Według zapowiedzi Roberta Bąkiewicza, szefa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, 11 listopada przez stolicę miał przejechać konwój patriotów, którzy powiewając biało-czerwonymi flagami mieli uczcić rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.
Zamiast tego ulicami Warszawy przeszedł pochód narodowców i pseudokibiców, którzy w kilku miejscach starli się z policją – rzucali w nich kamieniami, hulajnogami i płonącymi flarami. Uczestnicy nielegalnego marszu demolowali miasto i podpalili rzuconą racą mieszkanie w kamienicy przy Moście Poniatowskiego. Celowali w balkon, na którym wisiał baner z logo Strajku Kobiet i tęczowa flaga.
O zajściach rozmawiamy z rzecznikiem Komendy Stołecznej Policji Sylwestrem Marczakiem.
Bianka Mikołajewska, OKO.press: Co roku policja ustalała z organizatorami Marszu Niepodległości szczegóły dotyczące współpracy przy zabezpieczeniu zgromadzenia. Czy w tym roku też prowadziła z nimi takie rozmowy i ustalenia?
Sylwester Marczak, rzecznik KSP: Było spotkanie, w ramach którego zwróciliśmy uwagę, że nie ma możliwości, żeby Marsz odbył się w takiej formie, jak dotychczas. Przywoływaliśmy urzędowe decyzje w tej sprawie i postanowienie sądu. Mówiliśmy, że w takiej formie jaką zapowiadali – czyli przejazdu – nie będzie to zgromadzenie i że całe wydarzenie będzie oceniane na bieżąco przez pryzmat bezpieczeństwa.
Wskazywaliśmy też, którędy biegnie „droga życia” i że nie ma możliwości wejścia na tę trasę. Chodziło o zapewnienie wolnego przejazdu dla transportu respiratorów na Stadion Narodowy – Mostem Świętokrzyskim i Wybrzeżem Szczecińskiem.
Niestety po zakończeniu Marszu tłum ruszył w tamtą stronę, a gdy nie pozwoliliśmy mu wejść na tę trasę, na błoniach Stadionu Narodowego doszło do bitwy z pseudokibicami.
Jeżeli Marsz Niepodległości nie mógł się legalnie odbyć, jaki był sens prowadzenia jakichkolwiek ustaleń z jego organizatorami?
Rozmawialiśmy z nimi tylko o przejeździe przez miasto. Jeżeli ktoś mówi, że organizuje przejazd, nie możemy z góry założyć, że popełni wykroczenie czy przestępstwo. Nie możemy zablokować mu wjazdu, bo ograniczalibyśmy swobodę przemieszczania się.
Oczywiście – już bez udziału organizatorów przejazdu – rozpatrywaliśmy różne warianty zdarzeń. Również taki, że oprócz zmotoryzowanych osób pojawią się piesi. W momencie, gdy ludzie weszli na Rondo Dmowskiego, dla nas stało się to nielegalnym zgromadzeniem. Ale nawet jeśli zgromadzenie jest nielegalne i tak musimy zrobić wszystko, żeby nie doszło podczas niego do niebezpiecznych sytuacji.
Według narodowców to policja uniemożliwiła uczestnikom Marszu przejazd przez miasto, zablokowała samochody i kazała je zaparkować przy Al. Jerozolimskich.
Gdy auta podjeżdżały do Ronda Dmowskiego, tłum wyszedł już na ulicę. Nie było możliwości żeby samochody wjechały pomiędzy ludzi, bo stanowiłyby zagrożenie dla tych osób, które szły. Czy mieliśmy pozwolić, by zmotoryzowani uczestnicy rozjeżdżali pieszych?
Wiedzieliście przed Marszem, że pseudokibice z różnych miast na swoich forach skrzykują się na wyjazd do Warszawy, że chcą przemaszerować przez miasto, a nie przejechać, jak zapowiadał Robert Bąkiewicz i że szykują się na starcia?
Nie komentujemy naszych ustaleń dotyczących poszczególnych zabezpieczeń. Można sobie odpowiedzieć na to pytanie, biorąc pod uwagę przemieszczanie się naszych pododdziałów.
Jeśli mowa o pododdziałach – narodowcy przypominają, że w ostatnich latach policja nie pokazywała się na trasie Marszu Narodowego i było dość spokojnie. A wczoraj wszędzie było pełno policjantów. Według organizatorów Marszu, to prowokowało uczestników do ataków.
Po pierwsze nie przyjmuję takiej argumentacji, że działania policji można uznać za prowokacyjne tylko dlatego, że funkcjonariusze są widoczni w mieście. Nie może być tak, że sam fakt pojawienia się policjantów upoważnia kogokolwiek do rzucania w nich petardami, kamieniami czy innymi przedmiotami.
Po drugie obecność tam, to nie nasze widzimisię. Wynikała ona z naszych ustaleń dotyczących zagrożeń, jakie mogą nastąpić. Ustawienie sił policyjnych związane było z koniecznością szybkiej reakcji, gdyby dochodziło do niebezpiecznych sytuacji. Gdy ten Marsz ruszył, już mieliśmy pierwsze ataki. Przyczyną pojawienia się policjantów wzdłuż planowanej trasy Marszu, były zachowania agresywne ze strony uczestników.
Według podawanych dzisiaj informacji, pierwsze zatrzymania wczoraj miały miejsce w okolicach Dworca Gdańskiego. Co się tam zdarzyło?
Pseudokibice jednego z klubów przyjechali pociągiem na dworzec, szli przez miasto i przy Intraco zaatakowali policjantów. Policjanci ich otoczyli. Kibice powyrzucali kamienie, które mieli pochowane w kieszeniach. Gdyby doszli do Marszu byłoby gorzej, niż było.
Zostali zatrzymani?
Z tego co kojarzę, nie wykonywano z nimi czynności na miejscu. Więc dowieziono ich do jednostki i po wykonaniu czynności powinni być zwolnieni.
A co się stało przy Empiku, na skrzyżowaniu ul. Nowy Świat i Alei Jerozolimskich? Doszło tam do regularnej bitwy z policją. Narodowcy twierdzą, że uczestników Marszu sprowokowali kryjący się w bramie przy Empiku członkowie Antify. Były też plotki, że stała tam ekipa TVP.
Z tyłu, za budynkami stała kompania policjantów. I w ich kierunku poleciały race i kamienie.
Byli nieumundurowani? Można było ich wziąć za czających się członków Antify?
To byli umundurowani policjanci. Potem, Nowym Światem, nadeszły kolejne pododdziały funkcjonariuszy. I zaczęła się regularna bitwa. Był moment, że policjanci stali niemalże w płomieniach. Muszę tu pochwalić – najlepsze nagranie z tego, co się tam działo, zrobiło OKO.press.
Czy policjanci stanęli w bramie, by uniemożliwić ewentualny atak na uczestników Marszu? Kilka dni wcześniej, w czasie protestu Strajku Kobiet z tej samej bramy wypadła grupa kiboli, która zaatakowała protestujących.
Nie wyjaśnię przyczyny tej decyzji. To sprawy związane z taktyką.
OK. A dlaczego policja nie interweniowała na Moście Poniatowskiego, gdy rzucano race w kierunku kamienicy, gdzie na jednym z balkonów wisiał baner z logo Strajku Kobiet i tęczowa flaga? Jedna z rzuconych rac upadła na balkon dwa piętra niżej i zapaliło się od niej mieszkanie.
Mosty są najgorszym, najbardziej niebezpiecznym miejscem do działania policji. Interwencja policji – gdyby wywołała kontrreakcję uczestników Marszu – mogłaby stanowić zagrożenie dla osób na moście. Łatwo sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby tam doszło do zamieszek. Oczywiście, gdyby było zagrożenie zdrowia czy życia uczestników Marszu czy policjantów, musielibyśmy podjąć działania.
A dlaczego z kolei przy stacji PKP Stadion policja działała tak ostro? Poszkodowanych zostało tam wiele przypadkowych osób, m.in. dziennikarzy i fotoreporterów.
Na stacji było bardzo dużo sytuacji, gdzie w policjantów rzucano kamieniami, racami. Kilku policjantów doznało obrażeń głowy, kręgosłupa. Stąd były zdecydowane działania. Zapewniam, że dziennikarze i fotoreporterzy nie byli celem działań policji.
To dlaczego policjanci rzucili granat hukowy w kierunku dziennikarzy? Dlaczego osoby ubrane w kamizelki z napisem „press” albo „media” były bite pałami?
Staramy się wyjaśnić przebieg tych zdarzeń. Robi to nasz wewnętrzny wydział kontroli. Policjanci, którzy tam byli relacjonują, że było tam bardzo niebezpiecznie, byli atakowani z każdej strony.
Czy policjanci, którzy uczestniczą w takich akcjach nie powinni być przygotowani na działanie w takich warunkach?
Są rzeczy, których się nie da przećwiczyć. Jeśli policjanci są atakowani z różnych stron, nie zawsze mają czas, by zauważyć ten napis „press”.
To jak dziennikarze mają się oznakowywać?
Biorąc pod uwagę to, jak wyglądają niektóre zgromadzenia, kaski z napisem „press” nie są złym pomysłem. Bo opaski na rękach czy kamizelki nie zawsze są widoczne. To do czego zachęcamy – tam gdzie wchodzi do akcji pododdział zwarty policji – najbezpieczniej jest opuścić teren jego działania, a jeśli ktoś decyduje się na pozostanie, to za policjantami, nie przed. Spotykamy się z organizacjami fotoreporterów i rozmawiamy z nimi o tym.
Jakie konsekwencje grożą osobom, które zorganizowały nielegalne zgromadzenie, podczas którego doszło do zamieszek?
Mówiłem dziś podczas konferencji, że przed Marszem ze strony pana Roberta Bąkiewicza było bardzo dużo deklaracji dotyczących odpowiedzialności i świadomości. Jak to wyglądało, to widzieliśmy. Powiem bardzo oględnie: analizujemy wszystkie materiały zgromadzone w sprawie.
Ale przecież "wiadomo kto" wzywał do obrony świątyń za wszelką cenę. Pewnie znalazł się jakiś intelektualista, który uznał Empik za świątynie kultury, a dalej już samo poszło….
Poza tym, przecież "wodzowie" ostrzegali, że Niemcy się zbroja przeciw naszym orlom-sokolom, a ze się chłopakom mundury pomyliły? Oj tam, oj tam, ważne, że wykazali dzielnosc i odwagę, takie sparringowe "rozpoznanie bojem" potencjalu własnego. Następnym razem, to dopiero wszystkim pokażą….
Im szybciej wilk ściągnie skórę owcy, tym lepiej. Może naród zdąży się opamiętać.
Obawiam się, że "naród" raczej się nie opamięta. Jedyna nadzieja, że "społeczeństwo" zrozumie i uaktywni swoj patriotyzm, zawłaszczony i sponiewierany przez "wiadomo kogo" i tych zza ściany na prawo od "przewodniej siły narodu" (dejà vu z PRL-u coraz czesciej narzucają się automatycznie, chociaż w lustrzanym odbiciu).
Coś mnie się wydaje, że pan rzecznik wkrótce straci pracę. Przecież PiS nie odetnie się od "patryjotów".
Oj, odetnie, odetnie. "Patryjoci" to zwolennicy Konfederacji przede wszystkim. A w ostatnim czasie przecież miłościwie nam panujący kaczka podejmuje działania, mające na celu Konfederacji zabrać zwolenników i przekonać do siebie.
A jeśli się mylę to i tak pewnie kaczka wyda rozkaz, aby ich schować przed społeczeństwem do następnego "marszu" w święto niepodległości.
Ale jak to, przecież antifa, prowokacja. Tyle lat marszu i nigdy nie było żadnych zamieszek, uśmiechnięte rodziny z dziećmi. Jedyna opcja jest taka że rzecznik to lewak opłacany przez Putina i Sorosa. 😀
straszno i śmieszno, ale moja jest mojsza ?
Istnieją dziesiątki przepisów pozwalających zatrzymać profilaktycznie osoby używające wulgarnych słów, wrzeszczace, posiadające niebezpieczne narzędzia i ich używające, głoszące faszystowskie hasła itp itd. Tymczasem policja stoi i przygląda się. Narodowo-faszystowsko-katoliccy nie boją się policjantów, którzy nie potrafią ułożyć gnoja pyskiem w rynsztoku, założyć kajdanków, odebrać kluczyków od samochodu. Państwo z g… jak to kiedyś pokazał Wojewódzki.
Złamany wyrok sądowy, obrzuceni kamieniami i racami policjanci, podpalone mieszkania, zniszczone chodniki i powyrywane barierki, zaśmiecone ulice, faszystowskie gesty. I pochwała organizatorów tzw. marszu niepodległości w oficjalnym oświadczeniu rządzącego krajem PiS i wiceprezesa tej partii. Gdzie my żyjemy? Co to za kraj?
Wicepremier wzywa do obrony Polski i obrony kościołów przed… kobietami. CBA przeszukuje mieszkanie sędzi, która wydała niekorzystny wyrok w sprawie ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, śledzi organizatorki strajku kobiet i opornych sędziów, a wydający im rozkazy politycy marnotrawią dziesiątki i setki milionów złotych na zakupy bezużytecznego sprzętu medycznego od podejrzanych "handlowców". Gdzie my żyjemy? Co to za kraj?
Bezkarni biskupi kryją bezkarnych pedofilów. Uchwały parlamentu podpisane przez prezydenta trzymane są w szufladzie przez premiera. Trybunał kierowany przez sędzię z dorobkiem nietrafionych orzeczeń uznaje, że kształtujące się zarodki ludzkie są ważniejsze od kobiety, a wyrok akceptują poważni profesorowie (Bo to zgodne z literą prawa? I ducha prawa już nie ma?) Gdzie my żyjemy? Co to za kraj?
Czy to naprawdę jeszcze Polska?
A to Polska właśnie.
Podpowiadam policji proste, skuteczne rozwiązanie:
– Wszędzie, gdzie to potrzebne należy „skanalizować” strumienie ludzi udających się na miejsce zbiórki – poprzez ustawienie ciągów metalowych barierek.
– Strumień ludzi wychodzących z „korytarza barierkowego” należy nakierować w jedną możliwą stronę – ku odpowiednim bramkom, przez które każdy musi przejść.
– Należy ustawić wszędzie, gdzie to potrzebne mobilne bramki do wykrywania metali (jak na lotniskach) oraz nakazywać opróżnienie kieszeni i wyłożenie wszystkich przedmiotów wraz z wszelkimi torbami do korytka, które najpierw przegląda policjant, i które następnie przejeżdża przez komorę skanera (jak na lotnisku).
W ten sposób wszelkie niedozwolone przedmioty zostaną zarekwirowane i wyeliminowane.
– Karać za posiadanie niedozwolonych środków pirotechnicznych.
– [Można dodatkowo wydawać (imienną?) Kartę Bezpiecznego Uczestnictwa („Safe to attend card”).]
Proste? Tak. Skuteczne? Tak. Kosztowne? Tak (i co z tego, skoro koszty strat mogą być ogromne).
Polecam uwadze policji… (Chyba nietrudno wpaść na takie rozwiązanie organizacyjne???)
Safety First And Above All!
Pomysł dobry, ale niekoniecznie tak prosty w realizacji jak może się wydawać i zakłada scenariusz idealny, w którym wszyscy uczestnicy współpracują bez mrugnięcia okiem i w pełni stosują się do absolutnie wszystkich ogłoszeń wydanych przed eventem. Pracuję w ochronie imprez masowych, więc chyba mogę powiedzieć, że jako tako się w temacie tych rozwiązań orientuję i przede wszystkim wiem, jak to wygląda w praktyce.
Za każdym razem przeszukujemy ludzi, co by jakiegoś noża czy innego syfu nie wnieśli, zwłaszcza na meczach. Dwudziestoosobowa grupa na bardzo pobieżne (tj. rzut oka do plecaka czy torby i lekkie zmacanie spodu, czy nie czuć czegoś o podejrzanym kształcie) przeszukanie 3000 ludzi potrzebuje około półtorej godziny. Na tak szczegółowe przeszukanie, jak opisujesz, można spokojnie liczyć 3-4 godziny, a jeśli byłoby dużo konfiskat i zatrzymań, to nawet więcej – cały czas mówię tu o trzech tysiącach osób do przeszukania. O ile przy jakichś mniejszych zbiegowiskach to dałoby się logistycznie zorganizować, tak w przypadku wydarzeń, w których udział bierze kilkadziesiąt/kilkaset tysięcy ludzi, całe wydarzenie rozpoczęłoby się w najlepszym wypadku następnego dnia, bo zaangażowanie wszystkich sił policyjnych w to przeszukiwanie nie jest fizycznie możliwe, ponieważ policja w dalszym ciągu musi obstawiać teren wydarzenia już gdy ludzie się schodzą i bramki to nie byłoby ich jedyne zadanie.
Z obstawą policyjną pewnie byłoby tu podobnie jak z ochroną: te osoby, które uczestnicy wydarzenia widzą, to tylko część obecnych. Na wydarzenie, powiedzmy, w zamkniętym obiekcie, na które mają przyjść te 3000 osób, potrzeba 50-60 ludzi, czasem więcej, z czego tylko ta dwudziestka ogarnia wejścia, a cała musi zostać obstawiona w co bardziej newralgicznych punktach, w większości nie na widoku (bo trasy ewakuacyjne, bo coś tam, bo coś tam – zależy od rodzaju wydarzenia). Na wydarzenia na powietrzu potrzeba 10-15 osób więcej (w zależności od wielkości terenu), bo jeszcze obchody trzeba robić. Obawiam się, że sił policyjnych zwyczajnie by tu nie wystarczyło. Uprzedzając: nie, firmy ochroniarskie nie mogłyby pomóc, bo ok. 70% pracowników to tzw. "pachołki", które nie mają żadnych uprawnień poza tymi pobieżnymi przeszukaniami, plus żaden, nawet najbardziej wykwalifikowany ochroniarz nie ma uprawnień do dokonywania tak dokładnych przeszukań jak opisujesz (pomijając ochronę lotnisk, ale mogę spokojnie powiedzieć, że to zupełnie inna gałąź branży). Ba – jeśli podczas tego pobieżnego przeszukania znajdziemy coś podejrzanego, nie wolno nam wyjąć tego przedmiotu z czyjejś torby/plecaka/kieszeni, musi to zrobić sam przeszukiwany. Jeśli nie chce, jest odprowadzany do naszego kierownika, a jeśli i on nie jest w stanie przekonać gościa do oddania tego, delikwent jest albo wyrzucany z obiektu, albo jest wzywana policja (to następuje zwykle w momencie, gdy na obiekt może się łatwo dostać z powrotem, czyli na otwartym terenie) i dopiero ona może skonfiskować mu tę rzecz bez konieczności jego zgody. Takie prawo.
W kwestii barierek: o ile teoretycznie też pomysł jest dobry, to praktycznie też jest z nimi pewien problem. Wystawić? Okej, pytanie tylko, kiedy i na jak długo, skoro ludzie na takie wydarzenia schodzą się ze wszystkich stron i w bardzo różnych godzinach? Jeśli marsz nagle zmienia trasę albo już rusza, a ludzie w dalszym ciągu się schodzą – biegać za nimi z tymi barierkami i bramkami? Wszystkich się nie złapie. To jest spoko rozwiązanie, gdy miejsce wydarzenia jest przewidywalne, nie może zmienić się w trakcie i liczba dróg dostania się tam jest stosunkowo niewielka, więc we wszelkich budynkach i na terenie już wcześniej ogrodzonym, z którego ludzie mają raczej nie wychodzić, jak najbardziej się to sprawdza. Na terenie całkowicie otwartym, w dodatku, gdy miejsce odbywania się eventu jest zmienne… no, średnio efektywne, bo zwyczajnie nie da się nakierować do bramek wszystkich uczestników (już pomijam fakt, że całkiem sporo jest ewenementów, które gubią się w barierkowych labiryntach i trzeba ich wyprowadzać na właściwą trasę). Plus posprzątanie tego to też robota na minimum godzinę czy dwie (zależnie od liczby barierek, dostępnych ludzi i prędkości ciężarówek, które pozwożą je do magazynu, bo przy takiej ilości koniecznych barierek mogłoby nie wystarczyć im dostawczaków, żeby się na jeden kurs wyrobić), więc oznaczałoby paraliż niektórych tras na dłużej niż to konieczne.
Proste? Zależy od liczby dostępnych ludzi, ale zasadniczo nie. Skuteczne? W scenariuszu idealnym tak, w rzeczywistości tylko częściowo, zwłaszcza przy takich okolicznościach jak marsze wszelkiej maści. Kosztowne? Jak wszyscy diabli. I przede wszystkim czasochłonne, bo wymagałoby trochę dodatkowych szkoleń dla policji, których się z dnia na dzień nie załatwi.
Jak dla mnie takie rozwiązanie dawałoby zbyt małe efekty w stosunku do kosztów (zarówno finansowych, jak i czasowych), by był sens je wprowadzać.
Genialne! Proś że skanalizować 20.tys osób. Zafundować im przeglądy, jak na lotniskach (demonstracja zamiast kilku, trwałaby kilkanaście godzin). Na koniec wydawać jakieś "karty". Oby z miękkiego papieru. Jedyną metoda jest wymuszenie stosowania się do obowiązującego prawa. Zamiast przygląda nią się i prześladowania kobiet i starców.