Dlaczego Ebenezer Scrooge, bohater nieśmiertelnej „Opowieści wigilijnej” przechodzi głęboką wewnętrzną przemianę? Dlaczego przestaje być archetypowym egocentrykiem, wzorcowym wcieleniem skąpstwa i zimnego serca? Wbrew pozorom wcale nie dlatego, że dzieje się magia. Owszem, bez spirytystycznej interwencji jego zmarłego wspólnika Jacoba Marleya oraz trzech duchów Świąt Bożego Narodzenia reprezentujących przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, zapewne w Scrooge’u nic by nawet nie drgnęło.
Pamiętajmy jednak, że literatura rządzi się swoimi prawami i za pośrednictwem z pozoru nierealistycznych rekwizytów potrafi konstruować sytuacje jak najbardziej realistyczne. Charles Dickens, jeden z najznakomitszych psychologów wszechczasów, świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie opisana przez niego metamorfoza pewnego wyjątkowo antypatycznego sknery dotyka czegoś uniwersalnego, co aktualne jest także dzisiaj, po niemal stu osiemdziesięciu latach od publikacji. Scrooge się zmienia, bo w pewnym momencie dostrzega, że świat jest brutalny i niesprawiedliwy. Że ludzie cierpią w nim nie z własnego wyboru i nie z własnej winy. Dostrzega też, że inni mają dokładnie takie same lęki, uczucia i pragnienia, jak on. I że na głębokim poziomie wszyscy jesteśmy do siebie podobni.
To nieprawda, że duchy Bożego Narodzenia nie istnieją i nie nawiedzają nas także dzisiaj. To nieprawda, że nie pokazują nam nieustannie – tak jak kiedyś Scrooge’owi – tych aspektów świata, od których zazwyczaj, z różnych powodów, odwracamy wzrok. Dzieje się to nieustannie, nie tylko pomiędzy 24 a 26 grudnia. Ostatecznie „Boże Narodzenie” to tutaj tylko metafora, poręczny rekwizyt pozwalający skierować naszą uwagę na coś istotnego. Podobnie jak „duchy”, które współcześnie chętniej posługują się mediami społecznościowymi, portalami, książkami, tekstami prasowymi i relacjami na żywo, nawet tymi tworzonymi za pomocą telefonów komórkowych. A także innymi ludźmi – bliskimi i dalekimi.
W tym roku, jak się wydaje, mamy na spotkanie z nimi szczególną szansę.
Dawno nie było takich świąt, których kontekst, na wielu poziomach, byłby zarazem tak przygnębiający i napawający lękiem. Spójrzmy tylko, co się dzieje dookoła.
Pandemia, z powodu której zmarło już w Polsce ponad 90 000 osób. A przecież to dopiero preludium, jak ostrzegają eksperci, bo nadchodzi omikron i fala przewyższająca te dotychczasowe. Ile będzie z powodu tych śmierci pustych miejsc przy wigilijnych stołach, ile rozpaczy, poczucia winy i żalu? I to zupełnie niezależnie od tego, czy zasiądą przy nich zwolennicy teorii spiskowych i przeciwnicy szczepień, czy też ludzie uznający elementarne fakty.
Dalej – sytuacja na granicy, która zapewne wywoła różne reakcje w różnych domach. W jednych akcent padnie na tragiczny los ludzi, którzy w poszukiwaniu lepszego życia trafili do jednego z najgorszych możliwych miejsc. W drugich – na postawę władzy, wojska i straży granicznej, którzy nas, zgodnie z linią rządowej narracji, chronią przed inwazją złych mocy. W obu jednak będzie dominować obawa przed eskalacją, przed kolejnymi akordami konfliktu, w którym ścierają się wielkie interesy i ambicje oraz kryzysu humanitarnego, w którym poczucie godności, zdrowie i życie tracą niewinni.
Wreszcie, coraz bardziej radykalny antagonizm polityczny. Czy raczej – polityczna wojna, która nie rozgrywa się już wyłącznie wewnątrz elit, ale ogarnia nas wszystkich. Sprawia, że zaczynamy postrzegać ludzi o odmiennych politycznych przekonaniach jako wcielenie najgorszego zła, jako osobników wyzbytych empatii, rozumu i wszelkich właściwie pozytywnych cech. Dlatego właśnie prawie już ze sobą nie rozmawiamy i nie chcemy rozmawiać. Z odmowy dialogu czynimy cnotę, podkreślając na każdym kroku, że owi „inni” na dialog nie zasługują.
Cały ten krajobraz, cały ten kontekst, w codziennym pędzie i zabieganiu może sprawiać wrażenie oddalonego i zamglonego. Marginalizuje się go, przesuwa na dalszy plan. Święta jednak to czas, w którym – właśnie dlatego, że rytmika codzienności ulega zawieszeniu – nie da się już za bardzo stosować tych wszystkich mechanizmów obronnych. Choćby dlatego, że kolacja wigilijna w rodzinnym gronie zmusza do rozmowy nie tylko o pogodzie. A wtedy rozmaite starannie ukrywane animozje, napięcia, lęki, obsesje, żale i wrogości wydobywają się na powierzchnię. Konfrontacja z nimi bywa trudna wprost proporcjonalnie do nierealności ideału pięknych i rodzinnych świąt, który w naszej przenikniętej familijnym mitem kulturze zamienia się w bezwzględny imperatyw: „ma być miło i uroczyście”. Cóż, zderzenie mitu z rzeczywistością odbywa się zawsze z niekorzyścią dla tej drugiej.
Może jednak tego rodzaju bolesne i nieuchronne zderzenie dałoby się potraktować w kategoriach dickensowskich? Może dałoby się o nim pomyśleć jako o chwilowym odsłonięciu tego, co realne, a nie wyobrażone. Tego, co faktycznie dookoła nas, nie zaś wyłącznie w naszej głowie. Jednym słowem –
może dałoby się wziąć przykład z Ebenezera Scrooge’a, który w pewnym momencie zobaczył jak się sprawy faktycznie mają i już nigdy więcej nie zatopił się w trzęsawisku własnych fantazji i uprzedzeń?
Oto, powtórzmy, lekcja, którą daje nam Scrooge. Świat jest brutalny i niesprawiedliwy. Ludzie cierpią w nim nie z własnego wyboru i nie z własnej winy. Inni mają dokładnie takie same lęki, uczucia i pragnienia jak my. Na głębokim poziomie wszyscy jesteśmy do siebie podobni.
Czyż nie taki właśnie obraz maluje się na oddziałach covidowych i w pogrążonych w żałobie domach, z których pandemia kogoś na zawsze zabrała, na granicy polsko-białoruskiej i w skonfliktowanych rodzinach, w których polityczna różnica zamieniła się w przepaść nie do przekroczenia?
Jak dobrze, że idzie ostra zima.
Zamrozi przestępców.
Dzięki temu inni, chcący nielegalnie wedrzeć się do Polski, się nawrócą.
Tak działa Duch Bożego Narodzenia.
Pomysłowy, sympatyczny, a zarazem dający do myślenia felieton. Ale autor, którego niezwykle cenię, powołując się na klasyczny moralitet Dickensa, pomija jedną jego istotną cechę, z czego zresztą nie czynię mu zarzutu. Tą cechą jest skrajnie uproszczona wizja świata. W magicznej opowieści Dickensa świat można naprawić czy też chociaż poprawić za pomocą empatii i wyjścia z kokonu egoizmu. W realnym świecie – choć empatia ma olbrzymie znaczenie i potencjał – to nie jest takie proste. Nie wystarczy otworzyć granicę, aby problem uchodźców się rozwiązał – naiwne wrażenie, jakie można odnieść czytając teksty o dzielnych aktywistach realnie pomagającym realnym ludziom. To krok, który nie tylko nie rozwiązuje problemu, ale rodzi kolejne problemy, których aktywiści i ich sympatycy zdają się nie dostrzegać. Nie wystarczy przejąć się losem umierających na covid-19, aby odczuć gotowość zaszczepienia się preparatem, którego dalekosiężnego działania nie znamy (choć ja się zaszczepiłem). Nie wystarczy poczuć solidarność międzyludzką, aby zniknęły polityczne podziały. Narratorowi "Opowieści wigilijnej" wydawało się, że zna jedną powszechnie obowiązującą receptę, jak ulepszyć świat i że empatia bezpośrednio przekłada się na właściwe rozwiązania. My już wiemy, że to tak nie działa i często trzeba wybierać – jak prezydent Truman – miedzy złem a złem. Dlatego się spieramy o politykę, czyli o to, co należy zrobić. Spieramy się jednak coraz bardziej głupio, kompletnie nie słuchając, co mają do powiedzenia nasi oponenci. Populizm nie uznaje kompromisów.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Masz rację, grzesiu. "Wszyscy wiemy" to. Z jednego powodu masz rację: bo masz rację. Będziesz tą i wiele innych tu przedstawianych racji w wysokiej piwnicy powtarzał, to echo potwierdzi jak wielką masz rację. Masz rację tak wielką jak trolla wypłata.
Z okazji świąt życzę ci abyś znalazł uczciwą pracę i nie musiał się więcej w roli trolla gnoić.
Jak niemal każdy, mam świadomość zmartwień, codziennie przeżywanych przez różnych ludzi. Zwłaszcza w czasie Świąt nie sposób od takich myśli się opędzić. Ilu jest ubogich, chorych, samotnych, przebywających w szpitalach, ilu przeżywa właśnie niedawną śmierć najbliższych, ilu nie ma własnych domów, a co gorsza musi uciekać z własnego kraju w poszukiwaniu bezpieczeństwa, czy po prostu chleba. I jak innych – dopada poczucie bezsilności. Tej jednak staram się nie poddawać. Oto mój sposób.
Od wielu lat mam trochę nietypowy zwyczaj. W okresie świąteczno-noworocznym czytam „Opowieść wigilijną” właśnie, lub słucham audiobooka. A później zadaję sobie pytanie: a co ja mogę zrobić dobrego? To nie są żadne postanowienia noworoczne, chociaż zapytanie dotyczy także mnie samej. W danym momencie często nie znajduję odpowiedzi i nie szukam jej na siłę. Pytanie jednak towarzyszy mi przez cały czas. I gdy coś się dzieje, czy to w rodzinie, czy gdzieś indziej, ono się pojawia. I wtedy staram się zadziałać na miarę swoich skromnych możliwości. Poczucie sprawczości, w pozytywnym sensie tego słowa, jest naprawdę czymś bardzo cennym i chyba potrzebnym każdemu …
Zwolennicy oko.pejs,czy nie obraża waszej inteligencji poziom tekstow tutaj zamieszczanych?