głosować poprzez przedstawiciela, przez internet albo pocztą. Zresztą trzy stany (Waszyngton, Oregon i Kolorado) w ogóle zlikwidowały kłopotliwe komisje obwodowe i nakazały wskazywać kandydatów wyłącznie korespondencyjnie.
Tymczasem odkąd wybuchła pandemia COVID-19, większość Amerykanów chce, aby bieżące wybory odbyły się korespondencyjnie. Niewykluczone, że jeżeli – przynajmniej w kilkunastu stanach – uda się je sprawnie przeprowadzić, to Ameryka pozostanie przy tej formie elekcji na zawsze.
Według zamówionego ostatnio przez Associated Press sondażu, aż 40 proc. obywateli chce w ogóle zniesienia obowiązku głosowania osobiście w lokalu wyborczym.
Na poziomie formalnoprawnym może się to odbywać krok po kroku, np. poprzez stopniowe zwiększanie uprawnień ludzi do absentee ballots, czyli głosów oddanych listownie, jeżeli ma się zasadny powód, by nie pójść do komisji obwodowej. Decyzję o tym, jak organizować w przyszłości wybory federalne, podejmie nowo wybrany w listopadzie Kongres.
Jeżeli Demokraci utrzymają przewagę w Izbie Reprezentantów i odbiją Republikanom Senat (na to ostatnie ich szanse wynoszą pół na pół), to głosowanie osobiste w USA zacznie przechodzić do historii.
Tymczasem kiełkuje pewien problem. W mediach społecznościowych w USA zaczęły pojawiać się zdjęcia pokazujące pracowników poczty likwidujących w różnych miastach skrzynki pocztowe. Tylko w stanie Oregon zlikwidowano ponad 30 skrzynek na absentee ballots. Rzecznik United States Postal Service Ernie Swanson tłumaczył lokalnym mediom, że skrzynek było za dużo, a liczba wysyłanych listów drastycznie spadła. USPS nie odpowiedziała na pytanie, kto podjął decyzję o likwidacji skrzynek i dlaczego nie mogło to poczekać do czasu po wyborach.
Być może sprawę wyjaśni szef poczty Louis DeJoy, który ma odpowiadać na pytania przedstawicieli amerykańskiego Kongresu. Przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi pracuje też nad ustawą, dającą poczcie więcej pieniędzy i zabraniającą jakichkolwiek zmian w systemie jej funkcjonowania.
Oprócz kłopotów z wydajnością poczty, głosowanie za pomocą absentee ballots napotyka na inną przeszkodę. Jak dotąd złożono w sądach ponad 250 pozwów w związku z toczącymi się wyborami w 45 stanach. O wiele więcej złożyli Republikanie, którzy chcą możliwie jak najszerszego ograniczenia możliwości głosowania korespondencyjnego. Przyjrzyjmy się tym, które są najbardziej charakterystyczne w tym procesie.
Organizacja rdzennych Amerykanów Navajo Nation, zmartwiona tym, że poczta może nie działać sprawnie, złożyła w stanowym sądzie pozew przeciwko władzom stanu. Tamtejsze przepisy zakładają, że głosy korespondencyjne, które dotrą po 3 listopada, nie będą brane pod uwagę. Powodzi chcą, by sędzia zawiesił je ze względu na wyjątkową sytuację przy okazji bieżącej elekcji i zezwolił na uwzględnienie pakietów wyborczych, które dotrą po głosowaniu, nawet do dziesięciu dni.
Wspomniany nowy dyrektor generalny poczty z nominacji Trumpa, Louis DeJoy, wprowadził zmiany mające na celu ograniczenie godzin nadliczbowych pracowników, co może skutkować tymczasowym opóźnianiem przesyłek.
Partia Republikańska z Delaware, rodzinnego stanu Joego Bidena, zresztą mocno demokratycznego, wobec czego wynik w nim jest przesądzony, wystosowała do lokalnego sądu pytanie, czy głosowanie za pomocą poczty jest w ogóle zgodne z konstytucją stanową. Prawnicy złożyli jednocześnie skargę na członków legislatywy i Senatu Delaware z Partii Demokratycznej, że uchwalając w czerwcu ustawę zezwalającą na powszechne wybory korespondencyjne, przekroczyli swoje uprawnienia.
Autorzy nowych przepisów uzasadnili je tym, że pandemia koronawirusa wymaga specjalnych środków.
31 sierpnia sędzia federalna Eleanor Ross nakazała władzom Georgii przedłużenie deadline’u na uwzględnianie głosów oddanych listownie do trzech dni po zakończeniu głosowania. To skutek pozwu złożonego przez organizację broniącą praw wyborców, The New Georgia Project. Rzecznik stowarzyszenia oświadczył po wyroku, że potwierdza on, iż amerykańska demokracja żyje, oddycha i reaguje na wyzwania, jakie przed nią stawia rzeczywistość. Republikańskie władze stanowe od razu złożyły apelację, która jest w toku.
Argumentują, że werdykt upośledza działania członków komisji wyborczych, którzy powinni zakończyć swoją pracę 3 listopada i szybko podać do wiadomości nazwisko zwycięzcy.
Republikanie z Illinois, kolejnego bastionu lewicy i bogatego w aż 20 głosów elektorskich, oskarżyli demokratycznego gubernatora J.B. Pritzkera, że planuje on masowe oszustwo wyborcze. Złożyli oni w sierpniu pozew w sądzie w hrabstwie Cook, w którym leży m.in. Chicago, przeciwko decyzji wspomnianego polityka, aby rozdystrybuować jak najwięcej pakietów wyborczych.
Zdaniem republikańskich prawników działanie Pritzkera ma na celu przechylenie języczka u wagi na korzyść Bidena. To o tyle absurdalne, że w Illinois nie toczy się żadna kampania sztab Trumpa od początku stawiał na Illinois krzyżyk. Ale jest to ciekawe od strony formalnoprawnej. Pozew odwraca znacznie bardziej powszechną narrację, kiedy to Demokraci skarżyli władze stanowe lub gminne za to, że uniemożliwiają głosowanie korespondencyjne i w ten sposób manipulują przy wyniku.
Przykładem na taką odwróconą narrację jest pozew z Iowa, demokratycznego stanu, który cztery lata temu z aż dziesięciopunktową przewagą odbił lewicy Trump. To rolnicza kraina, dotknięta przez wojnę celną, jaką prezydent prowadzi z Chinami. Sondaże wskazują teraz na remis.
Dwaj sędziowie stanowych sądów okręgowych 31 sierpnia unieważnili 64 tys. podań o pakiety wyborcze do głosowania korespondencyjnego. Trzeba przypomnieć, że o zwycięstwie demokraty Ala Gore’a w Iowa w 2000 roku zdecydowały 4 tys. głosów. Dlatego lokalna komórka Partii Demokratycznej wraz kierownictwem komitetu wyborczego stronnictwa złożyli apelację i domagają się wysłania owych pakietów do mieszkańców stanu.
Ten jeden z najbiedniejszych i najbardziej konserwatywnych stanów – obok Teksasu Missisipi i Tennessee - ma bardzo surowe ograniczenia w możliwości głosowania listownego. Pandemia dotąd nie była dla niego wystarczającym usprawiedliwieniem. 16 września sędzia federalna Shelly Dick w 44-stronicowym uzasadnieniu wyroku napisała, że stanowe ograniczenia upośledzają prawo do głosowania.
Pozew złożyły organizacje broniące praw obywatelskich.
W tym najbardziej wysuniętym na północ stanie Nowej Anglii cztery lata temu Trump niespodziewanie uszczknął Hillary Clinton jeden głos elektorski. Wynika to z wyjątkowej ordynacji wyborczej w Maine: część głosów elektorskich przyznaje się temu, kto wygrał w danym okręgu wyborczym do Izby Reprezentantów. Drugim takim stanem jest Nebraska. W pozostałych zwycięzca bierze wszystko.
W tym roku stowarzyszenie Sojusz na Rzecz Emerytowanych Amerykanów (Alliance for Retired Americans) złożył w sądzie hrabstwa Kennebeck pozew, by umożliwić obywatelom Maine zarejestrowanie się przez Internet w celu zamówienia pakietu wyborczego. Dotąd 70 proc. elektoratu w tym stanie głosowało w dniu wyborów.
Powodzi są zdania, że większość osób starszych nie wie dokładnie, jak wyglądają procedury, a poza tym wysłanie pocztą wniosku o kopertę z kartą do głosowania narazi seniorów na ryzykowne wyjście z domu.
O ile generalnie wiekowym Amerykanom głosującym korespondencyjnie zwykle pomaga rodzina bądź inne zaufane osoby, to przeniesienie procedury on-line znacznie by ją ułatwiło.
Sędzia Cynthia Stephens ze stanowego sądu w Michigan nakazała, że policzony musi zostać każdy głos korespondencyjny, który trafi na pocztę do dnia głosowania (choćby do komisji dotarł po 3 listopada). Sędzia zostawiła na liczenie głosów dwa tygodnie, począwszy od 4 listopada. Wedle wcześniejszego prawa brano pod uwagę tylko te głosy, które przyszły do dnia głosowania.
W tym stanie Midwestu absentee ballot użyje rekordowa liczba 3 mln wyborców. A że jest to kluczowy swing state (cztery lata temu różnica między kandydatami wyniosła 11 tys. głosów i Trump wygrał tam jako pierwszy od 1988 r. Republikanin), to emocje najprawdopodobniej nie skończą się w wyborczą noc. Decyzja sędzi Stephens jest oczywiście zwycięstwem Demokratów.
Srebrny stan, który swoje przezwisko zawdzięcza temu, że niegdyś był zagłębiem kopalni tego szlachetnego kruszcu, a dziś jest przede wszystkim amerykańskim centrum hazardu.
18 września sędzia federalny James Mahan oddalił pozew kampanii Donalda Trumpa, która chciała ograniczenia dystrybucji pakietów wyborczych. Wniosek republikańskich sztabowców trafił do sądu po tym, jak zdominowana przez Demokratów legislatura w sierpniu przegłosowała ustawę nakazującą automatyczne wysłanie pakietów wszystkim obywatelom stanu zarejestrowanym do głosowania. Nowe prawo podpisał potem gubernator Steve Sisolak, także Demokrata.
Decyzji stanowej władzy ustawodawczej broniła przed sądem lokalna sekretarz stanu Barbara Cegavske. Chociaż jest republikanką, uważa że w obliczu pandemii mieszkańcom Newady należy się jak najszersze prawo do głosowania listownego.
Ten stan dawnej Konfederacji jest chyba w tym sezonie wyborczym sceną najbardziej intensywnych zabiegów ze strony obydwu sztabów. Wszystkie ostatnie sondaże pokazują wynik w granicy błędu statystycznego. Tymczasem reprezentująca prawa wyborcze seniorów organizacja wywalczyła w stanowej Komisji Wyborczej ułatwienia w możliwości skorygowania błędów formalnych na odesłanych pakietach wyborczych, typu brak podpisu czy pieczątki. W Komisji zasiada troje Demokratów i dwóch Republikanów, jednak decyzja zapadła 22 września jednomyślnie. Sztab Trumpa planuje pozew sądowy przeciwko tej decyzji.
Drugi co wielkości po Kalifornii stan USA, zwykle dla Republikanów na tyle bezpieczny, że nikt nie wydawał tam nawet dolara na kampanię. Ale w 2020 r. niespodziewanie znalazł się w zasięgu Joego Bidena, o czym pisaliśmy niedawno w OKO.press. Stanowy Sąd Najwyższy zablokował możliwość wysłania pakietów wyborczych do 2,4 mln mieszkańców hrabstwa Harris, gdzie leży czwarte co do wielkości miasto Ameryki: Houston. Jego władze miały wcześniej taki zamiar. 15 września sędziowie nakazali wstrzymanie wysyłania listów do wyborców. Sprawa już czeka na apelację.
3 listopada wieczorem może się okazać, że Ameryka znalazła się w bezprecedensowym kryzysie konstytucyjnym. Profesor Richard L. Hansen, specjalista od prawa wyborczego, ordynacji i historii manipulowania przy urnach, opublikował w internetowym magazynie "Slate" tekst, w którym zdradza obawy, czy nadchodzące wybory uda się przeprowadzić do końca. Naukowiec przywołuje wielokrotnie powtarzane przez Donalda Trumpa słowa, że głosowanie korespondencyjne prowadzi do masowych oszustw.
"Strategia Trumpa i Republikanów sprowadza się do jak największego ograniczenia możliwości oddania głosu listownie. Składają pozwy w najróżniejszych sprawach: od instalowania specjalnych skrzynek na pakiety wyborcze, przez przedłużanie terminów na dostarczenie pakietów aż do kwestii automatycznego wysyłania pakietów wszystkim uprawnionym.
Po tym jak przegrali sądową batalię w Newadzie, prokurator generalny Bill Barr zaczął kolportować spiskowe teorie, że władze tego stanu zamierzają dorzucić do urn dodatkowych 100 tys. głosów na Bidena. Poza tym sztab urzędującego prezydenta policzył, że sprzyja mu niska frekwencja, kiedy mobilizuje się przede wszystkim jego baza, dlatego Republikanie kombinują, jak zniechęcić ludzi do głosowania"
– napisał Hansen.
Jego zdaniem Republikanie chcą poddać w wątpliwość wyniki w wielu stanach, tak, by jak najbardziej utrudnić ustalenie, kto wygrał w skali całego kraju.
Co zatem się stanie, gdyby nie udało się wyłonić zwycięzcy w Kolegium Elektorskim? Jeżeli w tym ostatnim będzie pat, tzn. w związku z nieuwzględnieniem głosów z niektórych stanów żaden kandydat nie uzyska bezwzględnej większości 270 głosów, wówczas prezydenta wybierze Izba Reprezentantów. Każdy stan dysponuje wówczas jednym głosem. W obecnym składzie Izby Republikanie mają większość w delegacjach 26 stanów, w dwóch jest remis, a demokraci przewodzą w 22, wobec czego prezydentem zostałby Donald Trump. Wiceprezydenta wybiera za to Senat. Tam partia rządząca ma 53 głosy i na stanowisko wskazałaby Mike'a Pence'a.
Autor jest publicystą "Dziennika Gazety Prawnej"
Komentarze