0:000:00

0:00

Publikujemy dziś wykład, jaki za zaproszenie Archiwum Osiatyńskiego i OKO.press wygłosił w Warszawie 3 czerwca prof. Timothy Garton Ash, wybitny historyk brytyjski, jeden z najważniejszych europejskich intelektualistów, który o rewolucji "Solidarności" 1980-1989 mówi, że była "najważniejszym i najpiękniejszym doświadczeniem mego życia".

Prof. Ash mówił po polsku. Starannie przejrzał i wyszlifował spisaną wersję swego wykładu (wersja wideo - niżej). Śródtytuły i wyróżnienia cytatów pochodzą od redakcji. Relacja z całego wydarzenia - tutaj.

Był to drugi wykład im. Wiktora Osiatyńskiego, zmarłego w kwietniu 2017 wybitnego konstytucjonalisty, obrońcy praw człowieka, przyjaciela OKO.press, pomysłodawcy naszego Archiwum. Pierwszy, zatytułowany„Skąd wziął się populizm, dokąd idzie i jak z nim walczyć?” wygłosił w maju 2018 prof. Jan Werner Müller z Uniwersytetu Princeton (tutaj nagranie).

Timothy Garton Ash

Polska, Europa: od "chwalebnej rewolucji" 1989 po kryzys Unii 2019

Wykład im. Wiktora Osiatyńskiego, Warszawa, 3 czerwca 2019

Każda rozmowa z Wiktorem Osiatyńskim była ciekawa i zabawna. Podziwiałem jego prace naukowe o konstytucjonalizmie. Angażował się w obronę praw człowieka, a to jest dziś w Polsce tak istotne. Dlatego cieszę się, że gospodarzami dzisiejszego wykładu są Archiwum Osiatyńskiego i OKO.press. Jeżeli patrzymy na różnice między sytuacją polityczną w Polsce i na Węgrzech, może najważniejsze jest to, że na Węgrzech prawie nie ma niezależnych mediów, nie ma pluralizmu medialnego, a w Polsce – na szczęście – jeszcze jest.

Pierwsza książka Wiktora Osiatyńskiego nosi tytuł „W kręgu mitu amerykańskiego”. Podtytułem do pierwszej części wykładu może być „W kręgu nieobecnego mitu polskiego". Mitu, którego nie ma.

Część I : W kręgu nieobecnego mitu polskiego

Zacznę tak: w 89 roku – choć zaczęło się to już w 88 roku – zaszła cudowna, bezprecedensowa, pokojowa rewolucja. Dokonano zasadniczej zmiany systemu politycznego, bez przemocy. Potem były wolne wybory, suwerenny parlament, niezależne sądy, Deklaracja praw. Fundamenty wolności, fundamenty demokracji liberalnej.

Mowa oczywiście o roku pańskim 1689 w Anglii.

Mieliśmy wtedy rewolucję, którą nazwano, jak w tytule wykładu, rewolucją chwalebną, the glorious revolution. Do niedawna każde dziecko w Wielkiej Brytanii wiedziało, że w dziejach naszego kraju była ta „chwalebna rewolucja”. Sam, dorastając, uczyłem się o tej pięknej karcie brytyjskiej historii. W „Historii Anglii dla dzieci” Charlesa Dickensa mamy cytat o „naszej wielkiej, chwalebnej rewolucji”.

Tylko że to wszystko nieprawda.

Posługując się językiem polskiego imaginarium, można by raczej powiedzieć, że w Anglii w latach 1688-89 wydarzyła się Targowica, najazd, wojna, a potem rozbiory.

Targowica – ponieważ grupa arystokratów brytyjskich obaliła króla z obcą pomocą. Wilhelm Orański, który rządził zjednoczonymi prowincjami Niderlandów, najechał Anglię ze swoim wojskiem. Wojna rozegrała się w Szkocji i w Irlandii, gdzie doszło do rozbiorów. W podzielonej do dziś Irlandii przetrwała pamięć o tamtych strasznych czasach.

Z Targowicy, najazdu, wojny i rozbiorów Anglicy ułożyli piękny założycielski mit naszej demokracji.

Polska pisała wtedy historię europejską

Moja pierwsza teza brzmi: w Polsce jest dokładnie na odwrót. W 1989 roku, czy raczej od sierpnia 1980 roku do czerwca 1989 roku – a można nawet powiedzieć, że od czerwca do czerwca, czyli od pierwszej wizyty Papieża w czerwcu 1979 roku do czerwcowych wyborów 1989 roku – zdarzyło się coś, co w historii zdarza się rzadko. Narodziło się coś nowego i wyjątkowego.

Hannah Arendt używa pojęcia natality, który oznacza ludzką umiejętność "rodzenia" od czasu do czasu czegoś właśnie takiego. W Polsce wypracowano nowy model pokojowej rewolucji, rewolucji samoograniczającej się, aksamitnej, której istotą był kompromis.

Byłem świadkiem tamtych wydarzeń, napisałem o nich książkę, wydaną po polsku pod tytułem „Wiosna obywateli”. Niedługo ukaże się nowe wydanie w wydawnictwie „Znak”. Piszę teraz posłowie. W związku z tym przeczytałem najnowsze źródła i opracowania, między innymi książkę Jana Skórzyńskiego "Okrągły stół". Dziś uczestniczyłem też w konferencji na ten temat na Uniwersytecie Warszawskim.

I stwierdzam, że moja interpretacja tamtych wydarzeń w istocie się nie zmieniła. Oczywiście, w różnych szczegółach tak. Ale to, że 30 lat temu widzieliśmy narodziny czegoś radykalnie nowego, jest w dalszym ciągu prawdą.

Włodzimierz Borodziej, świetny polski historyk, napisał, że

Polacy w XX wieku trzy razy pisali historię europejską: w wojnie polsko-sowieckiej 1920 roku, we wrześniu 1939 roku i w czasach „Solidarności”. „Solidarność” jest tym najbardziej znaczącym wkładem Polski w historię. To był przecież początek końca podziału jałtańskiego.

Mówię to bez popadania w polski mesjanizm, którego parodią jest animacja przygotowana dla Instytutu Pamięci Narodowej, według której Polska tak jakby sama ocaliła Europę.

Koniec Jałty ma być samą Jałtą?!

Co jednak sami Polacy uczynili z pięknego mitu założycielskiego, którym można by się chwalić na całym świecie?

Jak skłonić innych do uznania polskiego wkładu w historię, skoro nie potrafią tego zrobić sami Polacy. A nawet wręcz przeciwnie.

Podam tylko kilka przykładów. Doradca prezydenta RP Andrzej Zybertowicz, cytując Andrzeja Gwiazdę, powiedział w lutym 2019, że „podczas obrad Okrągłego Stołu władze komunistyczne podzieliły się władzą z własnymi agentami”. Prof. Jarosław Szarek, będąc prezesem IPN, stwierdził w 2018 roku, że „z Jałty wychodziliśmy pół wieku, z Okrągłego Stołu wychodzimy blisko trzy dekady”.

Okazuje się, że białe jest czarne, a czarne jest białe: Koniec Jałty ma być sam Jałtą.

Premier Mateusz Morawiecki 4 czerwca 2018 roku pisał na Twitterze: „Dziś ważna rocznica. W 1989 roku – zbojkotowane przez wielu Polaków wybory, tylko częściowo wolne, z zasadami zmienionymi w trakcie, by ratować listę krajową i kandydatów PZPR. Tego samego dnia – okrutna zbrodnia chińskich komunistów na placu Tian’anmen.” Jakby mówił o jednej tragedii za drugą. Jeżeli premier Polski tak pisze na Twitterze, to co ma myśleć świat?

I ostatni przykład, nowa podstawa programowa z historii dla liceów, w której nie ma 4 czerwca 1989 roku. Jest Papież, ale nie ma Lecha Wałęsy, Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego, czy Leszka Balcerowicza. To tak, jakby w angielskim podręczniku o II wojnie światowej nie było 6 czerwca 1944 roku, czyli dnia lądowania w Normandii, ani premiera Winstona Churchilla.

Kompromis nie nadaje się na mit?

Dlaczego tak się stało? Pomocna jest refleksja Aleksandra Smolara. „Kultura Liberalna” zapytała go o brak mitu założycielskiego w Polsce. Aleksander Smolar odpowiedział, że „kompromis nie nadaje się na mit – zwłaszcza w naszej kulturze”.

To mnie zastanowiło. Czy tak jest naprawdę? Myślałem o tym na przykładzie chwalebnej rewolucji w Anglii.

Nam udało się nie tylko zbudować mit na kompromisie, ale tak naprawdę stworzyć mit kompromisu, którego nie było. Ta skłonność Brytyjczyków do tworzenia pozytywnych mitów na swój własny temat jest powszechnie znana.

Oczywiście, z mitami należy być ostrożnym. Słynny francuski historyk Ernest Renan analizował to w przenikliwym eseju „Co to jest naród?” (wygłoszonym w 1882 roku na Sorbonie – przyp. red.).

Renan uważał, że narody budują się na mitach. Rzecz w tym, że narodowe mity są tworzone dzięki uproszczeniu, redukcji – coś się zapamiętuje, ale istotną część się zapomina. Renan ironicznie dodawał, że historycy są zagrożeniem dla narodu, bo ich praca pozwala krytykować i demontować mity: „Zapomnienie, i powiedziałbym także błąd historyczny, są istotnym czynnikiem tworzenia narodu, a to dlatego, że postęp historycznych studiów oznacza często niebezpieczeństwo dla narodu” (fragment eseju Ernesta Renan w przekładzie Stanisława Szafranka – przyp. red.).

Wyjątkowość 1989 roku w Polsce polega na tym, że gdyby taki najbardziej chwalebny mit polskiej rewolucji stworzyć, to byłby w 80-90 procentach zgodny z prawdą historyczną.

Dlaczego tak się wobec tego nie stało?

Naprawdę żyć umiecie dopiero w klęsce?

Jarosław Kuisz w książce pod tytułem „Koniec pokoleń podległości” ironizuje o „rytualnych sporach" „pokoleń podległości” o rok 1989: „można było lepiej”, „kto zdradził”, „nie rozliczono komuchów”. Aleksander Smolar mówił o kulturze. Zastanawiam się nad słowem „kultura” i przychodzi mi do głowy piękny wiersz Adama Zagajewskiego, napisany jeszcze w stanie wojennym, wydany w tomiku „List. Oda do wielości”:

Naprawdę umiemy żyć dopiero w klęsce

Przyjaźnie pogłębiają się,

miłość czujnie podnosi głowę.

Nawet rzeczy stają się czyste.

Jerzyki tańczą w powietrzu

zadomowione w otchłani.

Drżą liście topoli,

tylko wiatr jest nieruchomy.

Ciemne sylwetki wrogów odcinają się

od jasnego tła nadziei. Rośnie

męstwo. Oni, mówimy o nich, my - o sobie,

ty, o mnie. Gorzka herbata smakuje

jak biblijne przepowiednie. Oby

nie zaskoczyło nas zwycięstwo.

Ale zaskoczyło. I znów, w Anglii jest dokładnie odwrotnie. My, Anglicy, świetnie sobie radzimy ze zwycięstwami, chętnie żyjemy w zwycięstwie, ale nie umiemy żyć w klęsce, czego przykładem jest teraz Brexit. Może to jakaś fundamentalna różnica w kulturze, w doświadczeniu historycznym?

Polska paranoja historyczna

Druga hipoteza. Korzystam z eseju Ernesta Gellnera „Cena aksamitu: Tomáš Masaryk i Václav Havel”: może brak mitu 1989 roku to nieuchronna cena, którą się płaci za aksamitną rewolucję, bo konsekwencją kompromisu jest brak katharsis, oczyszczenia, odreagowania charakterystycznego dla mniej chwalebnej rewolucji? Nieraz rozmawiałem o tym z profesorem Bronisławem Geremkiem.

Wielokrotnie powtarzałem, że w Polsce trzeba było zająć się tym, co Niemcy określają jako Geschichtsaufarbeitung, podążanie w kierunku nie tyle rozliczeń czy dekomunizacji, co jednak gruntownego przepracowania historii, publicznego osądu.

Ale nie wiem, czy nawet takie nastawienie uratowałoby mit 1989 roku. Na przeszkodzie stoją bowiem osobiste ambicje i głęboki podział polityczny, który był widoczny się już w „Solidarności” 1980-81, potem w "Solidarności" podziemnej, nasilił się w 1989 roku i ma się coraz lepiej.

Do politycznej fragmentacji doszło także w Czechach i na Węgrzech. Polską specyfiką jest jednak to, że spór koncentrował się na tak zwanej polityce historycznej.

Nie znam na świecie innego kraju, w którym muzea odgrywają taką rolę polityczną.

Najpierw, u źródła PiS-u, Muzeum Powstania Warszawskiego, potem kontrowersje wokół Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, Europejskiego Centrum Solidarności, Muzeum Drugiej Wojny Światowej.

Konstanty Gebert powiedział kiedyś, że gdy Amerykanin mówi "that's history", to ma na myśli, że "to już historia" , temat jest nieważny. Natomiast gdy tak mówi Polak, to ma na myśli, że temat jest szczególnie ważny, najważniejszy.

Amerykański politolog Richard J. Hofstadter pisał o paranoidalnym stylu w polityce. Ten styl można też znaleźć w polityce polskiej.

Nieumiejętność opowiedzenia przez Polaków mitu chwalebnej rewolucji 1989 trzydzieści lat później może mieć też inne przyczyny.

Na pewno ważny jest upływ czasu, zmiana pokoleniowa. Zapytałem polską studentkę Uniwersytetu Oksfordzkiego, która zbierała dla mnie materiały do tego wykładu, czym jest dla niej 4 czerwca 1989. Odpowiedziała, że nie było wtedy jej jeszcze na świecie, a czerwiec 1989 jest mniej więcej jak Powstanie Warszawskie 1944. Ale mówiła też o mieszanych uczuciach w jej pokoleniu co do konsekwencji transformacji.

[baner_akcyjny kampania="remanent2019" typ="typ-2"]

Część II: Jak triumf 1989 roku zamienił się w kryzys 2019 roku?

Przechodzę do drugiej części wykładu, do konsekwencji 1989 roku, czyli długoterminowych, nieprzewidzianych i niezamierzonych skutków globalnych liberalnych przemian, którym początek dał polski 4 czerwca, a których jesteśmy świadkami dzisiaj.

Patrząc na różne dziedziny życia i na różne okresy w historii, można zaobserwować, jak źródła kryzysu często kryją się w sukcesie, zwłaszcza gdy jest triumfalny. Moim zdaniem tak właśnie stało się z 1989 rokiem i obecnym kryzysem Polski i Europy.

Jest sporo nieprzewidzianych, niechcianych konsekwencji triumfu 1989 roku, czy, trochę szerzej całego okresu rewolucji „Solidarności” od 1980 do 1991 roku, a potem końca zimnej wojny i rozpadu Związku Radzieckiego. A może także triumfu, jakim było wejście Polski do NATO [w 1999 r. - przyp. red.] i Unii Europejskiej [w 2004 r. - przyp. red.]

Chodzi zarówno o konsekwencje dla całej Europy, jak i o elementy specyficzne dla Polski, czy dla całej Europy środkowowschodniej, postkomunistycznej.

Europie zabrakło wroga

Zacznę od trzech uwag „psychologicznych”.

Po pierwsze, rzeczywistość jest zawsze gorsza od marzenia. We francuskiej III Republice (trwała od 1870 do 1940 – przyp. red) było takie ładne powiedzenie Alphonse’a Aularda „que la République était belle sous l'Empire”, czyli „jakże piękna była ta rzeczpospolita za czasów Cesarstwa”. Była piękna, bo jej jeszcze nie było, była tylko marzeniem o lepszym świecie.

Po drugie, Europie brakowało konkurencji ideologicznej. Ważnym czynnikiem dla integracji europejskiej były zawsze Stany Zjednoczone jako pozytywny integrator, równoważony przez Związek Radziecki i zagrożenie sowieckie, czyli negatywny integrator.

Francis Fukuyama miał przed wielu laty rację, że w Europie po rozpadzie ZSRR przez dekadę czy dwie nie mieliśmy poważnej konkurencji ideologicznej. Fakt, że wcześniej trzeba było konkurować, pokazywać, że wartości zachodnie są lepsze, był dla Europy istotny. Komunistyczny brytyjski historyk Eric Hobsbawn postawił kiedyś ryzykowną tezę, że

państwo opiekuńcze w Europie zachodniej zawdzięczamy Stalinowi. To oczywiście wielka przesada, ale i tutaj konkurencja ideologiczna miała znaczenie.

Po trzecie, mamy do czynienia z paradoksalnym następstwem sukcesu. W Europie wyrosły całe pokolenia, które nie znają czasów sprzed Unii Europejskiej, które znają tylko zamożną demokrację liberalną. Nie rozumieją, że ten świat może być bardzo szybko i głęboko zagrożony. Triumf 1989 roku sprawił, że żyją w bezpiecznym, stabilnym świecie.

Nacjonalistyczny populizm sięga po socjalistyczne hasła

Przejdę teraz do uwag bardziej społecznych, systemowych.

W największym skrócie można powiedzieć, że rok 1989 był początkiem globalnej rewolucji liberalnej, zwłaszcza w wymiarze ekonomicznym. W 1991 roku wybitny politolog francuski Pierre Hassner napisał esej „Europa i widmo nacjonalizmów”, w którym ostrzega, że celebrując zwycięstwo wolności, nie wolno zapominać o aspiracjach i tęsknotach, które prowadziły do nacjonalizmu i do socjalizmu.

Te aspiracje i tęsknoty z jednej strony dotyczą wspólnoty i tożsamości, co jest raczej charakterystyczne dla konserwatywnej prawicy, a z drugiej - solidarności i równości, czyli wartości raczej charakterystycznych dla lewicy.

Tymczasem w Europie rośnie nacjonalistyczny populizm, nie tylko w Polsce i na Węgrzech. Popatrzmy na popularność Nigela Farage’a w Wielkiej Brytanii, Matteo Salviniego we Włoszech, Thierry'ego Baudeta w Holandii, Alternatywy dla Niemiec, Marine Le Pen we Francji… Partia Le Pen w wyborach europejskich dostała przecież więcej głosów niż ruch Emmanuela Macrona!

Jeśli przeanalizujemy te ruchy, to zobaczymy, iż dla uzyskania społecznego poparcia istotne są dla nich tęsknoty za wspólnotą i tożsamością oraz za solidarnością i równością.

Politycy, także PiS, stawiają na tworzenie nacjonalistycznej narracji, a zarazem przedstawiają się jako obrońcy ludu przed elitami.

Różne są jednak warianty nacjonalistycznego populizmu.

W Wielkiej Brytanii, czy w Stanach Zjednoczonych przyczyną jego popularności jest przede wszystkim nierówność ekonomiczna, nierówność dochodów i majątku, która dramatycznie wzrosła w ostatnich 30 latach. W Polsce, jak mi się wydaje, nie jest to czynnik aż tak istotny. Nierówności w Polsce nie są aż tak skrajne, Współczynnik Giniego [Wskaźnik Nierówności Społecznej - przyp. red.] nie osiąga takich poziomów.

Ale jest i drugi wymiar nierówności, który obserwujemy w różnych formach i odsłonach w zasadzie we wszystkich krajach w Europie. Nazywam go nierównością uwagi, nierównością szacunku. W Polsce wydaje mi się szczególnie ważny i dlatego hasło PiS o "redystrybucji godności" jest tak skuteczne.

Dysfunkcjonalna strefa euro to również skutek rewolucji 1989 roku

W triumfie 1989 roku widać też przyczynę kolejnego problemu Unii Europejskiej, czyli unii walutowej.

Projekt euro pojawił się już w latach 70., a konkretny projekt był gotowy w połowie 1989 roku. Ale został wprowadzony w niewłaściwy sposób i w piorunującym tempie, a stało się tak – to właśnie moja teza – w efekcie przemian 1989 roku. Analiza dokumentów dyplomatów amerykańskich, francuskich, niemieckich i brytyjskich pokazuje, że między 9 listopada i 9 grudnia 1989 roku zmieniły się kluczowe decyzje dotyczące unii walutowej. Była to bezpośrednia reakcja na upadek muru berlińskiego.

W efekcie dostaliśmy strefę euro, która musi być dysfunkcjonalna ekonomicznie, bo jest to unia tylko monetarna, a nie unia fiskalna, a nawet nie unia bankowa.

Strefa euro była projektem politycznym, bo decyzje zostały podjęte ze względów politycznych, pod presją wydarzeń 1989 roku. Nie można było odmówić członkostwa większości krajów Unii, dlatego Włochy, chociaż nie spełniły warunków, być musiały, ponieważ były wśród krajów, które tworzyły Wspólnoty Europejskie. Tak samo zadecydowano w sprawie wejścia Hiszpanii, Portugalii i Grecji, czyli krajów o bardzo zróżnicowanych strukturach gospodarczych. Strefa euro źle funkcjonuje, do dziś jest źródłem poważnych kłopotów w Unii Europejskiej.

Podział i napięcie północ-południe nie jest przypadkowy. W majowych wyborach europejskich 2019 roku populiści odnieśli największy sukces, obok Polski i Węgier, we Włoszech, czyli w kraju, który przeżywa trudności m.in. ze względu na swą obecność w strefie euro.

Muzułmańscy Brytyjczycy skarżą się na" cholernych imigrantów" z Polski

Kolejny problem, który stworzył triumfalny 1989 rok to emigracja i imigracja.

Emigracja jest problemem Europy wschodniej i południowej, od 2004 roku z kilku krajów bałtyckich wyemigrowała jedna czwarta ludności. Ten dramat obserwujemy też w Bułgarii i Rumunii.

Jednocześnie imigracja jest problemem Europy zachodniej i północnej. W Hiszpanii i Niemczech większość tej imigracji jest spoza Unii Europejskiej, ale w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Irlandii jest to też imigracja wewnątrzeuropejska.

Jednym z lejtmotywów mojego wykładu są pewne porównania między Wielką Brytanią a Polską. Wasza emigracja jest naszą imigracją! Po 2004 roku do Wielkiej Brytanii przyjechały ponad 2 miliony ludzi z Europy Środkowej i Wschodniej. Milion to Polacy, teraz nieco mniej.

Jako polonofila bardzo mnie to cieszy, nawet jeśli mam z tym prywatny problem. Kiedyś z żoną (Danutą – przyp.red) mieliśmy tajny język, którym mogliśmy poplotkować w restauracji. Już nie mamy. W Anglii wszędzie mówi się po polsku.

Ta nasza imigracja, a wasza emigracja, jest jednym z głównych powodów, dla których Anglicy głosowali w referendum za Brexitem.

Osobiście zaangażowałem się w to referendum, zwłaszcza we wschodniej części Oksfordu. To biedniejsza część, wielu tu imigrantów, przede wszystkim z Indii, Pakistanu, Bangladeszu, ale też nowych, z Europy Wschodniej.

Próbowałem przekonać tych wyborców, aby głosowali przeciwko Brexitowi.

I w kółko słyszałem, jak pochodzący z Azji muzułmańscy Brytyjczycy skarżyli się na tych „cholernych cudzoziemców”, przez których rosną kolejki w szpitalach, nie ma miejsc w szkołach, brakuje mieszkań socjalnych, miejsc pracy... Rzecz w tym, że owi „bloody foreigners” to biali chrześcijańscy Europejczycy, między innymi Polacy.

Jest w tym pewna ironia, ale też sukces brytyjskiej polityki integracji, że imigranci z Azji Południowej stali się tak bardzo brytyjscy...

Jeśli Brexit się wydarzy – choć mam dziś coraz więcej nadziei, że tak się nie stanie – to będzie ogromny szok dezintegracyjny dla Unii Europejskiej. Czyli znowu nieprzewidziane konsekwencje w dramatycznej skali.

Czas na ostatni wymiar skutków 1989 roku - globalny.

"Zawsze rosyjskie terytoria" - mówił Putin już w 1994 roku

Po pierwsze, Rosja – rewizjonistyczna i kontrrewolucjonistyczna. Rosjanie za pomocą dezinformacji próbują doprowadzić do dezintegracji Unii, do wzrostu poparcia partii populistycznych. Inwestują w to ogromne pieniądze. To też jest konsekwencją 1989 roku, który doprowadził do upadku Związku Radzieckiego.

Raz w życiu spotkałem się z Władimirem Putinem. Na szczęście tylko raz. Było to roku 1994 w Sankt Petersburgu. Putin był wtedy zastępcą burmistrza i nikt nie wiedział, kim jest ten nieprzyjemny mały człowiek, który siedział za stołem konferencyjnym i nic nie mówił. Nagle się odezwał, pod koniec konferencji. Stwierdził, że poza granicami Federacji Rosyjskiej mieszka 25 milionów Rosjan i że Federacja Rosyjska jest odpowiedzialna za ich los.

Putin mówił o terytoriach, które „zawsze były rosyjskie”, między innymi o Krymie. Proszę mi nie mówić, że to co stało się na Ukrainie i aneksja Krymu jest konsekwencją rozszerzenia NATO. W 1994 roku nie było mowy o rozszerzeniu NATO, a Putin już o tym myślał.

Amerykańscy konserwatyści zapatrzyli się w aksamitne rewolucje

Po drugie, Stany Zjednoczone. Mówiłem już nieco o braku konkurencji ideologicznej dla Zachodu w latach 90. i dwutysięcznych, kiedy triumfy święcił globalny liberalny kapitalizm.

Wielka pycha (hubris) Stanów Zjednoczonych w tamtym okresie wyraziła się też w inwazji na Irak. Ale i ta hubris ma korzenie w 1989 roku. Amerykańscy konserwatyści zapatrzyli się w aksamitne rewolucje Europy Środkowo-wschodniej.

Doszli do wniosku, że wystarczy tylko obalić dyktatorów i powstaną liberalne demokracje, bo taki jest kierunek historii.

A przecież 1989 to był wielki wyjątek, a nie norma w historii. Bez takiego myślenia, a także bez wielkiego kryzysu wewnętrznego, czyli finansowego, ekonomicznego, i zewnętrznego w polityce międzynarodowej, nie byłoby dziś Donalda Trumpa.

4 czerwca 1989 Chiny poszły w drugą stronę

Trzeci przejaw konsekwencji globalnych, dla mnie najważniejszy i w pewnym sensie najciekawszy. 4 czerwca 1989 roku coś się stało także w Chinach. Nigdy nie zapomnę, kiedy, wracając do siedziby „Gazety Wyborczej”, która wtedy jeszcze mieściła się w żłobku, oglądałem w polskiej jeszcze czarno-białej telewizji pierwsze obrazy z masakry na Tian'anmen. Miałem skojarzenie - dokładnie tak jak na Wybrzeżu w 1970 roku.

W tamtym dniu, 4 czerwca 1989, rozeszły się drogi bloku sowieckiego i Chin.

3 czerwca 1989 byli jeszcze w tym samym świecie. Michaił Gorbaczow, przywódca Związku Radzieckiego, odbywał wizytę w Pekinie. Wtedy jeszcze możliwy był inny rozwój wypadków. W bloku sowieckim, w Europie wschodniej, sprawy mogły potoczyć się źle, a w Chinach mogło dojść do pozytywnej ewolucji. 5 czerwca to było już niemożliwe. Drogi się rozeszły.

Dzisiaj Chiny to potężny, bogaty, ale wciąż autorytarny kraj. Więcej - nie tylko autorytarny, ale jeszcze leninowski. A nawet jeszcze bardziej leninowski niż dziesięć czy pięć lat temu.

Trzydzieści lat temu czegoś takiego sobie nie wyobrażaliśmy. Nie do pojęcia było, że może istnieć taki system jak, mówiąc wielkim skrótem, leninowski kapitalizm. A to jest leninowski kapitalizm. Chińska Partia Komunistyczna uczy się na błędach popełnionych przez towarzyszy w Związku Radzieckim i w Europie wschodniej.

To jest dla nas w Europie istotne. Chiny to drugie światowe supermocarstwo.

Jak kiedyś ZSRR, tak dziś Chiny stają się dla Unii Europejskiej czynnikiem jednoczącym. Ale są też czynnikiem dezintegrującym. Sukces chińskiej polityki divide et impera, dziel i rządź, widzimy w formacie 16+1 [w 2012 roku Chiny zaproponowały współpracę regionalną ze swoim znaczącym udziałem Estonii, Łotwie, Litwie, Polsce, Czechom, Słowacji, Węgrom, Rumunii, Bułgarii, Słowenii, Chorwacji, Serbii, Bośni i Hercegowinie, Czarnogórze, Albanii i Macedonii - przyp. red.]. Nie bez powodu to akurat Włochy Salviniego dołączyły do inicjatywy Xi Jinpinga "Jeden pas, jedna droga". Kolejna nieoczekiwana konsekwencja 1989 roku.

A ile jeszcze jest takich łańcuchów przyczynowych, pomiędzy triumfem 1989 i kryzysem 2019.

Oczywiście mógłbym opowiadać inne historie, bo są liczne bardzo pozytywne konsekwencje. Mógłbym długo mówić o odbudowaniu Unii Europejskiej. Wyrazić nadzieję, że będąc kolejny raz w kryzysie, znowu znajdziemy szansę na reformy. Że dojdzie do odnowy wybranego właśnie Parlamentu Europejskiego, mam nadzieję, nadal z Wielką Brytanią w składzie.

Wystarczy, że poczekacie 130 lat

Pierwszą część wykładu poświęciłem interpretacjom 1989 roku, a drugą jego konsekwencjom. Jak te części mają się do siebie?

Na pozór są to dwie kwestie całkowicie odrębne. Ale tak nie jest, bo przy interpretacji wydarzeń historycznych zawsze ważne jest, skąd się na nie patrzy.

Minęło 30 lat. Czy to jest okres krótki, czy długi? Na pewno najdłuższy czas wolności politycznej w Polsce od XVIII wieku. Okres międzywojenny miał tylko nieco ponad dwadzieścia lat. Czy to rzutuje na interpretację?

Przywołam anegdotę. Gdy Henry Kissinger, amerykański sekretarz stanu [w latach 1973-1977 - przyp. red.] zapytał Zhou Enlai [premiera Chińskiej Republiki Ludowej w latach 1949-1976], co myśli o Rewolucji Francuskiej, Zhou Enlai odpowiedział, że „za wcześnie na odpowiedź”.

Rzecz w tym, że ta anegdota nie jest prawdziwa. Kilka lat temu amerykański tłumacz wyjawił, że Zhou zapytano o rewolucję studencką w Paryżu 1968 roku. A więc jego odpowiedź była całkowicie banalna, bo rzeczywiście było wtedy za wcześnie, żeby o tym mówić. Z jego odpowiedzi zrobiono jednak przykład orientalnej mądrości. Gdyby jednak rzeczywiście odpowiedział tak, jak to zapamiętano, to trzeba by mu przyznać rację. Linia historii i interpretacji zawsze kluczy i nie przestaje się zawijać.

Wracając na moment do Anglii, mówiąc o naszym wspaniałym micie założycielskim pominąłem drobny fakt, który posłuży teraz do puenty.

Mit naszej chwalebnej rewolucji stworzył wybitny brytyjski historyk Thomas Babington Macaulay po 160 latach od wydarzenia. Taki mit mógł powstać dopiero w warunkach stabilnej, kwitnącej, liberalnej demokracji w Wielkiej Brytanii.

Płynie z tego prosta lekcja. Wystarczy, że zadbacie o to, by utrzymać liberalną demokrację w Polsce przez następne 130 lat. I w połowie XXII wieku będziecie mieli piękny mit założycielski. Mit 4 czerwca 1989, mit chwalebnej rewolucji w Polsce.

Nowe wydanie "Wiosny Obywateli" T.G. Asha ukaże się nakładem wydawnictwa Znak we wrześniu 2019 roku.

[baner_akcyjny kampania="remanent2019" typ="typ-1"]

Udostępnij:

Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Przeczytaj także:

Komentarze