Według wicemarszałka Ryszarda Terleckiego rewolucja w oświacie musiała się dokonać, bo rażąco spadała jakość edukacji. Jak marszałek doszedł do tego wniosku? Nie wiadomo. Największe badanie edukacyjne PISA od 2006 r. pokazuje, że Polscy uczniowie są w czołówce krajów OECD, jeśli chodzi o umiejętności. A największą zaletą gimnazjów było wyrównywanie szans
Podczas spotkania z mieszkańcami Bogorii (woj. świętokrzyskie) wicemarszałek Ryszard Terlecki chwalił się osiągnięciami ponad dwóch lat rządów Zjednoczonej Prawicy. Obok flagowego programu "Rodzina 500 plus", na drugim miejscu wymienił reformę edukacji autorstwa minister Anny Zalewskiej. Mówił: "Nie wszyscy rozumieją sens tej reformy. Rozumieją ją nauczyciele z powołania, rozumie wielu rodziców, że ta reforma była konieczna". Dlaczego? Według wicemarszałka głównym powodem likwidacji gimnazjów i powrotu do ośmiu klas szkoły podstawowej był spadek poziomu edukacji w Polsce.
Jako wieloletni wykładowca akademicki z przerażeniem patrzyłem, jak poziom edukacji w Polsce obniżał się z roku na rok.Tu trzeba było wykonać radyklany ruch.
Wiedzę na temat poziomu umiejętności polskich uczniów dostarcza nam przede wszystkim największe międzynarodowe badanie edukacji, czyli PISA. Odbywa się ono od 2000 r., cyklicznie co trzy lata z inicjatywy OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). W ostatniej edycji (2015 r.) wzięły w nim udział aż 72 kraje z całego świata. Prowadzone jest na reprezentatywnej grupie 15-latków. W Polsce są to więc jeszcze (do badania w 2021 r.) uczniowie drugiej klasy demonizowanego przez PiS gimnazjum. Celem badania nie jest sprawdzenie samej wiedzy, ale umiejętności jej zastosowania w trzech obszarach: w naukach przyrodniczych, matematyce i rozumieniu tekstu. Ich celem jest próba zbadania efektu kształcenia, a nie np. analiza programów nauczania.
Od 2000 roku Polska odnotowała jeden z największych wzrostów umiejętności 15-latków w badaniu. Dodatkowy rok kształcenia w gimnazjach (dziewięć zamiast ośmiu lat) szczególnie pozytywnie wpłynął na uczniów szkół zawodowych. Wpływ ten utrzymuje się. Obecni uczniowie szkół zawodowych (16 i 17 lat) mają wyższe umiejętności niż przed wprowadzeniem gimnazjów.
W 2015 r. Polscy uczniowie z wynikiem 501 punktów - o 18 punktów wyższym niż średnia dla krajów OECD - zajęli 22. miejsce na świecie. Wśród krajów Unii Europejskiej Polacy i Polki zajęli:
Wynik był, co prawda gorszy niż w rekordowym 2012 r. (525 punktów i 6 miejsce na świecie), ale eksperci jako główną przyczynę spadku wskazali braki w umiejętnościach cyfrowych polskich uczniów. Znacznie lepiej radzili oni sobie w poprzednich latach z testami pisemnymi. Zmiana sposobu przeprowadzenie badania (2015 r.) na komputerowy znacząco obniżyła ich wynik.
Co ciekawe, po uwzględnieniu czynników społeczno-ekonomicznych, takich jak zasoby kulturowe, zamożność, czy wykształcenie rodziców, Polska w rankingu dot. rozumowania w naukach przyrodniczych przesuwa się z dziesiątego na czwarte miejsce. Według ekspertów z Evidence Institute pokazuje to przede wszystkim "wysoką efektywność polskich szkół, które pracują w mniej sprzyjających warunkach społeczno-ekonomicznych".
Czwarte miejsce zajmujemy też pod względem liczby uczniów zdolnych w naukach przyrodniczych. To aż 7 proc. wszystkich uczniów UE.
Wpływ dodatkowego rok kształcenia ogólnego, który wprowadziła reforma z 1999 r., można także obserwować w badaniach PISA. W 2006 r. - w porównaniu z badaniem opublikowanym w 2000 r. (jeszcze przed tzw. reformą Handkego) - Polscy uczniowe poprawili swój wynik aż o 29 punktów. Największy progres odnotowano w rozwijaniu umiejętności czytania i rozumowania. Autorzy raportu z 2006 r. ten sukces przypisują właśnie reformie szkolnictwa. "Głównym przejawem zaniedbań w tej dziedzinie do roku 2000 był bardzo wysoki wówczas odsetek uczniów z umiejętnościami czytania na pierwszym lub poniżej pierwszego poziomu. Wydłużenie o rok powszechnego, jednolitego kształcenia i wprowadzenie gimnazjów sprzyjało otwarciu lepszej perspektywy dla uczniów zagrożonych brakiem podstawowych umiejętności. Istotny spadek odsetka najsłabszych uczniów dokonał się już pomiędzy latami 2000 i 2003" - piszą autorzy raportu.
W 2016 r. węgierscy badacze Daniel Horn i Luca Drucker sprawdzili jak reforma przełożyła się na sytuację tych samych grup uczniów - sprzed i po reformie 1999 r. - ale już na rynku pracy. Do porównania zmian w szansach zatrudnienia i wynagrodzeniach były uczniów wykorzystali dane z Europejskiego Badania Warunków Życia Ludności (badanie prowadzone przez GUS).
Wyniki pokazały, że rok dłuższe kształcenie ogólne, pozytywnie wpłynęło zarówno na zatrudnienie, jak i wysokość wynagrodzenia.
Uczniowie, którzy mieli szansę pójść do gimnazjum mieli średnio 3 proc. większe szanse znalezienia pracy, a ich zarobki są wyższe o ok. 4 proc.
Evidence Institute policzył, że oznacza to wzrost o ok. 5 tys. osób w każdym roczniku byłych uczniów i średni wzrost płac o ok. 60 złotych w każdym miesiącu w porównaniu z osobami w podobnym wieku i działającymi na tym samym rynku pracy, ale nieobjętymi reformą. Również w tym badaniu efekty były najbardziej znaczące dla osób z rodzin o niskim kapitale ekonomicznym i kulturowym. Istotnym efektem reformy Handkego stało się więc wyrównywanie szans.
Przerażenie Ryszarda Terleckiego obniżeniem jakości edukacji nie znajduje poparcia w żadnych badaniach. Podobnie jak kolejne zdanie, które powiedział do mieszkańców Bogorii.
"Wykonaliśmy ten radykalny ruch, to się powiodło, choć oczywiście efekty tego zobaczymy za 20, 15 lat".
Jak widzieliśmy, efekty reformy min. Handkego, mogliśmy obserwować już od 2003 r. A najpełniej siłę wydłużonego kształcenia ogólnego widać było w badaniu z 2006 r. Podobnie w przypadku reformy min. Anny Zalewskiej - efektów, które można opisać twardymi danymi możemy spodziewać się w latach 2021-2024.
Dziś pozostają nam anegdotyczne historie, które obalają tezę wicemarszałka Terleckiego, że "reforma się powiodła". Póki, co szkoły toną w organizacyjnym chaosie, a samorządy próbują unieść finansowe konsekwencje reformy.
Pierwszym mierzalnym skutkiem reformy jest zejście z drogi wyrównywania szans, co ma olbrzymi wpływ na poziom edukacji. Zamożniejsi rodzice przestraszeni reformą - głównie przepełnieniem publicznych placówek i podstawami programowymi - zaczęli przenosić swoje dzieci do szkół prywatnych.
Z danych MEN wynika, że w 2016 r. w niepublicznych podstawówkach i gimnazjach uczyło się 146 tys. dzieci. W roku szkolnym 2017/2018 - pierwszym roku reformy min. Zalewskiej - jest ich 161 tys. To wzrost o prawie 10 proc.
Z danych zebranych do kwietnia 2018 r. przez „Gazetę Wyborczą” wynika, że we wrześniu 2017 r. naukę w niepublicznych szkołach rozpoczęło:
Do tej pory, w badaniach PISA w Polsce - w przeciwieństwie do wielu krajów UE - w ogóle nie mówiono o zjawisku segregacji dzieci w placówkach edukacyjnych ze względu na klasę czy pochodzenie. Jeśli jednak z publicznych szkół wciąż będą odpływać dzieci o wyższym kapitale kulturowym i ekonomicznym, może to przełożyć się na większe rozwarstwienie w wynikach badań umiejętności takich jak PISA.
Jako wykładowca akademicki i polityk Ryszard Terlecki mówiąc o edukacji powinien sprawdzać w danych, a nie nie wygłaszać subiektywne opinie.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze