Zawstydzająca sytuacja z fabryką Volkswagena w Sinciangu pokazuje niebezpieczeństwo dla wszystkich demokracji. Chodzi o "obozy reedukacyjne" dla Ujgurów, ale też o uzależnienie zachodnich przedsiębiorstw od chińskiego rynku
Na YouTube można obejrzeć film, w którym szef Volkswagena, Herbert Diess, zaprzecza jakoby wiedział, co się dzieje w Sinciangu. Kiedy korespondent BBC przychodzi mu z pomocą i wyjaśnia, że chodzi o tak zwane „obozy reedukacyjne” dla miliona Ujgurów, szef VW oświadcza: „Nic mi o tym nie wiadomo”.
Albo, co naganne, nie był świadomy tego, co się dzieje w tym regionie, albo po prostu kłamał. Wydarzyło się to wiosną 2019 roku, wkrótce potem rzecznik prasowy firmy oświadczył, że Diess „oczywiście zdawał sobie sprawę” z sytuacji w Sinciangu. Sprawa jest szczególnie drażliwa, ponieważ Volkswagen został założony przez nazistów, a wykorzystywanie w nim robotników przymusowych w czasach Trzeciej Rzeszy zostało skrupulatnie udokumentowane przez niemieckich historyków.
Artykuł Timothy Gartona Asha równolegle z OKO.press ukazuje się w brytyjskim „The Guardian”, niemieckim „Der Tagesspiegel”, hiszpańskim „El Pais”. Autor jest słynnym brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim, Świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, autor także książki „Polska rewolucja: Solidarność” oraz „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów” [Śródtytuły od redakcji]
Interesujące jest porównanie jego odpowiedzi z oświadczeniem wydanym na początku tego roku przez przewodniczącą Board of Deputies of British Jews [Izby Deputowanych Brytyjskich Żydów], które zbiegło się z Dniem Pamięci o Holokauście. „Jako społeczność, zawsze z wielką niechęcią odnosimy się do porównań z Holokaustem", napisała Marie van der Zyl w liście do brytyjskiego premiera. Ale, kontynuowała, istnieją podobieństwa między tym, co - jak donoszą raporty - dzieje się w Chinach, a tym co wydarzyło się w nazistowskich Niemczech w latach trzydziestych i czterdziestych XX w. Łamanie praw Ujgurów „przybiera formę najpoważniejszego aktu przemocy naszych czasów”.
Volkswagen jest istotny także z innego względu. Jest to przykład zachodniego przedsiębiorstwa, które tak bardzo uzależniło się od rynku chińskiego, że nie może się już bez niego obejść. Na Chiny przypada ponad 40 procent globalnej sprzedaży samochodów Volkswagena. Niezależnie od dokładnych obliczeń, które skłoniły VW do otwarcia w 2013 roku stosunkowo niewielkiej fabryki w Sinciangu, wydaje się oczywiste, że zamknięcie jej teraz negatywnie wpłynęłoby na stosunki firmy z chińskim reżimem, od którego zależy cała jego działalność w tym kraju. Firma znalazła się między młotem a kowadłem, Xi Jinpingiem a coraz bardziej oburzoną zachodnią opinią publiczną. Skutkiem tego może być moralna katastrofa samochodowa.
Za tą wiodącą zachodnią firmą, która jest zbyt zależna od Chin, kryje się wiodący zachodni kraj, któremu grozi zbytnia zależność od Chin. Pod rządami kanclerz Angeli Merkel Chiny stały się największym pojedynczym partnerem handlowym Niemiec. Prawdopodobny następca Merkel, Armin Laschet, kandydat CDU na stanowisko kanclerza, obecnie jest premierem Nadrenii Północnej-Westfalii, która ma duży udział w stosunkach gospodarczych z tą wschodnioazjatycką dyktaturą. Co tydzień wiele ogromnych pociągów kontenerowych wjeżdża do Duisburga, reklamującego się jako zachodni lądowy terminal pekińskiej inicjatywy. Jeden pas i jedna droga.
Pomimo presji wywieranej na Berlin przez administrację Bidena w Waszyngtonie wszystko, co Laschet powiedział do tej pory w kampanii wyborczej, sugeruje kontynuację miękkiej, biznesowo zorientowanej polityki wobec Chin. A bez wprowadzenia zmian w niemiecko-chińskiej polityce, nie będzie spójnej europejskiej polityki wobec Chin.
Aby było jasne: nie chodzi tu tylko o Niemcy. Coca-Cola również ma fabrykę w Sinciangu. Firmy z Wall Street wchodzą na chińskie rynki, gdzie tylko mogą. Brytyjscy bankierzy, prawnicy i agenci nieruchomości od lat pracują na rzecz rosyjskich oligarchów, chińskich aparatczyków i środkowoazjatyckich tyranów. Także i Francja bardzo chciałaby mieć w tym większy udział.
W okresie zimnej wojny Zachód nigdy nie był ekonomicznie uzależniony od Wschodu (wówczas oznaczającego blok sowiecki). Wręcz przeciwnie, w późniejszych latach konfliktu Wschód-Zachód, kilka wschodnioeuropejskich państw mocno zadłużyło się na Zachodzie. A to przyspieszyło ich upadek. W tej nowej zimnej wojnie – lub gorącym pokoju – Zachód jest już ekonomicznie zależny od Wschodu (teraz oznaczającego Chiny). Na początku XXI wieku można było jeszcze wierzyć w możliwość „Wandel durch Handel” - zmiany poprzez handel. Ale kiedy niemiecki minister gospodarki Peter Altmaier powiedział w zeszłym roku: „Nadal wierzę, że zmianę można osiągnąć poprzez handel”, zabrzmiało to jak ideologiczny frazes z minionej epoki. W ciągu ostatniej dekady Chiny zwiększyły wymianę handlową, stały się bardziej represyjne i zyskały większy wpływ na Zachód. Kto więc kogo zmienił?
Choć niebezpieczną iluzją jest przekonanie, że współzależność gospodarcza siłą rzeczy zapobiega konfliktom międzynarodowym, z pewnością nie chcemy świata konkurencyjnych autarkii. Zachodnie demokracje jednak muszą upewnić się, że nie są strategicznie uzależnione od Chin. Mieliśmy przedsmak takiej zależności we wczesnych miesiącach pandemii Covid-19, kiedy odkryliśmy, jak wiele naszych środków ochrony osobistej pochodzi z Chin. Gdyby Huawei miało zdominować nasze sieci 5G, stanowiłoby to wielką strategiczną słabość.
Nasze przedsiębiorstwa muszą również zaakceptować ostateczny prymat polityki w demokracji. W niemieckiej Ostpolitik z lat 70. i 80. ubiegłego wieku niemiecki handel i inwestycje w bloku sowieckim służyły większym celom polityki zagranicznej tego kraju. Natomiast w ostatnim czasie w niemieckiej polityce wobec Chin to ogon merda psem, czyli handel rządzi polityką.
W zeszłym roku dyrektor naczelny Volkswagen Group China, Stephan Wöllenstein, powiedział, że jest świadomy „zarzutów” w stosunku do Sinciangu (cóż za wielki skok naprzód w wiedzy kadry kierowniczej!), ale w ich fabryce ani w lokalnych łańcuchach dostaw nie stosuje się pracy przymusowej. Diess powtórzył to zapewnienie w wywiadzie z początku tego roku: „ani my, ani nasi dostawcy nie zatrudniamy robotników przymusowych”.
Tak się składa, że jeżdżę Volkswagenem. To bardzo dobry samochód, ale wkrótce muszę go zmienić na taki z przyjaznym dla klimatu silnikiem elektrycznym, na szczęście mamy wiele innych dobrych marek. Jestem realistą. Nie oczekuję, że szef VW będzie przemawiał jak jakiś płomienny obrońca praw człowieka. W Europie miejsca pracy, dobrobyt i trwałość naszego modelu społecznego zależą od dochodów z zagranicy.
Ale następnym razem, gdy osoba zasiadająca w zarządzie Volkswagena zostanie zapytana o chińskie obozy, mogłaby przynajmniej powiedzieć coś takiego: „Jako obywatelka jestem głęboko zaniepokojona, ilekroć słyszę wiarygodne doniesienia o łamaniu praw człowieka w regionach, w których prowadzimy działalność. Jako przedsiębiorstwo, zwłaszcza mając na uwadze wczesną historię Volkswagena, mamy szczególny obowiązek dopilnować, by w naszym łańcuchu dostaw nie dochodziło do naruszeń praw człowieka”. A następnie grupa doświadczonych reporterów zajmujących się Chinami powinna zostać zaproszona do odwiedzenia fabryki VW w Sinciangu, żeby porozmawiać z jej pracownikami i uważnie przyjrzeć się łańcuchowi dostaw. Historia i sumienie tego wymagają.
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Komentarze