Rodząca ma ustawowe prawo do łagodzenia bólu porodowego - potwierdza minister zdrowia, ale nic nie robi, by to prawo zagwarantować. Odpowiedzią kobiet na wielką fikcję łagodzenia bólu jest 46 proc. porodów cesarskich. Wystarczy, że ginekolog wypisze skierowanie na cesarkę ze względu na... tokofobię, czyli paniczny lęk przed porodem. I koło się zamyka
Nowy standard opieki okołoporodowej, który ma obowiązywać od 2019 roku - rozesłany do konsultacji przez ministerstwo zdrowia po roku sporów, krętactw i zwrotów akcji - uwzględnia zasady rodzenia po ludzku, a niektóre zapisy udało się nawet poprawić (patrz dalej). Z jednym jednak wyjątkiem o dramatycznych skutkach - standard nie gwarantuje rodzącym skutecznego znieczulenia, gdy jest ono konieczne.
Rodząca ma owszem "prawo do łagodzenia bólu porodowego", ale "w zakresie metod dostępnych w podmiocie leczniczym". A "metody dostępne" nie muszą obejmować środków farmakologicznych, w tym przede wszystkim skutecznego znieczulenia zewnątrzoponowego (zastrzyk w kręgosłup).
"Wyśrubowane warunki używania znieczuleń sprawią, że jeszcze trudniej będzie o rodzenie bez bólu. Jak to się ma do praw pacjenta?" - pyta Joanna Pietrusiewicz, szefowa fundacji Rodzić po ludzku.
Fundacja napisała w tej sprawie do ministra zdrowia 14 marca powołując się na obowiązującą od maja 2017 nowelizację ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta. Zgodnie z nowym art. 20a: „pacjent ma prawo do leczenia bólu”.
Oznacza to, że placówka medyczna musi:
Praktyka polskich porodówek jest zupełnie inna.
Fundacja Rodzić Po Ludzku dostaje mnóstwo skarg od kobiet, które nie miały zagwarantowanego dostępu do znieczulenia zewnątrzoponowego. Spotykały się z wyjaśnieniami typu "anestezjolog jest od poniedziałku do piątku i tylko do 15" albo "nie ma wskazań medycznych". Niektóre oddziały informują na stronach internetowych o możliwości znieczulenia, a potem się okazuje, że to akurat dziś nie będzie możliwe.
"Poród jest tak trudnym doświadczeniem, a tu dochodzi dodatkowy stress, rozczarowanie, niepewność, lęk" - mówi Pietrusiewicz. Fundacja pyta ministra, co zamierza z tym zrobić.
Odpowiedź ministerstwa zdrowia z 5 kwietnia zaczyna się dobrze: "powyższe prawo [do leczenia bólu] dotyczy także bólu porodowego".
Dalej jest gorzej: "decyzje o wyborze metod leczenia, w tym także znieczulenia podczas porodu pozostają w wyłącznej kompetencji lekarza".
Minister podkreśla, że standardy łagodzenia bólu porodowego (opisane w rozporządzeniu, które obowiązuje do końca 2018 roku) "kładą duży nacisk na uzgadnianie [sposobów łagodzenia bólu] z kobietą rodzącą z uwzględnieniem jej stanu klinicznego oraz gradacji metod dostępnych i stosowanych w podmiocie leczniczym".
Decyzję o zastosowaniu znieczulenia zewnątrzoponowego podejmuje lekarz położnik po konsultacji z anestezjologiem, przy czym przepisy obligują do
stałej obecności anestezjologa "w lokalizacji, co nie jest tożsame z jego stałą obecnością na oddziale położniczym". Innymi słowy, jak akurat jest, to znieczulenie jest możliwe, ale jak go nie ma, to nie.
Końcówka odpowiedzi jest zupełnie zniechęcająca. Za zapewnienie odpowiedniej kadry odpowiada szef placówki "zwracając szczególną uwagę m.in. na
Efektywność - to innymi słowy oszczędność, a praca anestezjologa kosztuje. No i anestezjologów brakuje. Kobieta może sobie krzyczeć z bólu do woli.
Krytycy nowelizacji z 2017 roku zwracali uwagę, że nie przewiduje ona dodatkowych środków na poprawę sytuacji. Tak jakby leczenie bólu nic nie kosztowało. Faktycznie, w omówieniu tzw. skutków regulacji ustawy, koszty dla finansów publicznych określono jako 0 (zero) zł.
Niestety, podobnie jest w projekcie rozporządzenia Ministra Zdrowia wprowadzającego standard organizacyjny opieki okołoporodowej (od 2019 roku). Rozdział VII stwierdza, że "kobieta ma prawo do łagodzenia bólu porodowego", ale nie wprowadza żadnych zobowiązań.
Standard opisuje liczne metody niefarmakologiczne, w tym spacer i ruch, rozciąganie, ćwiczenia oddechowe, masaż, okłady, kąpiel, a nawet akupresurę.
Odpowiada za to położna z udziałem osoby bliskiej, towarzyszącej kobiecie rodzącej. To ważne, ale niewystarczające.
Szczegółowo - od strony medycznej - opisane są też metody farmakologiczne:
Pietrusiewicz: "Ten rozdział pisał ambitny anestezjolog.
Opisuje wyśrubowane warunki, wyposażenia i obsługi, jakie musi spełnić oddział, by zapewnić kobiecie poród bez bólu. Ale nigdzie nie ma zapisu, że oddział ma taki poród zagwarantować".
Jej zdaniem nawet zapisy dotyczące gazu wziewnego są zbyt restrykcyjne, jest on środkiem bezpiecznym, używanym w Europie porodach domowych.
Art. 34, z wielką drobiazgowością opisuje, jak monitorowany musi być stan kobiety i płodu, żeby móc znieczulić rodzącą. To dodatkowo zniechęci oddziały. Poza tym "tych anestezjologów nie zrobi się nagle więcej" - mówi Pietrusiewicz.
Fundacja Rodzić po Ludzku oczekuje od ministra, że zapewni ustawowe prawo do leczenia bez bólu i zaproponuje, jak to zorganizować, żeby przestało być fikcją.
Art. 24 projektu rozporządzenia otwiera tu furtkę: anestezjolog może prowadzić jednocześnie kilka "analgezji regionalnych pod warunkiem, że uzna takie postępowanie za bezpieczne". Opiekę nad rodzącą sprawuje też położna lub pielęgniarka anestezjologiczna.
"Oczywiście nikogo nie namawiamy na znieczulenie. Rodzić po ludzku nadal propaguje dobrze poprowadzony poród siłami natury, z minimalną ingerencją medyczną, ale gwarancja znieczulenia powinna być obecna, zwłaszcza dla kobiet, które panicznie się porodu boją" - mówi Pietrusiewicz.
Zwłaszcza, że porody w Polsce są często przyspieszane, podawana jest oksytocyna i skurcze są silniejsze, ból trudny do wytrzymania.
Na domiar złego brak gwarancji znieczulenia nasila lęk kobiet. I efekt jest paradoksalny: powszechne staje się cesarskie cięcie, czyli poród przy pomocy operacji.
Zamiast umiarkowanej ingerencji medycznej - potężna. Według ostatnich danych fundacji w 2016 roku odsetek cesarek wzrósł do 45,8 proc.
Cesarka, wbrew popularnym opiniom, jest poważną operacją brzuszną, a nie „ułatwieniem" dziecku przyjścia na świat. Polega na przecięciu powłok brzusznych – skóry, mięśni, otrzewnej i mięśnia macicy – a następnie wydobyciu dziecka oraz łożyska. Tymczasem to poród fizjologiczny jest dla dziecka najlepszym rozwiązaniem, ponieważ stymuluje procesy adaptacji do życia w warunkach poza ciałem matki.
Epidemia cesarek także ekonomicznie się szpitalom nie opłaca, bo NFZ zwraca za cesarkę tyle samo, co za poród ze znieczuleniem. A koszt jest bez porównania większy, opieka po porodzie dłuższa i wymagająca większej pracy personelu.
Ale potrzeba bezpieczeństwa kobiet jest tak silna, że wymuszają na systemie cesarki. W każdym większym mieście można bez trudu znaleźć informację, gdzie i za ile można to sobie załatwić.
Jak to się załatwia? Ile kobieta musi zapłacić, żeby zapewnić sobie cesarkę? I komu? - pytamy.
"Nie wiem, czy wchodzi w grę korupcja - mówi Pietrusiewicz. - Najczęściej kobieta zapisuje się do lekarza z danego oddziału i ustalają, że będzie cesarka. Jako wskazanie medyczne wystarczy tokofobia, czyli lęk przed bólem, co stwierdza ginekolog. Wtedy szpital jest zobowiązany, żeby zrobić cięcie".
Przy takiej liczbie cesarek ryzykowne są zapowiadane przez rząd zachęty do rodzenia drugiego dziecka w dwa lata po pierwszym, co oznacza zajście w ciążę po 15 miesiącach od porodu. Po porodzie, zwłaszcza cesarskim zalecana jest co najmniej półtoraroczna-dwuletnia przerwa, także w związku z karmieniem piersią.
Poza nierozwiązanym problemem bólu Fundacja Rodzić po ludzku pozytywnie ocenia pracę zespołu, w którym brała udział:
"Minister Zdrowia przekazał do konsultacji społecznych projekt rozporządzenia dotyczący standardu organizacyjnego opieki okołoporodowej.
Zmieniła się nazwa, ale prawa kobiet zostały podtrzymane w randze rozporządzenia!
Większość zapisów została utrzymana, a nawet udało nam się wpisać kilka praw, których celem jest poprawa jakości opieki okołoporodowej".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze