Odrzucona poprawka Senatu do tzw. tarczy 2.0 z 16 kwietnia wcale nie zakładała, że obowiązkowymi cotygodniowymi testami na koronawirusa ma zostać objęty cały personel medyczny, czyli kilkaset tysięcy osób. OKO.press policzyło, ile naprawdę chciała testować opozycja i czy dałoby się to zrobić. Wynik jest inny, niż twierdziło ministerstwo zdrowia
Propozycję testowania całego personelu Senat złożył w poprawce do ustawy zdrowotnej przyjętej przez Sejm 31 marca 2020. Sejm poprawkę odrzucił, rząd i wielu ekspertów uznali, że to propozycja księżycowa, bo na testowanie raz w tygodniu całej służby zdrowia nie starczy testów i trzeba je będzie odbierać pacjentom. Jednak to dowodzi albo złej woli, albo nieprzeczytania propozycji Senatu.
Poprawka Senatu z 16 kwietnia zakładała bowiem, że „obowiązkowo badane na obecność wirusa SARS-CoV-2 raz w tygodniu" byłyby osoby wykonujące zawód medyczny w podmiocie leczniczym, w którego strukturze organizacyjnej jest
Oznacza to znaczne zawężenie osób, które miałyby zostać objęte testami – wyłączono z testowania personel służby zdrowia pracującego w przychodniach czy np. uzdrowiskach, nie mówiąc o aptekach czy gabinetach dentystycznych.
Tymczasem odrzucenie poprawki tak tłumaczył w „Poranku" TOK FM rzecznik ministerstwa zdrowia Wojciech Andrusiewicz: „Jeżeli nagle zaczniemy teraz wykonywać 500 tys. testów, to 98 proc. z nich będzie negatywnych. Jeśli chodzi o pracowników ochrony zdrowia, działamy zgodnie z wytycznymi WHO, badamy ich.
Nie możemy nagle zacząć badać ich raz w tygodniu. Ograniczamy wtedy dostęp do testów dla osób z objawami".
Niestety, opinia publiczna i media – niestety łącznie z OKO.press, bijemy się w piersi – kupiły wyliczenia rzecznika Andrusiewicza, zamiast sprawdzić senackie druki.
Tylko Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej” w poniedziałek biła na alarm w TOK.FM, że poprawka miała inny kształt. W tym samym czasie na czołówce (wysłanej do druku w niedzielę wieczorem) jej własna gazeta pisała, że Senat chce testować „cały personel medyczny".
Rzecznik nie tylko minął się z prawdą (lub może też nie doczytał), ale demagogicznie przeciwstawił pacjentów służbie zdrowia, rysując groźnie brzmiące albo-albo. Tymczasem to nie jest tak, że musimy wybierać. Obowiązkiem władz jest zapewnienie bezpieczeństwa i jednym, i drugim, a personel medyczny jest szczególnie narażony na zakażenie koronawirusem.
„Testować trzeba szpitale, przede wszystkim personel bloku operacyjnego, izby przyjęć, SOR, żeby wiedzieć, czy ci lekarze i pielęgniarki są zdrowi, bo jeśli nie wychwycimy takiej zakażonej osoby, to będzie źródłem zakażenia pacjentów. To nie chodzi o to, żeby lekarze nie żyli w strachu, albo byli grupą uprzywilejowaną, tylko żeby stworzyć procedury, które umożliwią funkcjonowanie szpitali. Bez tego ludzie będą chorować, cierpieć i umierać wcale nie na COVID-19" - mówił OKO.press ordynator oddziału neurologicznego w zainfekowanym szpitalu wojewódzkim w Radomiu.
Zagrożenie nie dotyczy tylko oddziałów zakaźnych i szpitali jednoimiennych, gdzie leczą się chorzy z COVID-19. Najwięcej przypadków zakażeń miało miejsce w innych szpitalach czy placówkach pogotowia ratunkowego – tam trafiają pacjenci, którzy jeszcze nie mają symptomów choroby, albo wirusa przenosi personel pracujący w kilku placówkach ochrony zdrowia.
Jaki procent personelu służby zdrowia jest zarażony SARS-CoV-2? Tego nie wiemy? Tylko raz, na początku kwietnia, Główny Inspektorat Sanitarny ujawnił dane na ten temat: było to 17 proc. wszystkich zakażeń, 461 osób. Tymczasem np. niemiecki Instytut Roberta Kocha przedstawia dane o tamtejszej służbie zdrowia co sobotę.
Zakażony szpital to katastrofa dla służby zdrowia. Od marca w całej Polsce zamykane są całe oddziały, izby przyjęć, bloki operacyjne, ewakuowane całe szpitale. Przez to nie uzyskują w odpowiednim czasie i miejscu pomocy pacjenci, którzy nie mają koronawirusa.
Według danych GIS na początku kwietnia w kwarantannie było 5 038 osób z personelu medycznego.
Nie ulega wątpliwości, że jak najszersze testowanie personelu medycznego jest konieczne. Tymczasem, choć NFZ 4 kwietnia zmienił kryteria i finansuje teraz testy wykonane na zlecenie każdego szpitala (a nie, jak wcześniej, wybranych), to
nadal obowiązuje kryterium, że osoba badana musi mieć symptomy albo mieć kontakt z osobą zakażoną.
To kryterium obejmuje większość personelu oddziałów zakaźnych i szpitali jednoimiennych, których jest obecnie 19.
OKO.press spróbowało policzyć, ile testów trzeba by wykonać tygodniowo, żeby zrealizować postulat Senatu. Wykorzystaliśmy dane z Biuletynu Statystycznego ministerstwa zdrowia z 2019 roku:
Razem daje to 264 727 osób.
Trzeba do tego dodać jeszcze inne osoby wykonujące zawody medyczne pracujące w szpitalach: diagnostów laboratoryjnych, farmaceutów, rehabilitantów, dietetyków, techników. Statystyki nie podają, ilu z nich pracuje właśnie w szpitalach.
Załóżmy, że będzie to razem maksimum 280 tys. osób do przebadania w ciągu tygodnia. Oznaczałoby to, że codziennie trzeba by zrobić 40 tys. testów.
Czy to jest możliwe? W tej chwili nie, bo – jak podaje ministerstwo zdrowia – możliwości naszych laboratoriów to 20 tys. testów dziennie, a i ta możliwość nie jest wykorzystywana. Z informacji ministerstwa z 21 kwietnia wynika, że w ostatniej dobie wykonano 10,119 tys. testów na koronawirusa, a rekord to 13 tys. testów w ciągu jednego dnia.
Poza tym, o czym OKO.press pisało wielokrotnie, system testowania jest niewydajny. Choć istnieje szybka ścieżka „dla medyków”, to opóźnienia wciąż się pojawiają. Laboratoria, których jest teraz 87, nie są równomiernie rozrzucone po kraju – w województwie mazowieckim jest ich 16, a w podlaskim czy podkarpackim tylko dwa. Przydałby się centralny system dystrybucji próbek pomiędzy laboratoriami – jeśli w Rzeszowie jest kolejka, próbki mogłyby pojechać np. do Krakowa.
Z tej między innymi przyczyny wciąż testujemy mało na tle innych państw Unii Europejskiej. W przeliczeniu na milion mieszkańców zrobiliśmy do tej pory 5 661 testów, mniej od nas wykonały tylko Bułgaria, Węgry, Grecja i Rumunia.
Załóżmy, że trzeba przetestować 40 tys. personelu dziennie plus 10 tys., które zwykle testujemy, bo tyle ognisk zakażenia udaje się wykryć. Część badanych obecnie medyków mieściłaby się w puli senackiej, ale można by przyspieszyć testowanie osób w kwarantannie albo z symptomami, które wciąż za długo czekają na pobranie wymazu – jak pisaliśmy, np. w powiecie pruszkowskim średnio tydzień.
Mamy więc do zrobienia 50 tys. testów dziennie, średnio po 570 na laboratorium (24 próbki na godzinę, przy całodobowej aktywności).
Według Our World in Data Włochy 18 marca robiły dziennie 1,04 testów na tysiąc mieszkańców, czyli ponad 62 tys. i nie był to ich rekord. Niemcy mają zdolność robienia 70 tys., ale eksperci naciskają, by podnieść ją do 200 tys. dziennie. Wielka Brytania planuje robić ich 100 tys. dziennie do końca kwietnia.
Polska ma co prawda mniej mieszkańców od Wielkiej Brytanii czy Niemiec, ale zakładamy, że nie musimy robić aż 100 tys. testów dziennie.
Portal worldometer podaje liczby wykonanych testów (próbek) łącznie w przeliczeniu na milion mieszkańców. Do tej pory Polska poddała testom 214 tys. 236 próbek. Załóżmy, że od dzisiaj - 21 kwietnia - Polska realizuje poprawkę Senatu i robi 50 tys. próbek dziennie. Byłaby to duża dawka, w pięć dni podwoilibyśmy obecną sumę testów. Duże wyzwanie, które wymagałoby środków na odczynniki i być może dodatkowe zatrudnienie.
Załóżmy, że robimy tak od jutra - 22 kwietnia - do 1 maja kiedy - patrząc przez analogię do innych krajów - epidemia zacznie się powoli wycofywać. W czasie 10 dni zrobilibyśmy 500 tys. testów, czyli razem z obecnymi - 714 tys. testów, co oznaczałoby 18,8 tys. na milion mieszkańców.
Przy takiej intensywności osiągnęlibyśmy na 1 maja poziom testowania, jaki obecnie mają takie kraje, jak Irlandia, Słowenia, Łotwa, Hiszpania i Niemcy, mniej niż Włochy i Portugalia, nie mówiąc o Litwie czy Estonii.
Obok czerwonego słupka Polski (obecnie) umieściliśmy na poniższym wykresie hipotetyczny słupek Polski spełniającej od 22 kwietnia do 1 maja 2020 wymogi opisane przez Senat (Polska S).
Porównanie ma tylko pokazać skalę wielkości, bo przecież we wszystkich krajach liczba testów będzie rosła, w niektórych bardzo szybko. Ponadto przestawienie obecnego systemu testowania w Polsce z poziomu 10 tys. na 50 tys. nie byłoby możliwe od ręki...
Na razie szpitale i środowiska lekarskie radzą sobie jak mogą i organizują we własnym zakresie jak najszersze testy dla personelu medycznego. Pomagają w tym samorządy i prywatni sponsorzy.
Na koniec jedno ważne pytanie: a co z salowymi i z personelem, który roznosi posiłki? To nie są osoby wykonujące zawód medyczny, ale również na co dzień pracujące w szpitalu. Zwłaszcza salowe mają codzienny kontakt z chorymi i wśród tej grupy zawodowej jest wiele zakażonych.
Dlaczego Senat o nich zapomniał? Czy przypadkiem wszyscy o nich trochę nie zapominamy, także promując hasło „testy dla medyków”?
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze