Jeśli nie będą stawiać oporu, będzie to okupacja. Jeśli zaś będą - może to być największa wojna w Europie od 1945 roku. Co my na Zachodzie możemy zrobić, by pomóc Ukraińcom - i sobie samym - pisze Timothy Garton Ash
Dlaczego wciąż popełniamy ten sam błąd?
Och, to tylko kłopoty na Bałkanach, mówimy - a potem zamach w Sarajewie wywołuje I wojnę światową.
Och, groźby Adolfa Hitlera wobec Czechosłowacji, to kłótnia w dalekim kraju, między ludźmi, o których nic nie wiemy - a potem znajdujemy się w środku II wojny światowej.
Och, gwałt dokonany przez Józefa Stalina na dalekiej Polsce po 1945 roku to nie nasza sprawa - i wkrótce potem mamy zimną wojnę.
Teraz zrobiliśmy to ponownie, obudziliśmy się jak już było za późno i doświadczamy pełnych konsekwencji zajęcia Krymu przez Władimira Putina w 2014 roku.
I tak, w czwartek 24 lutego 2022, w dzień, który przejdzie prosto do podręczników historii, znów stanęliśmy odziani jedynie w strzępy naszych straconych złudzeń.
Artykuł Timothy Gartona Asha, ukazał się dziś, 25 lutego, także w „The Guardian”. Autor jest brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim, świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, jest także autorem książek „Polska rewolucja: Solidarność”, „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów” oraz „W imieniu Europy: Niemcy i podzielony kontynent (historia Ostpolitik)”.
W takich chwilach potrzebujemy odwagi i zdecydowania, ale także mądrości. Dotyczy to także ostrożności w używaniu słów.
To nie jest trzecia wojna światowa. Jest to jednak już coś znacznie poważniejszego niż sowieckie inwazje na Węgry w 1956 roku i Czechosłowację w 1968.
Pięć wojen w byłej Jugosławii w latach 90. było strasznych, ale zagrożenia międzynarodowe, które z nich wynikały, nie miały takiej skali. W 1956 roku w Budapeszcie znajdowali się odważni bojownicy ruchu oporu, ale dziś w Ukrainie mamy całe niepodległe, suwerenne państwo z dużą armią i narodem, który deklaruje, że jest zdecydowany stawiać opór.
Jeśli nie będą stawiać oporu, będzie to okupacja. Jeśli zaś będą – może to być największa wojna w Europie od 1945 roku.
Przeciwko nim występuje przytłaczająca siła jednej z najsilniejszych potęg militarnych na świecie, dysponującej dobrze wyszkolonymi i wyposażonymi siłami konwencjonalnymi oraz około 6000 sztuk broni jądrowej.
Rosja jest obecnie największym państwem zbójeckim na świecie. Dowodzi nią prezydent, który, sądząc po jego histerycznych tyradach w tym tygodniu, odszedł od racjonalnej kalkulacji - jak to, prędzej czy później, mają w zwyczaju odizolowani dyktatorzy.
Żeby było jasne: kiedy w czwartek rano, wypowiadając wojnę, groził każdemu, „kto spróbuje stanąć nam na drodze”, „konsekwencjami, jakich nie spotkaliście nigdy w swojej historii”, groził nam wojną nuklearną.
Nadejdzie czas na refleksję nad wszystkimi naszymi błędami z przeszłości. Gdybyśmy już od 2014 roku zaczęli poważnie myśleć o pomocy w budowaniu zdolności Ukrainy do samoobrony, zmniejszyli zależność energetyczną Europy od Rosji, oczyścili całe jeziora rosyjskich brudnych pieniędzy pływających po Londynie (Londynogradzie) i nałożyli więcej sankcji na reżim Putina, być może bylibyśmy w lepszym punkcie.
A tak musimy zacząć od tego miejsca, w którym się obecnie znajdujemy.
We wczesnej mgle wojny, która dopiero się zaczyna, widzę cztery rzeczy, które my, Europejczycy, i reszta Zachodu, musimy zrobić.
Po pierwsze, musimy zapewnić obronę każdego centymetra terytorium NATO, zwłaszcza na jego wschodnich granicach z Rosją, Białorusią i Ukrainą, przed wszelkimi możliwymi formami ataku, w tym cybernetycznego i hybrydowego.
Przez 70 lat bezpieczeństwo krajów Europy Zachodniej, w tym Wielkiej Brytanii, zależało od wiarygodności obietnicy „jeden za wszystkich i wszyscy za jednego” zawartej w artykule 5 traktatu NATO. Czy nam się to podoba, czy nie, wieloletnie bezpieczeństwo Londynu jest obecnie nierozerwalnie splecione z bezpieczeństwem estońskiego miasta Narwa, bezpieczeństwo Berlina – z bezpieczeństwem Białegostoku w Polsce, Rzymu – z bezpieczeństwem Kluż-Napoki w Rumunii.
Po drugie, musimy zaoferować Ukraińcom wszelkie możliwe wsparcie, byle tylko nie przekroczyć progu, który doprowadziłby Zachód do bezpośredniej, otwartej wojny z Rosją.
Ci Ukraińcy, którzy zdecydują się pozostać i stawiać opór, będą walczyć, przy użyciu środków wojskowych, ale także cywilnych, w obronie wolności swojego kraju, do czego mają wszelkie możliwe prawo w świetle obowiązujących przepisów i sumienia, to samo co my zrobilibyśmy dla naszych własnych krajów.
Nieuchronnie ograniczony zakres naszej odpowiedzi doprowadzi do ich gorzkiego rozczarowania. E-maile od ukraińskich przyjaciół mówią na przykład o Zachodzie narzucającym „strefę zakazu lotów”, odmawiając rosyjskim samolotom dostępu do ukraińskiej przestrzeni powietrznej. NATO tego nie wprowadzi.
Jak Czesi w 1938 roku, jak Polacy w 1945, jak Węgrzy w 1956, Ukraińcy powiedzą „wy, nasi bracia Europejczycy, opuściliście nas”.
Ale są rzeczy, które jeszcze możemy zrobić. Możemy nie tylko nadal dostarczać broń, środki łączności i inny sprzęt tym, którzy w pełni legalnie stawiają zbrojny opór przy użyciu siły zbrojnej.
Co równie ważne w perspektywie średnioterminowej, możemy pomóc tym, którzy będą stosować sprawdzone techniki oporu cywilnego przeciwko rosyjskiej okupacji i wszelkim próbom narzucenia marionetkowego rządu. Musimy też być gotowi do udzielenia pomocy wielu Ukraińcom, którzy będą uciekać na zachód.
Po trzecie, sankcje, jakie nałożymy na Rosję, powinny wykraczać poza to, co już zostało przygotowane. Oprócz szeroko zakrojonych działań gospodarczych, należy wydalić Rosjan w jakikolwiek sposób związanych z reżimem Putina.
Prezydent Rosji, dysponujący budżetem wojennym przekraczającym 600 miliardów dolarów i trzymający rękę na kurku z gazem do Europy, przygotował się do tego, więc na pełny efekt sankcji trzeba będzie poczekać.
W końcu to sami Rosjanie będą musieli się odwrócić i powiedzieć: „Dość. Nie w naszym imieniu”. Wielu z nich, w tym laureat Nagrody Nobla Dmitrij Muratow, już teraz wyraża swoje przerażenie tą wojną. Warto przeczytać poruszającą relację ukraińskiej aktywistki Natalii Gumanyuk o rosyjskiej dziennikarce, która płakała rozmawiając z nią przez telefon, gdy do Ukrainy wjeżdżały rosyjskie czołgi.
Przerażenie to wzrośnie dopiero wtedy, gdy w workach na zwłoki przywiozą ciała młodych rosyjskich mężczyzn, a także gdy w Rosji ujawnią się pełne skutki gospodarcze i wizerunkowe.
Rosjanie będą pierwszymi i ostatnimi ofiarami Władimira Putina.
W ten sposób dochodzę do ostatniego, ważnego punktu: musimy być przygotowani na długą walkę. Miną lata, a prawdopodobnie nawet dziesięciolecia, zanim ujawnią się wszystkie konsekwencje wydarzeń z 24 lutego 2022 roku. W najbliższym czasie perspektywy dla Ukrainy są rozpaczliwie ponure.
Ale w tym momencie przychodzi mi na myśl wspaniały tytuł książki Miklósa Molnára o rewolucji węgierskiej 1956 roku: „Triumf porażki ". [Pełny tytuł po węgiersku: "Egy vereség diadala Budapest, 1956, 1988" - "Triumf porażki. Budapeszt 1956, 1988].
Prawie wszyscy na Zachodzie zdali sobie sprawę, że Ukraina jest europejskim krajem atakowanym i rozczłonkowywanym przez dyktatora. Dzisiejszy Kijów jest miastem pełnym dziennikarzy z całego świata. To doświadczenie na zawsze ukształtuje ich poglądy na temat Ukrainy.
Zapomnieliśmy w latach pozimnowojennych iluzji, że tak właśnie narody zapisują się na mentalnej mapie Europy - krwią, potem i łzami.
Tłumaczyła Anna Halbersztat
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Komentarze